R081. Macomber Debbie - Mój bohater.doc

(588 KB) Pobierz
My hero

 

DEBBIE MACOMBER

,,Mój Bohater”

Tytuł oryginału: "My Hero"

Przekład: Małgorzata Fogg

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Bailey York doszła do wniosku, że to ten mężczyzna jest przyczyną wszystkich kłopotów. Jakoś jej nie pasował. Najpierw sprawiał wrażenie zbyt zimnego i wyrachowanego. Która dziewczyna mogłaby się w takim zakochać? Pozbawiła go więc odpychających cech, lecz po tych zmianach jej bohater okazał się po prostu mięczakiem. Nie potrafił podjąć najprostszej decyzji. Należało takim wstrząsnąć, ożywić go w jakiś sposób, tylko że Bailey nie bardzo wiedziała, jak się do tego zabrać.

Postąpiła więc tak, jak jej nakazywał zdrowy rozsądek. Zasięgnęła porady u koleżanki po fachu, tak jak i ona - pisarki romansów. Jo Ann Davis codziennie towarzyszyła Bailey w metrze, w drodze do pracy, no i miała o wiele dłuższy, bo trzyletni staż w pisaniu.

- No i co? - niecierpliwie spytała Bailey pewnego szarego, styczniowego ranka, gdy czekały na przyjazd metra.

Jo Ann z wolna potrząsnęła głową, dopasowując wyraz twarzy do pełnych współczucia słów.

              - Masz rację. Michael to mięczak.

              - A tyle się nad nim napracowałam...

Bailey czuła się zniechęcona. Pracowała ciężko od miesięcy, poświęcając książce każdą wolną chwilę. Nie jadała, rezygnowała z oglądania telewizji i z weekendów. Nawet Boże Narodzenie było dla niej tylko stratą czasu. Nie trzeba dodawać, że jej życie towarzyskie zupełnie przestało istnieć.

- Nikt mi nie powiedział, że napisanie romansu jest tak trudne - wymamrotała Bailey, gdy wreszcie nadjechał ich pociąg.

Zatrzymał się ze zgrzytem, a z rozsuniętych drzwi wylała się fala pędzących do pracy pasażerów.

              - Więc co mam dalej robić? - spytała Bailey, przepychając się do wagonu. Nie należała do osób, które łatwo się poddają.

              - Wróć do początku i zacznij od nowa - poradziła Jo Ann.

              - Jeszcze raz? - wyjęczała Bailey, rozglądając się za wolnymi miejscami i sunąc do przodu z postępującą za nią przyjaciółką.

Kiedy się w końcu usadowiły, podała jej mocno już postrzępiony maszynopis. Przerzuciła kilka począt­kowych stron, spoglądając na umieszczone na mar­ginesie uwagi Jo Ann. Pierwszą jej myślą było wyrzucić to wszystko do kosza i skończyć z całą tą męką, tylko że to oznaczałoby przyznanie się do klęski, a tego jej ambicja by nie ścierpiała. Zawsze była osobą konsek­wentną - kiedy podjęła jakąś decyzję, nie zniechęcała się tak łatwo.

Czy to nie śmieszne, że ktoś tak nieszczęśliwy w miłości jak ona zajmuje się pisaniem romansów. A może właśnie dlatego tak bardzo zależało jej na wydaniu tej książki? Dwukrotnie ominęła ją praw­dziwa miłość, dwukrotnie się sparzyła. Dostała dobrą nauczkę. Teraz o mężczyznach mogła pisać, czytać, przyglądać się im z daleka, ale na tym koniec. Poważny związek w ogóle ją nie interesował. Już nie.

              - Fabuła jest w porządku - zapewniała ją Jo Ann. - Musisz tylko przerobić postać Michaela.

Biedaczysko, tyle razy już go przerabiała... Dziwne, że Janice, bohaterka romansu, wciąż jeszcze rozpoznawała swego bohatera. No, a poza tym, jeżeli sama Bailey nie zakochała się do tej pory w Michaelu, nie mogła oczekiwać, żeby Janice szalała na jego punkcie...

- Najlepsza rada, to poczytać swoje ulubione romanse, zwracając uwagę na sposób, w jaki autorka opisuje bohatera - mówiła dalej Jo Ann.

Bailey westchnęła głęboko i pokiwała głową. Właściwie nie powinna narzekać, jeszcze nie. W końcu zajmuje się tym dopiero od kilku miesięcy, nie to co Jo Ann, która już od ponad trzech lat pisze i składa u wydawców swoje maszynopisy. Prawdę mówiąc, Bailey nie myślała, że ona sama będzie musiała tak długo czekać na wydanie książki. Przede wszystkim miała więcej czasu na pisanie. Jo Ann była mężatką z dwójką dzieci w wieku szkolnym, a w dodatku pracowała na pełnym etacie. Inny powód, dla którego Bailey pewna była sukcesu, to jej romantyczne usposobienie. Niewiele ono, co prawda, pomagało w życiu osobistym, kiedy przychodziło do znalezienia sobie jakiegoś sensownego faceta, ale wrażliwa natura była niewątpliwie zaletą przy pisaniu romansów.

Bailey liczyła na to, że uda jej się przelać cały ten twórczy zapał, całą jej romantyczną duszę na karty powieści „Na zawsze twój". I właściwie wszystko grało, wszystko z wyjątkiem Michaela - głównego bohatera, który wciąż był nie taki, jaki być powinien.

No tak, ale mężczyźni zawsze stanowili dla niej zagadkę, nie należało więc się spodziewać, że teraz będzie inaczej.

              - Co by tu ci jeszcze mogło pomóc... - zastanawiała się Jo Ann. - Wiesz...

              - No? - podchwyciła niecierpliwie Bailey.

              - Niedawno opublikowano poradnik dla pisarzy, dotyczący opisu postaci. Czytałam recenzję i - jeżeli dobrze pamiętam - autor uważa, że najlepszym sposobem, żeby się tego nauczyć, jest obserwacja. Zabrzmiało to dla mnie raczej abstrakcyjnie, ale później,  kiedy  się  nad  tym  głębiej  zastanowiłam, doszłam do wniosku, że to logiczne.

- Innymi słowy - podsumowała Bailey - po prostu potrzebuję modela. - Zmarszczyła brwi. - Tylko gdzie takiego znaleźć? Nawet gdybym potknęła się o takiego na ulicy, skąd miałabym wiedzieć, że to właśnie on?

Zaledwie zdążyła to powiedzieć, kiedy poczuła uderzenie w głowę zadane tępym narzędziem.

Krzyknęła przeraźliwie, rozcierając obolałe miejsce i odwróciła się gwałtownie, żeby wściekłym spojrzeniem zmrozić sprawcę, który tymczasem jak gdyby nigdy nic przesuwał się dalej.

              - Mógłby pan uważać! - wrzasnęła.

              - Słucham? - odruchowo zapytał mężczyzna, sunąc dalej zatłoczonym przejściem między siedzeniami.

W ręce trzymał teczkę, pod pachą miał parasol, którego rączką, jak się zorientowała, został zadany cios. Bailey rzuciła mu jeszcze jedno wściekłe spojrzenie. Mógłby przynajmniej zapytać, czy nic jej się nie stało!

- Będziesz dzisiaj na spotkaniu? - dopytywała się Jo Ann. - Pociąg zatrzymał się, co na tyle zmniejszyło hałas, że mogły dalej rozmawiać bez nadmiernego podnoszenia głosów. - Zapowiedziała się Libby McDonald.

Libby opublikowała kilka popularnych romansów, a w San Francisco znalazła się z okazji odwiedzin u jakichś krewnych. Klub pisarzy, do którego należały Jo Ann i Bailey, miał dostąpić zaszczytu goszczenia popularnej autorki i wysłuchania jej wykładu.

Bailey zgodziła się bez wahania. Jak to wspaniale, że spotkała kogoś takiego jak Jo Ann. Poznały się w metrze, kiedy Bailey zauważyła, że czytają ten sam romans. Zaczęły rozmawiać. Wkrótce zorientowały się, że mają podobne zainteresowania i znajomość przero­dziła się w prawdziwą przyjaźń.

Mniej więcej tydzień po pierwszym spotkaniu Bailey nieśmiało bąknęła, że bardzo chciałaby sama napisać romans, nie przyznając się, że złożyła już gotowy maszynopis w wydawnictwie. Wtedy Jo Ann zaofia­rowała się, że może pomóc, jako że ona sama ukończyła już dwie książki, a teraz pracuje nad romansem historycznym.

Przez następne miesiące pomoc Jo Ann okazała się rzeczywiście bezcenną. Przyjaciółka wprowadziła ją do klubu pisarzy, gdzie Bailey poznała szereg innych osób dążących do tego samego celu - do wydania powieści. Zdała sobie również sprawę z popełnionych błędów, typowych dla początkującego pisarza, za­częła więc poprawiać swoją powieść. Niestety, jak twierdziła Jo Ann, bez powodzenia. Jej przyjaciółka miała rację. Bohater romansu musi wszystkich prze­rastać. Powinien być dumny, namiętny, porywczy, silny, narzucający swoją wolę, lecz umiejący także okazać czułość. Słowem - atrakcyjny mężczyzna o wspaniałym guście i nienagannym stylu... Niestety, Michael nie spełniał tych wymogów. Poza tym, bohater jej romansu szukał kobiety na całe życie. Oczywiście, świetnie to wyglądało na papierze, tylko że Bailey dobrze znała prawdziwych mężczyzn. Wiedziała, że tacy nie chodzą po ziemi.

Westchnęła z rozgoryczeniem.

              - Przecież sama powinnam to wszystko wiedzieć.

              - Nie miej do siebie pretensji. Robisz to krócej niż ja. Niech ci się tylko nie wydaje, że znam odpowiedź na wszystkie pytania - ostrzegła ją Jo Ann. - Niczego jeszcze nie wydałam.

              - Ale wydasz.

Bailey całym sercem wierzyła, że to nastąpi. His­toryczny romans Jo Ann był świetnie napisany, a ona sama dwukrotnie znalazła się wśród finalistów kon­kursu pisarskiego i wszyscy, Bailey też, spodziewali się, że prędzej czy później jakieś wydawnictwo zakupi „Ognisty Sen".

              - Zgadzam się ze wszystkimi twoimi uwagami - dodała Bailey - tylko nie wiem, czy sobie poradzę. Wlałam w tę książkę całą duszę i serce. Lepiej nie potrafię.

              - Oczywiście, że potrafisz - powiedziała z naciskiem Jo Ann.

Bailey zdawała sobie sprawę, że za kilka godzin, kiedy się pozbiera, poczuje się lepiej. Wieczorem z nowym entuzjazmem zabierze się za poprawianie rękopisu, ale na razie musi odpocząć i odzyskać wiarę we własne siły. Jakie to szczęście, że Jo Ann zechciała poświęcić czas i siły na przeczytanie „Na zawsze twój" i dała jej tyle, jakże niezbędnych, sugestii.

Mimo to nie opuszczała jej myśl, że dla nakreślenia postaci Michaela przydałby się żywy model. Jo Ann posłużyła się swoim mężem, Danem. Kochała się już w nim połowa członkiń klubu, chociaż żadna nie znała go osobiście.

Czytając uwagi Jo Ann do rozdziału pierwszego, Bailey znowu przyznała jej rację. „Michael powinien być zdecydowany, zimny i obojętny. Do tego - majętny".

Łatwo powiedzieć! Bailey znowu zdała sobie sprawę ze swojego jakże niekorzystnego położenia. Przez całe życie nie udało jej się umówić nawet na jedną, jedyną randkę z takim idealnym mężczyzną. Zawsze trafiała na facetów, którzy tylko wyobrażali sobie, że są niezwykli, a wkrótce okazywali się marnymi mięcza­kami, bez stylu i charakteru.

Bailey roztrząsała w myślach swój problem, kiedy jej wzrok padł nagle na... Tak! To był on! Dokładnie taki, jakiego szukała! Wysoki, nienagannie ubrany w szary, prążkowany garnitur... Nie uważała się za eksperta od męskich strojów, ale potrafiła docenić prawdziwą elegancję.

Nieznajomy rozglądał się wokół obojętnym wzro­kiem. Wyglądał na zdecydowanie majętnego. Bardzo dobrze! Właściwie, wspaniale! Dokładnie to, co Jo Ann napisała na marginesie „Na zawsze twój".

Po chwili intensywnego przyglądania się, Bailey zdała sobie sprawę, że gdzieś już go chyba widziała. Nie mogła tylko sobie przypomnieć, gdzie.

Co za szczęście! Siedzi tutaj, skarżąc się na swój los i oto w jej życie wkracza piękny nieznajomy. I to nie byle kto. Przecież to żywe wcielenie Michaela. Jej bohatera! Ucieleśnienie wszystkich cech prawdziwego bohatera romansu.

Przez chwilę nie spuszczała z niego wzroku. W po­rannej godzinie szczytu wagony metra pękały w szwach. Podczas gdy pozostali pasażerowie sprawiali wrażenie znudzonych i zmęczonych, jej bohater zdawał się całkowicie zrelaksowany. Stał kilka kroków przed nią, jedną ręką przytrzymując się górnej poręczy, i czytał poranną gazetę. Płaszcz przeciwdeszczowy miał przerzucony przez ramię, i w odróżnieniu od innych pasażerów, pęd pociągu wyraźnie mu nie przeszkadzał.

Dzięki temu, że zagłębił się w lekturze, Bailey bezkarnie mogła kontynuować swoje obserwacje. Wiek trudny do określenia, ale dawała mu około trzydziestu pięciu lat. Idealnie! Michael miał trzydzieści cztery.

Facet w prążkowanym garniturze był oczywiście przystojny. Uwagę jej przyciągnęły nie tyle klasyczne rysy twarzy, kości policzkowe, prosty nos czy wysokie czoło, co zarys szczęki. Nigdy w życiu nie widziała mocniej zarysowanego podbródka. Dokładnie od­zwierciedlał odrobinę arogancji i źdźbło zuchwałości, obydwie cechy wymienione przez Jo Ann w jej krytycznych uwagach.

Gęste, kasztanowe włosy były krótko ostrzyżone, cera lekko opalona, oczy ciemne. Swoją obecnością zdawał się wypełniać cały wagon metra. Bailey była przekonana, że wszyscy pozostali odnosili takie samo wrażenie. Nie mogła zrozumieć, dlaczego pozostałe kobiety nie wpatrywały się w niego równie intensywnie. Im bardziej mu się przyglądała, tym bardziej jej się podobał. Dokładnie tak wyobrażała sobie bohatera swojego romansu.

Czuła ogromne podniecenie. Po tylu miesiącach pisania i przepisywania „Na zawsze twój", nadawania i zmieniania kształtu bohaterom powieści, nagle potknęła się o żywego Michaela. Nie wierzyła we własne szczęście. Czy Jo Ann nie wspominała o tej wspaniałej, nowej książce sugerującej naukę przez obserwację?

-              Zauważyłaś tego faceta w szarym, prążkowanym garniturze? - szepnęła Bailey, trącając łokciem Jo Ann.

Jo Ann przez kilka chwil wpatrywała się w bohatera Bailey. Potrząsnęła przecząco głową.

              - Czy to nie ten, który walnął cię przed chwilą parasolem w głowę?

              - To on?

              - A ty myślałaś, że to kto?

              - Naprawdę nie wiesz? - Bailey była pewna, że Jo Ann rozpozna go równie szybko jak ona.

              - Czy powinnam go znać?

              - Oczywiście. - Przecież czytała „Na zawsze twój"! Powinna rozpoznać ucieleśnienie Michaela.

              - To kim on w końcu jest? - ze zniecierpliwieniem dopytywała się Jo Ann.

              - To przecież Michael! Mój bohater! - dodała, widząc skrzywienie na twarzy przyjaciółki.

              - Michael? - bez przekonania powtórzyła Jo Ann.

              - Dokładnie taki, jaki powinien być. Jakim go chcemy, Janice, moja bohaterka, i ja.

Bailey od tygodni próbowała sobie go wyobrazić, a on tu sobie stoi!

              - Czy nie czujesz promieniującego od niego zmys­łowego magnetyzmu? - spytała szeptem.

              - Prawdę mówiąc, nie.

Bailey postanowiła nie przejmować się taką reakcją.

- Jest absolutnie doskonały. Nie dostrzegasz jego pełnego dumy zdecydowania? Tego silnego charakteru, pewnej wyniosłości, która sprawia, że jest ponad wszystkich?

Jo Ann zmrużyła oczy, jak zawsze, kiedy głęboko się nad czymś zastanawiała.

              - No i co? Widzisz teraz?

Jo Ann z zatem wzruszyła ramionami.

- Naprawdę próbuję, ale nic z tego. Daj mi jeszcze parę minut.

Bailey zignorowała brak intuicji u swojej koleżanki po fachu. Nie miało znaczenia, czy Jo Ann zgadza się z nią, czy nie. Facet w szarym garniturze to Michael i kropka! Jej Michael! Usunie się oczywiście z drogi i odstąpi go Janice, która już od wielu tygodni czeka na kogoś takiego jak on.

              - To przyszło jak uderzenie obuchem w głowę, w związku z tym co mówiłaś o obserwacji. Potrzebny mi model, ktoś, kto pomoże mi w ukończeniu „Na zawsze twój"... - tłumaczyła Bailey, na moment spuszczając wzrok ze swojego bohatera.

              - Aha... - Jo Ann nie wyglądała na przekonaną.

              - Jeżeli kiedykolwiek ma dojść do wydania tej książki, muszę posłużyć się modelem - wyjaśniła Bailey i znów zaczęła wpatrywać się w mężczyznę.

Ponad metr osiemdziesiąt wzrostu... Naprawdę, idealny egzemplarz! Tyle czasu zastanawiała się, jak stworzyć autentycznego bohatera, a tu masz, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki...

              - I co dalej? - Jo Ann dopominała się, żeby Bailey dokończyła myśl.

-       Moim zdaniem, bez modela nigdy nie uda mi się stworzyć postaci Michaela.

Bailey spodziewała się sprzeciwu ze strony przyja­ciółki. Odczuła więc miłe zaskoczenie, gdy ta kiw­nięciem głowy potwierdziła jej opinię.

- Chyba masz rację. To wspaniały pomysł.

Uśmiechając się z zakłopotaniem, Bailey w myśli pochwaliła samą siebie.

              - Mnie się też tak wydaje.

              - Co zamierzasz? Studiować faceta, przebadać historię jego życia, dowiedzieć się wszystkiego o je­go rodzinie i wychowaniu? Zdajesz sobie chyba sprawę, że to może okazać się trudniejsze, niż myślisz.

              - Wszystko, co ma wartość, wymaga pracy i nie przychodzi z łatwością - uroczyście wyrecytowała Bailey.

Prawdę mówiąc, nie miała pojęcia, jak zrealizować swoje zamierzenia. No, ale przecież musi w końcu znaleźć jakiś sposób, żeby dowiedzieć się tego, czego potrzebuje. Oczywiście im prędzej, tym lepiej.

              - Na początek dowiem się, jak się nazywa.

              - Dobry pomysł - przytaknęła Jo Ann, choć sprawiała wrażenie osoby raczej mało przekonanej co do doskonałości planu jej przyjaciółki.

Pociąg zaczął hamować i grupa pasażerów przesu­nęła się w stronę drzwi. W tym samym czasie jedni wysiadali, drudzy wpychali się już do środka. Bailey nie spuszczała wzroku z mężczyzny w prążkowanym garniturze z obawy, by niepostrzeżenie nie wysiadł z metra.

- Wiesz - w zamyśleniu powiedziała Jo Ann, kiedy pociąg znowu ruszył - Dan posłużył mi jako model do postaci Logana, ale w tym przypadku...

- Poczekaj...! Widziałaś? - przerwała jej Bailey, gwałtownie chwytając przyjaciółkę za ramię.

Im dłużej mu się przyglądała, tym większe wywierał na niej wrażenie. Naprawdę był ideałem.

              - Co? - zażądała odpowiedzi Jo Ann, rozglądając się wokół.

              - W jaki elegancki sposób przewrócił stronę gazety.

Bailey pomyślała o swoich nieudanych próbach czytania na stojąco w pędzącym pociągu. Każde przewrócenie niesfornej strony zarówno ją, jak i sto­jących obok nieszczęśników wpędzało w rozpacz. On natomiast robił to z takim wdziękiem i łatwością, jak gdyby siedział za swoim biurkiem.

              - Naprawdę, uwzięłaś się na faceta...

              - Czy ty nic nie rozumiesz? - Bailey poczuła się rozczarowana.

Po wszystkich mogła tego oczekiwać, ale nie po Jo  Ann. Powinna zrozumieć, że ten nieznajomy reprezen­tuje to wszystko, co chciała widzieć w Michaelu, począwszy od bez zarzutu uczesanych włosów, do stóp, odzianych prawdopodobnie w pantofle numer czterdzieści dwa.

              - Cały czas się staram. - Jo Ann, mrużąc oczy, wpatrywała się w bohatera Bailey. - Niestety, nie widzę w nim niczego wyjątkowego.

              - Tak też myślałam.

Niemniej Bailey była pewna swego. Ten wysoki, przystojny mężczyzna to Michael, a to, że Jo Ann tego nie dostrzega, nie ma znaczenia. Najważniejsze, że ona to wie.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin