94 XII Był tam, zanim czas stał się czasem. Był tam, nim pojawili się mężczyni i kobiety, narody i rzšdy, zanim zaczęła się historia rodzaju ludzkiego. Był tam, zanim wiat czarodziejskich istot podzieliła wojna między dobrem a złem. Był tam, gdy wiat był jeszcze więtym rajem, a wszystkie stworzenia żyły w pokoju i harmonii. Był wtedy młody. Sam był już czarodziejskš istotš, podczas gdy inne takie istoty dopiero się rodziły. Żył w ogrodach, które mu oddano pod opiekę, ufajšc, że będzie odpowiedzialnie zajmować się nimi, że będzie dbać i troszczyć się o wszystkie mieszkajšce w nich stworzenia. Nie miał imienia, bo imiona nie były wówczas potrzebne. Był tym, kim był, a jego życie włanie się zaczynało. Nie rozumiał, czym jest. Jego przyszłoć była niewyranš i dalekš tajemnicš wyszeptanš w zaułkach jego wyobrani i nie mógł przewidzieć, czy się stanie rzeczywistociš. Nie był również w stanie przewidzieć, że jego życie nie skończy się w zwykły sposób, ale będzie trwać przez wieki, w czasie których inni będš się rodzić w chwale i umierać w zapomnieniu, aż w końcu on sam zniknie za zasłonš niemoralnoci. Nie mógł przewidzieć, że wszyscy, którzy urodzili się w jego wiecie, i wszyscy, którzy się dopiero urodzš czarodzieje czy ludzie przeminš, a on będzie trwać. Nie potrafił przewidzieć ani nawet nie chciał, bo wcišż był na tyle młody, by wierzyć, że jego wiat będzie zawsze taki, jaki był kiedy. Gdyby przypuszczał, że będzie wiadkiem tego wszystkiego, co zmieniło się nie do poznania, nie chciałby żyć. Chciałby umrzeć i zjednoczyć się z ziemiš, która go zrodziła. Byłaby to niepowetowana strata, ponieważ stanowił ostatnie ogniwo łšczšce wiat współczesny z legendarnymi czasami poczštku wiata, z czasami pokoju, harmonii, piękna i wiatła raju. To, co zostało przesšdzone na poczštku, zmieniło na zawsze jego los i cel jego życia. Dla pozbawionego łaski wiata stał się pamištkš tego, co zostało utracone. Stał się pamištkš i obietnicš tego, co kiedy było i co mogło jeszcze nadejć. Na poczštku niczego nie rozumiał. Był tylko szok i przerażenie, że wiat się zmienia, piękno przemija, a wiatło umiera. Nie było już spokoju i harmonii. Wkrótce jego ogród był wszystkim, co pozostało. Nie było już nikogo z tych, którzy razem z nim przyszli na wiat. Pozostał sam. Przez jaki czas czuł się zrozpaczony. Trawił go smutek i żal nad sobš. A potem zmiany, które dotknęły otaczajšce go krainy, zaczęły zagrażać również jego małemu wiatu. Przypomniał sobie wówczas o swoich obowišzkach i rozpoczšł długš i trudnš walkę o utrzymanie grodów, które były jego domem. Był zdecydowany ochronić tę ostatniš czšstkę pierwotnego wiata, chociaż wszystko inne było już stracone. Mijały lata, a jego walka wcišż trwała. Zorientował się, że prawie się nie starzeje i odnalazł w sobie moc, o której przedtem nie wiedział. Po jakim czasie zaczšł sobie zdawać sprawę, jaki jest cel jego istnienia. Wstšpiła w niego nowa nadzieja, z której nie wolno mu było zrezygnować. Wraz z tš wiadomociš przyszła akceptacja, a z akceptacjš zrozumienie. Pracował samotnie przez wieki, a jego istnienie stało się jedynie mitem będšcym częciš folkloru różnych ludów, które rozwijały się wokół niego, bajkš opowiadanš z kpišcym umiechem i pobłażliwociš. Tak było do czasów kataklizmu nazwanego przez ludzi Wielkimi Wojnami, czasów całkowitej destrukcji starego wiata i pojawienia się nowych gatunków. Wtedy mit zaczšł zdobywać potwierdzenie. Wówczas postanowił wyjć po raz pierwszy ze swoich ogrodów, rozważywszy najpierw starannie powody swojej decyzji. Na wiecie znów pojawiła się magia, a on był najznakomitszym i najlepszym magiem; był magiem życia. wiat poza ogrodami był znów nowy i wieży. W tym odrodzeniu ziemi dostrzegł szansę na przywrócenie tego wszystkiego, co znał ze swojej młodoci. Dzięki niemu przeszłoć i przyszłoć mogłyby się połšczyć. Nie stanie się to oczywicie łatwo ani szybko, ale w końcu się stanie. W tej sytuacji nie mógł pozostawać dłużej w odosobnieniu swoich ogrodów. Musiał je opucić. W jego małym sanktuarium krył się zalšżek wszystkiego, czego tak rozpaczliwie potrzebował wiat nadziei, którš on otrzymał jako pierwszy. Wiedział, że nie wystarczy jedynie, by jš zachować. Rozumiał, że trzeba budować jš cišgle od nowa, by została dostrzeżona i zaakceptowana. Postanowił, że musi zobaczyć, jak to się dokonuje. Wyszedł więc z ogrodów, które przez wiele wieków były jego domem, i zaczšł podróż po krainie leżšcej w ich pobliżu. Była to kraina wonnych traw i niewysokich wzgórz, lesistych dolin i cichych stawów. Wszystko łšczyła rzeka, życiodajny strumień tego lšdu. Nie odszedł jednak daleko od ogrodów, gdyż one były dla niego najważniejsze i ich potrzeby wymagały, by pozostał w pobliżu. Poza tym nie uważał za konieczne udać się w dalszš podróż. Ta kraina go w pełni zadowoliła. W jej sercu zasadził nasionko pierwotnego wiata i naznaczył je specjalnym blaskiem, by można je łatwo rozpoznać. W ten sposób podarował jej mieszkańcom, podróżnym i wszystkim potrzebujšcym swoje błogosławieństo i ochronę przed złem. Po pewnym czasie nowe gatunki zrozumiały, co dla nich uczynił. Opowiadano o nim i jego krainie ze strachem i szacunkiem, aż w końcu stał się legendš. Nadano mu imię od nazwy krainy, którš uczynił swojš. Nazwano go Królem Srebrnej Rzeki. Przyszedł do Wila i Amberle w przebraniu starego człowieka. Wyłonił się ze wiatła pomarszczony i zgięty ze staroci. Szaty wisiały na jego chudych członkach, jakby składał się z samych koci. Włosy spływały mu na ramiona gęstymi, siwymi splotami. Miał pokrytš zmarszczkami, spalonš od słońca twarz i ciemnoniebieskie oczy w kolorze morskiej wody. Umiechnšł się na powitanie, a Wil i Amberle odpowiedzieli mu takim samym umiechem, wiedzšc, że ze strony tego człowieka nie grozi im nic złego. Cišgle jeszcze siedzieli na Artaqu i trzymali się mocno jego grzbietu. Czarny ogier trwał wcišż uwięziony w pełnym skoku, uwięziony razem z jedcami w jasnym wietle. Ani młody chłopak z Vale, ani też elfijska dziewczyna nie rozumieli, co się wydarzyło. Czuli, że nie ma w nich strachu, tylko krzepišca sennoć, która unieruchamiała ich z siłš żelaznych łańcuchów. Starzec pojawił się przed nimi, niewyrany w wietlistej mgle. Dotknšł wšskiego pyska Artaqa, a ogier zarżał cicho. Potem stary człowiek spojrzał na Amberle, a w jego oczach pojawiły się łzy. Dziecko, należysz do mnie... do mnie szepnšł i podszedł bliżej, chwytajšc jš za rękę. W tej krainie nie spotka cię żadna krzywda.Bšd spokojna.Mamy ten sam cel,jestemy zjednoczeni z ziemiš. Wil chciał co powiedzieć, ale słowa nie przechodziły mu przez gardło. Starzec cofnšł się i podniósł rękę na pożegnanie. Odpoczywajcie teraz. pijcie. Jego sylwetka robiła się coraz bledsza i coraz bardziej niewyrana. pijcie, dzieci życia. Wil poczuł, jak jego powieki robiš się coraz cięższe. Było to bardzo przyjemne uczucie i nie usiłował z nim walczyć. Amberle oparła się ciężko o jego plecy, a ucisk ršk, którymi obejmowała go w talii, zelżał. wiatło przygasało powoli, zamieniajšc się w czerń nocy. Wil zamknšł oczy i zapadł w sen. nił, że stoi porodku ogrodu pełnego nieprawdopodobnego piękna i spokoju, olepiajšcego kolorami i zapachem, tak cudownego, że wszystko, co znał do tej pory i co sobie wyobrażał, wydawało się nijakie. Były tam skrzšce się srebrem strumienie, które wypływały z wnętrza ziemi, a potem tworzyły ciche, spokojne stawy i jeziora. Były tam też gęste drzewa, przez które przewitywały promienie słoneczne, opromieniajšc wszystko złotym ciepłem. Były miękkie, wonne trawy pokrywajšce aleje i dróżki szmaragdowym jedwabiem. Ptaki, ryby i ssaki żyły tu w pełnej harmonii, zadowoleniu i pokoju. Wila ogarnęło poczucie błogiej ciszy, spełnienia i szczęcia. Czuł je tak intensywnie, że aż zapłakał. Gdy chciał podzielić się tymi uczuciami z Amberle, zorientował się, że dziewczyna zniknęła. KONIEC ROZDZIAŁU
aniona