Koncert12.txt

(11 KB) Pobierz
95






























  Rozdział dwunasty
  - Ostatniš osobš, jaka pojawiła się przed tobš w Królestwie jest... młoda kobieta. - Savarin 
  prowadził Michaela wšskš alejkš. Pod ich stopami klšskało wcišż jeszcze rozmiękłe błocko. - 
  Jest tu od dwóch lat, liczšc to na dni - bo taka rachuba jest pewniejsza niż liczenie upływu 
  czasu według pór roku. Powiedziałem jej o tobie i ona chce cię poznać. Pochodzi z twojego 
  kraju, ze Stanów Zjednoczonych.
  - A gdzie mieszkała w Stanach? - W Nowym Jorku.
  - Savarin, od jak dawna ty tu jeste? - Jakie trzydzieci, trzydzieci pięć lat.
  - Nie wyglšdasz na tak starego zdziwił się Michael.
  - Starzejemy się tutaj do pewnego momentu, a potem przestajemy. Nasze dusze uwiadamiajš 
  sobie, że nie ma miejsca, do którego mogłyby odejć, i przez to lepiej dbajš o nasze ciała. 
  Przestajemy się starzeć; dotyczy to również starego Wolfera.
  Michael szedł przez chwilę w milczeniu przetrawiajšc tę informację. - Jak ona ma na imię?
  - Helena. - Savarin skręcił w lewo i skinšł na Michaela, żeby szedł za nim. Na końcu jeszcze 
  węższej alejki w kształcie litery T znajdowały się drzwi osadzone w cianie z niewypalonej 
  cegły. Poprzeczka tego T rozgałęziała się na prawo i lewo, kończšc się lepymi cianami. 
  Schodki w korytarzyku pięły się w cień. Drogę owietlał im migotliwy blask wiecy zatkniętej 
  w lichtarzu u szczytu schodów.
  Savarin poprawił Michaelowi kołnierz kurtki i wyłożył na wierzch kołnierz koszuli, potrzšsnšł 
  głowš, widzšc całš beznadziejnoć starań o doprowadzenie go do porzšdku, po czym odwrócił 
  się twarzš do obcišgniętych płótnem wiklinowych drzwi i zastukał w nie lekko knykciami.
  - Tak? Kto tam?
  - Przyprowadziłem gocia - powiedział Savarin mrugajšc okiem do Michaela.
  Drzwi otworzyły się z suchym skrzypnięciem i stanęła w nich młoda kobieta niewiele starsza 
  od Michaela. Umiechnęła się niepewnie, zerknęła na Savarina, wygładziła dłońmi dolnš częć 
  bluzki i spojrzała na Michaela. Miała na sobie krótkš spódniczkę z tego samego 
  ciemnobršzowego materiału, co większoć ludzi i Mieszańców. Jej bluzka była jednak z białej 
  bawełny, lekko wycięta pod szyjš. Miała szerokš twarz, wspaniałe czarne oczy i szerokie, 
  pełne usta. Jej włosy były ciemnobršzowe z przebłyskami czerwieni. Była zgrabna, trochę 
  pulchna, ale wzrostem dorównywała Michaelowi i umiała eksponować zalety swojej figury.
  - Heleno Davies, to jest Michael Perrin - przedstawił ich sobie Savarim machajšc rękš.
  - Halo - bšknšł Michael wycišgajšc rękę. Helena ucisnęła jš - palce miała ciepłe i suche, 
  trochę zrogowaciałe - i cofnęła się w głšb izdebki.
  - Proszę, wejdcie. Savarin opowiadał mi o tobie. Mieszkanko przedzielone było otynkowanš 
  ciankš z cegły na dwa pokoiki. W przejciu między nimi wisiała zasłona z wydršżonych 
  kawałków gałšzek nanizanych na sznurek. W przeciwległych kštach stały dwa trzcinowe fotele 
  przykryte malutkimi, szarymi poduszeczkami. W trzecim kšcie, na stojaku z patyków, bardzo 
  podobnym do tego, jaki Michael widział w pokoju hotelowym dzielonym z Savarinem, 
  rozpierała się miednica.
  - Parzę herbatę ziołowš - powiedziała Helena zapraszajšc ich gestem ręki do zajęcia miejsca. 
  cišgnęła wałek z łóżka i zniknęła za zasłonš, skšd wróciła po chwili z białym, ceramicznym 
  czajniczkiem i trzema kubkami. Postawiła to wszystko na drugim wiklinowym stoliczku, 
  przysunęła wałek do fotela Michaela i usiadłszy na nim rozlała herbatę do kubków, które im 
  podała. Wstała nagle wycišgajšc ręce to w tę, to w innš stronę i jednoczenie szukajšc czego 
  wzrokiem. - Ach! - powiedziała, podeszła szybko do pudełka stojšcego na parapecie i wyjęła z 
  niego plaster miodu owinięty w nasšczonš woskiem szmatkę. Chcecie miodu do herbaty?
  - Poproszę powiedział Michael. Oderwała kawałek plastra i podała mu go. Wrzucił miód do 
  swojego kubka. Uwiadamiajšc sobie swój błšd zaczšł wyławiać rozpuszczajšce się drobiny 
  wosku, ale po chwili zrezygnował. Helena rozemiała się, ale bez złoliwoci, i znowu zajęła 
  swoje miejsce.
  - Jestem taka przejęta - zwróciła się do Savarina. - Henryk mówi, że nie trafiłe tu tš samš 
  drogš, co reszta z nas. Michael nie miał ochoty powtarzać swojej historii, która
  zaczynała już być dla niego nużšca. - A jak ty się tu dostała? spytał.
  - Helena była obiecujšcš pianistkš koncertowš - odpowiedział za niš Savarin. Helena 
  wzruszyła ramionami z udawanš skromnociš i uniosła do ust kubek zerkajšc znad obrzeża na 
  Michaela.
  - To przez Prokofiewa - powiedziała. - Słucham?
  - Grałam Prokofiewa. Przez miesišc ćwiczyłam koncert fortepianowy numer trzy, 
  przygotowujšc się do recitalu. Byłam bardzo zmęczona. Najpierw rano z Bachem, a póniej, 
  przez całe popołudnie z Prokofiewem.
  Michael czekał, aż Helena podejmie opowieć. Popatrzyła mu znaczšco w oczy, rozemiała się 
  i mówiła dalej. - Nie czułam zupełnie ršk, postanowiłam więc wyjć na spacer. W głowie 
  dwięczała mi muzyka. Czułam jš. Była też w moim ciele, a zwłaszcza w piersi i ramionach. - 
  Dotknęła miejsca pod prawš piersiš. Jej piersi zakołysały się podniecajšco pod bluzkš. -
  Zupełnie jakbym doznała muzycznego ataku serca, rozumiesz? Michael pokręcił głowš.
  -- Zresztš może to nie tak. W każdym razie byłam jak pijana. Stałam u szczytu schodów w 
  budynku, w którym mieszkałam, a na dole nie było nic, tylko kałuża rtęci - wiesz, takiego 
  żywego srebra - i postšpiłam krok do przodu. Zanurzyłam w to stopę. Ocknęłam się tutaj. - 
  Odstawiła kubek i delikatnie otarła usta palcem. - Nadal nie lubię schodów, nie lubię nawet 
  mieszkać na wyższych piętrach.
  - To się zdarzyło dwa lata temu? - spytał Michael.
  - Mniej więcej. A teraz - jak ty się tu dostałe? To znaczy Henryk już mi opowiadał, ale 
  chciałabym to usłyszeć jeszcze raz od ciebie.
  Cała pewnoć siebie, która (jak sšdził) gromadziła się w nim podczas tygodni treningu, 
  stopniała w jej obecnoci niczym nieg. Była tak wieża, urocza, młoda i całkowicie ludzka. 
  Zastanawiał się przez chwilę nad doborem słów, a potem przywołał wspomnienia i stworzył 
  kolejnš wersję swoich przeżyć. Kiedy skończył, Helena wyjrzała przez małe zasłonięte 
  okienko. Słabe wiatło wpadajšce z alei kładło na jej twarz miękkie cienie.
  - My właciwie wcale nie rozumiemy życia, prawda? - odezwała się. - Mylałam, że to co w 
  rodzaju czyćca dla tych, którzy za dużo czasu spędzali z muzykš, a za mało w kociele. To 
  znaczy mylałam tak z poczštku. Taka byłam naiwna.
  - Wielu ludzi, znalazłszy się tutaj, odczuwa z poczštku religijne zmieszanie - powiedział 
  Savarin. - Badam to.
  - Ty badasz wszystko - powiedziała Helena wycišgajšc smukłš rękę, żeby dotknšć ramienia 
  Savarina. Michael skupił wzrok na tym kontakcie czujšc ukłucie zazdroci. - Czy jeszcze mało 
  ci jego?
  - Jeste z Nowego Jorku? - Z Brooklynu. A ty?
  - Z Los Angeles.
  - O rany - powiedziała potrzšsajšc głowš. - Zwariowany Kalifornijczyk. Nigdy nie słyszałam o 
  Arno Walt... jak on się nazywał? Czy pisał w ogóle muzykę poważnš?
  - Do filmów - odparł Michael. - I nic poza tym?
  - No, napisał koncert...
  - Zabawne, o tym też nigdy nie słyszałam.
  - Wydaje mi się, że zabroniono go wykonywać, czy co takiego. Miał przez niego mnóstwo 
  kłopotów.
  - Tak, muzyka to wielki wiat. I przypuszczam, że kompozytorzy majš ciężkie życie, jeszcze 
  cięższe niż pianici. Co tutaj robisz?
  - Trenuję - powiedział Michael bez zastanowienia. - Po co trenujesz?
  - Nie wiem. - Umiechnšł się zakłopotany. Helena popatrzyła na niego z wyranym 
  zaskoczeniem.
  - Musisz wiedzieć, po co trenujesz - powiedziała. - Chyba po to, żeby nabrać sił.
  - Nie wyglšdasz mi na szczególnie zabiedzonego.
  - Jestem słaby - przyznał. - To znaczy nigdy nie przykładałem się do ćwiczeń fizycznych.
  - Z ciebie chyba taki sam mól ksišżkowy, jak z Henryka powiedziała Helena. - A zatem to 
  dobrze dla ciebie, że tu tak mało ksišżek.
  - Michael przyniósł jednš ze sobš. - O, naprawdę? Mogę jš obejrzeć?
  - Nie mam jej przy sobie. - Zaskoczyło go, jak drażliwy był to dla niego temat; przypomniał 
  sobie wyraz twarzy Lamii, kiedy powiedział jej, że ma tę ksišżkę. - To po prostu tomik poezji.
  - Szkoda, że to nie ksišżka o muzyce. Strasznie wyszłam z wprawy. - Uniosła ręce i 
  rozczapierzyła palce zginajšc lekko serdeczne. - Założę się, że uważasz muzyków za strasznie 
  próżnych - powiedziała wzdychajšc. - Za dużo mówiš.
  - Wcale nie.
  - Ludzie w większoci sš tutaj starsi ode mnie. Niektórzy przebywajš tu już od stu albo więcej 
  lat. Czy to nie zadziwiajšce? A mimo to rzadko który wyglšda na starszego od Henryka, ci za, 
  którzy wyglšdajš, byli już w podeszłym wieku, kiedy tu trafili. Według mnie to wszystko jest 
  bardzo tajemnicze.
  - Owszem - zgodził się Michael, chociaż mógł wybrać inne słowo. Nie odrywał od niej oczu. 
  Ku swemu zakłopotaniu, nie potrafił powstrzymać erekcji. Położył ręce na kolanach i starał się 
  skoncentrować na innych sprawach - na Alyonsie i jego jedcach, na Mroczku.
  - Ciekawa jestem, czy kiedykolwiek to wszystko zrozumiemy - cišgnęła Helena. Zdawała 
  sobie chyba sprawę z oniemielenia Michaela - nawet z jego kłopotliwej sytuacji i wyranie jš 
  to bawiło. - Długo będziesz mieszkał z Żurawicami? Chciałam powiedzieć, czy pozwolš ci 
  przenieć się do miasta?
  - Nie wiem. Prawdę mówišc, ja w ogóle niewiele wiem. Jestem taki zagubiony, ale... - Pragnšł 
  się jej zwierzyć ze wszystkiego, przelać na niš wszystkie swe rozterki... Oderwał oczy od jej 
  bluzki. - Muszę już ić - powiedział. Wspomnienie Alyonsa otrzewiło go. - Może jestem im 
  do czego. potrzebny. Może.
  - Och, jaka ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin