4.2-Uczta dla wron. Sieć spisków.rtf

(1294 KB) Pobierz

George R.R. Martin

Uczta dla wron. Sieć spisków

BRIENNE

To Hyle Hunt uparł się, żeby zabrali głowy.

- Tarly będzie chciał je zatknąć na murach - oznajmił.

- Nie mamy smoły - przypomniała mu Brienne. - Ciało zgnije. Zostawmy je.

Nie miała ochoty wędrować przez mroczny, zielony, sosnowy las z głowami ludzi,

których zabiła.

Hunt nie chciał jednak jej słuchać. Osobiście odrąbał zabitym głowy, związał je razem za

włosy i przytroczył sobie do siodła. Brienne nie miała innego wyboru, jak udawać, że ich nie

widzi. Czasem jednak, zwłaszcza nocami, czuła na plecach martwe spojrzenia. Raz też śniło

się jej, że słyszy, jak szepczą do siebie.

Podczas ich podróży powrotnej na Szczypcowym Przylądku było zimno i wilgotno. W

niektóre dni padało, a w inne zanosiło się na deszcz. Nigdy nie było im ciepło. Nawet gdy

rozbijali obóz, mieli trudności ze znalezieniem suchego drewna do ogniska.

Kiedy dotarli do bram Stawu Dziewic, Huntowi towarzyszył rój much, oczy Shagwella

wyjadła wrona, a po Pygu i Timeonie łaziły czerwie. Brienne i Podrick jechali sto jardów

przed Huntem, żeby nie czuć smrodu zgnilizny. Ser Hyle twierdził, że utracił już zmysł

węchu.

- Pochowaj je - powtarzała mu za każdym razem, gdy zatrzymywali się na noc, ale Hunt

był wyjątkowo uparty. Zapewne powie lordowi Randyllowi, że sam zabił wszystkich trzech -

myślała wówczas. Rycerz zachował się jednak honorowo i nie zrobił nic w tym rodzaju.

- Giermek jąkała rzucił kamieniem - oznajmił, gdy zaprowadzono ich na dziedziniec

zamku Mootona, gdzie czekał Tarly. - Resztę zrobiła dziewka.

- Wszystkich trzech? - zapytał z niedowierzaniem lord Tarly.

- Walczyła tak, że mogłaby załatwić trzech więcej.

- A czy znalazłaś Starkównę? - zapytał ją Tarly.

- Nie, panie.

- Za to zabiłaś kilka szczurów. Spodobało ci się to?

- Nie, panie.

- Szkoda. No, ale posmakowałaś krwi. Udowodniłaś, czego tam chciałaś dowieść. Pora

już, żebyś zdjęła tę zbroję i ubrała się, jak przystoi kobiecie. W porcie stoją statki. Jeden z

nich zawija do Tarthu. Znajdę ci na nim miejsce.

- Dziękuję, panie, ale nie.

Wyraz twarzy lorda Tarly’ego sugerował, że najchętniej zatknąłby on głowę Brienne na

palu nad bramą Stawu Dziewic, razem z głowami Timeona, Pyga i Shagwella.

- Zamierzasz kontynuować to szaleństwo?

- Zamierzam odnaleźć lady Sansę.

- Jeśli łaska, wasza lordowska mość - wtrącił ser Hyle. - Widziałem, jak walczyła z

Komediantami. Jest silniejsza niż większość mężczyzn i szybka...

- To miecz jest szybki - warknął Tarly. - Taka jest natura valyriańskiej stali. Silniejsza niż

większość mężczyzn? To prawda. Jest wybrykiem natury, temu bynajmniej nie przeczę.

Tacy jak on nigdy mnie nie polubią, cokolwiek bym uczyniła - pomyślała.

- Panie, niewykluczone, że Sandor Clegane wie coś o tej dziewczynie. Gdyby udało mi

się go znaleźć...

- Clegane został wyjęty spod prawa. Wygląda na to, że przystał do Berica Dondarriona.

Albo i nie. Krążą różne opowieści. Pokaż mi, gdzie się ukrywają, a z radością otworzę im

brzuchy, wypruję trzewia i spalę ich. Powiesiliśmy już dziesiątki banitów, ale przywódcy

nadal nam się wymykają. Clegane, Dondarrion, czerwony kapłan i teraz ta kobieta Kamienne

Serce... Jak zamierzasz ich znaleźć, skoro ja nie potrafię tego dokonać?

- Panie, mogę... - Na to pytanie nie miała dobrej odpowiedzi. - Mogę tylko spróbować.

- No to próbuj. Masz ten list, więc nie potrzebujesz mojego pozwolenia, ale i tak ci go

udzielę. Jeśli ci się poszczęści, otrzymasz w nagrodę za fatygę tylko odparzenia od siodła. W

przeciwnym razie może Clegane pozwoli ci żyć, gdy on i jego banda skończą już cię gwałcić.

Będziesz mogła poczołgać się z powrotem do Tarthu z bękartem jakiegoś psa w brzuchu.

Brienne zignorowała te słowa.

- Panie, czy mógłbyś mi powiedzieć, ilu ludzi ma Ogar?

- Sześciu, sześćdziesięciu albo sześciuset. Zależy, kogo spytasz.

Randyll Tarly miał już wyraźnie dosyć tej rozmowy. Zaczął się odwracać.

- Czy mój giermek i ja moglibyśmy prosić o gościnę pod twoim...

- Proście, ile chcecie. Nie wpuszczę cię pod swój dach.

Ser Hyle Hunt podszedł bliżej.

- Wasza lordowska mość, jeśli łaska, mam wrażenie, że to nadal jest dach lorda Mootona.

Tarly obrzucił rycerza jadowitym spojrzeniem.

- Mooton ma odwagę robaka. Nie życzę sobie, byś o nim wspominał w mojej obecności.

A jeśli chodzi o ciebie, pani, powiadają, że twój ojciec jest dobrym człowiekiem. Jeśli to

prawda, współczuję mu. Niektórzy mężczyźni są pobłogosławieni synami, inni córkami. Nikt

nie zasługuje na to, by przeklęto go takim dzieckiem jak ty. Może przeżyjesz, a może

zginiesz, lady Brienne, ale nie wracaj do Stawu Dziewic, dopóki ja tu władam.

Słowa to tylko wiatr - powiedziała sobie Brienne. Nie mogą mnie zranić. Niech po prostu

po mnie spłyną.

- Wedle rozkazu, wasza lordowska mość - zaczęła odpowiadać, ale Tarly zdążył się już

oddalić. Zeszła z dziedzińca jak we śnie, nie wiedząc, dokąd idzie.

Ser Hyle podążył za nią.

- W mieście są gospody.

Potrząsnęła głową. Nie miała ochoty rozmawiać z Hyle’em Huntem.

- Pamiętasz gospodę „Pod Śmierdzącą Gęsią”?

Płaszcz Brienne nadal zachował jej odór.

- Dlaczego pytasz?

- Spotkajmy się tam jutro w południe. Mój kuzyn Alyn był jednym z ludzi, których

wysłano na poszukiwania Ogara. Pogadam z nim.

- Dlaczego miałbyś to robić?

- A czemu by nie? Jeśli uda ci się tam, gdzie Alyn przegrał, będę mógł z niego drwić

przez długie lata.

Ser Hyle miał rację, w Stawie Dziewic rzeczywiście były jeszcze gospody. Niektóre

jednak spłonęły, gdy miasto splądrowano, raz, a potem drugi, a w pozostałych było pełno

ludzi z zastępu lorda Tarly’ego. Brienne i Podrick odwiedzili po południu wszystkie, ale

nigdzie nie znaleźli noclegu.

- Ser? Pani? - odezwał się Podrick, gdy słońce już zachodziło. - Są jeszcze statki. Na

statkach są łóżka. To znaczy hamaki. Albo koje.

Portu nadal pilnowali ludzie lorda Randylla. Było tu od nich gęsto jak od much na

głowach trzech Krwawych Komediantów. Ich sierżant znał jednak Brienne z widzenia i

przepuścił ją. Miejscowi rybacy cumowali już łodzie przed nocą, ją jednak interesowały

większe jednostki, pływające po burzliwych wodach wąskiego morza. W porcie stało ich

sześć, choć jeden z nich, galeasa zwana „Córką Tytana”, odcumowywał już, by wypłynąć na

morze z wieczornym odpływem. Oboje z Podrickiem ruszyli odwiedzić pozostałe. Kapitan

„Dziewczyny z Gulltown” wziął Brienne za kurwę i oznajmił jej, że jego statek to nie zamtuz,

a harpunnik z ibbeńskiego statku wielorybniczego zaproponował, że kupi od niej chłopca. Na

innych statkach mieli jednak więcej szczęścia. Na „Morskim Obieżyświacie” Brienne kupiła

Podrickowi pomarańczę. Koga przypłynęła ze Starego Miasta, zawijając po drodze do

Tyrosh, Pentos i Duskendale.

- Teraz płyniemy do Gulltown - oznajmił kapitan. - Potem ominiemy Paluchy i

popłyniemy do Sisterton i Białego Portu, jeśli sztormy pozwolą. „Obieżyświat” to czysty

statek, jest tu mało szczurów. Będziemy też mieli na pokładzie świeże jaja i masło. Szukasz

transportu na północ, pani?

- Nie.

Jeszcze nie. Kusiło ją to, ale...

Gdy szli ku następnemu nabrzeżu, Podrick zaszurał nagle nogami.

- Ser? Pani? - odezwał się. - A co, jeśli pani wróciła do domu? To znaczy ta druga pani.

Ser. Lady Sansa.

- Spalili jej dom.

- Wszystko jedno. Tam są jej bogowie. A bogowie nie mogą umrzeć.

Bogowie nie mogą umrzeć, ale dziewczynki tak.

- Timeon był mordercą i okrutnikiem, nie sądzę jednak, by kłamał w sprawie Ogara. Nie

możemy popłynąć na północ, dopóki się nie upewnimy. Będą jeszcze inne statki.

Na wschodnim końcu portu udało im się wreszcie znaleźć schronienie na noc na

pokładzie uszkodzonej przez sztorm handlowej galery o nazwie „Dama z Myr”. Statek

przechylał się paskudnie, jako że stracił podczas sztormu maszt i połowę załogi, ale kapitan

potrzebował pieniędzy na remont, z radością więc przyjął kilka groszy od Brienne i pozwolił

jej oraz Podrickowi przespać się w pustej kajucie.

Noc minęła im niespokojnie. Brienne budziła się trzy razy. Raz, gdy zaczęło padać, a raz,

gdy usłyszała jakieś skrzypnięcie i pomyślała, że Zręczny Dick skrada się do niej, by ją zabić.

Za drugim razem obudziła się z nożem w ręku, ale okazało się, że niepotrzebnie. W ciasnej

kajucie było ciemno i minęła chwila, nim Brienne sobie przypomniała, że Zręczny Dick nie

żyje. Gdy w końcu udało się jej znowu zasnąć, śnili się jej ludzie, których zabiła. Tańczyli

wokół niej, drwili z niej i próbowali jej dotknąć, podczas gdy ona uderzała w nich mieczem.

Pocięła wszystkich na plasterki, ale nadal nie przestawali wokół niej krążyć... Shagwell,

Timeon i Pyg, ale również Randyll Tarly, Vargo Hoat i Rudy Ronnet Connington. Ronnet

trzymał w palcach różę. Gdy spróbował podać ją Brienne, ucięła mu rękę.

Obudziła się zlana potem. Resztę nocy spędziła zwinięta pod kocem, słuchając szumu

deszczu uderzającego o pokład nad jej głową. To była szalona noc. Od czasu do czasu

słyszała w oddali huk gromu i myślała o statku z Braavos, który odpłynął z wieczornym

odpływem.

Rano udała się „Pod Śmierdzącą Gęś”, obudziła niechlujną oberżystkę i zapłaciła jej za

kilka tłustych kiełbas, podsmażany chleb, pół kubka wina, dzban przegotowanej wody i dwa

czyste kubki. Stawiając wodę na ogniu, właścicielka przyjrzała się uważnie Brienne.

- Pamiętam cię. Jesteś tą wielką kobietą, która wyruszyła w drogę ze Zręcznym Dickiem.

Oszukał cię?

- Nie.

- Zgwałcił?

- Nie.

- Ukradł ci konia?

- Nie. Zabili go banici.

- Banici? - Kobieta wyglądała raczej na zaciekawioną niż na wstrząśniętą. - Zawsze

myślałam, że go powieszą albo wyślą na Mur.

Zjedli podsmażany chleb i połowę kiełbas. Podrick Payne popił je wodą z dodatkiem

wina, podczas gdy Brienne ściskała w dłoniach kubek wina rozcieńczonego wodą,

zastanawiając się, dlaczego tu przyszła. Hyle Hunt nie był prawdziwym rycerzem. Jego

szczera twarz okazała się jedynie komediancką maską. Nie potrzebują jego pomocy, nie

potrzebuję jego opieki i jego też nie potrzebuję - powtarzała sobie. Pewnie w ogóle nie

przyjdzie. To był tylko kolejny żart.

Miała już zamiar wyjść, gdy ser Hyle jednak się zjawił.

- Pani. Podrick - rzucił na powitanie. Zerknął na kubki, talerze i stygnące w tłuszczu

niedojedzone kiełbasy. - Bogowie, mam nadzieję, że nie jedliście tego, co tu dają.

- Nie twój interes, co jedliśmy - odparła Brienne. - Znalazłeś swojego kuzyna? Co ci

powiedział?

- Sandora Clegane’a ostatnio widziano w Solankach, w dzień ataku. Odjechał na zachód,

kierując się wzdłuż Tridentu.

Zmarszczyła brwi.

- Trident to długa rzeka.

- To prawda, ale nie sądzę, żeby nasz pies oddalił się zbytnio od jej ujścia. Wygląda na to,

że Westeros straciło dla niego urok. W Solankach szukał statku. - Ser Hyle wyjął z cholewy

zwój owczej skóry, odsunął kiełbasy na bok i rozwinął go. Okazało się, że to mapa. - Ogar

zabił trzech ludzi swego brata w starej gospodzie na skrzyżowaniu dróg, tutaj. Dowodził

atakiem na Solanki, tutaj. - Postukał palcem w mapę. - Mógł się znaleźć w pułapce. W

Bliźniakach siedzą Freyowie, na południe od Tridentu wznoszą się zamki Darry i Harrenhal,

na zachodzie ma walczących ze sobą Blackwoodów i Brackenów, a tutaj, w Stawie Dziewic,

czai się lord Randyll. Drogę do Doliny zamknął śnieg, nawet gdyby zdołał się przedostać

przez górskie klany. Dokąd ma się udać?

- Jeśli przyłączył się do Dondarriona...

- Nie przyłączył się. Alyn jest tego pewien. Ludzie Dondarriona również go szukają.

Ogłosili, że powieszą go za to, co uczynił w Solankach. Nie mieli z tym nic wspólnego. To

tylko lord Randyll rozpuszcza takie wieści, w nadziei że prostaczkowie zwrócą się przeciwko

Bericowi i jego bractwu. Nie złapie lorda błyskawicy, dopóki będą go osłaniać. Jest też druga

banda, którą dowodzi ta kobieta, Kamienne Serce... według jednej z wersji jest kochanką

lorda Berica. Ponoć powiesili ją Freyowie, ale Dondarrion pocałował ją i przywrócił do życia.

Dlatego teraz nie może umrzeć, tak samo jak on.

Brienne przyjrzała się mapie.

- Jeśli Clegane’a ostatnio widziano w Solankach, tam należałoby poszukać jego śladu.

- Alyn mówił, że w Solankach nie ma już nikogo poza starym rycerzem ukrywającym się

w zamku.

- Może i tak, ale najlepiej będzie zacząć właśnie tam.

- Jest taki człowiek - dodał ser Hyle. - Septon. Przybył do miasta dzień przed tobą.

Nazywa się Meribald. Urodził się w dorzeczu i tu spędził całe życie. Jutro wyrusza w dalszą

drogę. Podczas swego objazdu zawsze odwiedza Solanki. Powinniśmy dołączyć do niego.

Brienne uniosła nagle wzrok.

- My?

- Pojadę z tobą.

- Nie ma mowy.

- No cóż, w takim razie pojadę z septonem Meribaldem do Solanek. Ty i Podrick możecie

sobie jechać, dokąd tylko zechcecie.

- Czy lord Randyll znowu ci nakazał mnie śledzić?

- Rozkazał mi trzymać się od ciebie z daleka. Jest zdania, że porządny gwałt dobrze by ci

zrobił.

- Dlaczego więc chcesz ze mną jechać?

- Mam do wyboru to albo powrót do służby przy bramie.

- Jeśli twój lord ci rozkazał...

- Nie jest już moim lordem.

Zdumiała się.

- Porzuciłeś służbę u niego?

- Jego lordowska mość oznajmił mi, że nie potrzebuje już mojego miecza czy może mojej

bezczelności. W sumie na jedno wychodzi. Od tej pory będę się radował pełnym przygód

życiem wędrownego rycerza... choć jeśli znajdziemy Sansę Stark, wyobrażam sobie, że

spotka nas hojna nagroda.

Złoto i ziemie, oto, co w tym widzi.

- Zamierzam jej bronić, nie sprzedać. Złożyłam przysięgę.

- Nie przypominam sobie, żebym ja ją składał.

- I dlatego właśnie ze mną nie pojedziesz.

Wyruszyli w drogę następnego ranka, gdy wschodziło słońce.

Tworzyli dziwny orszak: ser Hyle na kasztanowatym rumaku, Brienne na wielkiej, siwej

klaczy, Podrick Payne na swej łękowatej szkapie i septon Meribald, który wędrował na

piechotę z kosturem w ręku, prowadząc małego osiołka i wielkiego psa. Osiołek dźwigał tak

ogromny ciężar, że Brienne bała się, iż grzbiet się mu załamie.

- To prowiant dla biednych i głodujących w dorzeczu - wyjaśnił septon Meribald pod

bramą Stawu Dziewic. - Ziarno, orzechy, suszone owoce, owsianka, mąka, jęczmienny chleb,

trzy kręgi żółtego sera z gospody „Pod Bramą Głupca”, solony dorsz dla mnie, solona

baranina dla Psa... aha, i jeszcze sól. Cebule, marchewki, rzepy, dwa worki fasoli, cztery

worki jęczmienia i dziewięć worków pomarańczy. Przyznaję, że mam do nich słabość.

Kupiłem je od marynarza i obawiam się, że to będą ostatnie, jakie zjem przed wiosną.

Meribald był septonem bez septu, stojącym w hierarchii wiary tylko jeden stopień wyżej

od braci żebrzących. Były setki takich jak on, obdarta banda, której skromna praca polegała

na wędrowaniu od jednego sioła do drugiego, by odprawiać nabożeństwa, udzielać ślubów i

odpuszczać grzechy. Ci, do których przybywał, powinni go nakarmić i dać mu dach nad

głową, ale z reguły byli równie biedni jak on, więc Meribald nie mógł się nigdzie

zatrzymywać zbyt długo, żeby nie być obciążeniem dla swych gospodarzy. Dobrzy oberżyści

pozwali mu niekiedy spać w kuchni albo w stajni, były też septory, warownie, a nawet kilka

zamków, w których mógł liczyć na gościnę. Gdy w pobliżu nie było takich miejsc, sypiał pod

drzewami lub pod żywopłotami.

- W dorzeczu jest mnóstwo pięknych żywopłotów - tłumaczył Meribald. - Najlepsze są te

stare. Nie ma nic wspanialszego od stuletniego żywopłotu. Można w nim spać wygodnie jak

w gospodzie, a na dodatek jest tam mniej pcheł.

Septon nie umiał czytać ani pisać, co ze śmiechem wyznał im po drodze, znał jednak sto

różnych modlitw i potrafił wyrecytować z pamięci fragmenty Siedmioramiennej gwiazdy. W

wioskach nie potrzebował niczego więcej. Miał pomarszczoną, ogorzałą od wiatru twarz,

gęstą, siwą czuprynę i zmarszczki w kącikach oczu. Choć był wysoki - miał całe sześć stóp

wzrostu - garbił się podczas wędrówki i robił wrażenie znacznie niższego. Miał wielkie,

stwardniałe dłonie o czerwonych kostkach i brudnych paznokciach, a także największe stopy,

jakie Brienne w życiu widziała, bose, czarne i twarde jak róg.

- Nie wkładałem butów od dwudziestu lat - poinformował ją. - Pierwszego roku miałem

na nich więcej pęcherzy niż palców, a kiedy tylko nadepnąłem na ostry kamień, krwawiły mi

podeszwy, ale modliłem się długo i w końcu Szewc Na Górze utwardził moją skórę.

- Nie ma żadnego szewca na górze - zaprotestował Podrick.

- Jest, chłopcze... choć może ty nazywasz go inaczej. Powiedz mi, którego z siedmiu

bogów kochasz najbardziej?

- Wojownika - odparł Podrick bez chwili wahania.

Brienne odchrząknęła.

- W Wieczornym Dworze septon ojca zawsze mówił, że jest tylko jeden bóg.

- Jeden bóg o siedmiu aspektach. To prawda, pani, i słusznie o tym przypominasz, ale

tajemnicę Siedmiu Którzy Są Jednym niełatwo jest pojąć prostym ludziom, a ponieważ ja z

pewnością jestem prosty, zawsze mówię o siedmiu bogach. - Meribald znowu spojrzał na

Podricka. - Nigdy jeszcze nie spotkałem chłopca, który nie kochałby Wojownika najbardziej,

ale ja jestem już stary i dlatego kocham Kowala. Gdyby nie jego praca, czego mógłby bronić

Wojownik? W każdym miasteczku i w każdym zamku jest kowal. To kowale robią pługi

potrzebne, by orać pola, gwoździe, których używamy do budowy statków, żelazne podkowy

chroniące kopyta naszych wiernych koni i błyszczące miecze naszych lordów. Nikt nie wątpi

w wartość kowali i dlatego to właśnie imię nadaliśmy jednemu z Siedmiu... ale równie dobrze

moglibyśmy go nazwać Rolnikiem, Rybakiem, Cieślą albo Szewcem. Nie ma znaczenia, na

czym polega jego praca. Ważne jest jedynie to, że pracuje. Ojciec włada, Wojownik walczy, a

Kowal pracuje. We trzech zajmują się wszystkim, co przystoi mężczyźnie. Kowal jest jednym

z aspektów bóstwa, a Szewc jednym z aspektów Kowala. To on wysłuchał moich modłów i

uzdrowił mi stopy.

- Bogowie są łaskawi - wtrącił z przekąsem Hyle - ale po co zawracać im głowę, kiedy

mogłeś po prostu zachować buty?

- Chodzenie boso było moją pokutą. Nawet święci septonowie mogą być grzesznikami, a

moje ciało okazało się wyjątkowo słabe. Byłem młody i pełen soku, a dziewczęta... jeśli

dziewczyna nigdy dotąd nie spotkała mężczyzny, który kiedykolwiek zawędrował dalej niż

milę od jej wioski, septon może się jej wydawać równie rycerski jak książę. Recytowałem im

ustępy z Siedmioramiennej gwiazdy. Najlepsza do tego była Księga Dziewicy. Och, naprawdę

byłem niegodziwcem, dopóki nie zrzuciłem butów. Wstydzę się na samą myśl o wszystkich

dziewczętach, które rozprawiczyłem.

Brienne poruszyła się nerwowo w siodle, wracając myślą do obozu pod murami

Wysogrodu i zakładu między ser Hyle’em a pozostałymi o to, kto pierwszy zaciągnie ją do

łoża.

- Szukamy dziewczyny - wyznał Podrick Payne. - Szlachetnie urodzonej trzynastoletniej

dziewicy o kasztanowatych włosach.

- Myślałem, że szukacie banitów.

- Ich też - przyznał Podrick.

- Większość wędrowców stara się unikać podobnych ludzi - zauważył septon Meribald. -

A wy chcecie ich znaleźć.

- Szukamy tylko jednego banity - odparła Brienne. - Ogara.

- Tak mi mówił ser Hyle. Niech Siedmiu ma cię w swojej opiece, dziecko. Powiadają, że

on zostawił za sobą trop z pomordowanych dzieci i zgwałconych dziewic. Słyszałem, jak

zwano go Wściekłym Psem z Solanek. Czego dobrzy ludzie mogą chcieć od takiego potwora?

- Możliwe, że jest z nim dziewczyna, o której wspominał Podrick.

- Naprawdę? W takim razie musimy się modlić za biedactwo.

I za mnie też - pomyślała Brienne. Zmów modlitwę również za mnie. Poproś Staruchą,

żeby zapaliła dla mnie lampę i zaprowadziła mnie do lady Sansy, i Wojownika, żeby dał siłę

mojemu ramieniu, bym mogła jej bronić. Nie powiedziała jednak tego na głos, bo Hyle Hunt

mógłby ją usłyszeć i wyśmiać jej kobiecą słabość.

Ponieważ septon Meribald wędrował na piechotę, a jego osiołek dźwigał wielki ciężar,

przez cały dzień posuwali się naprzód bardzo powoli. Nie podążyli na zachód głównym

traktem, którym Brienne jechała ongiś z ser Jaimem do Stawu Dziewic, by przekonać się, że

miasteczko jest splądrowane i pełne trupów. Ruszyli na północny zachód wzdłuż brzegu

Zatoki Krabów, krętą ścieżką tak wąską, że nie była zaznaczona na żadnej z dwóch cennych

map ser Hyle’a narysowanych na owczych skórach. Po tej stronie Stawu Dziewic nie było

stromych wzgórz, czarnych mokradeł ani sosnowych lasów, które znaleźli na Szczypcowym

Przylądku. Ziemie, przez które wędrowali, były płaskie i podmokłe, piaszczyste wydmy i

słone bagna ciągnące się bez końca pod ogromną, niebieskoszarą kopułą nieba. Droga często

znikała wśród trzcin i pozostałych po cofnięciu się przypływu sadzawek, po to tylko, by po

mili pojawić się znowu. Brienne wiedziała, że bez Meribaida z pewnością by zabłądzili.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin