Kazusy_z_ob._przypisania_-_podżegania,_kontratypów_itd.doc

(153 KB) Pobierz
Obiektywne przypisanie

 

 

Obiektywne przypisanie

 

1. Jacek W. i Zygmunt M. wybrali się na narty na Kasprowy Wierch.  Mimo łączącej ich od dawna przyjaźni , w ostatnim  okresie stosunki między nimi uległy znacznemu ochłodzeniu.  Powodem tego był fakt nawiązania przez Zygmunta M. bliskich  kontaktów z byłą dziewczyną Jacka W. Pod powierzchnią  zewnętrznie poprawnych stosunków między oboma mężczyznami  kryła się głęboka nienawiść Jacka W. do Zygmunta M. Wielokrotnie w gronie najbliższych przyjaciół Jacek  W. odgrażał się, że gdyby tylko miał sposobność,  to zabiłby Zygmunta M. Jadąc do Zakopanego Jacek W. siedział  w miejscu, gdzie leżały narty. Korzystając z okazji  rozkręcił wiązanie w jednej z nart Zygmunta M. tak,  iż po kilku zjazdach winno ono oderwać się od narty. Jacek  W. wiedział, że Zygmunt M. jest początkującym narciarzem  i oderwanie się wiązania podczas zjazdów po trudnym  stoku Kasprowego Wierchu może spowodować upadek, którego  konsekwencji nie da się przewidzieć. Obaj mężczyźni  jeździli na nartach cały dzień i mimo tego, że udało  im się zjechać 10 razy, nic nie stało się z nartami  Zygmunta M. Około godz. 16.30 w okolicach górnej stacji  kolejki było tylko kilka osób. Jacek W. i Zygmunt M. rozpoczęli  ostatni zjazd będąc praktycznie sami na stoku. Jechali mało  uczęszczaną trasą. W pewnym momencie, gdy znajdowali  się w miejscu niewidocznym ani z dolnej, ani też z górnej  stacji kolejki, jadący przodem Zygmunt M. upadł przy bardzo  dużej prędkości. Jacek W. zatrzymał się w pewnej  odległości od niego i widząc, że Zygmunt M. nie  rusza się przez kilka minut, po wahaniu zjechał na dół,  zostawiając go leżącego na stoku. Wiedział, że  po nim będą jeszcze zjeżdżać ratownicy TOPR. Sądził  jednak, iż mogą oni nie zauważyć leżącego  Zygmunta M., ponieważ znajdował się on w miejscu, gdzie  jazda była zabroniona, a trasa praktycznie nie sprawdzana przez  ratowników TOPR. Przy dolnej stacji kolejki linowej zjadł  obiad i spędził kilka godzin w restauracji oczekując  wiadomości o Zygmuncie M. Wieczorem udał się do domu  do Krakowa. Następnego dnia ratownicy TOPR znaleźli zamarzniętego  Zygmunta M. Biegły z zakresu narciarstwa alpejskiego, który  dokonywał oględzin nart Zygmunta M. stwierdził, iż  w jednej z nich wyrwane zostało wiązanie. Przyczyną  uszkodzenia było pęknięcie metalowej prowadnicy stanowiącej  podstawę wiązania oraz częściowe wykręcenie  śrub w tym wiązaniu. Stwierdził ponadto, że przyczyną  wypadku było wyrwanie wiązania oraz słabe umiejętności  narciarskie Zygmunta M., a także to, że jechał on trasą,  która tego dnia była zamknięta dla narciarzy ze względu  na szczególnie niebezpieczne warunki. Biegły lekarz sądowy  orzekł, że przyczyną śmierci Zygmunta M. było  wychłodzenie organizmu. Stwierdził również istnienie  urazu głowy, jakiego doznał Zygmunt M. podczas upadku na wystający  kamień. Zdaniem biegłego, gdyby Zygmunta M. zabrano ze stoku  i udzielono mu natychmiastowej pomocy lekarskiej, zostałby uratowany.

 

2. Jarosław T. i Marta H. podróżowali samochodem  z Krakowa do Zakopanego. Na krętej i niebezpiecznej drodze  Jarosław T. prowadził swojego Forda z prędkością  130 km/h. Jechał fantazyjnie i brawurowo. Była to ich pierwsza  podróż i chciał zrobić jak najlepsze wrażenie  na swojej dziewczynie. W pewnej chwili, wyprzedzając tuż przed  zakrętem wpadł w poślizg i uderzył w przydrożne  drzewo. Samochód został kompletnie rozbity. Marta H. oprócz  ogólnych potłuczeń miała złamane obie nogi. Wezwana  karetka pogotowia przewiozła ją do pobliskiego szpitala w M.,  gdzie lekarze ze względu na otwarty charakter złamania lewego  uda przystąpili niezwłocznie do operacji. Operował młody  i niedoświadczony lekarz Mirosław W. W zdenerwowaniu popełnił  podczas operacji kilka błędów. Rana na lewym udzie zaczęła  ropieć, kilka godzin później widoczne już były  objawy wysokiej gorączki. Następnego dnia rano podczas obchodu  ordynator oddziału chirurgicznego Maciej K. stwierdził wysoką  gorączkę. W tym czasie rozpoczynał się już proces  zapalny w ranie pooperacyjnej, którego ordynator nie rozpoznał.  Na sugestie Mirosława W., iż należy natychmiast przewieźć  Martę H. do Kliniki AM w Krakowie odparł, że sam da sobie  radę z tym przypadkiem. Zapisał chorej jedynie kilka leków  obniżających gorączkę. Trzy dni później Marta  H. była cały czas nieprzytomna. Zdezorientowany ordynator  dopiero wówczas zdecydował się na przewiezienie jej do  kliniki, gdzie u chorej stwierdzono zakażenie krwi. Mimo podjętych  natychmiast działań leczniczych Marta H. zmarła cztery  dni później na zakażenie krwi. W toku postępowania  biegli orzekli, że gdyby stan zapalny został rozpoznany wcześniej,  to istniała możliwość uratowania chorej.

Rozważ problem odpowiedzialności karnej Jarosława  T., Mirosława W. oraz Macieja K.

 

 

3. Małżonkowie Julietta i Tyberiusz D. jechali swym samochodem  do Wiednia na kongres naukowy lekarzy, na którym Tyberiusz D.  miał wygłosić ważny referat. Spieszyli się, gdyż  przed rozpoczęciem obrad następnego dnia rano, jeszcze  tego wieczoru Tyberiusz D. chciał oprowadzić żonę  po stolicy Habsburgów. Samochód prowadzony przez Tyberiusza  D. pędził więc ze znacznym przekroczeniem dozwolonej  prędkości. Na trasie szybkiego ruchu w okolicach Ołomuńca  Tyberiusz D. stracił w pewnej chwili panowanie nad kierownicą,  pojazd przejechał przez pas zieleni oddzielający obie nitki  drogi i zderzył się czołowo z nadjeżdżającą  z naprzeciwka Skodą. Kierowca Skody zginął na miejscu,  zaś w luksusowym samochodzie Tyberiusza D., wyposażonym  m.in. w poduszki powietrzne, zadziałała nie wiedzieć  czemu tylko poduszka chroniąca kierowcę. W efekcie Tyberiuszowi  D., poza silnym szokiem, nic się nie stało, natomiast jego  żona była ciężko ranna. Otrząsnąwszy się  z szoku, Tyberiusz D. zbadał obrażenia żony i stwierdził,  że są one tak poważne, iż jego towarzyszka życia  znajduje się w agonii. Julietta nie straciła przytomności  i aczkolwiek na skutek złamania w kilku miejscach obu szczęk  nie mogła mówić, to jednak patrzyła na męża  wyrażającymi ogromne cierpienie oczyma i usiłowała  wysunąć język. Tyberiusz D. zrozumiał ten gest i zrozpaczony  odszukał we wraku samochodu swój neseser, wyjął z niego  kapsułkę z tabletką i położył tabletkę  na języku konającej żony. Julietta przełknęła  tabletkę i wykrzywiła zmasakrowaną twarz w grymas  mający wyrażać wdzięczność. Po kilku sekundach  już nie żyła. Tabletka podana jej przez męża zawierała  skondensowaną dawkę preperatu uzyskanego w laboratorium kierowanym  przez Tyberiusza D., który to preparat sam i w takiej ilości  stanowił zabójczą truciznę, zaś w medycynie  miał być wykorzystywany jako komponent do nowego leku. To  właśnie tę tabletkę miał Tyberiusz D. zaprezentować  na kongresie swym uczonym kolegom. Biegli lekarze przedstawili opinię,  z ktorej wynikało, że jakkolwiek bezpośrednią przyczyną  zgonu Julietty D. było otrucie, to jednak z rozległości  i charakteru odniesionych przez nią w wypadku obrażeń  wynika, że i tak nie miała w świetle wiedzy lekarskiej  szans na przeżycie. Natomiast biegli w zakresie rekonstrukcji  wypadków drogowych orzekli, iż przyczyną zderzenia nie  była nadmierna prędkość pojazdu Tyberiusza D., lecz  niespodziewana awaria układu kierowniczego (zablokowanie kierownicy)  i że także przy zachowaniu przez kierowcę dozwolonej  prędkości doszłoby do kolizji, tyle że samochód  małżonków D. uderzyłby wówczas przypuszczalnie  nie w przód, lecz w bok (od strony kierowcy) Skody. Ustalenia  specjalistów czeskich, badających samo miejsce wypadku niedługo  po zdarzeniu, potwierdzili także polscy biegli sądowi.

 

 

Kazus I

Krzysztof K., Maria D. i Robert W., obywatel Szwecji pochodzenia  polskiego, odbywali podróż jachtem morskim. Wszyscy mieli  uprawnienia do sterowania tego typu jednostką. Gdy jacht znajdował  się w środkowej części Morza Bałtyckiego doszło  do załamania pogody. W pewnym momencie z uwagi na silny wiatr  zachodni Krzysztof K. zdecydował się na zwinięcie jednego  z żagli. Zapytał o to bardziej doświadczonego Roberta  W. Ten, mimo że początkowo miał wątpliwości, wyraził  aprobatę dla pomysłu Krzysztofa K. Wspólnie przystąpili  do czynności zwijania żagla. Manewr okazał się fatalny  w skutkach - doszło do wywrotki jachtu. W trakcie tej  wywrotki Maria D. została uderzona przez jeden z masztów  i doznała złamania ręki. Znajdowała się w szoku.  Skarżyła się także na ostre bóle w klatce piersiowej.  Dzięki posiadanym kamizelkom ratunkowym załoga jachtu utrzymała  się na wodzie. Po upływie pół godziny unoszących  się na wodzie Krzysztofa K., Marię D. i Roberta W. zabrał  na pokład przepływający obok polski prom. Po wstępnym  badaniu stwierdzono konieczność natychmiastowej hospitalizacji  Marii D. Szok spowodowany wywrotką doprowadził do rozległego  zawału serca. Przewieziono ją helikopterem do szpitala w Gdyni.  Mimo wysiłku lekarzy Maria D. zmarła.

Według opini biegłych manewr zwinięcia żagla w warunkach,  jakie panowały tuż przed wypadkiem był rażącym  naruszeniem reguł sztuki żeglarskiej.

Oceń odpowiedzialność karną Krzysztofa K.  i Roberta W.

 

Kazus II

Lucyna W. pracowała jako pielęgniarka w szpitalu w L.  Pewnego razu, w trakcie nocnej zmiany, akurat gdy jej koleżanka  dzieliła się z nią wrażeniami z zagranicznej wycieczki,  otrzymała od lekarza dyżurnego Jana C. polecenie podania trzem  pacjentkom lidokainy w kroplówce. Zasłuchana w opowieść  koleżanki, Lucyna W. otworzyła drzwiczki stojącej w pokoju  pielęgniarek szafki i - nie patrząc w ogóle na półkę   - zdjęła z niej 3 jednakowe pojemniki. Nie rzuciwszy  nawet okiem na napisy znajdujące się na pojemnikach, płyn  w nich zawarty podała pospiesznie w kroplówce pacjentkom,  chcąc jak najszybciej wrócić do koleżanki i usłyszeć  dalszy ciąg jej relacji. Po pewnym czasie, zmuszona znowu sięgnąć  do tej samej szafki, Lucyna W. z przerażeniem stwierdziła,  że na górnej półce pojemniki z lidokainą stoją  w komplecie, brak natomiast 3 pojemników z benzyną. Pielęgniarka  w lot pojęła swą omyłkę i natychmiast zaalarmowała  lekarza dyżurnego. Dzięki temu jedną z pacjentek uratowano:  po kilku dniach po działaniu benzyny w jej organizmie nie było  śladu.

Prokurator wniósł akt oskarżenia nie tylko przeciwko Lucynie  W., ale także przeciwko lekarzowi Janowi C., ponieważ w toku  śledztwa ustalono, że ten doświadczony lekarz, poinformowany  przez Lucynę W. o przyczynie zaistniałej sytuacji, dopuścił  się błędu terapeutycznego (obrał niewłaściwą  metodę postępowania) w stosunku do jednej z dwu zmarłych  pacjentek. Gdyby postąpił zgodnie z zasadami sztuki lekarskiej,  pacjentka najprawdopodobniej by przeżyła.

 

Kazus III

Franciszek K. był kierowcą w firmie transportowej  „Truckcar” w Z. Firma uzyskała bardzo dobry kontrakt na  dostarczenie dużej ilości towarów z miejscowości  Z. do portu w G. Z uwagi na posiadanie tylko czterech samochodów  ciężarowych, dyrektor firmy Jarosław B. zaproponował  kierowcom pracę w godzinach nadliczbowych, oferując bardzo  wysokie dodatkowe wynagrodzenie. Franciszek K. przystał na tę  propozycję i zobowiązał się do pracy po 12 godzin  dziennie w czasie realizacji kontraktu. Ciężarówka,  którą użytkował Franciszek K., była starym samochodem  marki Volvo F 12 zakupionym przez firmę transportową „Truckcar”  na wyprzedaży od jednego z niemieckich przedsiębiorstw.  Ze względu na nienajlepszy stan techniczny samochód ten ulegał  częstym awariom. Szczególnie dokuczliwe były kłopoty  z oświetleniem pojazdu, które wielokrotnie było naprawiane  przez Franciszka K. We czwartek późnym popołudniem po  załadowaniu pojazdu Franciszek K. zauważył uszkodzenie  tylnego oświetlenia samochodu. Wykrytą awarię zgłosił  dyrektorowi firmy prosząc o przełożenie wyjazdu na następny  dzień ze względu na fakt, iż sam nie był w stanie  usunąć uszkodzenia. Dyrektor nie zgodził się na przełożenie  wyjazdu twierdząc, że jeśli towar nie zostanie dostarczony  we czwartek wieczorem do portu w G., to firma poniesie wielkie straty.  Zagroził również Franciszkowi K., że jeśli odmówi  wyjazdu, to zostanie zwolniony z pracy. Po rozmowie z dyrektorem  Franciszek K. wyruszył w drogę. Po zapadnięciu zmierzchu  został zatrzymany przez patrol policyjny z powodu braku oświetlenia  tyłu pojazdu. Zdarzenie miało miejsce na autostradzie i jeden  z policjantów ze względu na bezpieczeństwo nadjeżdżających  pojazdów położył na jezdni czerwone światło  ostrzegawcze sygnalizujące, że na poboczu stoi nieoświetlony  pojazd. Policja poleciła Franciszkowi K., aby pojechał do  pobliskiego miasteczka i tam naprawił uszkodzone oświetlenie  lub - gdyby okazało się to niemożliwe - spędził  tam noc. Samochód policyjny miał jechać z tyłu i oświetlać pozbawioną świateł ciężarówkę. Samochód  policyjny stał przed pojazdem Franciszka K., dlatego też  zanim ciężarówka ruszyła, jeden z policjantów  zabrał z jezdni światło ostrzegawcze. W chwilę  później na wjeżdżającą na autostradę ciężarówkę  wpadł jadący z prędkością 110 km/h samochód  osobowy. W wyniku zderzenia kierowca tego pojazdu oraz pasażer  odnieśli śmiertelne obrażenia. Franciszek K. oraz  dwaj policjanci nie doznali żadnego uszczerbku. Dozwolona  prędkość na tej autostradzie wynosi 110 km/h.

 

Kazus IV

Lekarz Wacław W. przeprowadzał zabieg bronchoskopii u sześcioletniej  Marii U. Wykonywanie znieczulenia zlecił lekarzowi-stażyście  Michałowi B. Ten przedawkował stosowany lek, na skutek czego  pacjentka uległa wstrząsowi. Wacław W. polecił przynieść  aparaturę służącą do wyprowadzania ze wstrząsu.  Okazało się jednak, że nie ma klucza do pomieszczeń,  gdzie przechowywana była ta aparatura. Maria U. zmarła.

W toczącym się przed sądem postępowaniu przeciwko  Wacławowi W. i Michałowi B. ustalono, że matka zmarłej  dziewczynki kategorycznie sprzeciwiła się przeprowadzeniu  bronchoskopii u swej córki, gdy Wacław W. prosił ją  o wyrażenie zgody na taki zabieg. Równocześnie w aktach  sprawy znajdowała się karta przyjęcia Marii U. do szpitala.  Zawierała ona m.in. podpisane przez jej matkę oświadczenie,  że zgadza się na przeprowadzenie u swej córki wszystkich  zalecanych przez lekarza zabiegów. Biegli orzekli w swej opinii,  że z punktu widzenia zasad sztuki lekarskiej podjęcie decyzji  o przeprowadzeniu zabiegu bronchoskopii było zasadne. Nadto biegli  stwierdzili, że lekarz prowadzący bronchoskopię ma prawo  przypuszczać, iż takie podstawowe wiadomości jak dawkowanie  leku w zależności od ciężaru ciała dziecka powinny  być znane każdemu lekarzowi, który otrzymał dyplom  ukończenia studiów medycznych. Ustalono również, że  napisy na opakowaniu zawierającym lek, który Michał B.  podał pacjentce podczas operacji, dokonując znieczulenia,  mówiące o sposobie jego dawkowania były po niemiecku,  w języku, którego lekarz-stażysta nie znał.

 

Kazus V

Jan W. był dróżnikiem kolejowym w miejscowości P.  Jego zadaniem było kontrolowanie automatycznie zamykanego przejazdu.  W trakcie służby, późno wieczorem odwiedził go  szwagier, Zenon D., który wracał po świętach do jednostki  wojskowej i szedł na przystanek PKS znajdujący się około  1000 m od przejazdu kolejowego. Zenon D. namówił Jana W. do  spożycia alkoholu. Po kilku kieliszkach, kiedy zbliżał  się czas odjazdu autobusu, Jan W. postanowił odprowadzić  szwagra. Obaj mężczyźni wyszli z budki dróżnika  i szybkim krokiem udali się wzdłuż asfaltowej drogi w kierunku  przystanku. Jan W. twierdził, że podejdzie tylko kawałek  drogi, ponieważ musi wracać z uwagi na zbliżającą  się godzinę przejazdu ekspresu „Warta”, a wydaje  mu się, że automat chyba nie pracuje należycie, „bo  coś się zacina”. Kiedy weszli w gęsty zagajnik nagle  otoczyła ich grupa pięciu mężczyzn. Jeden z nich  uderzył Jana W. metalowym prętem. Po uderzeniu tym Jan W.  stracił przytomność. Napastnicy pozostawili nieprzytomnego  Jana W. na drodze i udali się w pościg za Zenonem D.

Jan W. odzyskał przytomność po kilkunastu  minutach. Gdy słaniając się na nogach dotarł do przejazdu,  zorientował się, że bariery nie są spuszczone,  zaś w rowie znajduje się samochód marki Polonez. Poraniony  mężczyzna z Poloneza wytłumaczył Janowi W., że  w ostatniej chwili zahamował przed przejeżdżającym  przez otwarty przejazd pociągiem. Wpadł w poślizg i samochód  znalazł się w rowie.

Jak następnie stwierdzono, uległ uszkodzeniu  automat zamykający przejazd. Na 10 minut przed przejazdem ekspresu  uszkodzenie było sygnalizowane w pomieszczeniach dróżnika  sygnałem dźwiękowym oraz świetlnym. W Polonezie  znajdowało się razem z kierowcą pięć osób,  z których trzy musiały przez kilkanaście dni nosić  opatrunki związane z doznanymi obrażeniami. Ustalono nadto,  że z miejsca, w którym doszło do napadu, Jan W. mógł  wrócić do budki dróżnika na 12 minut przed przejazdem  ekspresu, z uwagi na to, że tego dnia pociąg przejeżdżał  przez przejazd 5 minut wcześniej niż zwykle.

Oceń ewentualną odpowiedzialność karną  Jana W.

 

Orzecznictwo:

1. wyrok SN z dnia 8 marca 2000 r., (III KKN 231/98) pub. OSP 2001 nr. 6 poz. 94 i glosy do tego orzeczenia: A. Górksiego (OSP 2001, nr. 6, poz. 94), J. Giezka (PiP 2001, nr. 6, str. 109)i J. Majewskiego (OSP, nr. 10, poz. 146)

2. wyrok SN z dnia 4 listopada 1998 r., (V KKN 303/97) pub. OSNKW 1998, nr. 11-12, poz. 50

3. wyrok SN z dnia 1 grudnia 2000 r., (IV KKN 509/98), pub. OSNKW 2001, nr. 5-6, poz. 45

 

 

Kazusy: Formy stadialne (dokonanie – usiłowanie – przygotowanie)

 

Kazus 1

 

Wiktor K. namiętnie grając w karty popadł w poważne kłopoty finansowe. Potrzebował większej sumy pieniędzy. Z tego powodu zdecydował się rozwiązać swoje problemy dokonując włamania do wypożyczalni kaset video, z której został zwolniony kilka tygodni wcześniej. Widział, że jego były szef zostawia pieniądze w sejfie na zapleczu wypożyczalni do którego jako były pracownik znał szyfr.

Czwartkowej nocy, kiedy Wiktor K. spodziewał się, że w sejfie będzie utarg z całego tygodnia, udał się w okolicę wypożyczalni, mieszczącej się na parterze wielofunkcyjnego budynku biurowego. Ponieważ wypożyczalnia znajdowała się w dość ruchliwym miejscu Wiktor K. postanowił najpierw upewnić się, że nikt go nie dostrzeże. Po kilkugodzinnej obserwacji, około godziny 2 w nocy, gdy ruch pieszych zamarł podszedł do tylnego wejścia. W momencie, gdy wyciągał łom z torby, którą miał ze sobą, usłyszał głosy pijanych młodych ludzi wracających z imprezy z pobliskiej dyskoteki. Żeby nie zostać zauważonym natychmiast schował się w pobliskich krzakach. Po odczekaniu kilkunastu minut i upewnieniu się, że nikogo nie ma ponownie przystąpił do działania. Wyciągnął łom i próbował wyważyć nim drzwi ale ku swojemu zdziwieniu nie miał dość siły ażeby wyłamać zamki i dostać się do środka. Po kilku minutach widząc swoje niepowodzenie zrezygnował z próby dostania się do środka. „Jestem nieudacznikiem. Nie potrafię nawet dostać się do środka. Żaden ze mnie złodziej. Trzeba będzie zrezygnować.”- pomyślał i postanowił, że zdobędzie pieniądze w jakiś inny sposób.

Jednak po kilku dniach, gdy jego wierzyciele karciani zaczęli go naciskać na zwrot długów honorowych Wiktor K. postanowił ponownie podjąć próbę włamania do wypożyczalni. Tym razem postanowił dostać się do niej przez małe okienko od piwnicy. Kolejnego czwartkowej nocy udał się w okolicę wypożyczalni. Upewniwszy się, że jest sam podszedł pod okienko i wybił w nim szybę. Ku swojemu zdziwieniu okienko było otwarte. Dostał się do środka i od razu udał się do pomieszczenia w którym stał sejf. Znając szyfr bez problemu otworzył go i ku swojej złości nie znalazł w nim pieniędzy. Nie wiedział, że wyjątkowo tego dnia jego były szef postanowił zanieść pieniądze do banku w czwartek a nie jak to czynił zwykle w piątek. Wiktor K. wpadł we wściekłość. Postanowił w akcie zemsty spalić całą wypożyczalnie, zacierając przy okazji ślady włamania. Wiedział, że szef trzyma na zapleczu kilkulitrowy karnister z benzyną. Część z niej rozlał po wypożyczalni zaś resztę pozostawił w pojemniku i przygotował prowizoryczny lont ze sznurka, który namoczył w benzynie, aby dobrze acz powoli się palił. Zapalił lont i szybko opuścił wypożyczalnie. Gdy tylko wydostał się przez okienko został pochwycony przez patrol policji wezwany przez strażnika z pobliskiego banku, który zauważył światło w wypożyczalni. Okazało się, że gdy policjanci weszli do środka budynku zdołali jeszcze zgasić wolno palący się lont i do wybuchu nie doszło.

W czasie prowadzonego przez policję dochodzenia uzyskano również filmy z kamery przemysłowej z banku, na których zarejestrowano oba zajścia przy wypożyczalni z dwóch kolejnych czwartków. Ustalono też, że w czasie pierwszej próby kradzieży w sejfie w wypożyczalni znajdowała się gotówka w kwocie 5 tysięcy złotych.

Oceń odpowiedzialność karną Wiktora K.

 

 

 

Kazus 2

 

Krzysztof W. pracujący w fabryce lekarstw, w której produkowano między innymi Viagrę, zapewniał sobie dodatkowe źródło dochodu systematycznie wynosząc z zakładu ten specyfik, korzystając z faktu, że pracownicy nie byli sprawdzani przez ochronę. Pewnego razu, gdy właśnie w szatni zakładu przygotowywał kolejną partię tabletek Viagry do wyniesienia ich na zewnątrz, niespodziewanie przyłapał go na tym fakcie Tomasz J. Widząc co się dzieje Tomasz J. zagroził mu, że jeśli nie skończy z tym procederem doniesie na niego do dyrekcji i straci pracę. Krzysztof W. pomyślał, że trzeba zamknąć usta Tomaszowi J. oraz, że dobrze by było gdyby przydarzyłby mu się jakiś wypadek w czasie pracy. Do obowiązków Tomasz J. należałoby czyszczenie maszyn wykorzystywanych do produkcji leków silnie trującymi chemikaliami, co też czynił w specjalnym stroju ochronnym. Krzysztof W. z kolei był odpowiedzialni między innymi za przygotowanie używanych przez robotników strojów ochronnego ażeby spełniał wymogi bezpieczeństwa. Kilka dni później Krzysztof W. sprawdzał właśnie ekwipunek wykorzystywany przez ekipę czyszczącą do której należał Tomasz J. W czasie kontroli Krzysztof W. zauważył, że przy butli tlenowej będącej częścią ekwipunku Tomasza J., jest znacznie przykręcony dopływ powietrza do maski tlenowej, co przesądzało, że pracujący z takim ekwipunkiem człowiek straci przytomność po kilku minutach pracy z uwagi na niedotlenienie, a w ostateczności grozi mu nawet śmierć przez uduszenie albo poważne uszkodzenie mózgu. Krzysztof W. pomyślał że to doskonały sposób na pozbycie się gadatliwego kolegi psującego mu świetny interes bez skierowania na siebie podejrzeń, bo zostanie to uznane z pewnością jako nieszczęśliwy wypadek. Krzysztof W. postanowił nie dotykać ekwipunku ochronnego, w którym Tomasz J. miał za godzinę rozpocząć pracę. Mężczyzna nie był przekonany czy postępuje właściwie. Z jednej strony sprzedaż Viagry na lewo przynosiła mu spore dochody ale z drugiej strony zdawał sobie sprawę, że Tomasz J. może stracić nawet życie. Dlatego też po licznych rozterkach wewnętrznych postanowił jednak ostrzec Tomasz J., że ma niesprawny ekwipunek ochronny. Zdołał o tym donieść kierownikowi grupy czyszczącej akurat w momencie, gdy ubrani już w stroje ochronne pracownicy w tym Tomasz J. przystępowali do swojej pracy. W czasie przeprowadzonego postępowania wyjaśniającego skruszony Jarosław K. przyznał się do tego, chciał wykorzystać zaistniałą sytuację do nastraszenia Tomasza J.

Oceń odpowiedzialność karną Krzysztofa W.

 

 

Kazus 3

 

Zbigniew F. zawzięty przeciwnik polityczny rządzącej partii, działając w pełnym przekonaniu o tym, że działa w celu zapewnienia rodakom swobód obywatelskich postanowił wyeliminować z życia publicznego jednego z bardziej znienawidzonych ministrów. Wiedząc, że ten boi się jeździć samochodami i porusza się po kraju wyłącznie pociągami postanowił doprowadzić do wykolejenia się pociągu. Znając plany podróży, o których przeczytał w gazecie, zaplanował, że podłoży ładunki wybuchowe pod mostem kolejowym przez który miał przejeżdżać pociąg. Ponieważ jako profesor prawa nie znał się na ładunkach wybuchowych wtajemniczył w swoje plany swoich kolegów z kółka myśliwskiego będących saperami w wojsku Witolda K. i Andrzeja J. Oni obaj również nienawidzili tegoż ministra  z uwagi na to że to zaproponowana przez niego ustawa pozbawiła ich jako współpracowników PRL-owskich służb bezpieczeństwa wysokich emerytur woskowych.  Pierwszy z nich dokonał obliczeń potrzebnych ażeby ustalić ile materiałów wybuchowych należy podłożyć pod most. Drugi zaś zobowiązał się pomóc w podłożeniu ładunku. W dniu przejazdu pociągu przez most Zbigniew F i Andrzej J. podłożyli przygotowany materiał wybuchowy pod filary mostu. W momencie jednak gdy podłączali ląd do zapalnika i mieli zamiar oczekiwać na przyjazd pociągu zostali zatrzymani przez Straż Ochrony Kolei. Jak się okazało pociąg tamtego dnia w ogóle nie wyjechał z Warszawy.

Oceń odpowiedzialność karną Zbigniew F., Witolda K. i Andrzeja J.

 

Kazus 4

 

Jolanta W. poznała w pubie przystojnego, dobrze zbudowanego Piotra J. Po spędzeniu miłego wieczoru na rozmowie, w czasie której Piotr J. postawił Jolancie W. kilka drinków, mężczyzna zaproponował jej, że odwiezie ją do domu. W czasie drogi do mieszkania Piotr J. nieoczekiwanie zatrzymał samochód w ustronnym miejscu i bez skrępowania zaczął czynić Jolancie W. niedwuznaczne propozycje. Kobieta zdecydowanie odmówiła żądając natychmiastowego odwiezienia do domu. Na to Piotr J. zareagował gwałtownie. Przyciągnął Jolantę W. do siebie i zaczął siła ściągać jej bluzkę. Przerażona kobieta zaproponowała, że w takim razie chętnie odbędzie z nim stosunek seksualny u niej w mieszkaniu. Zadowolony Piotr J. odpalił samochód i pojechał pod dom Jolanty W. Ta jak tylko znalazła się na zewnątrz samochodu zaczęła wzywać pomocy sąsiadów.

Oceń odpowiedzialność karną Piotra J.

 

Kazus 5

 

Józefowi K. znudził się jego stary telefon komórkowy, który nie dość, że był już dość starym modelem do jeszcze był mocno zdezelowany. Marzył mu się nowy model Motoroli, który widział w reklamie telewizyjnej. „Właśnie taką będę miał! Żadną inną!” – powiedział sobie w myśli. Dlatego też postanowił zapolować. Wiedział, że w uczniowie pobliskiego liceum nie będą stawiali mu oporu, gdy poprosi ich o fanta. Następnego dnia popołudniu udał się do parku obok liceum i podchodząc do pierwszego napotkanego ucznia, chwyciwszy go za ubranie, zażądał oddania telefonu. Ku jego rozczarowaniu uczeń ten nie miał takiego modelu komórki jaki Józef K. sobie wymarzył. Zdegustowany i zdenerwowany ażeby poprawić sobie humor uderzył kilka razy w twarz chłopca, łamiąc mu nos. Następnie odszedł nie zabierając telefonu.

Oceń odpowiedzialność karną Józefa K.

 

Kazus 51

Sebastian C. postanowił zabić Kazimierza K.,  którego obarczał wyłączną winą za całkowity  rozpad jego małżeństwa. To do niego przecież odeszła  jego żona Waleria C., kobieta, którą bardzo kochał. Ułożywszy plan realizacji powziętego zamiaru, pojechał  najpierw do sąsiedniego miasteczka, by odwiedzić swego brata  Floriana C., mieszkającego samotnie oficera WP i wydostać  od niego podstępnie broń. Florian C. bardzo się ucieszył  z tych odwiedzin i wystawił na stół wódkę. Sebastian C. odmówił jednak picia, zasłaniając się chorobą.  Brat pił więc sam, aż zamroczony alkoholem zasnął.  Sebastian C. tylko na to czekał. Podszedł do kredensu, wiedząc, że brat przechowuje pistolet w jednej z szuflad. Z pistoletem  w torbie wrócił do swej miejscowości i prosto z dworca  udał się do mieszkania Kazimierza K. Otworzyła mu jego  była żona Waleria C. Wszedł do środka nic jej nie  mówiąc, wyciągnął pistolet i skierował go  w stronę Kazimierza K. Gdy pociągnął za spust, Waleria  C. podbiła mu rękę tak, że chybił. Odepchnął  ją z całej siły i ponownie wymierzył. W tym momencie  jednak ogarnęło go poczucie bezsensowności tego, co robi  i nie strzelił powtórnie, chociaż mógł. Wyszedł  z mieszkania Kazimierza K. i...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin