S.M. Stirling & David Drake - Generał 04 - Stal.pdf

(2608 KB) Pobierz
S.M. Stirling
David Drake
STAL
The Steel
Tłumaczenie: Marta Koniarek
G ENERAŁ - KSIĘGA IV
GTW
Rozdział pierwszy
Thom Poplanich unosił się poprzez nieskończoność. Jednolity blok eksplodował ku
zewnętrzu, a on poczuł skręcanie się czasoprzestrzeni we wrzasku jej narodzin...
Sądzę, że teraz to rozumiem, pomyślał.
>>Doskonale<< powiedziało Centrum. >>Powrócimy do analizy społeczno-historycznej:
temat – upadek ludzkiej federacji.<<
Znajdował się tu w dole, w sanktuarium strefowej jednostki dowódczo-kontrolnej
AZ12-b14-c000 Mk.XIV już od lat. Jego ciało trwało w zawieszeniu, zaś umysł powiązany był
ze starożytnym komputerem bojowym na poziomach o wiele bardziej różnorodnych niż
bezgłośne połączenie komunikacyjne. Nie potrzebował już przyglądać się wydarzeniom w
kolejności...
Obrazy przewijały mu się w głowie. Ziemia. Prawdziwa Ziemia Książeczek Kanonicznych , a
nie świat Bellevue. A jednak nie był to doskonały dom półaniołów, o którym mówili księża, lecz
świat ludzi. Narody powstawały i walczyły ze sobą, imperia rosły i upadały. Ludzie uczyli się,
gdy cykle zwyżkowały, potem zaś zapominali, a odziane w skóry dzikusy zamieszkiwały ruiny
miast, paląc książki, by uzyskać zimą ciepło. Wreszcie jeden cykl wystrzelił wyżej ku niebu niż
kiedykolwiek przedtem. Na małej wysepce na północny zachód od głównego kontynentu
budowano silniki. Z początku je rozpoznawał: szczękające silniki napędzające fabryki-tkalnie,
ciągnące ładunki po żelaznych szynach, użyczające mocy statkom. Maszyny robiły się coraz
większe, dziwniejsze. Uleciały w powietrze, a pod nimi płonęły miasta. Rozprzestrzeniły się z
jednego lądu na drugi, a wreszcie wystrzeliły w kosmos.
Unosiła się przed nim Ziemia, biało-niebieska, jak obrazy Bellevue, które pokazywało mu
Centrum – biało-niebieska jak wszystkie światy mogące żywić nasienie Ziemi. Ostateczna wojna
poorała kulę pod nim płomieniami, punkcikami ognia, jednym ciosem pochłaniającymi całe
miasta. Bezgłośne, purpurowe i pomarańczowe kule rozkwitały w pozbawionym powietrza
kosmosie.
>>Ostatnia dżihad<< powiedział głos Centrum. >>Obserwuj.<<
Ukazała się rozległa konstrukcja, ogromny szkielet koło tubokształtnych statków i maleńkich
niczym kropeczki ludzi w skafandrach.
>>Przestrzenna Sieć Przesiedleńcza Tanaki. Pierwszy model.<< Płynęły przez nią energie,
skręcające ją w wymiary dające się opisać tylko przy pomocy matematyki, jakiej on jeszcze nie
opanował. Statki zniknęły i ukazały się ponownie daleko stamtąd... tutaj, w systemie Bellevue.
Koloniści, pierwsi ludzie, którzy postawili stopę w tym świecie. Wylądowali i podnieśli zielony
sztandar islamu.
>>Jeszcze bardziej niż dżihad, sieć uczyniła koniecznym istnienie ludzkiej federacji<<
powiedziało Centrum. Imperium, które powstało, tym razem rozprzestrzeniało się, aż objęło całą
Ziemię i dokonało skoku ku pobliskim gwiazdom. Wiek później jego przedstawiciele wylądowali
na odległej Bellevue, ku sporemu niezadowoleniu potomków uciekinierów. >>I sieć stała się
przyczyną jego upadku. Ekspansja postępowała szybciej niż integracja.<< Nastąpiły długie
łańcuchy wzorów. >>Gdy osiągnięto punkt szczytowy, entropiczny rozkład przyspieszył
wykładnikowo.<<
Im wyżej się wznosili, tym boleśniejszy był upadek, pomyślał Thom.
>>To prawda.<< W beznamiętnym, mechanicznym głosie Centrum pojawił się lekki ton
zaskoczenia.
Jeszcze więcej obrazów. Wojna przebłyskująca pomiędzy gwiazdami, bunt, secesja. Sieć
Bellevue po rozbłysku zmieniona w plazmę. Pozostałości jednostek Federacji ulegające
zdziczeniu, po tym jak zostały tutaj odcięte, przywodzące cywilizację ku upadkowi, nurzając ją w
termonuklearnym ogniu. Postępujący szybko rozkład, prowadzący na większości obszarów do
barbarzyństwa; żałosne pozostałości starożytnej wiedzy przechowywane w Rządzie Cywilnym i
Kolonii podlegające degeneracji i stające się zabobonem. Teraz minęło ponad tysiąc lat i
odczuwało się nieśmiałe poruszenie odrodzenia.
>>Cykle wewnątrz cykli<< powiedziało Centrum. >>Ogólny trend wciąż zdąża ku
maksymalnej entropii. Jeśli moja interwencja nie zdoła zmienić parametrów, minie piętnaście
tysięcy lat aż do fazy wzrostowej następnego całkowitego okresu historycznego.<<
Obraz dziwacznie znajomy, bowiem widział go na własne oczy i przy pomocy zmysłów
Centrum. Dwóch młodych mężczyzn badających starożytne katakumby pod pałacem gubernatora
we Wschodniej Rezydencji. Nietypowi przyjaciele: Thom Poplanich, wnuk ostatniego
gubernatora Poplanicha. Młodzieniec drobnej budowy w tweedowym ubraniu myśliwskim
patrycjusza. Raj Whitehall, wysoki, z nadgarstkami i ramionami szermierza. Strażnik panującego
Barholma Cleretta, pochodzący tak jak i on sam z odległego hrabstwa Descott, będącego źródłem
najlepszych żołnierzy Rządu Cywilnego. Jeszcze raz zobaczył, jak odkryli kości przed wejściem
do wnętrza, kości tych, których Centrum odrzuciło jako swe narzędzia w świecie.
Raj to uczyni, pomyślał Thom. Jeśli jakiś człowiek może zjednoczyć świat, to jest to on.
>>Jeśli jakiś człowiek może<< zgodziło się Centrum. >>Prawdopodobieństwo powodzenia
wynosi mniej niż 45% plus minus 3, nawet z moją pomocą.<<
Już pokonał Kolonię . Bitwa pod Sandoralem była największym zwycięstwem Rządu
Cywilnego odniesionym od pokoleń. Zniszczył Eskadrę . Eskadra i jej admirałowie utrzymywali
Południowe Terytoria od ponad wieku – był to jeden z Rządów Wojskowych, który jako ostatni
przybył z barbarzyńskiego Obszaru Bazy. I pokonuje Brygadę . 591 Prowincjonalna Brygada była
najsilniejszą z barbarzyńców, utrzymywała Starą Rezydencję, pierwotną siedzibę Rządu
Cywilnego na zachodnim skraju Morza Śródświatowego.
>>Do tej pory<< przyznało Centrum >>zajął Półwysep Korony i Miasto Lwa. Pozostały
trudniejsze bitwy. <<
Ludzie idą za Rajem, rzekł cicho Thom. I nie tylko to. On sprawia, iż robią rzeczy
wykraczające poza nich samych. Przerwał. Tak naprawdę, to martwi mnie Barholm Clerett. Nie
zasługuje, aby służył mu taki człowiek jak Raj! A ten jego bratanek, którego posłał na tę
kampanię, jest jeszcze gorszy.
>>Cabot Clerett jest bardziej zdolny niż jego stryj i jest mniejszym niewolnikiem swej
obsesji<< zauważyło Centrum.
I to mnie martwi.
Rozdział drugi
Kawaleria śpiewała jadąc. Dźwięk ten wznosił się rykiem ponad dudnieniem łap rozlicznych
psów do jazdy, skrzypieniem uprzęży i piskiem nie naoliwionych kół karawany bagażowej.
My, Descottczycy, włochate mamy uszy,
I gaci nie nosimy,
Każdy z nas fiutem łatwo skały kruszy,
My twarde skurwysyny!
– Mam nadzieję, że będą tacy radośni za miesiąc – powiedział Raj Whitehall, spoglądając w
dół na mapę rozpostartą na łęku siodła. Jego pies Horace przestąpił pod nim z nogi na nogę,
skamląc z niecierpliwości, aby pogalopować w rześkim, jesiennym powietrzu. Raj pogłaskał go
po szyi dłonią w rękawicy.
Dowódcy zgromadzili się na pagórku dającym rozległy widok na szeroką dolinę rzeczną
poniżej. Chrapliwy męski chór kawalerzystów unosił się znad pól. Korpus Ekspedycyjny wił się
przez niskie falujące wzgórza, posuwając się ku zachodowi. Wozy i działa po drodze, piechota w
kolumnach batalionów po obu stronach, a pięć batalionów kawalerii na flankach. Unosiło się
bardzo niewiele kurzu; wczoraj spadł deszcz; wystarczająco, by ubić ziemię. Piechota posuwała
się sprawnie, z karabinami przerzuconymi przez prawe ramię i zwiniętymi kocami zarzuconymi
na lewe. W środku konwoju rozciągała się pstra mieszanina ciur obozowych, jedyny element
chaosu w wyćwiczonej regularności kolumny, ale oni także nadążali. Powietrze było łagodne,
lecz rześkie – doskonała pogoda do pracy na dworze; liście dębów i klonów, pokrywających
wyższe wzgórza, nabrały złotych i szkarłatnych odcieni przypominających rodzimą roślinność.
Żołnierze wyglądali teraz jak weterani. Nawet ci, którzy nie walczyli z nim przed tą
kampanią. Nawet dawni Eskadrowcy, wojskowi jeńcy wcieleni do sił Rządu Cywilnego po
podboju Południowych Terytoriów w zeszłym roku. Ich mundury były brudne i podarte. Zarówno
Zgłoś jeśli naruszono regulamin