Childe 05 - Zaginiony Dorsaj!.pdf

(579 KB) Pobierz
Gordon R. Dickson
Zaginiony Dorsaj!
Lost Dorsai
Przełożyła: Anna Reszka
Wydanie oryginalne: 1980
wydanie polskie: 1993
ZAGINIONY DORSAJ
Jestem Corunna El Man.
W końcu przyprowadziłem mały statek kurierski do portu kosmicznego w Nahar City
na Cecie, dużym globie okrążającym Tau Ceti. Dokonałem tego w sześciu przejściach
fazowych, przywożąc z Dorsaj do twierdzy Gebel Nahar naszą Amandę Morgan, którą
nazywają również Amandą Drugą.
Wprawdzie jestem zbyt wysoki rangą, żeby pełnić rolę kuriera, ale w tym czasie
byłem akurat na urlopie w domu. Statki kurierskie należące do Kantonów na Dorsaj są za
drogie, żeby nimi ryzykować, ale sytuacja wymagała natychmiastowej obecności w Nahar
eksperta od kontraktów. Poproszono mnie, żebym zajął się tym problemem, więc
rozwiązałem go, przekraczając liczbę przejść fazowych, ale dotarłem tutaj.
Wyglądało na to, że ryzyko, które podejmowałem, nie zaniepokoiło Amandy. Nic
dziwnego, zważywszy, że jest Dorsajką. Podczas całej podróży nie rozmawiała jednak ze mną
za wiele; i to właśnie wydało mi się dość niezwykłe.
Wszystko zmieniło się dla mnie po Baunpore. Kiedy Pomocni Freilandczycy w końcu,
po długim oblężeniu zdobyli miasto, podczas masakry, która potem nastąpiła, z zemsty
pocięli mi twarz i zabili Else, tylko dlatego, że była moją żoną. Został po niej jedynie
rozżarzony gaz, który rozproszył się w kosmosie. Ponieważ nie było grobu, nic, do czego
można by wracać, żadnego miejsca, które by ją przypominało, zrezygnowałem z operacji
plastycznej i postanowiłem nosić blizny jako pamiątkę po niej.
Nigdy nie żałowałem tej decyzji, ale prawdą jest, że blizny zmieniły stosunek ludzi do
mnie. Dla niektórych stałem się niemal niewidzialny, a prawie wszyscy pozbywali się
naturalnego odruchu, by ukrywać swoje troski i sekrety.
Było niemal tak, jakby czuli, że przekroczyłem pewien punkt i nie potrafię już osądzać
ich smutków i obaw. Nie, po namyśle, dochodzę do wniosku, że to coś więcej. Jakbym był
wypaloną świecą w ciemnym pokoju ich jaźni - nie dającym światła, ale bezpiecznym
towarzyszem, którego obecność upewniała ich, że nikt jeszcze nie naruszył ich prywatności.
Bardzo wątpię, czy Amanda i ci, których poznałem podczas podróży do Gebel Nahar,
rozmawialiby ze mną tak swobodnie, gdybym spotkał ich w czasach, kiedy żyła Else.
Mieliśmy szczęście po przybyciu na miejsce. Gebel Nahar jest raczej górską fortecą
niż pałacem lub siedzibą rządu; z powodów militarnych Nahar City ma port kosmiczny, w
którym mogą lądować statki nadprzestrzenne. Wysiedliśmy ze statku, spodziewając się, że
ktoś nas powita, kiedy wejdziemy do terminalu. Nikt jednak nie pojawił się.
Księstwo Nahar leży w tropikalnej strefie klimatycznej na Cecie; główna sala
terminalu była mała, ale wysoka i przewiewna. Podłogę i sufit wyłożono płytkami w jasnych
kolorach, a wszędzie wokół rosły rośliny. Na wszystkich ścianach wisiały jasne, ogromne
malowidła w ciężkich ramach. Staliśmy pośrodku tego wszystkiego, a tłumy pieszych mijały
nas. Nikt się nam nie przyglądał, chociaż ani ja ze swoimi bliznami, ani Amanda - wyraźnie
podobna do pierwszej Amandy znanej z dorsajskich podręczników do historii - nie
należeliśmy do osób, których się nie zauważa.
Poszedłem do informacji, ale okazało się, że nie ma dla nas żadnej wiadomości. Po
powrocie musiałem szukać Amandy, która gdzieś zniknęła.
- El Man... - odezwała się nagle za mną. - Spójrz!
Odwróciłem się, zaalarmowany jej tonem. Zobaczyłem jednocześnie ją i obraz,
któremu się przyglądała. Wisiał wysoko na jednej ze ścian; stała tuż pod nim, patrząc w górę.
I ją, i obraz oświetlały promienie słoneczne wpadające przez przezroczystą frontową
ścianę terminalu. Cała była w naturalnych kolorach - podobnie jak kiedyś Else wysoka,
szczupła, w jasnoniebieskim żakiecie i krótkiej, kremowej spódniczce, z jasnoblond włosami i
tym nieprawdopodobnie młodzieńczym wyglądem, który cechował również jej imienniczkę.
Na zasadzie kontrastu, malowidło było pełne jaskrawych barw, złotych liści, alizarynowych
szkarłatów i ludzkich postaci uchwyconych w przesadzonych, melodramatycznych pozach.
„Leto de muerte”, głosił napis na dużej mosiężnej tablicy umieszczonej pod spodem.
„Łoże śmierci bohatera”, tak można by przetłumaczyć tytuł z archaicznego języka
hiszpańskiego, którym mówili Naharowie. Obraz przedstawiał wielkie, złocone łoże
ustawione na otwartej równinie pośród śladów bitwy. Wszędzie wokół leżały ciała i stali
obandażowani oficerowie w szamerowanych złotem mundurach. Pozostali przy życiu otaczali
umarłego bohatera, który, potężnie umięśniony, choć wycieńczony i pokryty ranami, leżał
obnażony do pasa na grubym stosie aksamitnych płaszczy, wysadzanej klejnotami broni,
wspaniale tkanych gobelinów i złotych utensyliów, tworzących łoże.
Zmarły spoczywał na plecach, z podbródkiem wysuniętym w niebo i twarzą
wymizerowaną agonią. Żylastą ręką mocno przyciskał do nagiej piersi rękojeść wyjątkowo
dużego, zdobionego miecza z ostrzem poplamionym krwią. Ranni oficerowie stojący wokół i
patrzący na ciało zmarłego byli przedstawieni w dramatycznych pozach. Na pierwszym
planie, na ziemi obok łoża, jakiś umierający, zwykły żołnierz w podartym mundurze wyciągał
rękę w hołdzie dla zmarłego.
Amanda spojrzała na mnie, kiedy do niej podszedłem. Nic nie powiedziała. Nie
musiała. Aby żyć, my na Dorsaj od dwustu lat eksportujemy jedyny towar, jaki mamy życia
wielu pokoleń, które zostały poświęcone w walkach prowadzonych na rzecz innych. Żyjemy
z prawdziwej wojny, a dla tych, którzy to robią, podobny obraz jest wręcz nieprzyzwoity.
- Więc tak o nas myślą - odezwała się Amanda.
Spojrzałem na boki, a potem na nią. Oprócz wyglądu odziedziczyła po pierwszej
Amandzie niezwykłą młodzieńczość. Nawet ja, który wiedziałem, że jest tylko sześć lat
młodsza ode mnie - a miałem wtedy trzydzieści parę od czasu do czasu o tym zapominałem i
byłem wstrząśnięty faktem, że ona myśli raczej jak moje pokolenie, niż jak podlotek, na
którego wygląda.
- Każda kultura ma swoje własne legendy - stwierdziłem. - A to jest kultura
hiszpańska, przynajmniej jeśli chodzi o dziedzictwo.
- O ile wiem, obecnie mniej niż dziesięć procent naharskiej populacji jest pochodzenia
hiszpańskiego - odparła. - Poza tym, to jest karykatura Hiszpanów.
Miała rację. Nahar skolonizowali imigranci - gallegos z północnej Hiszpanii, którzy
marzyli o wielkich ranczach na rozległym terytorium. Zamiast tego, Nahar - otoczony przez
bardziej uprzemysłowionych i zamożnych sąsiadów stał się małym, przeludnionym krajem,
który zachował zniekształconą wersję języka hiszpańskiego oraz mieszankę na pół
zapomnianych hiszpańskich obyczajów i postaw. Po pierwszej fali imigrantów, następni
osadnicy nie byli pochodzenia hiszpańskiego, ale przejmowali tutejsze zwyczaje i język.
Pierwsi ranczerzy ogromnie się wzbogacili, bo chociaż Ceta była rzadko zaludnioną
planetą, brakowało na niej żywności. Późniejsi przybysze powiększyli liczbę mieszkańców
miast Naharu i pozostali biedni... bardzo biedni.
- Mam nadzieję, że ludzie, z którymi będę rozmawiać, mają więcej niż dziesięć
procent zdrowego rozsądku powiedziała Amanda. - Ten obraz skłania mnie do zastanowienia,
czy nad rozsądek nie przedkładają mrzonek. Jeśli tak jest w Gebel Nahar...
Nie dokończyła zdania, potrząsnęła głową i - najwyraźniej usuwając obraz z pamięci -
uśmiechnęła się do mnie. Uśmiech rozjaśnił jej twarz, w znacznie szerszym znaczeniu tego
zwrotu. W jej przypadku było to coś innego - wewnętrzne światło, głębsze i silniejsze, niż
zwykle oznaczają te słowa. Spotkałem ją dopiero trzy dni temu, a Else była wszystkim, czego
kiedykolwiek pragnąłem i będę pragnął; teraz jednak zrozumiałem, co ludzie na Dorsaj mieli
na myśli, mówiąc, że odziedziczyła zdolność pierwszej Amandy do rządzenia innymi, a
jednocześnie wzbudzania w nich miłości.
- Żadnej wiadomości dla nas? - zapytała.
- Żadnej - zacząłem. I obejrzałem się, ponieważ kątem oka zauważyłem, że ktoś się
zbliża.
Ona również się odwróciła. Naszą uwagę przyciągnął mężczyzna idący w naszą stronę
dużymi krokami - Dorsaj. Był wielki. Nie taki jak bliźniacy Graeme, Ian i Kensie, dowódcy w
Gebel Nahar, na naharskim kontrakcie; niewiele niższy, za to wyraźnie większy ode mnie.
Dorsajowie różnią się jednak od siebie budową i wzrostem. Poznaliśmy go - i, oczywiście, on
nas - po mnóstwie drobiazgów, zbyt subtelnych, by je zdefiniować. Miał na sobie mundur
kapelmistrza armii naharskiej, z naszywkami oficera sztabowego na kołnierzu; był blondynem
o szczupłej twarzy i liczył sobie nie więcej niż dwadzieścia parę lat. Rozpoznałem go.
Był trzecim synem sąsiada z mojego kantonu High Island na Dorsaj. Nazywał się
Michael de Sandoval i mało co było słychać o nim przez sześć lat.
- Sir... madam - powiedział, zatrzymując się przed nami. - Przykro mi, że państwo
czekaliście. Miałem kłopoty z transportem.
- Michael - przywitałem go. - Znasz Amandę Morgan?
- Nie. - Odwrócił się do niej. - To zaszczyt poznać panią, madam. Przypuszczam, że
jest pani znudzona, słysząc, jak wszyscy mówią, iż rozpoznają panią dzięki zdjęciom pani
prababki?
- Nigdy - odparła Amanda wesoło i podała mu rękę. - Zna pan Corunnę El Mana?
- Ród El Man to nasi sąsiedzi z High Island - wyjaśnił Michael. Uśmiechnął się do
mnie trochę smutno. - Pamiętam kapitana z czasów, kiedy miałem sześć lat, a on przyjechał
na swój pierwszy urlop. Może pójdziemy? Już zaniosłem wasz bagaż do aerobusu.
- Aerobusu? - zapytałem, kiedy ruszyliśmy za nim do jednego z przeszklonych wyjść
z terminalu.
- Aerobus orkiestry Trzeciego Regimentu. Tylko to udało mi się zdobyć.
Wyszliśmy na mały parking zatłoczony pojazdami powietrznymi i naziemnymi.
Michael de Sandoval poprowadził nas do przysadzistego kadłubopłata, który wyglądał, jakby
mógł pomieścić trzydziestu pasażerów. W środku znajdowała się tylko jedna osoba. Exotik w
ciemnoniebieskiej szacie, z białymi włosami i dziwnie młodą twarzą. Mógł mieć od
trzydziestu do osiemdziesięciu lat. Siedział w części klubowej w przodzie aerobusu, tuż przed
ścianką oddzielającą kabinę sterowniczą w dziobie pojazdu. Podniósł głowę, kiedy
weszliśmy.
- Padma, bond na Cecie - dokonał prezentacji Michael. - Sir, czy mogę panu
przedstawić Amandę Morgan, specjalistkę od kontraktów, i Corunnę El Mana, starszego
kapitana. Oboje są z Dorsaj. Kapitan El Man właśnie przywiózł Rozjemcę statkiem
kurierskim.
- Oczywiście, wiem o ich przyjeździe - odpowiedział Padma.
Nie podał ręki żadnemu z nas ani nie wstał. Podobnie jak wielu Exotików, których
znałem, nie musiał tego robić. Jak tamci, miał w sobie wyczuwalne od razu ciepło i spokój, a
wszelkie jego zachowanie wydawało się naturalne i oczekiwane.
Usiedliśmy razem. Michael zniknął w kabinie pilotów i chwilę później aerobus z lekką
wibracją uniósł się z parkingu.
- To zaszczyt poznać pana, bond - powiedziała Amanda. - Ale jeszcze większym
zaszczytem jest, że wyszedł pan nam na spotkanie. Czemu zawdzięczamy tę uprzejmość?
Padma uśmiechnął się lekko.
- Obawiam się, że nie przyjechałem tu, żeby was przywitać - odparł. - Chociaż Kensie
Graeme opowiadał mi o pani - spojrzał na mnie - a słyszałem również o Corunnie El Manie.
- Czy jest coś, o czym wy, Exotikowie, nie słyszeliście? - zapytałem.
- Wiele rzeczy - potrząsnął głową łagodnie, ale z powagą.
- Jaki więc inny powód sprowadził pana do portu kosmicznego? - spytała Amanda.
Spojrzał na nią w zamyśleniu.
- Coś, co nie ma nic wspólnego z waszym przyjazdem - odpowiedział. - Tak się
składa, że musiałem przeprowadzić pewną rozmowę telefoniczną, a telefony w Gebel Nahar
nie są tak prywatne, jak bym sobie tego życzył. Kiedy usłyszałem, że Michael jedzie po was,
zabrałem się z nim, żeby zadzwonić z terminalu.
- Więc to nie była rozmowa w imieniu Księcia Naharu? - zapytałem.
- Gdyby nawet była... lub gdyby dotyczyła kogokolwiek innego oprócz mnie samego -
uśmiechnął się - i tak nie zdradziłbym zaufania, przyznając się do tego. Domyślam się, że
słyszeliście o El Conde, tytularnym władcy Naharu?
- Poczytałam trochę na temat Kolonii i Gebel Nahar, kiedy okazało się, że będę
musiała tutaj przylecieć - odpowiedziała Amanda.
Zorientowałem się, że chce, abym zostawił ją z nim sam na sam. Widać to było po
sposobie, w jaki siedziała, i pochyleniu głowy. Exotikowie są spostrzegawczy, ale wątpiłem,
czy Padma zauważył te dyskretne znaki.
- Proszę mi wybaczyć - odezwałem się. - Pójdę porozmawiać z Michaelem.
Wstałem i poszedłem do kabiny pilotów, zamykając za sobą drzwi. Michael siedział
rozluźniony, z jedną ręką na drążku sterowniczym. Zająłem fotel drugiego pilota.
- Co słychać w domu, sir? - zapytał, nie odwracając wzroku od nieba przed nami.
- Byłem tam tylko raz, odkąd wyjechałeś - odpowiedziałem. - Ale nie zmieniło się
wiele. Mój ojciec umarł zeszłego roku.
- Przykro mi to słyszeć.
- Twój ojciec i matka mają się dobrze, słyszałem również, że u twoich braci, wśród
gwiazd, wszystko w porządku - powiedziałem. - Ale, oczywiście, wiesz o tym.
- Nie - odparł, nadal wpatrując się w niebo. - Od dawna nie miałem od nich
wiadomości.
Zapadła cisza.
- Jak się tutaj znalazłeś? - zapytałem. Było to niemal rytualne pytanie wśród Dorsajów
przebywających z dala od domu.
- Słyszałem o Naharze. Pomyślałem, że dobrze by było go zobaczyć.
- Czy wiesz, że w rzeczywistości jego hiszpańskość jest fałszywa?
- Nie fałszywa - zaoponował. - Niezupełnie.
Miał oczywiście rację.
- Tak - przyznałem. - Chyba nie powinienem był używać słowa „fałszywy”. Tutejsza
sytuacja wynika z naturalnych przyczyn, jak to zwykle bywa.
Spojrzał wprost na mnie. Nauczyłem się odczytywać takie spojrzenia, odkąd umarła
Else. W tym momencie był bardzo bliski powiedzenia mi więcej, niż kiedykolwiek
powiedział komuś innemu. Ale ta chwila minęła. Wyjrzał przez przednią szybę.
- Zna pan tutejszą sytuację? - zapytał.
- Nie. To zajęcie Amandy - odparłem. - Jestem tylko pilotem podczas tej podróży.
Może mnie wprowadzisz?
- Już pan pewnie trochę wie - powiedział - a resztę opowiedzą panu Ian albo Kensie
Graeme. Ale, tak czy inaczej... Książę to marionetka. Jego ojciec otrzymał tytuł od
pierwszych naharskich imigrantów, którzy są teraz bogatymi ranczerami. Marzyli o
zapoczątkowaniu tutaj swojej własnej dziedzicznej arystokracji, ale to nigdy się naprawdę nie
udało. Mimo to, na papierze, Książę jest dziedzicznym władcą Naharu i, teoretycznie, armia
podlega jemu jako najwyższemu dowódcy. Trzon armii zawsze jednak stanowiła naharska
biedota - biedacy z miast i „campesinos”, a oni nienawidzą bogatych pierwszych imigrantów.
Obecnie wisi w powietrzu rewolucja i armia nie wie, w którą stronę się zwrócić.
- Rozumiem - powiedziałem. - Zanosi się więc na gwałtowną zmianę rządu, a my
podpisujemy kontrakt z rządem, który jutro może stracić władzę. Amanda ma problem.
- To problem nas wszystkich - stwierdził Michael. Jedyny powód, dla którego armia
nie opowiedziała się za rewolucjonistami, jest taki, że poszczególne jej części nie
współdziałają ze sobą zbyt dobrze. Ponieważ przychodzi pan z zewnątrz, zapewne pańską
uwagę zwróci przede wszystkim śmieszność tutejszych postaw, ale, tak naprawdę, jest to
wszystko, co mają miejscowi biedacy, oprócz samej egzystencji - te flagi, mundury, muzyka,
pojedynki z powodu niewłaściwego spojrzenia, ideał śmierci za swój regiment lub gotowość
do zwady z innym pułkiem.
- Ależ trudno to nazwać sprawną armią - powiedziałem.
- Właśnie. To dlatego Ian i Kensie znaleźli się tutaj na kontrakcie, żeby przekształcić
naharską armię w prawdziwą siłę obronną. Księstwa wokół Naharu ostrzą sobie zęby na
tutejsze farmy. W normalnej sytuacji Graemowie już poczyniliby postępy - zna pan reputację
Iana jeśli chodzi o szkolenie oddziałów. Okazało się jednak, że zwykli żołnierze uważają
Graemów za narzędzie ranczerów, rewolucjoniści nawołują, żeby ich wyrzucić, a pułki nie
współpracują z nimi. Nie sądzę, żeby w obecnych warunkach mieli szansę dokonania czegoś
pożytecznego w armii; a sytuacja z dnia na dzień staje się coraz bardziej niebezpieczna - dla
nich, a także dla pana i dla Amandy. Według mnie, Ian i Kensie zrobiliby najlepiej, zrywając
kontrakt i wynosząc się stąd.
- Gdyby pogodzenie się ze stratami i wyjazd stanowiły jedyne wyjście, obecność
kogoś takiego jak Amanda nie byłaby tutaj potrzebna - oświadczyłem. - Tu musi chodzić o
coś więcej, jeśli w ogóle angażuje się Dorsajów.
Nic nie powiedział.
- A co z tobą? - zapytałem. - Jakie masz tutaj stanowisko? Jesteś też Dorsajem.
- Czyżby? - powiedział cicho do okna.
Na naszej rodzinnej planecie mamy określenie na osoby pokroju Michaela.
Nazywamy ich „zagubionymi Dorsajami”. Nazwy tej nie używa się w stosunku do tych,
którzy nie poświęcili się karierze wojskowej. Zarezerwowana jest dla Dorsajów, którzy
wybrali swoją drogę życiową, jakakolwiek była, a potem - nagle i bez wyjaśnienia - porzucili
ją. Jeśli chodzi o Michaela, wiedziałem, że ukończył Akademię z honorami, ale po promocji
nagle wycofał się i opuścił planetę, nie wyjaśniając niczego, nawet rodzinie.
- Jestem kapelmistrzem Trzeciego Naharskiego Pułku - oznajmił teraz. - Mój pułk lubi
mnie. Miejscowi nie zaliczają mnie, na ogół, do reszty kadry - uśmiechnął się z lekkim
smutkiem - tyle że nie wyzywają mnie na pojedynki.
- Rozumiem - powiedziałem.
- Tak. - Spojrzał na mnie. - I ponieważ armia nadal podlega Księciu jako swojemu
najwyższemu dowódcy, prawie wszystko jest sparaliżowane. To dlatego miałem kłopoty ze
znalezieniem środka transportu, żeby was odebrać.
- Rozumiem - powtórzyłem. Miałem właśnie zamiar wypytać go o więcej, kiedy drzwi
kabiny otworzyły się i weszła Amanda.
- No i co, Corunna - powiedziała - może dasz mi szansę porozmawiania z Michaelem?
Uśmiechnęła się do niego. Odpowiedział jej uśmiechem. Nie sądzę, żeby zrobiła na
nim wielkie wrażenie - to, co się kryło w jego wnętrzu, stanowiło barierę dla podobnych
rzeczy. Ale sama jej obecność, nasuwająca myśl o domu rodzinnym, była dla niego po prostu
miła.
- Proszę bardzo - zgodziłem się. - Pójdę zamienić parę słów z bondem.
- Warto z nim porozmawiać - rzuciła za mną Amanda.
Wyszedłem, zamknąłem za sobą drzwi i dołączyłem do Padmy w części klubowej
pojazdu. Wyglądał przez okno, patrząc na równiny leżące między miastem a niewielką górą,
od której Gebel Nahar wzięła swoją nazwę. Miasto leżało na małym wzniesieniu na zachód
od tej góry, otoczone przedmieściami i terenami uprawnymi. Za górą podobna do fortu
rezydencja, jaką była Gebel Nahar, znajdowała się po jej wschodniej stronie - zaczynały się
rozległe pastwiska dla stad bydła. Nasz aerobus należał do pojazdów przystosowanych do
Zgłoś jeśli naruszono regulamin