22 2. Dwoje ludzi bez Muła. Statek był gotowy do drogi. Nie brakowało niczego oprócz celu podróży. Muł sugerował powrót na Trantora, na leżšcš w ruinach metropolię największego imperium w dziejach ludzkoci, na martwy wiat będšcy ongi stolicš całej Galaktyki. Pritcher był temu przeciwny. Jego zdaniem był to lad wiodšcy donikšd - stara, dokładnie spenetrowana cieżka. W kabinie nawigacyjnej zastał Baila Channisa. Kędzierzawa czupryna młodzieńca była zwichrzona, ale nie zanadto. Akurat na tyle, by opadł mu na czoło wijšcy się kosmyk włosów. Nawet najbardziej staranne zabiegi nie dałyby lepszego efektu. Do tej fryzury znakomicie pasował szeroki umiech ukazujšcy lnišce białe zęby. Sztywny generał poczuł nieokrelonš niechęć do towarzysza wyprawy. Channis był wyranie podniecony. - Pritcher, to nie może być zbieg okolicznoci! - Nie rozumiem, o czym mówisz - odparł zimno generał. - Och... dobra, bierz krzesło i siadaj, stary. Przeglšdałem twoje notatki. Uważam, że sš wietne. - To bardzo miłe z twojej strony. - Ale zastanawiam się, czy doszedłe do takich samych wniosków jak ja. Próbowałe kiedy zabrać się za ten problem dedukcyjnie? To znaczy, owszem, przeczesywanie wybranych losowo partii przestrzeni to całkiem niezła metoda i podczas tych pięciu wypraw odwaliłe niezły kawałek roboty, to jasne. Ale czy zastanowiłe się kiedy, ile trzeba by czasu, żeby przy takim tempie oblecieć wszystkie znane wiaty? - Owszem, parę razy - Pritcher nie miał najmniejszej ochoty ułatwiać Channisowi rozmowy, ale musiał zorientować się, co myli jego kompan. Jego mózg znajdował się przecież poza kontrolš Muła, a więc nie można było przewidzieć, co mu przyjdzie do głowy. - W porzšdku. Wobec tego może teraz postaralibymy się wspólnie przeanalizować tę sprawę i odpowiedzieć na pytanie, czego właciwie szukamy? - Drugiej Fundacji - odparł szorstko Pritcher. - Fundacji zamieszkałej przez psychologów - poprawił go Channis - którzy sš tak samo słabi w fizyce jak Pierwsza Fundacja w psychologii. Mylę, że konsekwencje tego stanu rzeczy sš dla ciebie zupełnie oczywiste. W końcu to ty, nie jji, pochodzisz z Pierwszej Fundacji. Musimy znaleć wiat, który sprawuje rzšdy nad przestrzeniš za pomocš sił psychicznych, a jednoczenie jest zacofany w dziedzinie techniki. - Czy aby na pewno? - spytał spokojnie Pritcher. - Nasz Zwišzek wiatów nie jest bynajmniej zacofany pod względem techniki, minio że nasz władca zawdzięcza swš potęgę własnym siłom psychicznym. - Bo może korzystać z osišgnięć Pierwszej Fundacji - odparł z lekka już zniecierpliwiony Channis - która jest jedynš oazš wiedzy w Galaktyce. Druga Fundacja znajduje się gdzie wród szczštków Imperium Galaktycznego. Tam nie ma skšd czerpać wiedzy. - A więc zakładasz, że dysponujš siłš psychicznš wystarczajšcš do tego, żeby objšć rzšdy nad grupš wiatów, a jednoczenie że fizycznie sš bezbronni? - Względnie bezbronni. Potrafiš się obronić przed zacofanymi technicznie sšsiadami. Ale siłom Muła, z ich zapleczem technicznym oferowanym przez rozwinięty przemysł jšdrowy, nie sš w stanie się oprzeć. Jeli jest inaczej, to dlaczego miejsce ich zamieszkania było trzymane w takim sekrecie przez Hariego Seldona i teraz przez nich samych? Wasza Fundacja nigdy nie czyniła tajemnicy ze swego istnienia i nikt nie ukrywał tego faktu trzysta lat temu, kiedy ograniczała się do jednego bezbronnego miasta na samotnej planecie. Gładkš, ogorzały twarz Pritchera wykrzywił ironiczny umiech. - Skoro przeprowadziłe tak dogłębnš analizę, to może chciałby teraz otrzymać listę wszystkich tych królestw, republik, państw planetarnych i dyktatur wszystkich możliwych odmian i odcieni, które pasujš do twojego opisu, z uwzględnieniem jeszcze paru czynników, których nie zdšżyłe wymienić? - A zatem to wszystko zostało już uwzględnione? - Channis nie stracił nic ze swej pewnoci siebie. - Naturalnie tutaj nie znajdziesz żadnych materiałów, ale dysponujemy dokładnym i kompletnym przewodnikiem po organizmach politycznych przeciwległych kresów Galaktyki. Naprawdę mylałe, że Muł działa bez przygotowania, całkowicie zdajšc się na los szczęcia? - No tak. Wobec tego - rzekł Channis podnoszšc głos w nagłym przypływie energii - co powiesz o Oligarchii Tazendy? Pritcher potarł w zamyleniu ucho. - Tazenda? A tak, zdaje się, że wiem o co chodzi. To nie jest państwo kresowe, prawda? Zdaje się, że leży o jednš trzeciš drogi od rodka Galaktyki. - Tak. Co o niej wiesz? - Zapiski, którymi dysponujemy, umiejscowiajš Drugš Fundację na przeciwnym krańcu Galaktyki. Przestrzeń jedna wie, że to jedyna informacja, na której możemy się oprzeć. Tak czy owak, szkoda gadać o Tazendzie. Jej odchylenie kštowe od radiana Pierwszej Fundacji waha się od około stu dziesięciu do stu dwudziestu stopni. W każdym razie nigdy nawet się nie zbliża do stu osiemdziesięciu. - Jest jeszcze inna wzmianka w zapiskach. Druga Fundacja została założona na Krańcu Gwiazdy. - Nie znaleziono dotšd w Galaktyce regionu o tej nazwie. - Bo była to nazwa lokalna, której przestano póniej używać, żeby zachować głębszš tajemnicę. Może zresztš Seldon i jego zespół wymylili tę nazwę specjalnie na tę okazję. Jest jednak pewien zwišzek między Tazendš a Krańcem Gwiazdy, nie sšdzisz? - Zbliżone brzmienie końcówek obu nazw? To ma być zwišzek? Bzdura! - Byłe tam kiedy? - Nie. - Ale jest o niej wzmianka w twoich notatkach. - Gdzie? Ach tak, ale zatrzymalimy się tam tylko po to, żeby uzupełnić zapasy wody i żywnoci. Ten wiat z całš pewnociš nie wyróżnia się niczym szczególnym. - Wylšdowalicie na planecie rzšdzšcej? Na tej, gdzie znajduje się orodek władzy? - Tego nie wiem. Channis zamylił się. Pritcher patrzył na niego zimno. Nagle Channis ocknšł się i spytał: - Możesz przez chwilę popatrzeć ze mnš na obraz z Projektora? - Oczywicie. Projektor był najnowszym osišgnięciem myli technicznej i należał do wyposażenia kršżowników międzygwiezdnych. W rzeczywistoci, wbrew nazwie, była to skomplikowana maszyna liczšca połšczona z rzutnikiem pokazujšcym na ekranie danš częć nieba widzianego nocš z dowolnie wybranego miejsca w Galaktyce. Channis wybrał odpowiednie współrzędne i zgasił wiatła w kabinie pilota. W przyćmionym czerwonym wietle padajšcym znad pulpitu sterowniczego Projektora jego twarz połyskiwała różowo. Pritcher usiadł w fotelu pilota, zakładajšc nogę na nogę. Jego twarz była niewidoczna w ciemnoci. Powoli, w miarę jak mijał okres indukcji, na ekranie pojawiały się wietlne punkciki. Po pewnym czasie było ich już tak wiele, że od ich lnienia rozjarzył się cały ekran. Przedstawiały gšszcz gęsto zaludnionych zbiorów gwiazd w centrum Galaktyki. - Oto - rzekł Channis - obraz nieba widziany zimowš nocš z Trantora. To jest włanie ten ważny szczegół, którego - o ile mi wiadomo - nie brałe do tej pory pod uwagę w swoich poszukiwaniach. Każda próba okrelenia położenia Drugiej Fundacji powinna przyjmować Trantor za punkt wyjcia. Przecież był on centrum Imperium Galaktycznego. Zresztš bardziej nawet centrum naukowym i kulturalnym niż politycznym. I dlatego w dziewięciu przypadkach na dziesięć znaczenie każdej używanej wówczas nazwy opisowej powinno odzwierciedlać jaki zwišzek pomiędzy okrelanym przez niš miejscem a Trantorem. Trzeba też pamiętać, że chociaż sam Seldon pochodził z Helikona, leżšcego bliżej Peryferii niż centrum, to jego zespół pracował na Trantorze. - Co chcesz mi pokazać? - lodowaty głos Pritchera ostudził nieco zapał Channisa. - Wyjani to mapa. Widzisz tę ciemnš mgławicę? - cień jego ramienia padł na ekran, na którym widać było roziskrzone niebo. Palec wskazujšcy prawie dotykał niewielkiego pasemka czerni, które wyglšdało jak dziura w lnišcej tkaninie. - W rejestrze gwiazdowym figuruje pod nazwš Mgławicy Pellota. Przyjrzyj się jej. Zaraz powiększę obraz. Pritcher miał już nieraz okazję przyglšdać się zabiegowi powiększania obrazu przez Projektor, ale mimo to za każdym razem na nowo zapierało mu dech. Zawsze miał przy tym wrażenie, że patrzy na ekran monitora statku mknšcego przez straszliwie zatłoczonš Galaktykę bez wchodzenia w nadprzestrzeń. Z jakiego punktu w głębi ekranu wystrzeliwały całe masy gwiazd i pędziły w ich kierunku. Po drodze rozdzielały się, tworzšc jakby ogromny lej, a kiedy statek weń wpadał, przepadały za krawędziami ekranu. Pojedyncze punkty podwajały się, a potem przybierały kuliste kształty. Ukazujšce się tu i ówdzie mgliste plamy zmieniały się w miliony wietlistych punkcików. I cały czas trwało to złudzenie ruchu. Dotarł do niego głos Channisa: - Zwróć uwagę, że poruszamy się wzdłuż linii prowadzšcej z Trantora wprost do Mgławicy Pell...
aniona