Karl Rahner - Człowiek dzisiejszy a religia.pdf

(182 KB) Pobierz
27952692 UNPDF
CZŁOWIEK DZISIEJSZY A RELIGIA
wszystko, co się składa na życie po ludzku. Dzieje się
to wówczas, gdy na przykład rzeczy takie jak małżeń­
stwo, sztuka, przyjaźń, a nawet religia .stają się dla
kogoś środkami czy formami reprezentowania jego
istnienia jako „managera", gdy są świadome lub po
cichu przeżywane jako przedłużenie życia w tej roli,
gdy występować zaczyna ślepota na ich sens jako rze­
czywistości życia ludzkiego w ogóle, a,ich sens jedyny
i usprawiedliwiający widzi się w tym tylko, czym one
są dla przedsiębiorstwa i dla zawodu przedsiębiorcy.
Kiedy niemądry frazes, występujący często w różnych
formach na klepsydrach: „Żył tylko dla firmy" staje
się rzeczywiście prawdziwy, znaczy to, że wystąpiło
jakieś fatalne dla człowieka zredukowanie czy zanik
sensu ludzkiego życia. Oczywiście, dzisiejsza rzeczywi­
stość, ujęta konstrukcjami technicznymi i naukowymi,.
przedstawia więcej możliwości dla życia pełnią czło­
wieczeństwa, niż to miało zwykle miejsce w pracy za­
wodowej w dawnych czasach, gdyż dzisiejsze zawody
wymagają bardziej właśnie pełni człowieczeństwa, czyli
postawy twórczej, szerokości horyzontów, wyrobienia
artystycznego i politycznego, orientacji w najnowszych
odkryciach. A jednak pozostaje faktem, że człowiek
w samej tylko swojej dzisiejszości i człowiek w ogóle,
pełny człowiek — to nie jest po prostu to samo. Wy­
trzymać ten pluralizm, mieć odwagę podjąć go w ca­
łości i bezstronnie, nie sądzić, jak mawiał pewien daw­
ny mistyk, że można osiągnąć wszystko w jednym ćwi­
czeniu, to dziś podstawowy postulat autentycznego,
zdrowego ludzkiego życia. Tak jak część żyje zawsze
w całości i nie jest z nią nigdy sama, również dzisiej-
szość człowieka żyje w pełni całego jego ludzkiego ży­
cia. Pragnienie i wysiłki, by nie być już niczym prócz
człowieka dnia dzisiejszego i jutra, nie tylko więc są
w całkiem prawdziwym sensie czymś nieludzkim, lecz
także (bez względu na wyroki krótkofalowego doświad­
czenia) muszą szkodzić na dłuższą metę samej dzisiej­
szości tego, kto się nimi kieruje. Jest bowiem jedną
z tajemnic skończonego bytowania, że każda z jego
chwil jest odmienna od wszystkich innych, a przecież
jednocześnie zależy od nich i bez nich nie istniałaby
Temat ,,Człowiek dzisiejszy a religia" zarysowuje
pytanie zbyt obszerne, by mogło być wyczerpująco
omówione w krótkim szkicu. Niechże więc czytelnik,
przyjmując go krytycznie i życzliwie, ma w pamięci,
że magnis voluisse sat est.
Na początku i jako wprowadzenie chcę podkreślić
jedno: człowiek dzisiejszy nie jest nigdy tylko dzi­
siejszym człowiekiem. Nie wolno, aby nim był. Swo­
istość, bardzo trudna zresztą do uchwycenia, która go
charakteryzuje, nie jest całością jego człowieczeństwa
i nie powinna być jako taka całość rozumiana i prze­
żywana, mimo że odciska tak głębokie piętno na wszel­
kich jej aspektach. Ktoś może uważać takie zdanie za
banał. Jest ono jednakże czymś więcej. W człowieku
żyje niezmiernie głęboka tęsknota do jedności — i jest
to tęsknota słuszna, Lecz właśnie ona sprawia, że gro­
zi nam zawsze chęć sprowadzania wszystkiego do
wspólnego mianownika, chęć układania wszystkiego
w życiu w perspektywie jakiegoś jednego punktu, okre­
ślania wszystkiego jako funkcji jakiejś jednej znanej
nam i możliwej do opanowania przez nas wielkości.
Tak jest w dziedzinie teorii, lecz jest tak również
w sferze działania praktycznego. Człowiek dzisiejszy
zagrożony jest przez to właśnie, że chce nieraz być
człowiekiem dzisiejszym i niczym więcej. Ktoś na
przykład, kogo nazywamy „typem managera", nie jest
w głębszym rozumieniu po prostu człowiekiem na
śmierć zapracowanym, tacy bowiem bywali zawsze,
czy to z przymusu, czy w własnej woli. Typ mana­
gera, w sensie egzystencjalno-ontologicznym i napraw­
dę etycznym, występuje wówczas, gdy ktoś zaczyna
uważać wszystko w życiu za funkcję swej roli zawo­
dowej i identyfikować po prostu cale swoje życie z tą
rolą. To zaś musi prowadzić do zwichnięcia innych ży­
ciowych dokonań, nawet gdy — biorąc materialnie —•
istnieją one wciąż jeszcze i na pozór obecne jest jeszcze
40
41
wcale. Omawiając współzależności między religią a spe­
cyficzną dzisiejszością człowieka, zakładamy więc już
z góry, że ta jego swoistość nie może sama w sobie
stanowić dostatecznej bazy, zdolnej unieść jego reli­
gię. Gdyby człowiek przestał być autentycznym, peł­
nym człowiekiem, takim, który rozmyśla i kocha,
obcuje z ostatecznymi tajemnicami istnienia, zna skoń-
czoność i trwogę, świętość piękna, śmierć, wszelkie
moce pełnej człowieczej doli, jakich by nie nosiły
imion — to nie mógłby być w ogóle, na dłuższą metę,
ani prawdziwym człowiekiem, ani prawdziwym homo
religiosus. Religia bowiem, autentyczny stosunek do
Boga, do absolutnej, wszechobejmującej i wszechoca-
lającej tajemnicy istnienia, nie jest jakimś szczegól­
nym, zlokalizowanym sektorem ludzkiego życia, lecz
jego pierwotną i scalającą je na powrót jednością. Żyje
ona tedy zawsze całością tego życia, które jest jedno
i które ma scalić. Jeśli więc człowiek dzisiejszy,
w swej dzisiejszej swoistości, miewa bolesne wraże­
nie, że ta dzisiejszość właśnie czyni go otwarcie lub
ukradkiem areligijnym, winien spytać najpierw, czy —
zanim się to stało — nie był za mało człowiekiem, czy
nie zamienił się tylko w „managera" w egzystencjal-
no-ontologicznym sensie, który był wyżej opisany,
w człowieka, który czynić chce tylko jedno, ale tego
jednego szuka w strefie rzeczy robionych i planowa­
nych, w strefie podległej światu, a nie w niewysło-
wionej tajemnicy Boga, w milczącej niepodległości,
której podlegamy wszyscy.
Są to jednak tylko uwagi wstępne, potrzebne dla
uniknięcia nieporozumień w zakresie tego, co chcę tu
powiedzieć. Spytajmy teraz, z najogólniejszego, teolo­
gicznego punktu widzenia, na czym właściwie polega
dzisiejszość, by móc następnie rozważyć, z jakim sto­
sunkiem do religii mamy do czynienia w dzisiejszym
człowieku. Odpowiedzią na to będzie całkiem proste
zdanie, które postaramy się wyjaśnić. Człowiek
w swym historycznym rozwoju osiągnął dziś jedno­
znacznie i ostatecznie fazę twórczości własnej, stał się
w stosunku do swego środowiska, naprawdę i sku­
tecznie, jego racjonalnie planującym panem i władcą.
Zdanie to nie ma być wyrazem najgłębszej i najbar­
dziej podstawowej swoistości czołwieka dzisiejszego
i nie znaczy też, że twórczość w sztuce, myśli i słowie
nie występowała również dawniej, i to w sposób jesz­
cze bardziej odpowiadający temu pojęciu. Chodzi nam
tylko o to, by ta dzisiejsza pozycja twórcza człowieka,
na którą się powołujemy, posłużyła za punkt wyjścia
do wyjaśnienia, w sposób powszechnie zrozumiały,
dzisiejszej sytuacji religijnej. Cóż więc oznacza ona
w naszym wypadku?
Człowiek żyje w środowisku. Jest istotą o stałycn
stosunkach ze światem zewnętrznym, z którym obcu­
je, który przyjmuje, od którego zależy. To, co otacza
człowieka i przez co jest — empirycznie — unoszo­
ny, nazywano dotychczas przyrodą. Oczywiście czło­
wiek zawsze w tę przyrodę ingerował. Nie pozostał
w całej swej historii na stopniu „zbieracza", dość szyb­
ko przestał się zadowalać tym, co przyroda propono­
wała mu sama. Oswoił zwierzęta, zagospodarował gle­
bę w pewien planowy i systematyczny sposób, robił
wynalazki, wznosił domy, sporządzał narzędzia. Jed-
nakże wszystkie te czynności twórcze aż do czasów
najnowszych były jakby wstawiane w wolną przyrodę
i człowiek spotykał tę przyrodę bezpośrednio, narażał
się je i i zawierzał, czując się zarazem jakoś bliskim je]
niezależnej od niego istocie. Była ona dla niego czymś
dostojnym, władczym i potężnym, czymś, co przyoble­
ka bezpośrednio onieśmielająca i fascynująca zarazem
świetność noumenalna, czymś, co — według własnych
praw — żywi i chroni, sroży się i unicestwia. Łączył
się z tym jednak fakt, że'"rządy Boga, właściwego Boga,
i rządy przyrody przeżywano jako pewnego _ rodzaju
jedność. W przyrodzie przemawiał Bóg, w niej i przez
nią Jego łaskawość i Jego gniew stawały się bezpo­
średnio jak gdyby namacalne. Zmiana pogody, piorun,
zara?a, wytryśnięcie nowego źródła, trzęsienie ziemi
i tvsiace innych zdarzeń tego typu, nieprzewidywal­
nych, nieobliczalnych, stanowiło w ówczesnym prze­
żywaniu jak gdyby wyrazy oddziaływania samego Bo­
ga na człowieka, tak że człowiek ten, żyjąc w swobod-
nei i niepodległej mu przyrodzie, widział jej dzieje
42
43
oraz dzieje zbawienia i zła jako jedność, a w każdym
razie jako rzeczywistości o nieokreślonych jeszcze gra­
nicach, zachodzące wciąż na siebie nawzajem. I w tym
świecie przyrody, nie opanowanej jeszcze, bliskiej, swo­
bodnej, były naturalnie strefy zwykłości i przyzwy­
czajenia, strefy obliczalne. W księgach Starego Testa­
mentu występują już tu i ówdzie zdarzenia, które
świadczą, że były jakieś różnice i stopnie w odczuwa­
niu przez człowieka noumenalnej przyrody jako obec­
ności bezpośrednio boskich rządów. Nie było jednak
jeszcze sytuacji, w której człowiek, podsłuchawszy pra­
wa przyrody, uzbroiłby się w nie niejako przeciw niej
samej, by ją nimi zniewalać, by się wyemancypować
spod ich brutalności i podporządkować je sobie. Dla­
tego nawet dla religii, która nie mieszała już Boga
z przyrodą, uważała słońce, księżyc, gwiazdy i wszel­
kie moce ziemi za Jego stworzenia, a nie za Jego- bez­
pośrednie przejawy — przyroda ta była nadal jeszcze
czymś w rodzaju boskiego namiestnictwa i człowiekowi
nie pozostawało nic innego, jak być jej posłusznym,
w milczeniu i z pokorą, lub też modlić się i zaklinać
Tego, co był także jej Panem, by nakazał jej łaska­
wość.
Dziś wszystko to zmieniło się radykalnie. Nie będzie­
my się tu zajmować tym, czy jest to zmiana jakości,
czy tylko stopnia. Odpowiedź na to pytanie zależy od
treści pojęciowych, podkładanych pod te słowa, i od
punktu widzenia, z którego się patrzy. W każdym razie
zmiana ta jest znacznie większa, niż się zakłada w po­
tocznych ocenach chrześcijańskich, a w narastającej
dopiero erze mikrofizyki, automatyzacji i cybernetyki
pogłębi się jeszcze niesłychanie, modyfikując dalej
i głębiej świadomość ludzką. I dziś istnieje jeszcze
wprawdzie przyroda wolna i niepodległa w sensie egzy­
stencjalnym, lecz w odczuciu dzisiejszego człowieka
stała się ona czymś na kształt rezerwatu, jakiejś wy­
sepki folkloru pozostałej z dawnych czasów. Nie twier­
dzę, że jest tak rzeczywiście, ale że jest tak w odczu­
ciu ludzkim. W każdym zaś razie nawet ta zmiana w sto­
sunku do przyrody, która jest całkiem uzasadniona
obiektywnie, jest już zmianą olbrzymią. Jest jeszcze
wprawdzie nie opanowana przez nas pogoda, ale nie
umieramy już z głodu, gdy zniszczy ona zbiory w ja­
kimś jednym rejonie. Wciąż bywamy chorzy, ale ma­
my już dokładną znajomość chorób i ich praw, może­
my z nimi walczyć, a średnia długość życia ludzkiego
wzrosła dwukrotnie. Nie żyjemy już we wnętrzu nie­
zmiennej prawie przyrody, lecz tę przyrodę zmienia­
my. Nie jesteśmy już tylko myślącymi podmiotami, któ­
re duchowo i religijnie odcinają się od natury ludzkiej
i w świadomości swego bezpośredniego stosunku do jej
Stwórcy uważają się za wyższe od niej. Także w fi­
zycznej już rzeczywistości, w twardych faktach dnia
codziennego przyroda stała się dziś materiałem i war­
sztatem dla twórczych działań człowieka, została cał­
kiem konkretnie „zdegradowana". W którymkolwiek
kierunku zwrócimy się w naszej przestrzeni życiowej,
napotykamy najpierw rozległe strefy nie tej przyrody,
którą zrobił Bóg, lecz tej, którą zrobiliśmy sami. Na­
potykamy nasze światło, nasze nowe tworzywa,
środki komunikacji, które myśmy wynaleźli, zwierzęta
i rośliny wyhodowane przez nas, i to nie drogą przy­
padkowych, podobnych do zabaw prób, lecz w wyniku
racjonalnego planowania, które trzeźwo, nieomal arbi­
tralnie, stawia samo sobie cel i każe, by był osiągnięty.
Tyrady, które czyta się dziś wszędzie o podbojach prze­
strzeni, mogą być w jakiejś części wytworami dość dzie­
cinnej fantazji, mogą odmalowywać przyszłość utopij­
ną i niemożliwą do urzeczywistnienia, lecz pozostaje
przecież faktem głęboko wstrząsającym, że święta Se­
lene Greków, księżyc, który według Biblii Bóg osadził
na niebie jako światło nocy, osiągalny jest dziś dla po­
cisków zrobionych ręką człowieka z gliny ziemi, i że
w dodatku okazuje się on w tym doświadczeniu martwą
kulą z tego samego materiału, który znajdujemy na na­
szym globie, podczas gdy dawniej (jeszcze w obrazie
świata Nowego Testamentu) należał do sfery, której
mieszkańcy nie podlegali czasowi i żadnej zmianie, do
sfery, w której ciała niebieskie, wyjęte spod praw losu,
niezmiennie spokojne i zjednoczone w sobie ciągnęły
swymi niebieskimi szlakami. Przyroda dla dzisiejszego
człowieka nie jest już wspaniałą, niepodległą mu na-
44
45
miestniczką Boga, lecz materiałem, którego potrzebuje,
by budować sobie według własnych praw własny świat,
by doświadczać siebie w swojej własnej, wolnej twór­
czości. Ten materiał twórczości ludzkiej ma oczywiście
pewne sobie właściwe prawa, które ciążą jeszcze nieraz
mocno człowiekowi. I oczywiście wobec tego jest to
twórczość podporządkowana zawsze czemuś co obce, co
dane z góry, a więc nie twórczość czysta, jak Boga, nie
twórczość idąca wyłącznie od środka, będąca sama sobie
prawem, wysnuwająca z. nicości — jednocześnie — ma­
teriał wraz z jego formą. Twórczość człowieka, która
musi liczyć się z prawami materii, jest więc przez sam
swój wzrost wzrastaniem także posłuszeństwa, „niewol­
nictwa" wobec obcego prawa. Jest jednak twórczością.
Wie i chce, opanowuje świat, zmusza przyrodę do służ­
by. W ten sposób jednak, już nie tylko w sensie ducho­
wym, lecz całkiem realnym, człowiek wydany jest we
własne ręce. Świat otaczający staje się jego własnym
obrazem, w swym środowisku spotyka samego siebie.
Nie będziemy już tu dalej opisywać tej zmiany, upod­
miotowienia człowieka w realnym, doświadczalnym bez­
pośrednio świecie. Jest bezsporne, że pojedyncze jed­
nostki doświadczają w bardzo nierównym stopniu tej
swoistości człowieka dzisiejszego, są w bardzo nierów­
nym stopniu świadome implikacji techniki, cybernetyki,
aktywności twórczej, „hominizacji" świata. Zależy to
od zawodu, wieku, od lokalnych cech węższego środo­
wiska i kultury, wreszcie od odwagi, która rozstrzyga,
czy się tę świadomość dopuści, czy się ją zrepresjonuje.
I bezsporne jest też, że świat klerykalny, który istnieje
we wszystkich wyznaniach i którego udziałem są za­
równo błogosławieństwa, jak niebezpieczeństwa „życia
duchowo-zakonnego", dopuszcza takie doświadczenie
najwolniej i z największymi oporami. Prawdą ogólną
jednak i uogólniającą się niepowstrzymanie jest to, że
człowiek dnia dzisiejszego i jutra jest człowiekiem, któ­
ry staje się rzeczywiście podmiotem, który już nie tylko
w sensie teoretyczno-kontemplatywnym, ale też i cał­
kiem realnym jest odpowiedzialny sam za siebie, który
dokonał faktycznie, a nie tylko myślowo i religijnie,
kopernikańskiego zwrotu od „kosmocentrycznej" do
„antropocentrycznej" perspektywy. Człowiek ten pla­
nuje, jest w stałym, bezpośrednim kontakcie z nauką,
która nie zajmuje się estetyczno-filozoficzną kontem­
placją świata, lecz przemyśliwa (także w swym teore­
tyzowaniu), jak pokonać i opanować przyrodę, jak ode­
brać jej, a przywłaszczyć sobie prawa działania. Czło­
wiek stawia sobie wciąż nowe cele i zadania, wy­
najduje nowe potrzeby, nowe chcenia, które sam wzbu­
dza i obiecuje zaspokoić. Ryzykuje przy tym, że upra­
wiając sztukę „kierowania ludźmi", reklamy, propa­
gandy, zacznie w końcu traktować też samego człowie­
ka jak materiał, który formuje według swych zamie­
rzeń i samowładnie obranych celów. W planie empi­
rycznym i przeżyciowym przyroda jest dziś dla niego
rzeczywiście kamieniołomem i placem budowy, na któ­
rym świat ma dopiero zaistnieć. Świat, w którym bę­
dzie żył jak w naprawdę własnym i w którym jeszcze
raz spotka siebie, nieomal jako własnego stwórcę,
jako Boga.
Zanim przejdziemy do pytania o znaczenie doświad­
czenia twórczości i hominizacji świata dla stosunku do
Boga i dla religii w ogóle, trzeba zatrzymać się jeszcze
przy pewnym twierdzeniu teologicznym i zarazem hi­
storycznym — że mianowicie taki rozwój spraw jest
nieunikniony. Odpowiada on w swym ostatecznym sen­
sie istocie samego chrześcijaństwa. Wszelkie sentymen­
talne tęsknoty za „naturą czystą", za jej noumenalną
władzą, za jej minioną, niezastąpioną pięknością i płod­
nością — są i pozostaną „czystą romantyką". Tam na­
wet, gdzie człowiek przyrodę chroni, gdzie zakładamy
parki narodowe, pielęgnujemy trawniki, zabezpieczamy
brzegi rzek i dokładamy starań, aby nie wymarły wie­
loryby, jest to już przyroda przez nas samych dobro­
wolnie zachowana od zniszczenia, jest to założony przez
nas ogród, a nie przyroda dzika, nie ta, w której żyli
jako jej część nasi przodkowie. Jest to już przyroda
sztuczna, zrobiona przez człowieka, stanowiąca jego
wyrafinowaną kulturę i znów w tym odbijająca jego
obraz. I ten bieg rzeczy jest nieunikniony. Nie musi się
koniecznie podkładać pod niego ideologii marksistow­
skiej, ani też uważać go za triumf czy coś szczególnie
46
47
uszczęśliwiającego. Po prostu jest taki, jaki jest — i ta­
kim pozostanie. Człowiek, który raz odkrył w sobie
możliwości władzy, nie zrezygnuje z niej już nigdy, nie
zrezygnuje z tego, by być panem. Srogim, walecznym,
wytrzymującym tysiące porażek, lecz potem znów z ko­
lei odnoszącym upajające zwycięstwa w bitwie z przy­
rodą o jej ujarzmienie. By być panem i twórcą świata,
który sam sobie kształtuje. Co więcej i co jeszcze waż­
niejsze, ten obrót spraw nie jest — przy naprawdę do­
głębnym oglądzie w świetle historii ducha i istoty na­
szej religii — czymś, co powstało mimo chrześcijań­
stwa lub obok niego, chociaż (o dobrotliwa ironio bo­
ska!) właśnie ludzie Kościoła uświadamiają to sobie naj­
później. Ten obrót spraw wypływa z istoty samego
chrześcijaństwa, jest konieczną fazą jego własnej hi­
storii. I nic tu nie zmienia okoliczność, że związek ten
odkrywamy dopiero wówczas, gdy faza ta już 'nastąpiła,
że nie przewidywaliśmy jej przedtem, że w praktyce
przeżywaliśmy ją i przeżywamy jeszcze nieraz z trwo­
gą, z ubolewaniami, z odrazą i długo nie chcieliśmy po­
jąć, że mamy w niej do czynienia z historią chrześci­
jańskiej rzeczywistości. Chociaż bowiem chrześcijań­
stwo nie przeżywało tej fazy już od początku (w prze­
ciwnym razie nie przeżywałoby i nie doznawało żad­
nej w ogóle historii!), to jednak przynależy ona, mimo
to, do procesu rozwijania się i urzeczywistniania jego
życia. Nigdzie przecież człowiek nie jest bardziej niż
w chrześcijaństwie wolnym partnerem Boga, partne­
rem do tego stopnia, że nie „ponosi" nawet własnego
zbawienia, lecz musi je czynić w sposób
wolny (nawet jeśli ten czyn jego wolności jest mu
dany dzięki łasce). Już na pierwszej stronie naszej księ­
gi świętej jest zdanie: „I czyńcie sobie ziemię podda­
ną". Chrześcijanin nie mógł ani nie potrzebował wcale
przewidywać z góry, jakie zadania i jaką historię zda­
nie to kryje. Lecz człowiek w chrześcijańskim rozu­
mieniu, człowiek, który wie, że jest w sposób najzupeł-
niejszy podmiotem wolności, który naprawdę zrozumiał,
że przyroda, to znaczy wszystko co go otacza, nie jest
Bogiem, lecz tylko tworem Boga, mniejszym niż on
sam, Jego partner, chrześcijanin, który wie, że w czło-
wieku i tylko w nim świat stał się, przez wcielenie,
bezpośrednią historią samego Boga i że om sam stoi po
stronie Boga w stosunku do stworzenia i nie może prze­
to uważać przyrody tak łatwo za Bożą namiestniczkę,
gdyż w Bogu-człowieku stał się sam Jego namiestni­
kiem wobec niej — taki człowiek, chrześcijanin, musiał
z czasem dojść do odkrycia, że ten jego zasadniczy sto­
sunek do świata i przyrody urzeczywistniać się może
nie tylko w wewnętrznym życiu wiary, sumienia, mo­
dlitwy, ale również w samym świecie i w materii świa­
ta. Ze się urzeczywistnia w czynie poznawczym świec­
kiej nauki i w wypływającym zeń czynie ujarzmienia
przyrody. Dlatego chrześcijanin może dostrzec koniecz­
ność i chrześcijańskie źródło rozwoju, który nastąpił,
może rozwój ten uznać całkowicie za swe zadanie, zo­
bowiązujące dla niego jako obrona i wprowadzenie
w czyn własnej godności, pochodzącej od Stwórcy
i najdostojniejszego Partnera.
Cóż mówi jednak ta właściwość dzisiejszej sytuacji
ludzkiej, gdy spojrzymy na nią od strony jej znaczenia
dla religii? To pytanie właśnie, sprowadzające wszyst­
kie powyższe refleksje do naszego właściwego tematu,
musimy sobie teraz zadać.
Najpierw powiedzieć trzeba trzeźwo, odważnie i ucz­
ciwie rzecz następującą. Sytuacja ta, na pierwszy rzut
oka i w pierwszym bezpośrednim przeżyciu, stanowi
bardzo poważną, głęboką trudność dla religijnego sto­
sunku do Boga. Bóg rzeczywiście (tak to w każdym ra­
zie wygląda) stał się znacznie bardziej odległy od czło­
wieka, odkąd przyroda wydaje się zdegradowana do
materiału ludzkiej twórczości. Świat, dzięki odkryciu
jego praw oraz posługiwaniu się i manipulowaniu nimi,
dostał się wprawdzie pod władzę człowieka, lecz zara­
zem stał się jakby gęsto utkaną przegrodą, która od­
dziela od Boga. W przyrodzie i w tym, co z niej sam
produkuje, człowiek znajduje w sposób naoczny tylko
świat: prawa materii i odbicie samego siebie. Oczywi­
ście, można powiedzieć zawsze: ależ świat jest i tak
przecież stworzony przez Boga, prawa w nim odkry­
wane dał Bóg a wszystko, co czyni człowiek, czyni jako
istota obdarowana duchem i wolnością, którą Bóg tak-
48
49
Zgłoś jeśli naruszono regulamin