Kamien12.txt

(8 KB) Pobierz
94






























  XII
  
  Był tam, zanim czas stał się czasem. Był tam, nim pojawili się mężczyni i kobiety, narody i rzšdy, 
  zanim zaczęła się historia rodzaju ludzkiego. Był tam, zanim wiat czarodziejskich istot podzieliła 
  wojna między dobrem a złem. Był tam, gdy wiat był jeszcze więtym rajem, a wszystkie stworzenia 
  żyły w pokoju i harmonii. Był wtedy młody. Sam był już czarodziejskš istotš, podczas gdy inne takie 
  istoty dopiero się rodziły. Żył w ogrodach, które mu oddano pod opiekę, ufajšc, że będzie 
  odpowiedzialnie zajmować się nimi, że będzie dbać i troszczyć się o wszystkie mieszkajšce w nich 
  stworzenia. Nie miał imienia, bo imiona nie były wówczas potrzebne. Był tym, kim był, a jego życie 
  włanie się zaczynało.
  Nie rozumiał, czym jest. Jego przyszłoć była niewyranš i dalekš tajemnicš wyszeptanš w zaułkach 
  jego wyobrani i nie mógł przewidzieć, czy się stanie rzeczywistociš. Nie był również w stanie 
  przewidzieć, że jego życie nie skończy się w zwykły sposób, ale będzie trwać przez wieki, w czasie 
  których inni będš się rodzić w chwale i umierać w zapomnieniu, aż w końcu on sam zniknie za zasłonš 
  niemoralnoci. Nie mógł przewidzieć, że wszyscy, którzy urodzili się w jego wiecie, i wszyscy, 
  którzy się dopiero urodzš  czarodzieje czy ludzie  przeminš, a on będzie trwać. Nie potrafił 
  przewidzieć ani nawet nie chciał, bo wcišż był na tyle młody, by wierzyć, że jego wiat będzie 
  zawsze taki, jaki był kiedy. Gdyby przypuszczał, że będzie wiadkiem tego wszystkiego, co zmieniło 
  się nie do poznania, nie chciałby żyć. Chciałby umrzeć i zjednoczyć się z ziemiš, która go zrodziła.
  Byłaby to niepowetowana strata, ponieważ stanowił ostatnie ogniwo łšczšce wiat współczesny z 
  legendarnymi czasami poczštku wiata, z czasami pokoju, harmonii, piękna i wiatła raju. To, co 
  zostało przesšdzone na poczštku, zmieniło na zawsze jego los i cel jego życia. Dla pozbawionego 
  łaski wiata stał się pamištkš tego, co zostało utracone. Stał się pamištkš i obietnicš tego, co kiedy 
  było i co mogło jeszcze nadejć.
  Na poczštku niczego nie rozumiał. Był tylko szok i przerażenie, że wiat się zmienia, piękno 
  przemija, a wiatło umiera. Nie było już spokoju i harmonii. Wkrótce jego ogród był wszystkim, co 
  pozostało. Nie było już nikogo z tych, którzy razem z nim przyszli na wiat. Pozostał sam. Przez jaki 
  czas czuł się zrozpaczony. Trawił go smutek i żal nad sobš. A potem zmiany, które dotknęły 
  otaczajšce go krainy, zaczęły zagrażać również jego małemu wiatu. Przypomniał sobie wówczas o 
  swoich obowišzkach i rozpoczšł długš i trudnš walkę o utrzymanie grodów, które były jego domem. 
  Był zdecydowany ochronić tę ostatniš czšstkę pierwotnego wiata, chociaż wszystko inne było już 
  stracone. Mijały lata, a jego walka wcišż trwała. Zorientował się, że prawie się nie starzeje i odnalazł 
  w sobie moc, o której przedtem nie wiedział. Po jakim czasie zaczšł sobie zdawać sprawę, jaki jest 
  cel jego istnienia. Wstšpiła w niego nowa nadzieja, z której nie wolno mu było zrezygnować. Wraz z 
  tš wiadomociš przyszła akceptacja, a z akceptacjš zrozumienie.
  Pracował samotnie przez wieki, a jego istnienie stało się jedynie mitem będšcym częciš folkloru 
  różnych ludów, które rozwijały się wokół niego, bajkš opowiadanš z kpišcym umiechem i 
  pobłażliwociš. Tak było do czasów kataklizmu nazwanego przez ludzi Wielkimi Wojnami, czasów 
  całkowitej destrukcji starego wiata i pojawienia się nowych gatunków. Wtedy mit zaczšł zdobywać 
  potwierdzenie. Wówczas postanowił wyjć po raz pierwszy ze swoich ogrodów, rozważywszy 
  najpierw starannie powody swojej decyzji. Na wiecie znów pojawiła się magia, a on był 
  najznakomitszym i najlepszym magiem; był magiem życia. wiat poza ogrodami był znów nowy i 
  wieży. W tym odrodzeniu ziemi dostrzegł szansę na przywrócenie tego wszystkiego, co znał ze 
  swojej młodoci. Dzięki niemu przeszłoć i przyszłoć mogłyby się połšczyć. Nie stanie się to 
  oczywicie łatwo ani szybko, ale w końcu się stanie. W tej sytuacji nie mógł pozostawać dłużej w 
  odosobnieniu swoich ogrodów. Musiał je opucić. W jego małym sanktuarium krył się zalšżek 
  wszystkiego, czego tak rozpaczliwie potrzebował wiat  nadziei, którš on otrzymał jako pierwszy. 
  Wiedział, że nie wystarczy jedynie, by jš zachować. Rozumiał, że trzeba budować jš cišgle od 
  nowa, by została dostrzeżona i zaakceptowana. Postanowił, że musi zobaczyć, jak to się dokonuje.
  Wyszedł więc z ogrodów, które przez wiele wieków były jego domem, i zaczšł podróż po krainie 
  leżšcej w ich pobliżu. Była to kraina wonnych traw i niewysokich wzgórz, lesistych dolin i cichych 
  stawów. Wszystko łšczyła rzeka, życiodajny strumień tego lšdu. Nie odszedł jednak daleko od 
  ogrodów, gdyż one były dla niego najważniejsze i ich potrzeby wymagały, by pozostał w pobliżu. 
  Poza tym nie uważał za konieczne udać się w dalszš podróż. Ta kraina go w pełni zadowoliła. W jej 
  sercu zasadził nasionko pierwotnego wiata i naznaczył je specjalnym blaskiem, by można je łatwo 
  rozpoznać. W ten sposób podarował jej mieszkańcom, podróżnym i wszystkim potrzebujšcym 
  swoje błogosławieństo i ochronę przed złem. Po pewnym czasie nowe gatunki zrozumiały, co dla 
  nich uczynił. Opowiadano o nim i jego krainie ze strachem i szacunkiem, aż w końcu stał się legendš.
  Nadano mu imię od nazwy krainy, którš uczynił swojš. Nazwano go Królem Srebrnej Rzeki.
  Przyszedł do Wila i Amberle w przebraniu starego człowieka. Wyłonił się ze wiatła pomarszczony i 
  zgięty ze staroci. Szaty wisiały na jego chudych członkach, jakby składał się z samych koci. Włosy 
  spływały mu na ramiona gęstymi, siwymi splotami. Miał pokrytš zmarszczkami, spalonš od słońca 
  twarz i ciemnoniebieskie oczy w kolorze morskiej wody. Umiechnšł się na powitanie, a Wil i 
  Amberle odpowiedzieli mu takim samym umiechem, wiedzšc, że ze strony tego człowieka nie grozi 
  im nic złego. Cišgle jeszcze siedzieli na Artaqu i trzymali się mocno jego grzbietu. Czarny ogier trwał 
  wcišż uwięziony w pełnym skoku, uwięziony razem z jedcami w jasnym wietle. Ani młody 
  chłopak z Vale, ani też elfijska dziewczyna nie rozumieli, co się wydarzyło. Czuli, że nie ma w nich 
  strachu, tylko krzepišca sennoć, która unieruchamiała ich z siłš żelaznych łańcuchów.
  Starzec pojawił się przed nimi, niewyrany w wietlistej mgle. Dotknšł wšskiego pyska Artaqa, a 
  ogier zarżał cicho. Potem stary człowiek spojrzał na Amberle, a w jego oczach pojawiły się łzy.
   Dziecko, należysz do mnie... do mnie  szepnšł i podszedł bliżej, chwytajšc jš za rękę.  W tej 
  krainie nie spotka cię żadna krzywda.Bšd spokojna.Mamy ten sam cel,jestemy zjednoczeni z ziemiš.
  Wil chciał co powiedzieć, ale słowa nie przechodziły mu przez gardło. Starzec cofnšł się i podniósł 
  rękę na pożegnanie.
   Odpoczywajcie teraz. pijcie.  Jego sylwetka robiła się coraz bledsza i coraz bardziej 
  niewyrana.  pijcie, dzieci życia.
  Wil poczuł, jak jego powieki robiš się coraz cięższe. Było to bardzo przyjemne uczucie i nie usiłował 
  z nim walczyć. Amberle oparła się ciężko o jego plecy, a ucisk ršk, którymi obejmowała go w talii, 
  zelżał. wiatło przygasało powoli, zamieniajšc się w czerń nocy. Wil zamknšł oczy i zapadł w sen.
  nił, że stoi porodku ogrodu pełnego nieprawdopodobnego piękna i spokoju, olepiajšcego 
  kolorami i zapachem, tak cudownego, że wszystko, co znał do tej pory i co sobie wyobrażał, 
  wydawało się nijakie. Były tam skrzšce się srebrem strumienie, które wypływały z wnętrza ziemi, a 
  potem tworzyły ciche, spokojne stawy i jeziora. Były tam też gęste drzewa, przez które 
  przewitywały promienie słoneczne, opromieniajšc wszystko złotym ciepłem. Były miękkie, wonne 
  trawy pokrywajšce aleje i dróżki szmaragdowym jedwabiem. Ptaki, ryby i ssaki żyły tu w pełnej 
  harmonii, zadowoleniu i pokoju. Wila ogarnęło poczucie błogiej ciszy, spełnienia i szczęcia. Czuł je 
  tak intensywnie, że aż zapłakał.
  Gdy chciał podzielić się tymi uczuciami z Amberle, zorientował się, że dziewczyna zniknęła.
 
                                       KONIEC ROZDZIAŁU
Zgłoś jeśli naruszono regulamin