95 . 5. Walka o statek W pierwszej chwili Trevize miał wrażenie, że znalazł się w dekoracjach do hiperdramatu, a konkretnie do historycznego romansu, którego akcja rozgrywa się w czasach Imperium. Był taki specjalny zestaw dekoracji, z paroma wymiennymi elementami (z tego, co wiedział Trevize, mógł istnieć tylko w jednym egzemplarzu, z którego korzystali wszyscy producenci), który przedstawiał potężne, zajmujące całą powierzchnię planety, miasto Trantor w szczycie rozkwitu. Były tam wielkie przestrzenie, przez które przelewał się tłum pędzących dokądś przechodniów i drogi przeznaczone dla ruchu pędzących po nich małych pojazdów. Trevize podniósł głowę, przekonany, że ujrzy taksówki powietrzne znikające w sklepionych, ciemnych tunelach, ale tego przynajmniej elementu brakowało w obecnej scenerii. Zresztą, kiedy minęło początkowe zdumienie, stwierdził, że sala była o wiele mniejsza od tych, jakich można się było spodziewać na Trantorze. Był to tylko jeden budynek, a nie część kompleksu rozciągającego się tysiące mil w każdym kierunku. Kolory też były inne. Hiperfilmy zawsze przedstawiały Trantor jako niesamowicie barwny, wręcz pstrokaty świat, a ubiory jego mieszkańców, jeśli faktycznie tak wyglądały, były zupełnie niepraktyczne i niefunkcjonalne. W rzeczywistości jednak wszystkie te krzykliwe barwy, falbanki, koronki i fintyluszki miały znaczenie symboliczne i podkreślały dekadencję (w czasach Trevizego była to oficjalna opinia) Imperium, a szczególnie Trantora. Jeśli istotnie między tymi zjawiskami istniała taka zależność, to Comporellon był zupełnym przeciwieństwem dekadencji, gdyż uboga gama kolorów, na którą Pelorat zwrócił uwagę w porcie, widoczna była również w tej sali. Ściany były w różnych odcieniach szarości, sufit biały, a ubiory ludzi w czarnej, szarej i białej tonacji. Sporadycznie można było spostrzec osoby odziane w jednolitą czerń, częściej całe ubrane na szaro, ale ani jednej całej w bieli. Natomiast fasony ubrań były przeróżne, jak gdyby ludzie, pozbawieni możliwości swobodnego wyboru koloru, chcieli w ten sposób zaakcentować swój indywidualny gust. Twarze były bez wyrazu albo ponure. Kobiety nosiły włosy krótko obcięte, mężczyźni dłuższe, ale zaczesane do tyłu i splecione w krótkie warkoczyki. Ludzie mijali się, nie spoglądając w ogóle na siebie. Każdy wydawał się zaaferowany, jak gdyby myślał tylko o tym, żeby załatwić jak najszybciej swoją sprawę, i o niczym więcej. Kobiety wyglądały prawie identycznie jak mężczyźni, jedynie długość włosów, szerokość bioder i lekkie wypukłości na poziomie piersi świadczyły o ich płci. Trevizego, Pelorata i Bliss wprowadzono do windy, która zwiozła ich pięć pięter w dół. Tam kazano im wysiąść i zaprowadzono ich przed drzwi z tabliczką, na której małe białe litery na czarnym tle układały się w napis "Muza Lizalor, Min. Kom." Comporellianin, który szedł przodem, dotknął napisu, który po chwili zaświecił czerwonym światłem. Drzwi otworzyły się i weszli do środka. Pokój był duży i raczej pusty. Być może wielkość pokoju, której nie ograniczało skąpe umeblowanie, miała świadczyć o władzy urzędującej w niej osoby. Pod ścianą, naprzeciw drzwi, stało dwóch wartowników. Twarze mieli bez wyrazu, a oczy utkwione w przybyszów. Środek pokoju zajmowało potężne biurko. Za biurkiem siedział ktoś, przypuszczalnie Mitza Lizalor, o potężnym ciele, gładkiej twarzy i ciemnych oczach. Na blacie biurka spoczywały silne ręce o długich, kwadratowo zakończonych palcach. MinKom (Minister Komunikacji, jak domyślił się Trevize) ubrany był w ciemnopopielaty żakiet o szerokich, oślepiająco białych klapach. Pod klapami biegły ukośnie, krzyżujące się na piersi dwa białe pasy. Trevize zauważył, że aczkolwiek żakiet skrojony był tak, aby zamaskować piersi, to białe X zwracało na nie uwagę. Minister był bez wątpienia kobietą. Nawet jeśli pominąć jej wydatny biust, wskazywały na to krótko obcięte włosy i chociaż nie miała makijażu, rysy jej twarzy też dobitnie o tym świadczyły. Również głos, głęboki kontralt, należał niewątpliwie do kobiety. - Dzień dobry - powiedziała. - Nieczęsto mamy zaszczyt przyjmować tu gości z Terminusa... A także nie zapowiedziane przez stacje graniczne kobiety. - Przenosiła wzrok z jednego na drugiego, aż wreszcie zatrzymała spojrzenie na Trevizem, który stał sztywno wyprostowany, ze zmarszczonym czołem. - Jak również członków Rady. - Jestem radnym z Fundacji - powiedział Trevize, starając się, aby jego głos zabrzmiał jak najsilniej. - Radny Golan Trevize w misji specjalnej. - W misji specjalnej? - minister uniosła brwi. - W misji specjalnej - powtórzył Trevize. Dlaczego zostaliśmy potraktowani jak przestępcy? Dlaczego zostaliśmy zatrzymani przez uzbrojonych agentów i przyprowadzeni tu jak więźniowie? Rada Fundacji nie będzie zadowolona, kiedy się o tym dowie. Mam nadzieję, że pani rozumie. - A poza tym - powiedziała Bliss głosem, który w porównaniu z głosem pani minister zabrzmiał dość piskliwie - czy mamy tu tak stać bez końca? Minister przez dłuższą chwilę przypatrywała się chłodno Bliss, a potem podniosła rękę i powiedziała: - Trzy krzesła! Natychmiast! Otworzyły się drzwi i wbiegło truchcikiem, niosąc trzy krzesła, trzech Comporellian ubranych według miejscowej, ponurej mody. - No - powiedziała minister z lodowatym uśmiechem - teraz lepiej? Trevize bynajmniej tak nie uważał. Krzesła były bez poduszek, zimne w dotyku, o płaskim siedzeniu i oparciu, zupełnie nie dostosowane do kształtu ciała. - Dlaczego się tu znaleźliśmy? - spytał. Minister zajrzała do papierów na biurku. - Wyjaśnię to; jak tylko sprawdzę pewne fakty. Wasz statek to "Odległa Gwiazda" z Terminusa. Zgadza się, panie radny? - Tak. Minister podniosła głowę znad papierów. - Zwracając się do pana, panie radny, pamiętam o pana tytule. Może zechciałby pan w zamian pamiętać o moim? - Czy wystarczy "pani minister"? A może jest jakiś specjalny zwrot? - Nie ma żadnego specjalnego zwrotu. - A więc odpowiedź na pani pytanie brzmi: "Tak, pani minister". - Kapitanem statku jest Golan Trevize, obywatel Fundacji i członek Rady Terminusa... dokładniej - nowy radny. A pan nazywa się Trevize. Czy to wszystko zgadza się, panie radny? - Tak, pani minister. A ponieważ jestem obywatelem Fundacji... - Jeszcze nie skończyłam, panie radny. Niech pan poczeka ze swoimi protestami, aż skończę. Towarzyszy panu Janov Pelorat, uczony, historyk i obywatel Fundacji. To pan, nieprawdaż, profesorze Pelorat? Pelorat nie mógł opanować lekkiego drgnięcia, kiedy minister bystro spojrzała na niego. - Tak, sta... - zaczął, ale przerwał i poprawił się. - Tak jest, pani minister. Minister splotła ciasno dłonie. - W raporcie, który został mi doręczony, nie ma żadnej wzmianki o kobiecie. Czy ta kobieta należy do załogi statku? - Tak, pani minister - odparł Trevize. - A więc zwrócę się bezpośrednio do niej. Pani nazwisko? - Zazwyczaj mówią do mnie Bliss - powiedziała Bliss, siedząc sztywno wyprostowana i mówiąc wyraźnie i spokojnie - chociaż moje pełne nazwisko jest dłuższe. Chce je pani znać całe, pani minister? - Na razie wystarczy mi Bliss. Czy jest pani obywatelką Fundacji? - Nie, pani minister. - A więc jakiego świata jest pani obywatelką, Bliss? - Nie mam dokumentów stwierdzających obywatelstwo jakiegokolwiek świata, pani minister. - Nie ma pani żadnych papierów, Bliss? - Zrobiła jakiś znak na papierach leżących przed nią. Ten fakt został odnotowany. Co pani robi na pokładzie tego statku? - Jestem jego pasażerką, pani minister. - Czy radny Trevize albo profesor Pelorat chcieli zobaczyć pani papiery, zanim weszła pani na statek? - Nie, pani minister. - Czy poinformowała ich pani, że nie ma papierów? - Nie, pani minister. - A jaką funkcję spełnia pani na pokładzie tego statku, Bliss? Czy pani imię wskazuje na pani funkcję? - Jestem pasażerką i nie mam żadnych innych funkcji - odparła dumnie Bliss. - Dlaczego pani dręczy tę kobietę, pani minister? Czy złamała jakieś prawo? ...
aniona