Pasażer Na Łebka.doc

(73 KB) Pobierz

PASAŻER NA ŁEBKA

 

 

  Kierownica już parzyła mi dłonie, oczy zaczynały łzawić od ciągłego wytężania uwagi i wpatrywania się w czarny asfalt, uciekający w tył. Słońce chylące się ku horyzontowi, dodawało tortur, odbijając się w lusterku wstecznym i czasami zupełnie oślepiało. Męka to już była, nie jazda. Jednak świadomość, że do domu niedaleko, dodawała mi sił...
 

  Za miastem, gdzie droga z centrum łączyła się z obwodnicą, dodałem gazu, aż spod kół poleciał pisk. Słońce znów zalśniło mi w lusterku i pewnie dlatego, na moment oślepiony, zobaczyłem go w ostatniej chwili. Stał na poboczu i zatrzymywał mnie trzymaną w ręku gazetą. Nic więcej przy sobie nie miał. Tym razem zapiszczały mi hamulce. Minąłem go i dopiero się zatrzymałem. Podbiegł.
  – Jedzie pan może do Katowic? – spytał, pochylając głowę ku opuszczonej szybie.
  – Może jadę – zażartowałem. – Ty do samych Katowic, czy gdzieś po drodze? Bo mam dwie drogi do wyboru, więc...
  – Do samych – uśmiechnął się szczerze.
  – To proszę.
  Wsiadł zadowolony i natychmiast zapiął się w pas.
  – Ale auto! Nigdy takim nie jechałem – rzekł, rozglądając się po eleganckim wnętrzu.
  Odpowiedziałem uśmiechem, patrząc na niego w lusterku. Gazetę położył na półeczce pod przednią szybą. Spojrzałem na tytuł:  to „Fakt”. Naraz gazeta rozłożyła mu się okładką do wierzchu, odsłaniając drugą, włożoną w nią. Tak sobie ten młody chłopak schował jedno w drugie. Tym drugim jest pismo znacznie mniejsze, kolorowa okładka z dwiema uśmiechniętymi męskimi twarzami, przytulonymi do siebie. U góry emblemat falującej tęczy...
  Chłopak nie zauważył niczego, zajęty studiowaniem mojej deski rozdzielczej.
  – Dużo pali? – spytał.
  – Niedużo, jak na takie auto.
  Licealista? – pomyślałem. – Najwyżej student... Chłopak właśnie dostrzegł złośliwość gazety. W popłochu złożył je razem, zacisnął i przyprasował dłonią.    
  – Pan z daleka? – spytał szybko, żeby odwrócić moją uwagę od tego niefortunnego magazynu, który wysypał mu się z „Faktu”.  
  – Z daleka – odpowiedziałem wymijająco. – A co tam nowego w dzisiejszej prasie?
  – Jak zawsze, najbrudniejsza polityka od najbrudniejszej podszewki.
  – Wierzysz w te wszystkie gazetowe rewelacje?
  – Sam nie wiem, ale w większości potem się wszystko potwierdza.
   Przez moment przyglądałem się jego twarzy: delikatna, z niewielkim śladem zarostu i ciemnym wyrazistym meszkiem pod nosem. To jeszcze nawet nie wąsik. Jasna cera, oczy ciemne z długimi rzęsami i ocienione grubymi brwiami, krótko ostrzyżony. Ładny i sympatyczny.
  – A w te tak zwane zwierzenia gejów w ich portrecie własnym wierzysz?
  Zaniemówił. Przez moment był zupełnie zaskoczony.
  – Pan też to... czyta...sz.. to? – powiedział cicho i bardzo wolno, nawet nie akcentując końcowego znaku pytania. Zauważyłem, jak płynnie przeszedł z „pana” na „ty”.
  – Czytam.
 Już nie jest zdziwiony, że lewą ręka prowadzę kierownicę, a prawą odważnie położyłem mu na guzikach rozporka. Nie bronił. Rozparł się wygodnie w fotelu, daleko wyciągając stopy, ręce założył w tył głowy, przymknął oczy.
  – Mam na imię Michał...
  Nie uznałem tego za wystarczający powód, żeby wymienić swoje imię.
  – O takiej podróży ani mi się nie śniło – mruczał jak zadowolony kot. – Ale przez grzeczność uprzedzę, że dawno nie miałem takiej okazji. Jestem wyposzczony.
  – Wyjąć ci? – spytałem bez ogródek, czując jego rosnące naprężenie.
  – Może zatrzymamy się gdzieś... w Katowicach, co?
  – Chciałbyś?
  – No, owszem. Chociaż widzę, że jesteś żonaty.
  Że obrączka na palcu? To jeszcze nie dowód. Czasem jest bardzo potrzebna. Pomaga w interesach. Dodaje powagi. Uwiarygodnia.
  – Czyli nie jesteś żonaty?
  – Akurat jestem. Też dla interesu. Ale o tym, jak będziesz ciekawy, przy innej okazji.
  – Nie jestem ciekawy. Młodo wyglądasz i wzbudzasz zaufanie. To mi wystarcza.
  Już sobie poradziłem z guzikami jego rozporka. Wyjąłem na wierzch twarde prącie, raczej nieduże.
  – Od kiedy wiesz, że jesteś gejem? – spytałem, delikatnie pieszcząc koronę żołędzi i wiązanie napletka tuż pod nią.
  – Od dawna. Jakby od urodzenia. Pierwszym mężczyzną, którego złapałem za członka, był mój ojciec.
  Roześmiałem się. Trzymając jego penisa trzema palcami od góry, zsunąłem mu napletek zupełnie do dołu. Masaż prącia zawsze zaczynam od żołędzi. Efekt pewny na sto procent. Tak i tym razem.
  – A ojciec co?
  – Przygrzał mi po łapie. Ale też się śmiał. I przeprowadził ze mną, pięciolatkiem chyba, poważną męską rozmowę. Nic nie rozumiałem, ale oczu z jego spodni nie spuszczałem. Nie wiem, w kogo się wrodziłem, bo ojciec ma tam dobry interes, a ja...
  – Na jego wielkość narzekasz?
  – Pogodziłem się. Piętnaście na trzy i pół. A ty? A twój?
  – Powoli – odparłem, zabawiając się jego twardym, sterczącym kogutkiem. Jak się wspaniale prężył! – Powiedz jeszcze, z których jesteś? Dajesz czy bierzesz?
  – Ej-pi. Acctive-passive. Jedno i drugie, jak trzeba. A ty?
  – Kocham zgłębiać piękne tyłeczki.
  – Jeśli mój za taki uważasz, to zgoda. Teraz powiesz, czym w niego wjedziesz? Ile ma...?
  – Dokładnie?
  – Jeśli możesz...
  – Jedenaście.
  – Co? Mniejszy od mojego? Jedenaście centymetrów?
  – Jedenaście cali...
  – Cali? Cal to jest... Coś około...
   – Dokładnie dwa, pięćdziesiąt cztery centymetra – podpowiedziałem uprzejmie.
  – Zaraz! Nie mów... Jedenaście razy dwa i pół, to jest.. dwadzieścia dwa, i jeszcze pięć i pół... i jeszcze pół... Dwadzieścia osiem?! – omal nie zakrzyknął, a jego kogucik, którym cały czas się zabawiałem, poderwał się mocno.
  – Około – potwierdziłem skromnie, kryjąc zadowolenie z wrażenia, jakie ta wiadomość na nim wywarła. Właściwie każdy chłopak, jak dotąd, reagował tak samo. Niedowierzanie, strach, a potem ciekawość.
  – Gruby? – patrzył na mnie wspaniale błyszczącymi oczyma, pełnymi podniecenia.
  – Gruby – potwierdziłem, a jego kogucik znów podskoczył w moich palcach.
  – Ba... bardzo?
  – Bardzo – odrzekłem zgodnie z prawdą. – Jak twój nadgarstek... No, nie żartuj – dodałem zaraz, bo w tej samej chwili penis poderwał mu się ostro, a jego gęsta sperma pociekła mi po palcach.
  – Uprzedzałem... – oddychał szybko. – Jestem wyposzczony. – Daj gaz do dechy. Jedziemy do ciebie? Masz gdzie?
  – Mam. Decydujesz się?
  – Tak! – potwierdził, a ja z przyjemnością stwierdziłem, że jego kogucik ani krzty nie ucierpiał na swej sztywności i stoi tak samo twardy, jak poprzednio. Lubię wytryski, gdy cała żołądź wraz z napletkiem rozkosznie klei się do moich palców, dając niczym niezastąpione uczucie przyjemności.
  – Nie boisz się? – spytałem cicho.
  – Chyba masz swoje sposoby, żeby nie bolało. Nie wierzę, że miałbym być twoim pierwszym chłopakiem.
  – Dla mnie każdy jest pierwszym.
  – Daj mi go pomacać...
  – Przyjdzie pora... Bo jeśli chcesz bezpiecznie dojechać, to teraz lepiej nie.
  – I tak jedną ręką prowadzisz.
  – Ale jedną nogą byłoby gorzej. Poderwie mnie i wypadniemy z zakrętu. Co wtedy? – zażartowałem.
  – To zwal mi jeszcze raz...Czuję, że będziemy mieli co robić.
  – Do rana?
  – Pozwolisz mi tak długo u siebie zostać?
  – Jeżeli będziesz w tym dobry...
  – Obciągać umiem. I lubię to. Sperma – w zależności od życzeń: rozmazać na brzuchu czy połknąć. Jak trzeba, wciągam głęboko i połykam.
  – A masaż? Na przykład pobudzić prostatę?
  – Palcami z zewnątrz od spodu, palcem albo swoim twardym chujem od środka. Potrafię.
  – Odpowiada.
  – Kurwa, nie wypada spytać, ale muszę. Zamawiasz sobie u mnie usługę?
  – A ty co, za forsę robisz? Jeżeli o kasę chodzi, to znam pewnego gościa, poważny pan, ale ma ciasną dupę i nic na to nie poradzi. A lubi się jebać. Dlatego kocha takie małe zabawki, jak twoja. I płaci.
  – Chcesz mnie zerżnąć a potem jemu sprzedać? – szepnął niepewnie, a ja nadal miętosiłem i onanizowałem jego kogutka.  
  – Ja nie handluję. Ani nie sprzedaję, ani nie kupuję. Chłopaków sam sobie wybieram. I zawsze za darmo.
  – Ja też się nie sprzedaję. Pierwszy raz idę na całość. Możesz mi wierzyć. Nieznajomych nigdy pierwszy nie zaczepiam. Bałbym się. Ale z tobą chcę.
  Nie miałem powodów, żeby mu nie wierzyć. Tym bardziej, że jego kogucik, jak wybudzony wulkan, cudownie wypełnił moje palce następną porcją spermy. Michał już oddychał miarowo, zrelaksowany, i ani myślał schować ptaszka do spodni. Pozwalałem mu tym razem, by mi lekko miękł w palcach, to znów drażniącą pieszczotą przywracałem go do pełnego wyprężenia, żeby na koniec popatrzeć, jak powoli opada.

  Nie był zdziwiony moim kawalerskim apartamentem, do którego go zabrałem, wożąc go okrężnymi drogami, żeby mu dokładnie pomieszać kierunki i orientację. Powiedział tylko:
  – Dobrze sobie żyjesz. Takie auto, mieszkanie komfort...
  Z natrysku skorzystał z przyjemnością. Wyszedł spod niego zadowolony, uśmiechnięty i – nagi. Zauważyłem, że nie towarzyszyło temu zwykłe w takich przypadkach zmieszanie czy skrępowanie. Podobał mi się od początku. Teraz tym bardziej. Zgrabny, szczupła smukła sylwetka, proste uda, pośladki nie za pełne, ale ładnie wykrojone, tors i klatka piersiowa uformowana w typowo młodzieńczy sposób, brzuch płaski z idealnie zaznaczonym wgłębieniem pępka. Biodra wąskie, zarost łonowy, jeszcze nie bogaty, otaczał tylko nasadę prącia. Jądra nieduże, ale wypełnione. Prącie niewielkie, teraz spokojnie wiszące, miało swój niezaprzeczalny urok i – smak! Już w nim zasmakowałem. Wiedziałem, że zaraz mu obciągnę.  
  – Mogę być... taki? – spytał; jego głos zdradził wewnętrzne napięcie.
  – Możesz, bo właśnie taki jesteś – odrzekłem, nie kryjąc satysfakcji wywołanej jego nagim widokiem i, zamiast kolacji, podałem mu drinka z coca-colą, owocem kiwi i z pomarańczą, sporządzonego z czystego spirytusu.
  – Mocny – powiedział po pierwszym pociągnięciu słomki, mrugając powiekami i zabawnie unosząc brwi.
  – Tak – przyznałem. – Bo czeka nas tak samo mocny seks.
  – Wiem. Nie ociągaj się już, rozbierz – poprosił samym uśmiechem i jeszcze raz pociągnął drinka. – Pokaż swojego. Nie dam ci się tak zupełnie w ciemno.
  – Dasz – roześmiałem się. – Ale najpierw dasz mi obciągnąć.
  – Chętnie – podszedł i przytulił się do mnie.
  Obciągnąłem mu aż do mocnego wytrysku, a palce cały czas zagłębiałem w jego odbycie. Teraz opadł, zrezygnował, całkowicie poddał się mojej władzy.
  – Możesz ze mną robić, co chcesz – wyszeptał.
  Położyłem go. Zgasiłem światło. Rozbierałem się stopniowo, cały czas obdarzając go pieszczotami, ale z rozmysłem tylko pośladki: dłońmi, wargami, językiem, wreszcie fallusem, aż się wyginał, obawiając się, czy to czasem nie już. Jeden palec do wnętrza, drugi – wspaniała elastyczność! Teraz konieczne dla mnie kosmetyki, tyle, ile uważałem za niezbędne przy naszej dysproporcji – jednak bez gumy. Nie chciałem go spłoszyć. Nie uprzedzałem, że właśnie teraz przymierzam się na poważnie.
  Naparłem nagle, ostrym uderzeniem. Zwieracz rozwarty, więc wcisnąłem górną część żołędzi. Już byłem pewien, że pójdzie dalej, gdy on nagle wydarł się spode mnie, tłumiąc gardłowy jęk.
  – Puść! Nie wytrzymam! – szarpał się, gdy znów mocno uchwyciłem go rękami.
  – Na pewno wytrzymasz – perswadowałem łagodnie, mając do niego dostęp jedynie dłonią; ale znałem te zachowania, wielu moich łóżkowych kochanków właśnie tak reagowało. Miałem na to swój sposób. Znów palec – jeden, drugi, trzeci – muszę go należycie rozciągnąć. Michał wyginał się. Nie szkodzi. No to czwarty palec! – aż się cały przegiął. To by mi teraz wystarczyło. – Obaj wiemy, po co tu jesteśmy – mówiłem. – I właśnie to robimy – dodałem sucho i naparłem fallusem.
  Wytrzymał, chociaż mimo należytego poślizgu wrzynałem się w niego ostro i z dużym oporem. Gdy wreszcie wszedłem, gdy się do niego przytuliłem, miał łzy na policzkach. A przytuliłem się dopiero wtedy, gdy już cały do niego przywarłem, gdy zdobyłem jego wnętrze co do milimetra.
  – Nie bądź długo – prosił. – Boli...
  Byłem tyle, ile chciałem. Nie pytałem go, czy jeszcze chce, czy jeszcze może. Zwieracz już mu się nie domykał, więc wchodziłem w niego z dowolną częstotliwością. Nie byłem aż tak wyposzczony, ale z Michałem sprawiało mi to ogromną przyjemność. Po prostu prawdziwa rozkosz.
  Nic już nie mógł. Cały przelewał się w moich ramionach jak omdlały, ale na moje pytania odpowiadał rzeczowo.
  Uznałem, że już mi wystarczy. Trzy wytryski. Będzie dość.
  – Możesz wstać? – spytałem.
  – Mogę. A co?
  – Zaprowadzę cię – celowo nie użyłem słowa „zaniosę” – pod natrysk. Odżyjesz trochę.
  Odżył. Ale gdy zobaczył mojego miękkiego chuja, jakby diabeł w niego wstąpił. Obciągnął mi, ledwie go mieszcząc do ust. I dał mi wytrysk!... Żebym ja miał cztery dobre, mocne wytryski jednego wieczoru, jednej nocy? Niesamowite! Ale to już bez wątpienia była jego zasługa. Przy tym spermę mi połknął! Jeszcze nie ochłonąłem, gdy on po prostu stanął za mną  i pod strumieniem gorącej, wspaniale rozpylonej wody – wsadził mi! Stęknąłem głośno.
  – Boli...?
  – Wcale...
  Rzadko dawałem, a już na pewno nie takim maluchom. Ale on po prostu mnie zaskoczył i kompletnie rozbroił. Najpierw stałem, potem pochylałem się coraz niżej, aż rękami sięgnąłem marmurowej posadzki. I to było za mało. Kolana też mi zmiękły. Klęknąłem. Mało! Przysiadłem na piętach, a jego czupurny kogut wciąż dziobał moje wnętrze! Ległem na mokrej posadzce pod strumieniem wody, a on na mnie. Rżnął mnie, aż wióry leciały! Tylko woda bryzgała spod mojego brzucha. Myślałem, że mi prostata pęknie! I... zlałem się. Spermy już nie było wiele, bo i skąd by miała być, ale... chyba przestałem oddychać. A on dalej walił! Spodobał mi się! Ten młodziutki chłopaczek jest doskonałym kochankiem! Wal, ile możesz! Dobrze mi dajesz...!
  – I co powiesz? – rzekł z zaciętością w głosie.
  – Że jesteś doskonały – odrzekłem zgodnie z prawdą.
  – Myślałeś, że jak masz większego chuja, to jesteś lepszy?
  – Ty jesteś lepszy, ty jesteś najlepszy! – przyznałem bez sztucznej pochwały.
 Spuścił się do mnie. Czułem, jak mocno bije jego sperma.
  – Koniec...? – spytałem z nadzieją na zasłużony, potrzebny mi odpoczynek..
  – Tu koniec. Wróćmy do łóżka.
  I wróciliśmy. Od razu położył się na mnie i od razu mi wsadził. Poczułem błogie ciepło jego ciała, jąder, penisa, który drażnił mnie tak jak nikt, kogo do tej pory miałem.
  – Możesz mnie dalej rżnąc, do upadłego – wydyszałam, wbrew sobie i jemu na przekór, żeby nie myślał, że trafił na miękkiego faceta. – Dawno nikt mi tak nie dogodził.
  Rżnął mnie równo, naprawdę do upadłego, aż mnie dupa bolała, aż mi gwiazdy latały przed oczami, a przecież było już rano. To oczywiście nie były gwiazdy, tylko jego jaja, bo na koniec utopił swojego kogucika w moim gardle. Wyssałem i połknąłem wszystko. I już nie miałem siły, żeby swojego chuja zatopić w jego dupie.

  – Michał...?
  – No? Nie śpię...
  – Już rano. Pewnie za chwilę wstaniesz i pójdziesz sobie.
  – Pewnie... Ty masz swoje sprawy, ja swoje. Z czegoś trzeba żyć, prawda?
  – Prawda. A ty z czego żyjesz?
  – A co, masz jakąś propozycję?
  Miałem. Ale nie odważyłem się wyjawić mu jej.
  – Nie – zaprzeczyłem. – Po prostu odpowiadasz mi w łóżku.
  – Nie ukrywam, że ty mi też. Dobrze mi było. Nikt mi z sobą tyle nie pozwolił, co ty. Nie zapomnę o tobie. I nie dam ci o sobie zapomnieć.
  – Chcesz powiedzieć: było miło, ale żegnaj?
  – Nie znasz mnie. Jak mi ktoś odpowiada, gotów jestem zadręczać go sobą.
  – Będziesz mnie zadręczał? – spytałem, kryjąc cichą nadzieję.
  – Dam ci namiary. Jak za mną zatęsknisz, zadzwoń... Lubisz niespodzianki?
  – Bardzo.
  – To może... – zdawało mi się, że się dziwnie uśmiechnął – to może za dwa, trzy dni spotka cię coś miłego?
  – Chciałbym.
  – A teraz chciałbyś, żeby ci znów prostatę wymasować?
  – Jeszcze by ci stanął? – z niedowierzaniem patrzyłem na jego małego skurczonego ptaszka.
  – Tylko się pod natryskiem ożywię – powiedział, wychodząc z pościeli.
 Woda szumiała i szumiała, a ja leżałem i leżałem, siłą otwierając oczy...
  Mogłem się tego spodziewać. Jedynie zakręciłem wodę. Po Michale ani śladu. Numeru komórki też nie zostawił. Czy miałbym mu coś jeszcze do powiedzenia?
  Co go to obchodzi, że firma, którą tu prowadzę, to wielka spółka z o.o., własność mojego teścia? Że gdy go zabierałem na stopa, właśnie wracałem od... żony i teścia? Że przez rok z okładem byłem utrzymankiem tego bogatego pana? Że nasza zażyła znajomość musiała się wydawać podejrzana wszystkim wokół, nie wyłączając jego córki? Aż kiedyś nas upilnowała. Nakryła nas w łóżku. Zagroziła skandalem, jeżeli ojciec pół firmy nie przepisze na nią. Przepisał. A ona... jeżeli się z nią nie prześpię... Przespałem się. Przytrzymała mnie, żebym jej zrobił dzieciaka... I mam żonę, dziecko i pół firmy. Żyjemy na odległość, ona tam, ja tu. Odwiedzam ich raz na dwa, trzy tygodnie. Wypełniam swój małżeński obowiązek. I... wypełniam zobowiązanie wobec teścia. Kocha mnie swoją prawdziwą męską miłością, a ja oddaję mu swoje ciało. Jego córka – moja żona – wie o tym. Ale jej chodzi tylko o kasę. I o seks. Ma mnie i ma kochanków. Ona kocha tylko młodych chłopaczków. Ja też: tylko młodych chłopaczków...
  Ale tego przecież Michałowi nie powiem...
  Trzy dni później – polecony? I to na adres mojej kawalerki? Nikt tego mojego adresu tu nie zna! Zdziwiony rozerwałem kopertę. Rachunek za usługę?! Agencja towarzyska... – tu jej nazwa, adres na skrytkę pocztową, telefon... – ma zaszczyt... i poleca swoje usługi na przyszłość. Od wymienionych na rachunku zer dostałem oczopląsu. Co jest, do kurwy nędzy? Jaka agencja? Jaka usługa? Chwyciłem za telefon.
  – Słucham – przedstawia się bardzo miły, młody głos; nawet przez chwilę pomyślałem, że to głos... Nie, złudzenie.
  – Cześć – rzuciłem na pewniaka. – Jest Michał? Mógłbym go na dwa słowa?
  – Mi... Michał? Nie, nie ma. Zajęty. Pracuje, rozumiesz...
  – Rozumiem. A kiedy będzie wolny?
  – Trudno powiedzieć. To najbardziej wzięty chłopak. A o co chodzi?
  – To najpierw wpisz mnie w jego najbliższy wolny termin, co?
  – Już... Mam jego kartę, mów. Adres...?
  – I jeszcze jedno...
  – Mów śmiało. Masz jakieś szczególne życzenie?
  – Mam... przed sobą wasz ostatni rachunek.
  – Coś się nie zgadza? – głos w słuchawce stał się bardziej uważny.
  – Właściwie zgadza, ale widzisz... Ktoś tu nie dotrzymał słowa.
  – My czy może... Michał?
  – Właściwie... Bądź uprzejmy od mojego rachunku odjąć kwotę za przejazd radio-taxi numer boczny – tu rzuciłem byle jaki numer – na trasie od... – tu wymieniłem miejscowość, skąd zabrałem Michała – do Katowic.  Kilometrów siedemdziesiąt, razy tyle za kilometr, to daje... Sam możesz policzyć.
  – Kiedy to było?
  – Cztery dni temu.
  – Tak; to by się zgadzało. Miał tam zlecenie na usługę. Słuchaj, daj swój telefon, oddzwonimy ci, co? No i nie zapisałem twojego zgłoszenia do końca.
  Tylko ulicę podałem zgodnie z prawdą. Numer domu i mieszkania – nie.
  – Ty, nie kręcisz ty czasem? – roześmiał się tamten miły głos – Bo ja tu właśnie mam wpisaną usługę na dziś... – i rzuca mi moim dokładnym adresem! – Dziś na dwudziestą.
  – Widzisz... Kurwa! Niech sobie zaklnę! Nie gniewaj się, przyjaciel mi go podebrał. Ale to nic. W takim razie ja też im zrobię niespodziankę.
  – Uważaj, usługa podwójna jest podwójnie płatna.
  – Przecież to nie ja będę płacił.
  Po drugiej stronie głośny, szczery śmiech.
  –Tu masz rację. Nic Michałowi nie powiem, niech i on ma niespodziankę.
  – Trzymam cię za słowo.
  – To jak mam ci odliczyć to radio-taxi? Przyślij nam rachunek, co?
  – Przyślę poleconym... Gra.
  Michał! To niespodzianka! – myślałem maksymalnie wkurwiony. Agencja towarzyska! Chłopak do wynajęcia i rżnięcia za forsę! No, trzeba przyznać, że jest dobry, dużo umie. I pewnie nieźle zarabia. Nie zapomniał o mnie. I nie pozwolił mi osobie zapomnieć. Taki rachunek! Wszystko wyszczególnione: kto kogo, ile razy, czas pracy godzin tyle... I jeszcze +10% za szczególne warunki. Jakie szczególne warunki? Chyba nie myślał o moim chuju! To raczej dodatek „za szkodliwość” by mu się należał, ale tylko wtedy, gdybym mu dupę trwale uszkodził. Ale – w końcu to jego ryzyko zawodowe, jak u prostytutki!
  Jedno nie było dla mnie jasne: dlaczego sam się wpisał na swój wolny termin do mnie? Niespodzianka? No to ja mu też zaserwuję niespodziankę. Będę na jego wizytę przygotowany. Garmażerka kupiona, szampan się mrozi, a drinka mu zaserwuję z podwójną porcją czystego spirytusu. Wtedy istny diabeł w niego wstępuje. Jebie jak automat! Ja też nie będę gorszy. Dziś też go zjebię, i to jak...! Od progu go zaliczę, za pierwszym podejściem! Choćby się z bólu w głos rozryczał! Ja mu dam „szczególne warunki”!
  I – nie zaliczyłem.
  – Natrysk masz wolny? – spytał z szerokim uśmiechem. – To zajmuję. Idziesz ze mną czy po mnie?
  Zaniemówiłem, a on już zrzucał z siebie rzeczy wprost pod nogi, na podłogę. Jasne, że idę z nim!
  Zaledwie wszedłem... natychmiast miałem w dupie jego twardego, kochanego pieszczocha... Oburącz objąłem go od tyłu za pośladki, a on przełożył swoją twarz przez moje ramię i przytulił ją do mojego policzka. Wykonywał tylko niewielkie ruchy biodrami, jakby tańczył w miejscu, a ja, już podniecony odpowiadałem mu samoistną pracą swojego wnętrza.
  – Byłeś na mnie zły, gdy ci rano zniknąłem? – spytał, muskając wargami moje ucho.
  – Byłem wściekły – szepnąłem już bez żadnego gniewu, rozbrojony jego ciałem, zniewolony jego pieszczotą. – I co to za rachunek? Myślisz, że zapłacę?
  – To żart, nie rachunek. Możesz go potargać.
  – Pracujesz w agencji towarzyskiej...
  – W agencji reklamowej. Sam to na komputerze zrobiłem i walnąłem pieczątki zrobione w pięć minut.
...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin