R052. Ford Rachel - Niezwykły testament.rtf

(254 KB) Pobierz
RACHEL FORD

RACHEL FORD

,,Niezwykły testament”

 

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

Przestało padać. Kamienne schody prowadzące do kościoła lekko parowały w słońcu. Po wyjściu z mrocznego wnętrza w oczy uderzało jaskrawe, słoneczne światło lipcowego popołudnia w Biarritz.

Jassy wzięła głęboki oddech, nie tylko po to, aby nabrać w płuca trochę świeżego powietrza, ale także dlatego, żeby choć trochę otrząsnąć się po śmierci Armanda.

Rozejrzała się: samochody na Boulevard Leclerc, jachty na morzu, ludzie pływający na deskach surfingowych, gołębie na Place Saint Eugenie, śmiech i brzęk kieliszków dochodzący przez otwarte okno z La Baleine Bleue. Wszystko to wydawało się jej niestosowne i przygnębiające teraz, kiedy ten człowiek, tak witalny, kochający życie pomimo ciężkiej choroby, odszedł na zawsze.

Zamrugała oczami, aby powstrzymać łzy. Odwróciła głowę i napotkała ironiczne spojrzenie mężczyzny, który wyszedł właśnie z kościoła. Podczas mszy siedział z przodu razem z resztą rodziny. Jassy widziała wtedy tylko tył jego głowy, ale było w tej postaci coś znajomego. Teraz patrząc na niego pomyślała, że to młodsza o czterdzieści lat kopia Armanda.

Rzeczywiście, ta sama twarz, ale bez zmarszczek, włosy czarne, a nie siwe, ale poza tym sylwetka, ostre rysy, dumnie uniesiona głowa, kwadratowe ramiona, wszystko było identyczne. To musi być Alain, bratanek Armanda. Pewnie przyleciał z Nowego Jorku, gdzie zarządza północnoamerykańską filią rodzinnego imperium. Przez czyjeś ramię znów uchwyciła spojrzenie tych stalowoszarych oczu. Wytrzymała tylko przez chwilę, potem zakłopotana spuściła wzrok.

Armand Deville, mimo swojego twardego charakteru, potrafił być delikatny i miły - przynajmniej w stosunku do niej. Natomiast ten człowiek wyglądał tak, jak gdyby nie było w nim ani krzty łagodności - dla nikogo.

Za plecami Jassy wychodziła reszta rodziny. Mężczyźni ubrani w ciemne garnitury, kobiety w eleganckich, stosownych do okoliczności kostiumach. Każda z nich wycierała nie istniejącą łzę za pomocą chusteczki obszytej czarną koronką. Jassy poczuła silny zapach Milady, najsławniejszych perfum wyprodukowanych przez firmę klanu Deville. Wydawało się, że kobiety użyły ich w pożegnalnym geście dla uczczenia zmarłego założyciela familijnego przedsiębiorstwa. Co za hipokryzja! Jassy ogarnął gniew. Odwróciła się zaciskając wargi.

Na tle tego ostentacyjnego wręcz bogactwa poczuła się nagle nie na miejscu w zwykłej białej bluzce i prostej spódnicy. Cofnęła się, gdy powoli zaczęły podjeżdżać popielate limuzyny. Może teraz będzie mogła wymknąć się stąd nie zauważona.

-               Mademoiselle Powers!

Odwróciła się i zobaczyła pulchną postać Marcela Ridoux, adwokata rodziny Deville. Przez ostatnich kilka tygodni był częstym gościem w Villa Chantal.

-              Monsieur Ridoux. - Uśmiechnęła się. Uścisnęli sobie przyjaźnie ręce.

-              Czy idzie pani na cmentarz, mademoiselle!

-              Nie. Myślę, że nie ma takiej potrzeby, nie przyszłabym tu wcale, ale monsieur Deville był dla mnie taki miły... - Jej głos zadrżał. - Poczekam, aż odjadą samochody, wrócę do willi i skończę pakować moje rzeczy Nie mam wątpliwości co do tego, że rodzina będzie chciała pozbyć się mnie jak najszybciej.

Ridoux popatrzył na nią spod oka i stanowczo potrząsnął głową. - Non, mademoiselle Powers. Jest pani młodą damą, która - jestem tego pewien - nigdy nie zapomina o dobrych manierach. I dlatego pójdzie pani ze mną na cmentarz, a potem razem z resztą rodziny wrócimy do Villa Chantal.

-              Och, ale ja nie...

Jednak adwokat nie pozwolił jej dokończyć. Chwycił ją za łokieć i delikatnie popchnął w kierunku czarnego peugeota.

 

- ... i dla Maurice'a Lavalle'a, mojego wiernego kamerdynera, wyznaczam roczną rentę w wysokości...

Niski głos pana Ridoux rozbrzmiewał monotonnie. Jassy wzięła głębszy oddech. W jadalni było gorąco, mimo że pootwierano wszystkie wielkie okna prowadzące na taras. Po raz kolejny przyłapała się na tym, że wcale nie słucha tego, co mówi adwokat. Wyprostowała się w krześle. Spoglądając przed siebie znów uchwyciła uważne spojrzenie szarych oczu. Pohamowała rosnącą irytację. Weszła do pokoju, a przynajmniej tak jej się wydawało, jako ostatnia, nie chciała rzucać się nikomu w oczy. A tymczasem, proszę, Alain Deville siedzi dokładnie naprzeciwko!

Postanowiła odwzajemnić się i obrzuciła go lodowatym spojrzeniem. Kiedy już dłużej nie mogła wytrzymać, wolno przeniosła wzrok na błyszczący stół. I mimo że na zewnątrz zachowywała spokój, w środku jednak wszystko się w niej gotowało. Miało to swój skutek, którego on niestety nie mógł nie zauważyć - jej policzki pokryły się rumieńcem.

Dlaczego monsieur Ridoux tak usilnie ją zatrzymywał? Kiedy wrócili do willi, nie pozwolił jej pójść na górę do pokoju. Po prostu zaciągnął ją do małego saloniku, w którym Celine, służąca, przygotowała lekki posiłek.

Jassy nie miała już żadnej szansy na ucieczkę. Mecenas pozwolił jej skryć się w kącie. Czuła się okropnie, jak ryba wyjęta z wody. Wzięła sobie pasztecik i piła herbatę, którą przyniosła jej jedną ze służących.

Pozostali goście najpierw raczyli się winem w dużych ilościach, potem zaś rzucili na jedzenie. Och, Armandzie, pomyślała, gdybyś mógł ich teraz zobaczyć! Pewnie tak jak zwykle uniósłbyś jedną brew i uśmiechnął się ironicznie.

Tylko Alain Deville - była pewna, że to on, słyszała, jak ktoś zwrócił się do niego po imieniu - tylko on nie miał apetytu. Siedział obracając kieliszek z winem, niecierpliwie stukając w szkło palcami... Rozmawiał z Monique Deville, bratową Armanda i jej córką Martine. Te długie, smukłe, opalone palce... Jassy wpatrywała się w nie jak zahipnotyzowana aż do momentu, kiedy nagle przestał nimi poruszać. Podniosła oczy i napotkała jego uważne spojrzenie.

Kiedy Jassy weszła do jadalni, niektórzy członkowie rodziny popatrzyli na nią spod oka. Monique przeszyła ją ostrym spojrzeniem. Alain na jej widok uniósł brew i zerknął pytająco na pana Ridoux. Ten jednak nie udzielił mu żadnej odpowiedzi. Popatrzył więc znów na nią, zmrużył na moment oczy, w których pojawił się cień podejrzenia.

Jassy zmusiła się, by skupić uwagę na testamencie. Kierowca Armanda, jego ogrodnik, starzy przyjaciele z dawnych lat, jego lekarz ...któremu wybaczam zmuszenie mnie do stosowania tej okropnej diety... - o nikim nie zapomniał. Duży legat dla Celine, ochmistrzyni - i dla każdej służącej.

Jassy przemknęła przez głowę przerażająca myśl. Chyba nie zostawił jej nic? Proszę, nie, modliła się w duchu, to byłoby zbyt krępujące. Armand płacił jej bardzo dobrze jako prywatnemu fizjoterapeucie. Poza tym pracowała z nim tylko przez pół roku... Zostawił jednak. Zrozumiała nagle, dlaczego Ridoux tak nalegał, by była obecna przy odczytywaniu testamentu...

- ... dla Jacinth Elizabeth Powers - Jassy zacisnęła mocno ręce na kolanach - ...z nadzieją, że nie będzie miała nic przeciwko temu, by nazwać ją moją najserdeczniejszą przyjaciółką, która była przy mnie przez tych kilka miesięcy i potrafiła ofiarować przyjaźń, uprzejmość i łagodność takiemu staremu narwańcowi jak ja... - Jassy spuściła wzrok i zagryzając wargi usiłowała powstrzymać łzy - ...z wyjątkiem rzeczy, które zapisałem mojemu kamerdynerowi, chciałbym ofiarować Villa Chantal...

-              Nie, to niemożliwe! - rozległ się drżący głos Jassy wśród szmeru, jaki powstał po słowach adwokata. Uniosła się na krześle, potem znów usiadła, a raczej opadła, gdyż nogi odmówiły jej posłuszeństwa.

-              Ja... ja nie mogę... To jakaś pomyłka, monsieur Ridoux. - Popatrzyła z przerażeniem na prawnika, ale ten tylko potrząsnął głową i lekko się uśmiechnął.

-              To nie pomyłka, mademoiselle, zapewniam panią.

-              Ależ musi być! - rozległ się głos z drugiej strony stołu. Monique ze złością spojrzała na Jassy, po czym odwróciła się w stronę adwokata.

-              Jestem wdową po bracie drogiego Armanda, ta willa miała być dla mnie. Wiem to z całą pewnością. A ta mała przybłęda...

-              Zapewniam i panią, madame, że nie ma mowy o żadnej pomyłce - wtrącił chłodnym głosem pan Ridoux. Pochylił głowę nad grubym maszynopisem, wodząc pulchnym palcem po jednej z linijek - ...Villa Chantal wraz z całą zawartością w serdecznym podziękowaniu...

-              Za to, że robiła dobrze temu staruszkowi, chyba o to chodzi, Marcel.

Te ironiczne słowa wypowiedział ktoś siedzący naprzeciwko. Jassy była jednak tak zdenerwowana, że ledwie je dosłyszała i z trudem zrozumiała ich znaczenie. Dopiero kiedy usłyszała czyjś śmiech, odwróciła się. Alain siedział wygodnie na krześle i trzymając ręce w kieszeniach patrzył na nią. Ogarnęła ją wściekłość.

-              Jak... jak pan śmie!

Odsunęła krzesło i wstała odgarniając z twarzy opadające loki.

-              Och, śmiem, mademoiselle, śmiem.

Znów ten złośliwy ton. Jassy patrzyła na Alaina, ledwie panując nad chęcią spoliczkowania go. Zacisnęła pięści usiłując nie stracić kontroli nad sobą. Nie może pozwolić, aby ten wyniosły, nieuprzejmy typ dotknął ją, ale może za to pozbawić go tej pewności, która biła z jego twarzy. Jego i innych także.

Usiadła na krześle.

-              Dziękuję panu... monsieur Deville, prawda?

Kiedy skinął głową, uśmiechnęła się czarująco.

-              Właśnie pomógł mi pan w podjęciu decyzji.

-              Czyżby? - uniósł kpiąco brwi.

-              Tak. Widzi pan, miałam zamiar zrezygnować ze spadku. Och, tak - wtrąciła, widząc niedowierzanie w jego oczach - może pan sobie myśleć co chce, ale to prawda, że monsieur Armand płacił mi zbyt hojnie za moje usługi.

-              Och, ma chere mademoiselle, pani siebie nie docenia.

Popatrzyła na niego przygważdżającym wzrokiem.

-              Jednak zmieniłam zdanie. - Uniosła lekko głowę i prześlizgując się spojrzeniem po zebranych, zwróciła się do adwokata. - Dziękuję, monsieur Ridoux. Przyjmuję ten spadek.

-              Ależ to niedorzeczne. Ta willa...

-              Daj spokój z tą cholerną willą, mamon - wtrącił się młody człowiek siedzący obok Monique. - Co z akcjami?

Mamon. To musi być Robert, bratanek Armanda, kuzyn Alaina. Obaj byli do siebie podobni - wysocy, dobrze zbudowani, o ciemnych włosach. Robert jednak, mimo że młodszy, pod trzydziestkę według oceny Jassy, zaczął już tyć i brzydnąć. Rzuciła ukradkowe spojrzenie na Alaina, który rozpiął marynarkę i powiesił ją na poręczy krzesła. Był świetnie zbudowany, umięśniony, miał mocne ramiona i szeroką klatkę piersiową.

Jego twarz, choć podobna do twarzy Roberta, nie była ani trochę otyła, wręcz przeciwnie: szczupła, o ostrych rysach, można powiedzieć - ascetyczna. Ubrać go w habit i byłby doskonałym zakonnikiem - jednym z tych, którzy z radością spaliliby na stosie każdego, kto odważyłby się wejść im w drogę.

Obserwowała go bardziej otwarcie, usiłując w ten sposób powstrzymać zamęt w głowie i gonitwę myśli. Mogła patrzeć zupełnie bez obaw, gdyż jego uwaga była skoncentrowana na tym, co mówił adwokat. Na pozór wyglądał na spokojnego i opanowanego. Ciągle jednak nerwowo obracał w palcach złoty długopis, zdradzając w ten sposób niepokój.

Jassy studiowała jego twarz: miał ciemne, ostro zarysowane brwi, dzięki którym jego spojrzenie wydawało się bardziej cyniczne, prosty, długi nos, szare oczy i rzęsy jak u dziewczyny, rzucające cień na policzki. Jego usta, choć o pięknym kształcie, były zacięte i nie wróżyły nic dobrego. Usta...

Jassy poczuła, że jej policzki pokrywają się rumieńcem. Oderwała więc wzrok od Alaina i postanowiła, tak jak inni, skoncentrować się na wysłuchaniu testamentu.

-              ...Mojemu siostrzeńcowi Alainowi, który już ma dziewięć procent akcji, zapisuję następnych dwadzieścia jeden procent.

Kryty basen, rozmyślała Jassy, będzie idealny do hydroterapii, którą stosowała z Armandem. Może powinna porzucić inne plany, zostać tutaj i otworzyć prywatną klinikę. W końcu Biarritz jest takim...

-              ...dla Jacinth Powers, w której umiejętności ufam i jestem szczęśliwy mogąc je zapisać.

Jassy nerwowo oderwała dłonie od blatu stołu. Na błyszczącej powierzchni zobaczyła mokry ślad własnych rąk. Przesunęła językiem po wyschniętych wargach i z trudem przełknęła ślinę.

-              Czy... to... jest... jakiś... dowcip? - zapytała wolno. Czuła kompletny zamęt w głowie.

-              Żaden dowcip, mademoiselle Powers - odparł adwokat i zaczął chować papiery do teczki.

-              Ależ na pewno! - Monique wreszcie odzyskała głos. Odwróciła się do mężczyzny siedzącego u końca stołu - Louisa, starszego kuzyna Armanda. Widywali się dość często, ale był on człowiekiem pozbawionym charakteru i zupełnie bezwolnym.

-              Dlaczego nic nie mówisz, Louis? Boże, gdybym ja była mężczyzną.,.

-              To z pewnością przyniosłabyś chlubę własnej płci, ciociu Monique - rozległ się głos Alaina. Jassy popatrzyła na niego i spostrzegła, że on również, mimo wszelkich starań, aby nie stracić panowania, był zły. A raczej wściekły.

Poczuła skurcz w żołądku, który w nieprzyjemny sposób przywrócił ją do rzeczywistości.

Zanim jednak zdążyła cokolwiek powiedzieć, odezwał się Alain:

-              Poczekaj jeszcze chwilę, Marcel. Chciałbym upewnić się co do najważniejszych punktów tego dokumentu, który tak pospiesznie schowałeś. Po to, żebyśmy wszyscy wiedzieli, na czym stoimy.

Jassy zauważyła, że Alain bez podnoszenia głosu przejął kontrolę nad sytuacją.

-              Jeśli idzie o akcje Parfumerie Deville, po pierwsze - zaczął wyliczać - mój wuj zatrzymał pięćdziesiąt jeden procent akcji, co dawało mu kontrolę nad przedsiębiorstwem. Po drugie, ja miałem już dziewięć procent, a teraz otrzymałem dodatkowo dwadzieścia jeden. Po trzecie, pozostałe czterdzieści procent, podzielone równo pomiędzy tante Monique, jej dwoje dzieci i kuzyna Louisa pozostają nie zmienione...

-              Wiadomo, że zostają, wszyscy słyszeliśmy, prawda?

Alain zignorował docinek ciotki i kontynuował tym samym beznamiętnym głosem:

-              Po czwarte, mademoiselle Powers - nie spojrzał nawet w jej kierunku - otrzymała trzydzieści procent, co oznacza, jeżeli nie zawodzą mnie umiejętności matematyczne, że oboje posiadamy równo po trzydzieści procent.

Jego głos był tak chłodny, jak gdyby omawiał właśnie dzisiejszą pogodę.

-              I ona, jak przypuszczam, zajmie miejsce wuja w zarządzie.

Popatrzył pytająco na pana Ridoux. Ten pokiwał głową.

-              Wszystko się zgadza, monsieur Alain. Z tą tylko uwagą, że ze względu na niedoświadczenie mademoiselle, pan będzie prezesem i głównym dyrektorem.

-              Przynajmniej to dobre - wtrąciła się znów Monique. - Ale to jest absolutna hańba. A ty, Ridoux, powinieneś powstrzymać tego starego głupca. My oczywiście podamy w wątpliwość ten testament. Armand był przecież chory, więc...

-              Jako prawnik odradzam pani występowanie do sądu, poza tym daję moje osobiste poświadczenie, że monsieur Deville był w pełni władz umysłowych, nie tylko wtedy, gdy miesiąc temu sporządzaliśmy ten testament, ale także w dniu śmierci.

Monique pochyliła się i obrzuciła Jassy wściekłym spojrzeniem.

-              Wiedziałam, że tak będzie. Powinniśmy byli pozbyć się jej, tak jak całej reszty tych dziwek, od których musieliśmy trzymać go z daleka.

-              Może powinna jednak pani zwrócić uwagę   -              odezwał się cierpko adwokat - na fakt, że mademoiselle Powers nie wiedziała absolutnie nic o testamencie. Poza tym, madame, pragnąłbym przypomnieć pani, że ona mówi doskonale po francusku.

Kobieta wzruszyła ramionami.

-              Trudno.

-              W każdym razie, mamon - wtrącił Robert -myślę, że tej nie pozbyłabyś się tak łatwo. Armand wyglądał na... bardzo przywiązanego do niej.

Jassy drgnęła słysząc tę niewybredną aluzję w jego głosie. Siedziała jednak cicho zaciskając ręce i uparcie wpatrywała się w niewidoczny punkt na przeciwległej ścianie.

Monique dodała złośliwie:

-              Widocznie miała mu do zaoferowania coś naprawdę wspaniałego, ta mała...

Jassy nie zrozumiała tego słowa, ale nie miała najmniejszych wątpliwości, co ono oznacza.

-              Wystarczy, ciociu Monique. Chyba się trochę zagalopowałaś.

Alain Deville nie podniósł głosu ani o pół tonu, ale ciotka od razu zamilkła. Zła, pochyliła się szukając nagle czegoś w swojej torebce z krokodylowej skóry.

Pan Ridoux wychodził jako ostatni. Podszedł do Jassy, łagodnie się uśmiechając.

-              No cóż, mademoiselle, teraz pani wie, dlaczego tak nalegałem.

Uśmiechnęła się blado.

-              Tak. To przypomina sen. - Zmarszczyła czoło. - Na razie. Nie jestem jednak pewna, czy to sen, czy koszmar. Jeszcze godzinę temu zastanawiałam się, ile czasu dadzą mi na spakowanie moich rzeczy. A teraz... Jestem przerażona. Nie mam pojęcia o interesach. - Wzięła głęboki oddech. – Naprawdę chciałabym odmówić przyjęcia tego spadku. Wciąż nie wiem, czy dobrze zrobiłam. Co prawda nikt z rodziny nie był blisko z Armandem, ale...

Na zwykle pogodnej twarzy adwokata odbiło się zdenerwowanie.   Ten  pracowicie  skonstruowany dokument mógłby nie spełnić swojej roli. Jassy zauważyła w oczach prawnika jeszcze coś, czego nie potrafiła odczytać. W końcu powiedział:

-              Jednak zmieniła pani zdanie, riestce pas, mademoiselle!

-              Tak, zmieniłam - odparła stanowczo. Usłyszała, że adwokat odetchnął z wyraźną ulgą. - A to głównie z przekory. Gdyby oni nie byli tacy... tacy głupi. - Wzdrygnęła się na wspomnienie sceny z jadalni. - Ich zachowanie podziałało na mnie jak płachta na byka. Poza tym, jeżeli monsieur Armand naprawdę chciał, żebym miała tę willę i akcje...

Jassy umilkła. Adwokat położył przyjacielsko rękę na jej ramieniu.

-              Bardzo tego pragnął, mademoiselle. Mówię to pani jako jego przyjaciel, nie jako prawnik, nie łamię więc żadnej zasady. On naprawdę bardzo chciał, żeby tak było.

-              Więc cóż. - Zaśmiała się. - W takim razie zaczynamy wojnę.

Wykrzywił twarz w ponurym uśmiechu.

-              Tak, zaczynamy wojnę. Jest pani inteligentną młodą kobietą. Szybko nauczy się pani, na czym polega wielki biznes i jak zarządzać przedsiębiorstwem. Pamiętam, z jakim uznaniem Armand wyrażał się o pani i śmiem twierdzić, że pojedynek Powers kontra Deville będzie wojną Tytanów.

 

 

 

ROZDZIAŁ DRUGI

 

Jassy stała nieruchomo na schodach, dopóki czarny peugeot nie zniknął jej z oczu. W końcu, słysząc jak służba krząta się po domu, weszła do zimnego, ciemnego holu.

Naprzeciwko drzwi wisiało wielkie lustro w pozłacanych ramach w stylu Ludwika XV. Jassy stanęła przed nim i popatrzyła na własne odbicie... Zobaczyła kobietę dość wysoką, szczupłą, w zwykłej bluzce i prostej spódnicy. Strój, choć skromny, podkreślał ładny, pełny biust, wąską talię i kształtne biodra. Miała długie, kręcone włosy opadające na ramiona, skośne, błyszczące zielone oczy - trochę za bardzo kocie i zbyt uważnie patrzące, jak na męskie gusta. Twarz była owalna, delikatna, o jasnej cerze w kolorze magnolii. Po dokładniejszej lustracji Jassy stwierdziła, że jest nawet jaśniejsza od magnolii, wręcz blada.

Porządny drink dobrze by ci zrobił, moja kochana, pomyślała w duchu i weszła do jadalni. Pamiętała, jak po ogłoszeniu testamentu Louis i inni goście wzmacniali siły popijając wyborną szkocką whisky.

Rzeczywiście, na stole stały trzy butelki. Dwie były puste, ale jedna opróżniona tylko do połowy. Jassy nalała sobie trochę, zawahała się, dolała tym razem już więcej i podniosła szklankę.

-              Nareszcie może pani przestać udawać miłośnika herbaty, mademoiselle Powers.

Jassy podskoczyła wylewając whisky na podłogę, omal nie upuściła szklanki. Odwróciła się i zobaczyła Alaina Deville stojącego przy kominku.

-              Myślałam, że pan wyszedł - wybuchnęła.

-              Z całą pewnością tak pani myślała, ale nie wyszedłem, ma chere. Chciałem z panią porozmawiać na osobności.

Patrzyła na Alaina ze zdziwieniem. Wyprostował się i podszedł do niej. Nadal był wściekły. Odruchowo zrobiła krok do tyłu, chwytając ręką za blat stołu.

-              Niech pan nie waży się mnie tknąć!

Skrzywił pogardliwie usta.

-              Ach, więc teraz udajemy cnotkę? Bardzo przekonujące, ale proszę się nie martwić, mademoiselle, nie chciałbym pobrudzić sobie rąk.

Jassy rozejrzała się w panice po pokoju. On widząc to powiedział:

-              A może wezwie pani swoich służących, żeby mnie wyrzucili?

Jego napastliwość spowodowała, że Jassy zupełnie odebrało mowę. Powinnam jednak jakoś się pozbierać, pomyślała. Monique Deville to przebiegła...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin