Wells Martha - Ciernie.pdf

(69 KB) Pobierz
284617987 UNPDF
Martha Wells
Ciernie
Schodząc na kolację, natknęłam się na guwernantkę, która O właśnie
szarpała się z moim ciotecznym praprawnukiem. Wstrętny dzieciak
siłował się z biedną kobietą i najwyraźniej próbował przerzucić ją przez
poręcz.
- Rózga mogłaby rozwiązać ten problem, panno Grey - stwierdziłam.
- Skorzystałabym z niej z ogromną przyjemnością, proszę pani... - odparła
guwernantka ostrzejszym tonem, niż miała w zwyczaju, ledwo łapiąc
oddech.
Być może to walka o życie - w końcu znajdowali się na trzecim półpiętrze,
a daleko w dole rozciągała się kamienna posadzka holu - sprawiła, że
guwernantka przezwyciężyła swoją zwykłą powściągliwość.
- Ale pouczono mnie, żeby stosować wobec dzieci tylko nowoczesne
metody wychowania...
Matka tego niesfornego stworzenia, moja cioteczna prawnuczka Electra,
pospiesznie wchodziła po schodach. Jej satynowa suknia szeleściła głośno
jak wiatr w czasie burzy. Electra zawahała się, widząc szarpaninę, po czym
zamachała pulchnymi, delikatnymi rękoma.
- Och, Malcolm, nie wolno ci tak traktować panny Grey! Uśmiechnęłam
się ponuro. Te nowoczesne pomysły! Przez
nie i tak już rozpieszczone dzieci stawały się postrachem dla służby i
reszty domowników. Cóż, Electra zawsze miała miękkie serce.
Chłopiec posłusznie puścił guwernantkę i z triumfującym, szerokim
uśmiechem schylił się, żeby złapać woreczek z robótkami, który upadł jej
na dywan. Nie miałam wątpliwości, że zamierza zrzucić go na dół, skoro
nie udało mu się z boną. Straciłam cierpliwość i złapałam to podłe
stworzenie za ucho. Chłopak krzyknął i natychmiast się uspokoił - jestem
stara, ale palce mam sprawne. Musiałam się bardzo starać, żeby nie
ścisnąć za mocno. Mamy w rodzinie kuzynów, którzy wpadali w szał, gdy
wyczuwali w powietrzu zapach dziecięcej krwi albo zauważali perełki
potu na delikatnym policzku. Na rodzinnych zjazdach byli przez to dość
niewygodnymi gośćmi. Oczywiście nie można zjeść własnego ciotecznego
prawnuka, nawet w obliczu tak rozmyślnej prowokacji.
Electra uśmiechnęła się niezbyt mądrze i powiedziała:
- Och, skarbie, musisz być grzeczny, bo niegrzeczni chłopcy umierają i idą
do piekła.
- Niektórzy nawet krótszą drogą niż reszta - dodałam, myśląc o głębokiej
studni na końcu ogrodu.
Guwernantka uznała moje zachowanie za milczące przyzwolenie dla
umiarkowanej przemocy. Złapała podopiecznego za drugie ucho, gdy tylko
ja go puściłam, i pognała go schodami na górę.
Ja i Electra ruszyłyśmy w dół. Była bardzo podenerwowana.
- Cioteczko, przecież cioteczka wie, że Malcolm to słodkie...
- Niestety nic o tym nie wiem.
Jak na naszą rodzinę, Electra była drobną kobietą. Jej głowa z wiotkimi
blond włosami ledwie sięgała mi do ramienia. Była pulchna i musiała
nosić gorset, żeby nadać figurze odpowiedni kształt; oczy miała łagodne, a
twarz jak aniołek. Dla kogoś obcego musiałyśmy stanowić dziwaczną
parę, ponieważ ja z racji wieku byłam raczej chuda, wręcz wymizerowana,
a rysy zawsze miałam dość ostre.
- A więc, cioteczko...
Doszłyśmy do półpiętra nad holem. W dole mąż Electry, pan John
Dearing, osobiście witał gościa: młodego mężczyznę, który właśnie
podawał płaszcz kamerdynerowi. Nie spodziewano się żadnych gości, a w
dodatku pora przed kolacją nie jest stosownym czasem na składanie wizyt.
Mimo to Dearing witał tego aroganckiego człowieka jak powracającego
syna marnotrawnego.
Był to bardzo przystojny mężczyzna (przybysz, oczywiście; Dearing
wyglądał jak tęgi, zarośnięty piżmak, idealna partia dla Electry); blond
loki, szerokie ramiona, wyrazisty profil. Po plecach przebiegł mi dreszcz
niepokoju. Chyba odezwał się stary instynkt. Strój przybysza, chociaż
może nie najlepszy do podróży w czasie deszczowej pory roku, był
modnie skrojony i uszyty z materiału w doskonałym gatunku.
Electra zmarszczyła brwi. Przywołała jednego z lokajów i zapytała:
- Williamie, któż to jest?
- Mówią, że to jakiś zagraniczny książę, proszę pani. Syn króla Armantii.
- Rozumiem. - Electra odesłała służącego i spojrzała na mnie. W jej
łagodnych oczach malował się niepokój. - Ojej. Książę.
- Dużo czasu minęło, ale miałam już z takimi do czynienia - stwierdziłam.
- Ojej.
Kolacja opóźniła się, ponieważ trzeba było rozlokować świtę księcia i
poczekać, aż on sam przebierze się do posiłku. Przywiózł ze sobą dwóch
służących o dość podejrzanej aparycji oraz pokojowego, który bardziej
pasował do pułku kawalerii niż do dworu. Ale w obecnych czasach
członek rodu królewskiego, zwłaszcza z zagranicy, może podróżować, jak
zechce, bez zbytniej ostentacji.
Dyskretnie podpytałam służbę i ustaliłam, że książę Carl Kohler
korespondował z mężem Electry na temat pewnej kwestii, w której
Dearing udawał specjalistę. Mimo to nie spodziewano się przybycia
księcia. Wcale mi się to nie podobało. W moim wieku perspektywa walki
nie była już tak porywająca jak wtedy, kiedy miałam dwadzieścia lat i
byłam w pełni sił. Miałam nadzieję, że będę sobie tutaj w spokoju słabnąć
i patrzeć na rodzinne kłótnie. Rozrywki dostarczałyby mi prośby
miejscowych wieśniaków, spośród których wielu trzymało się dawnych
zwyczajów i pamiętało o moim istnieniu.
Zadbałam o to, żeby przy stole siedzieć tak, bym mogła obserwować
naszego znamienitego gościa i by nie przesłaniała mi go masywna,
piętrowa patera. Zamierzałam posłuchać tego, co uchodziło w tym domu
za konwersację. Dziś na kolacji obecnych było kilku braci i bratanków
Dearinga. Wszystkim schlebiała protekcjonalność, z jaką traktował ich
książę, więc postanowili zrobić z siebie całkowitych osłów. Kohler
nieustannie się uśmiechał, a jego obcy akcent był ledwo zauważalny;
uznałam, że prawdopodobnie kształcił się w naszym kraju. Czułam na
sobie spojrzenie naszego gościa częściej, niżby to wypadało
- nie należałam już do kobiet, którym przyglądają się młodzi mężczyźni.
Przyczyna wizyty księcia wyjaśniła się dopiero, gdy ze stołu sprzątnięto
ostatniego turbota. Kiedy Dearing, który uważał się za historyka-amatora,
skończył nużący monolog na temat wieku kościoła parafialnego, Kohler
pochylił się nad stołem i powiedział:
- To fascynująca historia, ale tak naprawdę chciałbym porozmawiać z
wami na temat legendy o Wielkim Lesie Cierniowym. Chciałbym
osobiście zbadać tę sprawę.
Electra, która właśnie piła wino, zakrztusiła się w sposób, który nie
uchodził damie. Sąsiedzi przy stole musieli pospieszyć jej z pomocą.
Kiedy stołownicy skupili się na Electrze, odezwałam się:
- Doprawdy? Nigdy bym nie pomyślała.
Posłał mi olśniewający uśmiech, a ja stwierdziłam, że nie pomyliłam się,
wyczytując w głębi jego błękitnych oczu pełną ostrożności podejrzliwość.
- A jednak, droga pani - odpowiedział. - Czy mogłaby pani zaspokoić moją
ciekawość?
- Śmiem twierdzić, że nawet gdybym mogła, nie zrobiłabym tego.
Wszyscy wiemy, jak niebezpieczna bywa ciekawość.
- A Wielki Las Cierniowy jest bardzo niebezpieczny, prawda?
- natychmiast przeszedł do natarcia.
Electra doszła jakoś do siebie, więc stołownicy zaczęli się nam
przysłuchiwać. Dearing zauważył mój wzrok i na chwilę na jego twarzy
zagościło przerażenie. Chyba zdążył już zapomnieć, jak dobrze znam
przedmiot naszej rozmowy. Pospiesznie stwierdził:
- Z czysto botanicznego punktu widzenia, wasza Miłość, ciernie są ostre i
mawia się, że trujące. Uznałbym to za niebezpieczne.
- Z czysto botanicznego punktu widzenia - powtórzył Robson, kuzyn
Dearinga, śmiejąc się przy tym serdecznie. - A to dopiero dobre, staruszku.
Robson był skończonym głupcem i trudno odgadnąć, co rozumiał pod
słowem „botaniczny".
Kilka dam zachichotało nerwowo, próbując zatuszować niezręczną
sytuację, a Dearing uśmiechnął się niepewnie. Kohler odpowiedział
uśmiechem, by dać do zrozumienia, że docenia żart, po czym odparł:
Zgłoś jeśli naruszono regulamin