A. i B. Strugaccy - Indywidualne hipotezy.pdf
(
123 KB
)
Pobierz
Microsoft Word - A. i B. Strugaccy - Indywidualne hipotezy
A. Strugacki i B. Strugacki
I
NDYWIDUALNE HIPOTEZY
Poeta Aleksander Kudriaszow
Wala Pietrow przyszedł mnie o tym zawiadomi
ę
.
ĺ
ci
Ģ
gn
Ģ
ł beret z głowy, przygładził włosy
i powiedział:
— No wi
ħ
c tak, Sania, zdecydowane.
Usiadł na niskim fotelu przy stole i wyci
Ģ
gn
Ģ
ł przed siebie długie nogi. U
Ļ
miechał si
ħ
tak
samo jak zwykle. Zapytałem:
— Kiedy?
— Za dziesi
ħę
dni. — Zło
Ň
ył beret na pół i wyprostował go na kolanie. — A jednak mnie
wyznaczono. Zupełnie ju
Ň
straciłem nadziej
ħ
.
— Ale
Ň
nie, dlaczego? — odezwałem si
ħ
. — Przecie
Ň
jeste
Ļ
do
Ļ
wiadczonym astronaut
Ģ
.
Wyj
Ģ
łem z lodówki wino. Stukn
ħ
li
Ļ
my si
ħ
i wypili
Ļ
my.
— Startujemy z Cyfeusza — powiedział Wala.
— Gdzie to jest?
— Sputnik Ksi
ħŇ
yca.
— Ach tak — powiedziałem. — Zdawało mi si
ħ
,
Ň
e Cyfeusz to konstelacja.
— Konstelacja nazywa si
ħ
Cefeusz. A Cyfeusz — raczej Cyfej — po chi
ı
sku znaczy „start”.
ĺ
ci
Ļ
le mówi
Ģ
c to lotnisko dla rakiet fotonowych.
Postawił kieliszek na stole, wło
Ň
ył beret i wstał.
— Dobra. Id
ħ
.
— A Ró
Ň
ena? — zapytałem. — Ró
Ň
ena wie?
— Nie — odparł Pietrow i usiadł z powrotem. — Jeszcze nie wie. Jeszcze jej nie
powiedziałem.
Umilkli
Ļ
my.
— Na długo? — zapytałem. Wiedziałem,
Ň
e na zawsze.
— Nie, nie bardzo — odrzekł Wala. — Zamierzamy wróci
ę
za sto pi
ħę
dziesi
Ģ
t lat. Albo za
dwie
Ļ
cie. Waszych ziemskich oczywi
Ļ
cie. Olbrzymie szybko
Ļ
ci. Prawie okr
Ģ
głe „c”.
Zamy
Ļ
lił si
ħ
.
— Dobra — powtórzył. — Musz
ħ
ju
Ň
i
Ļę
. Ale nie ruszył si
ħ
z miejsca.
— Napijmy si
ħ
jeszcze — zaproponowałem.
— Daj.
Wypili
Ļ
my jeszcze po kieliszku wina.
— No có
Ň
— powiedział Pietrow. — Przed nami był Gorbowski, a przed Gorbowskim
Bykow. Lec
ħ
trzeci. Szykuj
Ģ
si
ħ
jeszcze dwie ekspedycje. Dziesi
ħę
lat podró
Ň
y, no, najwy
Ň
ej
pi
ħ
tna
Ļ
cie.
— Oczywi
Ļ
cie — odparłem. — Einsteinowska wzgl
ħ
dno
Ļę
czasu i tak dalej.
Wala wstał.
— Odprowadzisz mnie na lotnisko, Sania? — zapytał.
Skin
Ģ
łem głow
Ģ
. Wala poprawił beret i skierował si
ħ
do wyj
Ļ
cia. Przy drzwiach zatrzymał
si
ħ
.
— Dzi
ħ
kuj
ħ
— powiedział.
Nic na to nie odpowiedziałem. Nie mogłem wykrztusi
ę
słowa.
Prócz Pietrowa na „Muromcu” leciało jeszcze pi
ħ
ciu astronautów. Trzech spo
Ļ
ród nich
znałem — Larri Larsena, Siergieja Zawiałowa i Saburo Mikimi. Odprowadzaj
Ģ
cych było
dziewi
ħ
cioro. Na jak
ĢĻ
godzin
ħ
przed startem usiedli
Ļ
my wszyscy w mesie. Na Cyfeuszu nie
było siły ci
ĢŇ
enia i zało
Ň
ono nam buty z namagnesowanymi podeszwami. Ró
Ň
ena i Wala
trzymali si
ħ
za r
ħ
ce. Ró
Ň
ena bardzo si
ħ
zmieniła w ci
Ģ
gu ostatnich dni. Schudła, wydawało si
ħ
,
Ň
e ma jeszcze wi
ħ
ksze oczy. Była pi
ħ
kna. Wala trzymał jej dło
ı
w swojej r
ħ
ce i u
Ļ
miechał si
ħ
.
Miałem wra
Ň
enie,
Ň
e w my
Ļ
li mknie ju
Ň
z nieprawdopodobn
Ģ
szybko
Ļ
ci
Ģ
w
Ļ
ród dalekich
gwiazd. Oboje milczeli. Raz tylko Ró
Ň
ena powiedziała co
Ļ
półgłosem i Pietrow pogłaskał jej
r
ħ
k
ħ
.
Pozostali milczeli równie
Ň
. Młodziutka dziewczyna w pomara
ı
czowej sukience,
odprowadzaj
Ģ
ca jakiego
Ļ
nie znanego mi astronaut
ħ
, od czasu do czasu cichutko szlochała.
Nieraz ju
Ň
zdarsało mi si
ħ
Ň
egna
ę
ludzi odlatuj
Ģ
cych w Kosmos. Pozostałym zapewne te
Ň
.
Ale dzi
Ļ
była szczególna sytuacja. Z t
Ģ
szóstk
Ģ
Ň
egnali
Ļ
my si
ħ
na zawsze. Pomy
Ļ
lałem,
Ň
e gdy
wróc
Ģ
, nie zastan
Ģ
przy
Ň
yciu nikogo z nas — ani mnie, ani Ró
Ň
eny, ani dziewcz
Ģ
tka w
pomara
ı
czowej sukience. T
ħ
szóstk
ħ
powitaj
Ģ
ju
Ň
przyszłe pokolenia. Mo
Ň
liwe,
Ň
e b
ħ
d
Ģ
to
nawet ich potomkowie.
— Nie martw si
ħ
— powiedział gło
Ļ
no Wala.
— Ja si
ħ
nie martwi
ħ
— odpowiedziała Ró
Ň
ena.
— To przecie
Ň
bardzo potrzebne.
— Rozumiem.
— Nie — odparł Pietrow. — Nie rozumiesz, Ró
Ň
enko. Wcale nie rozumiesz. I Aleksander
te
Ň
nie rozumie. Siedzi i my
Ļ
li: „No i po co oni to robi
Ģ
?” Prawda, Sania?
ĺ
miał si
ħ
. Nie, nie odgadł moich my
Ļ
li. Znałem Wal
ħ
od dziecka i bardzo go lubiłem. Ale
byli
Ļ
my zupełnie ró
Ň
nymi lud
Ņ
mi. Pietrow był zawsze troch
ħ
fanfaronem i pozerem. Wszystko
mu si
ħ
udawało i przyzwyczaił si
ħ
do tego. Z u
Ļ
miechem balansował na skraju przepa
Ļ
ci. Z
pewno
Ļ
ci
Ģ
zachwycał si
ħ
sob
Ģ
,
Ň
e taki jest wesoły, beztroski, szcz
ħĻ
ciarz. Wyobraziłem sobie,
Ň
e za półtorej setki lat równie
Ň
zejdzie na Ziemi
ħ
z wesołym u
Ļ
miechem, uderzaj
Ģ
c po
zniszczonym bucie laseczk
Ģ
wyci
ħ
t
Ģ
na Bóg wie jakiej planecie.
Do mesy wszedł jasnowłosy, opalony młodzieniec i oznajmił:
— Ju
Ň
czas, towarzysze.
Podnie
Ļ
li
Ļ
my si
ħ
. Dziewczyna w pomara
ı
czowej sukience załkała gło
Ļ
no. Spojrzałem na
Ró
Ň
en
ħ
i Pietrowa. Obj
ħ
li si
ħ
i Wala zanurzył twarz w jej włosach.
— Zegnaj, łasiczko — powiedział. Ró
Ň
ena milczała.
Odeszła na bok i próbowała poprawi
ę
uczesanie. Włosy jej nie słuchały.
— Id
Ņ
— powiedziała. — Id
Ņ
. Nie mog
ħ
ju
Ň
. Prosz
ħ
ci
ħ
, id
Ņ
. — Mówiła niskim, niezwykle
matowym głosem. —
ņ
egnaj.
Pietrow pocałował j
Ģ
i cofn
Ģ
ł si
ħ
ku wyj
Ļ
ciu. Cofał si
ħ
, klapi
Ģ
c
Ň
elaznymi podeszwami i
patrzył na ni
Ģ
nie odwracaj
Ģ
c oczu. Twarz mu zbielała, wargi miał te
Ň
zupełnie białe. Przy
wej
Ļ
ciu zasłonił go barczysty Larri Larsen, nast
ħ
pnie nieznajomy astronauta, którego
odprowadzała dziewczyna w pomara
ı
czowej sukience, wreszcie Sierio
Ň
a Zawiałow.
— Do widzenia, Ró
Ň
enko — powiedział Pietrow.
Dopiero pó
Ņ
niej uprzytomniłem sobie,
Ň
e powiedział „do widzenia”, i pomy
Ļ
lałem,
Ň
e— si
ħ
przej
ħ
zyczył. Gdy wyszli i zatrzasn
ħ
ła si
ħ
za nimi pokrywa luku, jasnowłosy młodzieniec
nacisn
Ģ
ł jakie
Ļ
guziczki na
Ļ
cianie. Okazało si
ħ
,
Ň
e kulisty sufit mesy odgrywał rol
ħ
czego
Ļ
w
rodzaju stereoteleekranu. Zobaczyli
Ļ
my „Muromca”. Był to znakomity statek kosmiczny z
przelotowym nap
ħ
dem fotonowym na zasadzie anihilacji. Chwytał i spalał w reaktorze gazy
kosmiczne, pyły i wszystko, na co mo
Ň
na natrafi
ę
w przestrzeni. Posiadał nieograniczone
mo
Ň
liwo
Ļ
ci przebiegu. Szybko
Ļę
miał równie
Ň
nieograniczon
Ģ
— oczywi
Ļ
cie w ramach bariery
Ļ
wiatła. Był olbrzymi, miał około pół kilometra długo
Ļ
ci. Ale na mnie zrobił wra
Ň
enie
srebrzystej zabawki, czarki do szampana zawieszonej w
Ļ
rodku ekranu na tle g
ħ
stwy gwiazd.
Patrzyli
Ļ
my jak zaczarowani. Nagle ekran roz
Ļ
wietlił si
ħ
.
ĺ
wiatło było ostre jak błyskawice,
białoliliowe. O
Ļ
lepiło mnie na chwil
ħ
. Ale gdy sprzed oczu znikn
ħ
ły ró
Ň
nobarwne koła, na
ekranie zostały tylko gwiazdy.
— Wystartowali — powiedział jasnowłosy młodzieniec. Wydało mi si
ħ
,
Ň
e im zazdro
Ļ
ci.
— Odleciał — powiedziała Ró
Ň
ena.
Podeszła do mnie, niezgrabnie stawiaj
Ģ
c nogi w podkutych butach, i poło
Ň
yła mi dło
ı
na
r
ħ
kawie. Palce jej dr
Ň
ały.
— Jest mi bardzo smutno, Sania — powiedziała. — Boj
ħ
si
ħ
.
— Zostan
ħ
z tob
Ģ
, je
Ļ
li pozwolisz — odparłem.
Ale Ró
Ň
ena nie zgodziła si
ħ
. Wrócili
Ļ
my do Nowosybirska i rozstali
Ļ
my si
ħ
. Zabrałem si
ħ
do pisania. Chciałem napisa
ę
wielki poemat o ludziach, którzy odchodz
Ģ
ku gwiazdom, i o
kobiecie, która została na pi
ħ
knej, zielonej Ziemi. Jak stoi przed odlatuj
Ģ
cym przyjacielem i
mówi niskim, matowym głosem: „Id
Ņ
. Nie mog
ħ
ju
Ň
. Prosz
ħ
ci
ħ
, id
Ņ
”. A on u
Ļ
miecha si
ħ
zbielałymi wargami.
W pół roku pó
Ņ
niej Ró
Ň
ena zadzwoniła do mnie wczesnym rankiem. Była tak samo blada, a
oczy miała równie du
Ň
e jak wtedy na Cyfeuszu. Pomy
Ļ
lałem jednak,
Ň
e sprawia to liliowawy
odcie
ı
, który daj
Ģ
czasem ekrany wideofonów.
— Sania — powiedziała Ró
Ň
ena. — Czekam ci
ħ
na lotnisku. Przyje
Ň
d
Ň
aj natychmiast.
Nie mogłem zrozumie
ę
, co si
ħ
stało, i zapytałem j
Ģ
o to. Ró
Ň
ena powtórzyła: „Czekam ci
ħ
na
lotnisku” — i poło
Ň
yła słuchawk
ħ
. Wsiadłem w samochód i pojechałem. Ranek był pogodny i
chłodny. Uspokoiłem si
ħ
troch
ħ
. Na lotnisku skiełkowano mnie do du
Ň
ego pasa
Ň
erskiego
konwertoplanu, gotowego do odlotu. Konwertoplan wzniósł si
ħ
w gór
ħ
, gdy tylko wdrapałem
si
ħ
do kabiny. Uderzyłem bole
Ļ
nie piersi
Ģ
o jak
ĢĻ
ram
ħ
. Potem zobaczyłem Ró
Ň
en
ħ
i usiadłem
obok niej. Była rzeczywi
Ļ
cie blada. Patrzyła wprost przed siebie i przygryzała doln
Ģ
warg
ħ
.
— Dok
Ģ
d lecimy? — zapytałem.
— Na północne lotnisko rakietowe — odparła. Umilkła na dług
Ģ
chwil
ħ
i nagle dorzuciła: —
Wala wraca.
— Co mówisz? — zawołałem.
Có
Ň
mogłem powiedzie
ę
wi
ħ
cej? Lecieli
Ļ
my dwie godziny i przez ten czas nie zamienili
Ļ
my
ju
Ň
ani słowa. Za to inni pasa
Ň
erowie rozmawiali z o
Ň
ywieniem. Byli bardzo podnieceni i pełni
niedowierzania. Z rozmów dowiedziałem si
ħ
,
Ň
e wczoraj wieczorem otrzymano radiogram od
Pietrowa. Dowódca Trzeciej Ekspedycji Mi
ħ
dzygwiezdnej komunikował,
Ň
e na „Muromcu”
powstały jakie
Ļ
uszkodzenia i wskutek tego zmuszony b
ħ
dzie do l
Ģ
dowania wprost na
ziemskim lotnisku rakietowym, z pomini
ħ
ciem zewn
ħ
trznych stacji.
— Pietrow si
ħ
po prostu zl
Ģ
kł — powiedział siedz
Ģ
cy za nami gruby, niemłody m
ħŇ
czyzna.
— Nie ma w tym nic dziwnego. To si
ħ
zdarza w przestrzeni kosmicznej.
Spojrzałem na Ró
Ň
en
ħ
i zobaczyłem,
Ň
e zadr
Ň
ał jej podbródek. Ale nie odwróciła głowy, aby
zobaczy
ę
, kto to powiedział. Uwa
Ň
ała,
Ň
e nie warto. Pietrow nie znał l
ħ
ku.
Spó
Ņ
nili
Ļ
my si
ħ
. „Muromiec” ju
Ň
wyl
Ģ
dował. Zatoczyli
Ļ
my nad nim dwa kr
ħ
gi i mogłem si
ħ
dobrze przyjrze
ę
statkowi. To ju
Ň
nie była zabawka, przypominaj
Ģ
ca czark
ħ
do szampana. Pod
szafirowym niebem na
Ļ
rodku tundry nienaturalnie, krzywo sterczała ogromna budowla, z
Ň
arta
przez niepoj
ħ
te siły, pokryta dziwnymi zaciekami. Konwertoplan wyl
Ģ
dował w odległo
Ļ
ci
dziesi
ħ
ciu kilometrów od „Muromca”. Nie mo
Ň
na było bli
Ň
ej. Przyleciało jeszcze kilka
konwertoplanów. Czekali
Ļ
my. Wreszcie rozległ si
ħ
warkot i nisko nad naszymi głowami
przeleciał helikopter. Usiadł w odległo
Ļ
ci stu kroków od nas.
Potem nast
Ģ
pił cud.
Z helikoptera wyszli trzej ludzie i skierowali si
ħ
ku nam wolnym krokiem. Na przedzie
kroczył wysoki, chudy m
ħŇ
czyzna w zniszczonym kombinezonie. Szedł i uderzał si
ħ
po nodze
laseczk
Ģ
szmaragdowej barwy. Za nim post
ħ
pował kr
ħ
py człowiek z bujn
Ģ
, rud
Ģ
brod
Ģ
i jeszcze
jeden, szczupły i zgarbiony. Milczeli
Ļ
my. Nie wierzyli
Ļ
my własnym oczom.
Zbli
Ň
yli si
ħ
jeszcze troch
ħ
i Ró
Ň
ena krzykn
ħ
ła:
— Wala!
M
ħŇ
czyzna w zniszczonym kombinezonie zatrzymał si
ħ
, rzucił laseczk
ħ
i po
Ļ
pieszył ku nam
prawie biegiem. Miał dziwn
Ģ
twarz — pozbawion
Ģ
warg. Czy twarz była tak ciemna,
Ň
e wargi
nie odcinały si
ħ
na niej, czy te
Ň
wargi były zbyt blade? Mimo to od razu poznałem Pietrowa.
Któ
Ň
inny zreszt
Ģ
mógł przylecie
ę
na „Muromcu”? Ale ten Pietrow był stary i brak mu było
lewej r
ħ
ki — pusty r
ħ
kaw miał zatkni
ħ
ty za pasek kombinezonu. A jednak był to Pietrow.
Bo
Ň
ena wybiegła na jego spotkanie. Padli sobie w obj
ħ
cia. Ten z rud
Ģ
brod
Ģ
i ten zgarbiony
zatrzymali si
ħ
równie
Ň
. Byli to Larri Larsen i nieznajomy pilot, którego pół roku temu
odprowadzała dziewczyna w pomara
ı
czowej sukience.
Otoczyli
Ļ
my ich w milczeniu. Patrzyli
Ļ
my jak urzeczeni. Pietrow powiedział ponad głow
Ģ
Ró
Ň
eny:
— Dzie
ı
dobry. Wybaczcie, wielu spo
Ļ
ród was ju
Ň
pewno zapomniałem. Przecie
Ň
widzieli
Ļ
my si
ħ
po raz ostatni przed siedemnastu laty…
Nikt nic na to nie odpowiedział.
— Gdzie jest kierownik lotniska? — zapytał Pietrow.
— To ja — powiedział kierownik północnego lotniska rakietowego.
— Straciłem swoje automaty do wyładowywania — powiedział Pietrow. — Prosz
ħ
rozładowa
ę
statek. Przywie
Ņ
li
Ļ
my wiele interesuj
Ģ
cych rzeczy.
Kierownik północnego lotniska rakietowego patrzył na niego ze zgroz
Ģ
i zachwytem.
— Nie otwierajcie tylko szóstej ładowni, dobrze? Tam s
Ģ
dwie mumie. Siergiej Zawiałow i
Saburo Mikimi. Przywie
Ņ
li
Ļ
my ich,
Ň
eby pochowa
ę
na Ziemi. Wie
Ņ
li
Ļ
my ich pi
ħę
lat. Prawda,
Larri?
— Tak — powiedział Larri Larsen. — Siergieja Zawiałowa wie
Ņ
li
Ļ
my pi
ħę
lat. Mikimi tylko
trzy. A Porta został tam. — U
Ļ
miechn
Ģ
ł si
ħ
, broda mu si
ħ
zatrz
ħ
sła i z oczu popłyn
ħ
ły łzy.
Pietrow pochylił si
ħ
nad Ró
Ň
en
Ģ
.
— Chod
Ņ
my, Ró
Ň
enko. Chod
Ņ
my. Widzisz, wróciłem. Ró
Ň
ena patrzyła na niego, tak jak
nigdy
Ň
adna kobieta nie patrzyła i nie popatrzy na mnie.
— Tak — powiedziała. — Wróciłe
Ļ
.
Zamkn
ħ
ła oczy i opu
Ļ
ciła głow
ħ
. Poszli przez tłum obejmuj
Ģ
c si
ħ
— wszyscy rozst
Ģ
pili
Ļ
my
si
ħ
przed nimi. Po
Ň
egnała si
ħ
z nim na zawsze i spotkała po upływie pół roku. Odleciał na
dwie
Ļ
cie lat, a wrócił po siedemnastu. Udało mu si
ħ
to. „Zawsze mu si
ħ
wszystko udawało. Ale
jak?
Nie wiem, jak to wytłumaczy
ę
i czy w ogóle mo
Ň
na wytłumaczy
ę
. Jestem przecie
Ň
tylko
poet
Ģ
. Nie fizykiem.
Artystka Ró
Ň
ena Tomanowa
Tego dnia Wala wrócił pó
Ņ
no. Długo marudził w swoim gabinecie, gwizdał co
Ļ
fałszuj
Ģ
c
niemiłosiernie, z przesadnym gniewem pokrzykiwał na małpk
ħ
. Zrozumiałam,
Ň
e wszystko
sko
ı
czone. Usiadłam i nie byłam w stanie si
ħ
podnie
Ļę
. Wala wszedł i stan
Ģ
ł koło mnie.
Czułam,
Ň
e mu jest trudno powiedzie
ę
. Potem nachylił si
ħ
i pocałował mnie we włosy. Robił to
zawsze, gdy wracał do domu, i na sekund
ħ
doznałam przypływu szale
ı
czej nadziei. Ale Wala
powiedział cicho:
— Odlatuj
ħ
, Ró
Ň
enko.
— Kiedy? — zapytałam.
— Za dziesi
ħę
dni.
Podniosłam si
ħ
i zacz
ħ
łam przygotowywa
ę
go do podró
Ň
y. Lubił,
Ň
ebym wybierała i
pakowała jego rzeczy. Zwykle kr
ĢŇ
ył wtedy koło mnie,
Ļ
piewał, przeszkadzał i błaznował. Ale
teraz, gdy robiłam to po raz ostatni, stał na uboczu i milczał. Mo
Ň
e i jemu równie
Ň
przypomniał
si
ħ
tamten wieczór nad — morzem.
Dziesi
ħę
lat temu dawali
Ļ
my koncert w sanatorium dla astronautów w Teriokach. Mieli
Ļ
my
nieludzk
Ģ
trem
ħ
przed wyst
ħ
pami w obliczu ludzi najodwa
Ň
niejszych w
Ļ
wiecie. Znacznie
wi
ħ
ksz
Ģ
ni
Ň
wobec zwykłych słuchaczy. Zwłaszcza
Ň
e co trzeci z nich był artyst
Ģ
, co pi
Ģ
ty —
uczonym, a co dziesi
Ģ
ty i artyst
Ģ
, i uczonym zarazem. Nadeszła moja kolej, za
Ļ
piewałam
„Pie
Ļı
Solvejgi” i „Hymn do gwiazd”. Zdaje si
ħ
,
Ň
e mi si
ħ
udało, bo mnie wielokrotnie
wywoływano.
Podczas obiadu po koncercie znalazłam si
ħ
obok młodego astronauty. Przez pewien czas
milczał, a potem powiedział:
— Spodobał mi si
ħ
pani
Ļ
piew.
— Dzi
ħ
kuj
ħ
— odparłam. — Bardzo si
ħ
starałam. Wiedziałam,
Ň
e spodobał mu si
ħ
nie tylko
mój
Ļ
piew. On mi si
ħ
równie
Ň
podobał. Był wysoki, niezbyt zgrabny, o chudej, opalonej
twarzy. Twarz ta była nieładna i bardzo sympatyczna.
ĺ
liczne były tylko m
Ģ
dre, wesołe oczy,
chocia
Ň
zauwa
Ň
yłam to prawdopodobnie o wiele pó
Ņ
niej. Miał dwadzie
Ļ
cia pi
ħę
lat. Zapytałam
go, jak si
ħ
nazywa.
— Pietrow — powiedział — Dokładniej: Walentin Pietrow.
Podrapał si
ħ
w czubek nosa i dodał:
— Ale pani niech mnie nazywa po prostu Wal
Ģ
. Dobrze?
Spojrzał na mnie jakby z l
ħ
kiem i nawet wci
Ģ
gn
Ģ
ł głow
ħ
w ramiona. Roze
Ļ
miałam si
ħ
. Był
uroczy.
— Dobrze — odpowiedziałam. — B
ħ
d
ħ
pana nazywa
ę
po prostu Wal
Ģ
.
Potem ta
ı
czyli
Ļ
my, a gdy zapadł zmrok, poszli
Ļ
my nad morze. Stali
Ļ
my zwróceni twarz
Ģ
w
stron
ħ
Ň
ółtoczerwonego zachodu sło
ı
ca. Wala opowiadał mi o ostatniej — nieudanej —
ekspedycji na Ganimeda. Słuchałam go i wydawało mi si
ħ
,
Ň
e nikomu na
Ļ
wiecie poza mn
Ģ
nie
opowiedziałby w ten sposób o swoim bł
ħ
dzie, który był przyczyn
Ģ
niepowodzenia wyprawy.
Słuchałam, patrzyłam w zachodz
Ģ
ce sło
ı
ce i nade wszystko pragn
ħ
łam powiedzie
ę
Wali co
Ļ
dobrego, serdecznego. Ale nie mogłam jeszcze si
ħ
odwa
Ň
y
ę
. Wala stan
Ģ
ł i powiedział:
— Kocham ci
ħ
, Ró
Ň
eno.
Nie wiedziałam, co mu odpowiedzie
ę
, i Wala zapytał:
— Gniewasz si
ħ
?
Pocałowali
Ļ
my si
ħ
. Zostałam w Teriokach i był to najszcz
ħĻ
liwszy tydzie
ı
w moim
Ň
yciu.
Tak stałam si
ħ
Ň
on
Ģ
astronauty.
Stopniowo coraz lepiej poznawałam Wal
ħ
. Był zawsze wesoły, miły, łagodny. („Łagodny!
— oburzył si
ħ
kiedy
Ļ
Sierio
Ň
a Zawiałow. — Wszyscy jeste
Ļ
my łagodni, gdy mamy nad głow
Ģ
bł
ħ
kitne niebo. Zobaczyłaby
Ļ
swego Walusia, gdy »Nawoi« wpadł w potok meteorytów—…”)
Był zupełnie wyj
Ģ
tkowym człowiekiem. Nawet w
Ļ
ród jego przyjaciół nie znałam
Ň
adnego,
który mógłby si
ħ
z nim równa
ę
. Oczywi
Ļ
cie nie on jeden był taki, ale ja nigdy nie spotkałam
nikogo podobnego do niego.
Gor
Ģ
co kochał swój zawód i
Ļ
ledził wszystkie najnowsze zdobycze teorii i techniki. Ale
do
Ļę
pr
ħ
dko odkryłam,
Ň
e jego najistotniejsze zainteresowania dotycz
Ģ
jakiej
Ļ
innej dziedziny.
W przerwach mi
ħ
dzy rejsami (a zapewne i podczas rejsów) studiował wyniki najnowszych
bada
ı
z teorii grawitacji, z mechaniki asymetrycznej, ze specjalnych dziedzin matematyki.
Zbierali si
ħ
u nas jego przyjaciele i potrafili dyskutowa
ę
całe noce w okropnym
rosyjsko–francusko–chi
ı
sko–angielskim
Ň
argonie. Mieli jakie
Ļ
niesłychane plany, ale nie
próbowałam nawet zrozumie
ę
, o co chodzi.
Cztery lata temu pewnego wiosennego wieczoru Wala zapytał, co bym powiedziała, gdyby
wzi
Ģ
ł udział w ekspedycji do gwiazd. Wiedziałam, co to s
Ģ
ekspedycje gwiezdne; w ostatnich
czasach wiele o nich mówiono i pisano. Statek ulatuje z szybko
Ļ
ci
Ģ
blisk
Ģ
pr
ħ
dko
Ļ
ci
Ļ
wiatła w
dalekie
Ļ
wiaty i wraca po upływie setek lat. Powiedziałam:
Plik z chomika:
emohawk
Inne pliki z tego folderu:
A. i B. Strugaccy - Poniedzialek zaczyna sie w sobote.pdf
(1201 KB)
A. i B. Strugaccy - Z zewnatrz.pdf
(100 KB)
A. i B. Strugaccy - Spotkanie.pdf
(63 KB)
A. i B. Strugaccy - Bajka o trojce.pdf
(364 KB)
A. i B. Strugaccy - Bialy stozek Alaidu.pdf
(136 KB)
Inne foldery tego chomika:
Arkadij i Borys Strugaccy - Piknik na skraju drogi (Stalker)
Arkadij i Borys Strugaccy - Zuk w mrowisku [Audiobook PL]
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin