Serce9.txt

(8 KB) Pobierz
75
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
  ODWAGA CYWILNA
  Punkt o dwunastej stan�li�my z nauczycielem naszym przed ratuszowym gmachem,gdzie
  miano dawa� medal ch�opcu,kt�ry uratowa� towarzysza od utoni�cia w Po.
  Na frontowym tarasie powiewa�a wielka,tr�jkolorowa chor�giew.Weszli�my dw�jkami
  na dziedziniec.Pe�no ju� si� tam t�oczy�o ludzi.
  W g��bi st�,czerwonym dywanem przykryty,na stole papiery,a za sto�em rz�d wyz�aca-
  nych foteli dla pana syndyka i dla pan�w radnych.Szwajcarzy municypalni,w niebieskich
  koletach i bia�ych spodniach,otaczali t� przestrze� pilnuj�c porz�dku.Po prawej stronie dzie-
  dzi�ca stali miejscy gwardzi�ci,ka�dy z medalami na piersiach,a przy,nich stra� celna;z
  drugiej strony pompierzy w paradnych mundurach i du�o lu�no stoj�cych �o�nierzy,kt�rzy
  przyszli patrze�:kawalerzy�ci,bersalierzy,artylerzy�ci.
  A dooko�a panie,panowie,robotnicy,kilku urz�dnik�w,proste kobiety,dzieci � a wszyst-
  ko to jedno drugiemu patrz�ce przez g�ow�.
  Wcisn�li�my si� w k�t,gdzie ju� by�o du�o uczni�w z innych szkolnych sekcji z nauczy-
  cielami swoimi;a tu� przy nas sta�a spora kupka wyrostk�w,tak pomi�dzy dziesi�tym a
  osiemnastym rokiem,kt�rzy �miali si� i m�wili bardzo g�o�no,i zna� by�o,�e wszyscy s� z
  przedmie�cia nadrzecznego,znajomi i towarzysze ch�opca,kt�ry mia� dosta� medal.A do-
  oko�a dziedzi�ca wszystkie okna zapchane g�owami urz�dnik�w municypalnych.Nawet lo�a
  nad bibliotek� miejsk� by�a pe�na ludzi,kt�rzy si� do balustrady cisn�li;w lo�y za� przeciw-
  leg�ej,tej nad bram� wchodow�,cisn�y si� uczennice szk� publicznych i �C�rki �o�nierzy �
  w pi�knych swoich niebieskich welonach.
  Ca�y dziedziniec wygl�da� zupe�nie jak teatr.
  Wszyscy rozmawiali weso�o,co chwila pogl�daj�c ku czerwonemu sto�owi,czy nikt si�
  nie pojawi� jeszcze.W g��bi portyku orkiestra poczyna�a gra� z cicha.Wysokie mury sta�y w
  jasnym s�o�cu.By�o pi�knie.
  Naraz wszyscy zacz�li klaska�.W dziedzi�cu,w lo�ach,w oknach.Wspi��em si� na ko�ce
  palc�w,�eby co� zobaczy�.T�um,kt�ry si� cisn�� poza czerwonym sto�em,poruszy� si� na-
  gle,a z t�umu wyst�pili naprz�d jaki� m�czyzna i jaka� kobieta.M�czyzna trzyma� za r�k�
  ch�opca.To by� ten ch�opiec,kt�ry ocali� koleg�.M�czyzna za� to by� ojciec ch�opca,mu-
 
  larz,w od�wi�tnym ubraniu.Matka za� ch�opca to by�a ta kobieta niska,drobna,z w�osami
  jasnymi i w czarnej sukni.Ch�opiec,tak�e blondynek i drobny,ubrany by� w szar� kurteczk�.
  I stan�li tak wszystko troje patrz�c na te t�umy ludzi,og�uszeni t� burz� oklask�w,onie�mie-
  leni,nie wiedz�c,co z sob� zrobi� i jak si� poruszy�.Szwajcar municypalny posun�� ich z
  lekka ku sto�owi,w prawo.
  Ucich�o wszystko na chwil�,po czym znowu wybuch�y oklaski.Ch�opczyna pogl�da� po
  oknach,potem zadar�szy jasn� g��wk� patrzy� na lo��,w kt�rej sta�y �C�rki �o�nierzy �,obra-
  ca� kapelusz w r�ku i tak� mia� min�,jakby nie zdawa� sobie sprawy,sk�d si� tu wzi�� i gdzie
  si� znajduje.By� jakby troszk� podobny do Corettiego,ale rumie�szy w twarzy.Ojciec jego i
  matka trzymali oczy w st� utkwione.
  Tymczasem wszystkie stoj�ce przy nas wyrostki z nadrzecznego przedmie�cia Popatrzyli
  si� naprz�d,kiwali na ch�opca i daj�c znaki,�eby na nich spojrza�,wo�ali z cicha:�Pin...
  Pin...Pino!...� � p�ki nie us�ysza�.
  Odwr�ci� ku nim g�ow�,spojrza� i ukry� u�miech,zakrywszy usta kapeluszem.
  A wtem stra�e stan�y w pozycji.Wyszed� syndyk,a z nim wielu pan�w.Syndyk,zupe�nie
  siwy,z tr�jkolorow�,szerok� szarf�,stan�� za sto�em,panowie za� nieco za syndykiem po
  obu jego stronach.Orkiestra przesta�a gra�,syndyk da� znak,zrobi�a si� cisza.
  Wtedy zacz�� m�wi�.
  Pierwszych s��w nie dos�ysza�em dobrze;alem zrozumia�,�e opowiada� post�pek ch�opca.
  Potem g�os jego wzm�g� si� i jasnym brzmieniem wype�ni� tak dziedziniec ca�y,�e s�ycha�
  by�o dobrze ka�de s��wko.
  �...Kiedy zobaczy� z brzegu koleg�,kt�ry walczy� z fal�,ogarnion ju� groz� �mierci,ze-
  rwa� z siebie odzie� i nie wahaj�c si� ani chwili na ratunek bieg�.
  �Utoniesz!��krzyczano z brzegu.Nie odpowiada�.Chciano go przytrzyma� �wyrwa� si�;
  wo�ano na niego po imieniu � by� ju� w wodzie.
  Rzeka by�a wezbrana,p�dzi�a z szumem,straszliwe niebezpiecze�stwo grozi�o nawet do-
  ros�emu cz�owiekowi w jej wzburzonych falach.On jednak rzuci� si� przeciw �mierci ca�� si��
  swego drobnego cia�a i swego wielkiego serca,pochwyci� ton�cego,kt�ry ju� pod wod� by�,i
  wyci�gn�� nieszcz�nika za w�osy,walcz�c zajadle z fal�,kt�ra w niego w�ciekle bi�a,i z
 
  uratowanym,kt�ry go si� czepia� i ruchy jego tamowa�.To znika� pod wod�,to z rozpaczli-
  wym wysi�kiem dobywa� si� na powierzchni�,uparty w dziele swoim nie jak ch�opiec chc�cy
  uratowa� drugiego ch�opca,ale jak dojrza�y m�czyzna,jak ojciec walcz�cy �miertelnym
  bojem dla ocalenia dziecka,kt�re jest �yciem jego i ca�� nadzi ej�.
  Na koniec �B�g nie pozwoli�,�eby to m�stwo tak szlachetne zosta�o daremnym.Ma�y
  p�ywak wydar� rzece jej drobn� ofiar� i odda� j� ziemi,tam jeszcze na brzegu ratuj�c z innymi
  ma�ego topielca,po czym powr�ci� do domu sam,spokojny,z prostot� opowiadaj�c rodzicom
  o ca�ym zdarzeniu.
  Panowie!Pi�kn�,czcigodn� jest rzecz� heroizm m�czyzny!Ale w dziecku nie znaj�cym
  jeszcze ambicji ani jakichkolwiek pobudek osobistego interesu,w dziecku,kt�re musi mie� o
  tyle wi�cej odwagi,o ile si�y jego s� s�absze,w dziecku,od kt�rego nie wymagamy nic jesz-
  cze i kt�re do niczego nie jest obowi�zane,kt�re nam ju� dobrym i szlachetnym si� wydaje,
  kiedy rozumie i uznaje po�wi�cenie innych � heroizm w dziecku takim jest czym� boskim.
  Nic wi�cej nie powiem,panowie!
  Nie chc� obni�a� pochwa�ami tej wielkoduszno�ci tak prostej.Oto macie tu przed sob� te-
  go m�nego wybawc�,t� �wi�t� dziecin�.
  �o�nierze!Powitajcie go jak brata!
  Matki!B�ogos�awcie go jak syna!
  Dzieci!Uczcie si� imienia jego,wyryjcie sobie w sercach rysy jego twarzy,�eby�cie go
  ju� nie zapomnia�y nigdy,nigdy.
  Przybli� si�,ch�opcze!
  W imieniu kr�la W�och daj� ci medal za cywiln� odwag�!
  Ogromny okrzyk wznoszonych g�os�w zatrz�s� murami gmachu,tysi�cznym echem w
  nich odbity.
  Syndyk wzi�� ze sto�u medal i przypi�� go ch�opcu na piersiach,potem go obj�� i uca�owa�
  serdecznie.
  Matka ch�opczyny zas�oni�a r�k� oczy,ojciec sta� ze spuszczon� g�ow�.
  Syndyk u�cisn�� r�k� obojgu,a wr�czywszy dekret kr�lewski,dotycz�cy medalu tego i
  zwi�zany wst��k�,poda� go matce.Zwr�ci� si� potem raz jeszcze do ch�opca i rzek�:
 
  �Niechaj wspomnienie dnia tego,kt�ry ci� w oczach wsp�obywateli chlub� okrywa,a
  jest dniem szcz�cia dla ojca twego i dla matki twojej,niech to wspomnienie utrzymuje ci�
  przez ca�e �ycie na drodze prawo�ci i honoru!
  B�d� zdr�w,bohaterze ma�y!
  Oddali� si� syndyk,muzyka zabrzmia�a i wszystko zdawa�o si� sko�czone,kiedy spoza
  oddzia�u pompier�w ch�opczyna lat o�miu lub dziewi�ciu mo�e,popchni�ty przez kobiet�,
  kt�ra zaraz cofn�a si� sama,rzuci� si� do udekorowanego i pad� mu w ramiona.
  Nowy grzmot oklask�w wstrz�sn�� murami dziedzi�ca.Wszyscy zrozumieli od razu,�e to
  uratowany dzi�kuje wybawcy swemu.Wyca�owali si�,u�ciskali,po czym ten mniejszy wzi��
  ch�opca z medalem za r�k� i tak oni dwaj najpierw,a za nimi ojciec i matka skierowali si� ku
  wyj�ciu toruj�c sobie drog� w�r�d stra�y,gwardzist�w,dzieci,kobiet,�o�nierzy,pa� i pan�w,
  kt�rzy si� rozst�pili przed nimi w dwa skrzyd�a,niemniej si� pchaj�c i wspinaj�c jedni przez
  drugich,�eby tylko ch�opca z medalem zobaczy�.Ci,co byli najbli�ej,�ciskali mu r�ce.Kie-
  dy przechodzi� ko�o uczni�w szk�,wszystkie czapki wiewa�y w powietrzu.Ale ci z przed-
  mie�cia Po to ju� sami nie wiedzieli,co robi�.Ci�gn�li go za kurtk�,chwytali za ramiona,
  wrzeszcz�c jak op�tani:
  � Pin!...Brawo,Pin!Brawo,nasz Pino!
  Ja go te� widzia�em z bliska,jak przechodzi�.Mia� twarz rozpalon�,zna� by�o,�e szcz�-
  �liwy.Przy medalu widnia�a wst��eczka bia�a,czerwona i zielona.
  Matka �mia�a si� i p�aka�a razem,ojciec pomuskiwa� w�sa,a r�ka tak mu dr�a�a,jak gdyby
  mia� febr�.
  A z g�ry,z okien,z balkon�w lecia�y okrzyki i oklaski.Naraz,kiedy ju� mieli wej�� pod
  portyk,spad� z lo�y �C�rek �o�nierzy � prawdziwy deszcz kwiatk�w,fio�k�w,stokrotek na
  g�ow� ch�opca,na g�owy ojca,matki i us�a� im jakby dywan pod nogi.
  Rzuci�o si� wielu zbiera�,podawali matce.A muzyka,tam w g��bi,gra�a prze�liczn�
  pie��,zupe�nie jakby tysi�ce srebrzystych g�os�w �piewa�o,oddalaj�c si� zwolna z szumem
  wielkiej rzeki.

                                       KONIEC KSI��KI
Zgłoś jeśli naruszono regulamin