Korkoran9.txt

(10 KB) Pobierz
67






























  IX. POGOŃ
  Tak więc kapitan Korkoran, córka księcia Holkara i dzielna tygrysica mknęli w kierunku
  Bhagawapuru. Co najmniej połowa konnicy angielskiej puciła się za nimi w cwał.
  Dzięki dwóm najlepszym koniom pułkownika Barclaya i łapom Luizy cała trójka w
  zawrotnym tempie mijała równiny, doliny i pagórki. Już zaczęła ożywiać ich nadzieja, że
  umknš wrogom, gdy z nagła pojawiła się przed nimi przeszkoda straszna i na pozór
  nieprzezwyciężona.
  W pewnej chwili Korkoran zauważył pięć czy szeć czerwonych mundurów jadšcych
  konno w jego stronę. To oficerowie angielscy beztrosko wracali sobie do obozu z polowania.
  Za nimi cišgnęło przynajmniej trzydziestu hinduskich służšcych i mnóstwo wózków pełnych
  zapasów żywnoci i ubitej zwierzyny.
  Na ten widok Korkoran i Sita zatrzymali się, a Luiza, widzšc, że zbiera się rada, przysiadła
  na tylnych łapach, chętna do dysputy.
  Gdyby kapitan był sam, bez chwili wahania podjšłby ryzyko i razem z Luizš przejechał w
  poprzek grupki Anglików. Lecz nie chciał rzucać na szalę wolnoci lub życia Sity.
  Kto wie, może pomylał sobie, że lepiej by zrobił, gdyby zgodnie z poleceniem szukał
  rękopisu praw Manu, zamiast oddawać przysługi nieszczęsnemu Holkarowi, którego
  położenie jest zgoła beznadziejne? Zaraz jednak rzucił tę niegodnš myl.
  A tymczasem Sita patrzyła na niego przerażona.
   Co teraz poczniemy, kapitanie?  pytała.
   Czy jest, pani, gotowa na wszystko? odparł Korkoran.
   O tak  rzekła Sita.
   Widzisz, pani, że musimy użyć siły lub podstępu. Spróbuję minšć ich podstępem, gdyby
  wszak Anglicy się spostrzegli, trzeba nam będzie zabić trzech, może czterech lub zginšć.
  Jeste, pani, gotowa? Nie lękasz się?
   Kapitanie  powiedziała Sita zwróciwszy wzroki ku niebu  dwóch tylko rzeczy się
  lękam: nie ujrzeć więcej ojca i dostać się ponownie w ręce nikczemnego Rao.
   Tak więc  rzekł Bretończyk  jestemy uratowani. Ruszysz, pani, truchtem, niby nigdy
  nic. Dzięki temu koń nieco wytchnie. Bšd jednakże w pogotowiu... Kiedy powiem: ,,Brahma
  i Wisznu, dasz koniowi ostrogi. Luiza i ja będziemy stanowić tylnš straż.
  Kiedy się to działo, trójka uciekinierów znajdowała się w rozległej dolinie. Zraszały jš
  wody głębokiego potoku Hanuwery, który jest dopływem Narbady.
  Po obu stronach zbocza doliny porastała dżungla i potężne drzewa palmowe. Tu
  znajdowała schronienie wszelka gruba zwierzyna Indii, a nie brakło też tygrysów. Tak więc
  nie było tu łatwo zejć z głównego traktu i zapucić się w głšb jednej z nielicznych cieżek.
  Każdej chwili groziło bezporednie spotkanie z najgroniejszymi sporód stworzeń
  mięsożernych, nie mówišc już o strasznych wężach, których jad działa równie piorunujšco,
  jak kurara czy kwas pruski.
  Tymczasem oficerowie angielscy nadjeżdżali truchtem. Miny mieli obojętne, jak przystało
  ludziom, którzy nie lękajš się wrogów i nie muszš ich cigać. Zjedli dobry obiad, teraz za
  palili hawańskie cygara i beztrosko rozprawiali o artykułach z Timesa.
  Korkoran, w swoim stroju, z flegmatycznš minš cywilusa, czyli cywilnego urzędnika
  Kompanii Indyjskiej, zdawał się nie zwracać uwagi Anglików. Olniła ich za to rzadka uroda
  księżniczki.
  Co do Luizy, to z poczštku okazali zdziwienie, lecz jako Anglicy i sportsmeni, prędko
  sobie wytłumaczyli to szczególne dziwactwo, a nawet jeden z nich nabrał ochoty, żeby kupić
  tygrysicę.
   Jedziesz pan z obozu?  zapytał Korkorana.
   Tak  odparł Bretończyk.
   Masz pan może wieże wiadomoci z Anglii? W południe miały nadejć listy z Londynu.
   Rzeczywicie, nadeszły  odparł Korkoran.
   Co tam słychać na West Endzie?  cišgnšł Anglik.  Czy wcišż jeszcze Lady Suzan
  Carpeth dzierży palmę pierwszeństwa na BelgraveSquare, czy może ustšpiła miejsca Lady
  Margaret Cranmouth?
   Żeby tak prawdę powiedzieć  odparł Bretończyk, który nie chcšc budzić podejrzeń,
  wolał nie zdradzać, ile go obchodzi Lady Suzan i Lady Margaret  obawiam się, ze wkrótce
  miss Belinda Charters wemie górę nad obiema damami.
   Miss Belinda Charters? powtórzył dżentelmen zaskoczony.  Kim jest ta nowa
  pięknoć? Nigdy o niej nie słyszałem.
   I nie ma w tym nic dziwnego, miły panie odrzekł Korkoran.  Mr William Charters to
  dżentelmen, który na przemyle wełnianym i na złotym piasku uciułał w Australii
  siedemdziesišt pięć, może osiemdziesišt milionów franków i...
   Siedemdziesišt pięć, a może osiemdziesišt milionów!  przerwał gadatliwy i ciekawski
  dżentelmen  ależ to ładna suma!
   Otóż to  dodał Bretończyk.  Pojmujesz pan zatem, że miss Belinda Charters, która
  zresztš jest kobietš nieprzeciętnej urody, może mieć rzesze adoratorów, Do zobaczenia,
  panowie!
  I włanie zamierzał się oddalić razem z Sitš i Luizš, kiedy dżentelmen za nim zawołał:
   Wybaczysz pan, że się wtršcam, lecz czuję się w obowišzku uprzedzić cię, że jestemy w
  kraju nieprzyjacielskim i że dalsza jazda tš drogš może być wielce niebezpieczna.
   Wdzięczny jestem, że mnie pan ostrzegł  odparł Korkoran.
   Wszędzie kręcš się zwiadowcy Holkara; mogliby was porwać.
   Ach tak! W istocie. Będę zatem ostrożny, Korkoran miał już ruszyć w dalszš drogę, lecz
  Anglik widać postanowił, że nie puci go przed zachodem słońca, bo znów spróbował
  nawišzać rozmowę:
   Jeste pan bez wštpienia urzędnikiem na usługach Kompanii?
   Nie, drogi panie, podróżuję dla własnej przyjemnoci.
  Dżentelmen z szacunkiem pochylił się na siodle, przewiadczony, że człowiek, który li
  tylko dla przyjemnoci przyjeżdża z Europy do Indii, musi być osobistociš wybitnš, co
  najmniej lordem lub wpływowym członkiem Izby Gmin.
  Już na nowo otwierał usta, lecz Korkoran przeszkodził mu, posłyszał bowiem za sobš
  tętent zbliżajšcej się pogoni.
   Pan wybaczy  powiedział  ale mi spieszno...
   Pozwolisz pan przynajmniej, że poczęstuję go cygarem.
   Nie zwykłem palić w obecnoci dam  odparł Korkoran zniecierpliwiony.
  Rozmowa toczyła się po angielsku, który to język Korkoran znał doskonale, lecz tak go
  zgniewało, że traci cenne sekundy przez tego gadułę, iż na chwilę zapomniał o swej roli i
  ostatnie słowa powiedział po francusku.
   Co u diaska!  zawołał oficer  więc pan jeste Francuzem, a nie Anglikiem! Cóż pan tu
  robisz w taki czas?
  Zbliżała się rozstrzygajšca chwila. Korkoran spojrzeniem uprzedził Sitę, ażeby gotowała
  się do ucieczki.
  Lecz księżniczka wpatrywała się z uwagš w jednego z Hindusów, co towarzyszyli
  wojskowym i cišgnęli ich wózki. Korkoran rzucił okiem w tym samym kierunku i spostrzegł
  zdziwiony, że Hindus i córka Holkara wymieniajš w milczeniu tajemne znaki.
  Kiedy baczniej przyjrzał się Hindusowi, rozpoznał bramina Sugriwę, którego Tantia Topi
  przysłał był do Holkara. Nie miał zresztš zbyt wiele czasu do namysłu, bo już otoczyło go
  przynajmniej dziesięciu angielskich oficerów, a ten, co przedtem z nim rozmawiał, odezwał
  się:
   Jeste pan naszym jeńcem aż do chwili, gdy obecnoć pańska w kraju Holkara zostanie
  wyjaniona.
   Jeńcem!  zawołał Korkoran.  Panowie żartujš. Z drogi albo strzelam!
  Przy tych słowach wyjšł z kieszeni rewolwer i w sekundzie go naładował.
  Anglik, nie mniej szybki, również uzbroił się w rewolwer i już obaj mieli z bliska oddać
  strzały, kiedy pewien nieoczekiwany wypadek zadecydował o zwycięstwie.
  Słyszšc suchy szczęk nabijanej broni, Luiza pojęła, że gotuje się walka, i całkiem
  nieoczekiwanie skoczyła na zad angielskiego konia. Zwierzę stanęło dęba i na szczęcie dla
  siebie i dla naszego przyjaciela Korkorana jedziec został wysadzony z siodła. Zważywszy
  bowiem bliskoć przeciwników, oba mózgi łatwo mogły wylecieć w powietrze niczym korki
  z dwóch butelek szampana.
  Tymczasem Anglik oddał strzał, lecz popisowy skok tygrysa sprawił, że kula chybiła celu i
  zmiotła kapelusz innego dżentelmena, który zbliżył się był, ażeby przytrzymać Korkorana.
   Brahma i Wisznu!  wykrzyknšł nagle kapitan.
  Na to hasło Sita spięła swego wierzchowca i zwierzę puciło się jak strzała. Korkoran
  pognał w lad. Jeden z Anglików próbował go powstrzymać, lecz kapitan gwałtownie
  odepchnšł napastnika rękš. Luiza, spostrzegłszy, że jej przyjaciele rzucili się oboje do
  ucieczki, pogoniła w ich tropy. Panowie Anglicy ledwie mieli czas oddać do nich pięć czy
  szeć strzałów. Jedna z kuł raniła konia Korkorana.
  Co się za tyczy hinduskich sipajów, którzy cišgnęli wózki, to jakkolwiek i oni chwycili za
  broń, żaden nawet nie drgnšł, czy to ażeby Korkoranowi przyjć z pomocš, czy też aby wzišć
  go do niewoli.
  Jeden tylko bramin Sugriwa, któremu wszyscy zdawali się być posłuszni, kazał wykonać
  wózkami pewien doć szczególny manewr i dzięki temu powstrzymał na kilka minut
  angielskš pogoń. Udał oto, że chce wykręcić zaprzęg znajdujšcy się na czele kolumny, i
  działał tak skwapliwie, że wózek przewrócił się w poprzek drogi.
  Zaraz też inni Hindusi, jakby posłuszni hasłu, porzucili swoje wózki gromadzšc się wokół
  tego, który się przewrócił. Wypełnili całkowicie wšskie przejcie. Wózki i konie pocišgowe
  utworzyły tu istny galimatias, i Anglicy chcšc nie chcšc musieli się zatrzymać przed tym
  żywym murem ludzi i zwierzšt.
  W tym włanie momencie nadjechali jedcy, którzy wyruszyli z obozu w pogoń za
  zbiegami. Na czele gnał galopem zapalczywy John Robarts.
   Widzielicie kapitana?!  zakrzyknšł.
   Kapitana? A któż to?
   No przecie ten przeklęty Korkoran. Oby go Bóg _ pokarał! Barclay okrutnie się
  rozgniewał. Pozwolił z siebie zakpić jak dziecko, ale nie chce się z tym i pogodzić i obiecał
  dziesięć tysięcy funtów szterlingów temu, kto mu przywiedzie kapitana Korkorana i...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin