03 Pogrzeb i stypa.doc

(108 KB) Pobierz
Arthur Weasley

Arthur Weasley
POGRZEB I STYPA
Epilog V tomu

Utwór jest w pełni kompatybilny z fanfiktami Minerwy (znanej dawniej jako Dziewczyna Hagrida) “Apokryf” i “Apokryf – epilog surrealistyczny” oraz z tekstem kanonicznym.
Postać Andrei pochodząca ze wspomnianych fanfiktów została wprowadzona za wiedzą, zgodą i w porozumieniu z ich autorką.
Nazwa lokalu „Zdechły Kot” pochodząca z fanfiktu Arpi Sideris „Honor i krew Śmierciożercy” została wykorzystana za wiedzą i zgodą autorki.
Autor stanowczo oświadcza, że wszelkie podobieństwo do osób istniejących i sytuacji zachodzących w rzeczywistości jest zamierzone.

Ponieważ w temacie macierzystym odcinki nie są oddzielone komentarzami, zamieszczam całość w jednej notce.


Aspazja Bones miała niejasne wrażenie, że jej wnuczka - wbrew temu, co kategorycznie twierdziła wieczorem - nie obudzi się bez pomocy z zewnątrz wcześniej niż na obiad. Wrażenie to potęgował fakt, że Susan była w stanie spać w dowolnym miejscu, bez względu na hałas i niewygodę, i trudno było ją obudzić, kiedy swego czasu zasnęła na trybunie w czasie meczu quidditcha, cóż dopiero we własnym łóżku pierwszego ranka po najgorszym roku w Hogwarcie.
Weszła do pokoju. Susan, jak było do przewidzenia, spała. Obok jej głowy zobaczyła jednak z jednej strony szopę rudych włosów, a z drugiej mocne przedramię z rozległą blizną po oparzeniu.
Starsza pani nie uważała łóżka swojej wnuczki za właściwe miejsce dla osobnika płci rażąco odmiennej, a już na pewno dla osobnika starszego od Susan o dziesięć lat, który pracuje ze smokami, pochodzi z rodziny, której nie ima się antykoncepcja, i w dodatku nie wylewa za kołnierz. Miała nieco inne zdanie na temat wychowywania dorastających panienek niż jej synowa.
Ale po pierwsze - to już sprawa synowej, po wtóre zaś - jeśli znalazł się w łóżku Susan, to ta ostatnia zapewne go kocha. A dzieci aurorów potrafią być uparte. Wiedziała coś o tym. W końcu też była córką aurora.
A po trzecie – synowa synową, a babcia na wszelki wypadek obłożyła wnuczkę kilkoma zaklęciami zabezpieczającymi ją przed konsekwencjami zbyt wylewnego okazywania uczuć.
Wyciągnęła różdżkę.
- Dormitu veritas! - powiedziała i wyszła z pokoju na palcach.
Za kwadrans rzuci zaklęcie łagodnego przebudzenia. Nie jest proste, ale powinna sobie poradzić, zresztą nie ma innego wyjścia. Obudzą się, wiedząc o sobie nawzajem to, co najbardziej chcieliby wiedzieć, ale boją się zapytać. Ciekawe, swoją drogą, co to będzie, też by się chętnie dowiedziała...
@ @ @
Dlaczego, myślał Charlie Weasley. Dlaczego jest mi tak dobrze właśnie teraz, kiedy ogólnie jest tak źle?
Obudził się, mając przy boku dziewczynę, która go najwyraźniej kochała. Czekał na to dziewięć lat (choć robił wszystko, żeby uwierzyć, że do niczego mu to nie jest potrzebne). Doczekał się. Dlaczego akurat w dniu, w którym mieli iść na pogrzeb? U progu wojny, której ma dużą szansę nie przeżyć (w końcu od trzystu lat nie było wojny, która by nie zabrała kilku Weasleyów)?
@ @ @
Dopiero kiedy Harry dowiedział się, że Remus Lupin z narażeniem życia wrócił na miejsce walki i sprowadził ciało Syriusza, dotarło do niego, że to, co się stało, jest nieodwracalne. Syriusz nie wróci. Nigdy.
Pierwszy raz w życiu miał być na pogrzebie. Dursleyowie nie mieli zwyczaju chodzić na pogrzeby (pomijając fakt, że i tak pewnie nie zabieraliby go ze sobą) i nawet kiedy zmarł dziadek ciotki Petunii, nie poszli na pogrzeb, uważając to za stratę czasu i zbędny stres (ktoś mógłby na przykład zadawać krępujące pytania o syna drugiej wnuczki nieboszczyka, poza tym, kto wie, może bratanek Petunii też jest nienormalny?). Czasem wuj Vernon szedł na pogrzeb kogoś, z czyją rodziną robił interesy, ale traktował to równie mało nerwowo jak obiad z klientem (lub równie nerwowo – to zależało tylko od tego, jakie interesy robił) – tyle, że wkładał czarny krawat. Kiedy zaś chowano Cedrika Diggory’ego, Harry leżał nieprzytomny w izbie chorych. Złapał się na myśli, że gdyby kiedyś wcześniej był na pogrzebie kogoś obcego, byłoby mu teraz łatwiej.
Szli w szóstkę wysypaną żwirem aleją przez coś, co na pierwszy rzut oka przypominało raczej las o rzadkim poszyciu niż cmentarz. Przyjrzawszy się bliżej, można było zauważyć na korze drzew rysy twarzy i napisy. Niektóre twarze wyglądały niemal jak żywe, inne były już ledwo widoczne, niemal zatarte – najwyraźniej bez związku z czasem, który upłynął od śmierci.
Susan i Charlie zatrzymali się pod rozłożystym dębem o potrójnym pniu. Harry przystanął również, puszczając przodem Rona i Hermionę. Luna pociągnęła go za rękę.
- Nerwowe nosorożce, chodź, nie widzisz, że chcą być sami?
Sami zainteresowani byli równie zdziwieni tym stwierdzeniem, jak Harry. Tak czy owak zostali sami. Uklękli, opierając się dłońmi o grube sęki u podstawy pnia. Twarz wąsatego czarodzieja uważnie taksowała Charliego od stóp do głów, by w końcu uśmiechnąć się powściągliwie.
- Właściwie dlaczego tam rosło takie dziwne drzewo? – spytał Harry.
Cmentarz chyba dobrze wpływał na Hermionę. Nie prychnęła niecierpliwie, wyjaśniając mu, że dęby rosną na grobach ludzi, którzy zginęli w walce o sprawę, w którą wierzyli, a ten jest potrójny, bo rośnie na wspólnym grobie trojga towarzyszy broni.
- A ten mutant? – zainteresował się Harry, zatrzymując się przy sześciu drzewach wyrastających ze wspólnego korzenia – cztery dęby i dwie brzozy z liśćmi dębu.
- Na grobach dziewic rosną brzozy. A o dębach już ci mówiłam.
Harry zamyślił się. Z białej kory drzewa, które nazwał mutantem, patrzyła na niego z ciepłym uśmiechem dziewczyna z dwoma mysimi ogonkami.
Jennifer Wilson, 1971-1987.
- Ładna była – powiedział półgłosem.
- Zgadzam się z przedmówcą – usłyszał za plecami przygaszony głos.
Cherlawe chomiki, znowu strzelił jakąś gafę?
- Spadamy – przynagliła go Luna. Kątem oka Harry zdążył jeszcze przeczytać na korze dębu: David Weasley, 1973-1987.
Twarz Jenny uśmiechała się szeroko. Najwyraźniej nie do Charliego, lecz do Susan – tym razem nie słyszał cichego głosu, natomiast Susan zachowywała się jak ktoś, kto słucha bardzo uważnie, wiedząc, że rozmówca nie będzie powtarzać.
David przyglądał się jej z wyraźnym zainteresowaniem.
- Chodźmy – powiedziała w końcu. Charlie z trudem powstrzymał się od zapytania, co usłyszała zza grobu. W każdym razie nigdy nie trzymała go tak mocno za rękę.


Ku zdumieniu Harry’ego bynajmniej nie zanosiło się na cichy pogrzeb, na którym pojawią się tylko ludzie z Bractwa. Krypta Pożegnań była pełna czarodziejów. Najwidoczniej nie wszyscy uważali Syriusza za zbiegłego zbrodniarza, ofiarę – jak pisał “Prorok Codzienny” – gangsterskich porachunków.
Pośrodku krypty stała solidna trumna z okuciami, przy której paliło się sześć świec. Poza tym kryptę oświetlały pochodnie na ścianach. Gdyby Harry miał zwyczaj liczyć wszystko, co zobaczy, wiedziałby, że jest ich trzydzieści osiem.
Lupinowi nagle przybyło dwadzieścia lat. Zgarbiony, z poszarzałą twarzą, nie odstępował Andrei na krok.
Fred i George bez swoich nieodłącznych łobuzerskich uśmiechów wyglądali niemal dostojnie.
Hagrid starał się ustawiać tak, żeby twarz mieć zawsze w cieniu. Chwiał się na nogach - widać było, że próbował zagłuszyć ból uderzeniową dawką whisky Ogdena.
Molly Weasley popłakiwała bezgłośnie z twarzą wtuloną w ramię męża, który głaskał ją po włosach cokolwiek machinalnie, myślami był najwyraźniej gdzie indziej. Harry przypomniał sobie napis na korze dębu...
Susan z wyraźnym niepokojem spoglądała to na trumnę, to na Charliego, na którego twarzy – podobnie jak na twarzy Billa - malowała się zimna nienawiść.
Obaj bracia usilnie omijali wzrokiem kąt, w którym stał Percy. Gdzieś znikła jego zwykła pewność siebie – blady, z wyrazem zdumienia i przerażenia na twarzy rozmawiał z Penelopą, jakby jej się z czegoś gorączkowo tłumaczył.
Hermiona stała oparta plecami o kolumnę podtrzymującą sklepienie. Oczy miała zamknięte, oddychała nienaturalnie równo i głęboko. Obok klęczał Ron z twarzą ukrytą w dłoniach.
Na wąskim gzymsie siedział skulony, wystraszony szczur. Przez chwilę jego oczy spotkały się z oczami Harry’ego. Uciekł.

- Chciałbym mieć taki pogrzeb – westchnął Charlie.
- Wypluj to. Już ci mówiłam, że nie znoszę takich tekstów. I że cię kocham żywego.
Charlie wielu rzeczy mógł nie zauważyć, ale to byłby akurat zauważył. NIE MÓWIŁA TEGO. Ani o żywym, ani o martwym. Wiedzieć wiedział, ale, na wszystkie smoki świata, musiał to usłyszeć otwartym tekstem akurat teraz, na pogrzebie, o parę kroków od trumny Syriusza?
Przecież nie weźmie jej teraz na ręce, nie przyssie się, nie zrobi nic z tego, co mu serce dyktuje...
Przytulił ją jedną ręką. Przywarła do niego.
Wybacz, Syriuszu, wiem, że to twój pogrzeb...
- Nie świruj – usłyszał. Czy może tylko tak mu się zdawało? – Sam bym to zrobił na twoim miejscu.
Po jakichś stu albo dwustu latach ściągnął go na ziemię głos pastora.
- Umiłowani w Chrystusie Panu!
Zgromadziliśmy się tutaj, żeby pożegnać świętej pamięci Syriusza. Gdy patrzę na was, zdaje mi się, że słyszę jeden wielki krzyk: Panie, dlaczego? Dlaczego on, dlaczego teraz? Zdradzony przez przyjaciół, opuszczony przez wszystkich, niewinnie skazany, ukrywający się na pustkowiu, cierpiący głód. Czemu nie było mu dane zaznać spokojnego życia wśród swoich, bez nieustannego strachu?
Siostry i bracia, nie znamy odpowiedzi na te pytania. Kiedyś je poznamy, i pewnie wcale nie będziemy musieli czekać do Dnia Ostatecznego. Syriusz zaś pozna je już dziś, bo gdy stanie przed Panem, niewątpliwie nie będzie miał oporów, żeby o to zapytać.
Kiedy myślę o tym spotkaniu, przypomina mi się rozmowa wiele lat temu na ulicy... nazwa by wam pewnie niewiele powiedziała, w każdym razie na takim mugolskim Nokturnie...
Niektórzy czarodzieje uśmiechnęli się. Pastor zdawał się mieć jakieś pojęcie o ich świecie.
- ...jeden z jej mieszkańców zapytał, co znaczy jego imię, a miał na imię Gamaliel. Pokazałem mu rozdział Dziejów Apostolskich, mówiący o jego imienniku, on zaś bardzo się ucieszył i zawołał kolegów, żeby im pokazać, że jego imię jest w Biblii.
Imienia Syriusza nie ma w Biblii, ale o Syriuszu jest tam wiele. Bo kogo, jeśli nie jego, Jezus miał na myśli mówiąc, że błogosławieni są ci, którzy łakną i pragną sprawiedliwości? O kim pisał Paweł, że nikt nie żyje dla siebie i nikt też nie umiera dla siebie? O kim wreszcie mówił Jezus, że nie ma większej miłości nad tę, gdy kto życie oddaje za przyjaciół swoich?
Jeśli komuś chodzą teraz po głowie cytaty mniej pochlebne dla świętej pamięci Syriusza, to wyjaśniam, że i ja byłbym w stanie znaleźć kilka. Chociażby ten o pożądliwym patrzeniu na kobietę. Niemniej nie wątpię, że kiedy Syriusz, przywitawszy się po tamtej stronie ze swoimi bliskimi, stanie przed Panem, On pokiwa z uznaniem głową i powie: Odwaliłeś kawał dobrej roboty, synu.
Każdego z nas to spotkanie czeka i wiele warto poświęcić, żeby tak wyglądało. O co modlę się dla każdego z was, o co też wy módlcie się dla siebie nawzajem, mojej skromnej osoby nie pomijając. Amen.

Pochodnie zaczęły gasnąć. Przed trumną zapłonął znicz wielkości sporego ogniska. Czarodzieje podchodzili do trumny, chwytali rękami za okucia i coś mówili szeptem czy półgłosem, po czym wrzucali kwiaty do ognia. Większość poprzestawała na kilku słowach, niektórzy jednak wygłaszali dłuższe przemówienia. Zdarzało się też, że ktoś stał dłuższą chwilę w milczeniu, jakby słuchając.
Minerva McGonagall stała przy trumnie długo. Harry w osłupieniu patrzył, jak zaczynają jej drżeć ramiona. To niemożliwe, posągi nie płaczą!
Widocznie się mylił, albo też opiekunka Gryffindoru jednak nie była posągiem. Kiedy odwróciła się od trumny, miała zapuchnięte oczy i mokrą twarz.
Podszedł do trumny. Zdawało mu się, że tyle będzie miał Syriuszowi do powiedzenia, ale kiedy stanął przy trumnie, poczuł pustkę w głowie. Dotknął okuć i starał się nie płakać.
- Nie bądź głupi – usłyszał znajomy głos.- A w każdym razie bądź mądrzejszy ode mnie i nie daj się zabić. Bądź dzielny.
- Spoko – odparł i odszedł od trumny. Czym on się tak przejmował? Nie da się zabić. Będzie dzielny. To takie proste.
Jako ostatni podszedł do trumny Lupin. To mówił, to znów słuchał, wyglądało na to, że prowadzi z przyjacielem burzliwą dyskusję. Kiedy w końcu odszedł, nie było w nim śladu smutnego starego człowieka, jakim wydawał się kilka minut wcześniej. To był Lupin z Wrzeszczącej Chaty. Lupin, który nie tylko zginie, jeśli inaczej się nie da, ale także zabije, jeśli będzie trzeba. Tego Lupina można się było przestraszyć.
Takiego Lupina Andrea jeszcze nie widziała. Teraz uwierzyła, że jej Remus naprawdę był gotów zabić człowieka, z zimną krwią i bynajmniej nie w obronie własnej.
- Co ci powiedział? – spytała.
- Długo by gadać – odparł wymijająco.- Słuchaj, gdyby mi się coś stało…
- Przestań.
- Mogę przestać, ale sama wiesz – z nas czterech po dobrej stronie zostałem już tylko ja.
- Remus, błagam…
- …zapasowa skrytka Syriusza u Gringotta ma numer 997 i otwiera ją hasło “Szksypcze”. Gdyby mi się coś stało, wszystko twoje i Jima. Tak powiedział.
- Teraz?!
- No co ty, wcześniej. Jak się pierwszy raz spotkaliśmy u ciebie.
Znad sklepienia rozległy się dźwięki organów(1) .

Amazing Grace! How sweet the sound
That saved a wretch like me!
I once was lost but now am found,
Was blind but now I see.

Twas grace that taught my heart to fear,
And grace my fears relieved,
How precious did that grace appear,
The hour I first believed.

Nie, nie, to niemożliwe, myślał Harry. Nie słyszę w tym chórze Syriusza. On nie żyje. To tylko sugestia…

The Lord has promised good to me,
His Word my hope secures;
He will my shield and portion be
As long as life endures.

Yea, when this heart and flesh shall fail,
And mortal life shall cease,
I shall possess within the vail,
A life of joy and peace.

Niesamowite, myślał Harry. Trudno powiedzieć, że to jest smutne. To jest poważne, uroczyste, ale nie jest smutne…
Kolejne zwrotki brzmiały jak napisane specjalnie na ten pogrzeb.

Must Jesus bear the cross alone
And all the world go free
No, there's a cross for everyone
And there's a cross for me.

Shall I be carried to the skies
On flow'ry beds of ease,
While others fight to win the prize
And sail through bloody seas?

Czterej czarodzieje wzięli trumnę na ramiona. Ogień zniknął. Ściana naprzeciwko trumny rozstąpiła się, otwierając drogę na główną aleję cmentarza. Zamiast organów słychać było teraz kobzę. Czarodzieje śpiewali dalej.

Through many dangers, toils and snares
I have already come.
'Tis grace hath brought me safe thus far,
And grace will lead me home.

How sweet the name of Jesus sounds
In a believer's ear
It soothes his sorrows, heals his wounds
And drives away his fear.

Amazing grace has set me free,
To touch, to taste, to feel;
The wonders of accepting love,
Have made me whole and real.

Wszystkim się zdawało, że kobza wciąż gra jeszcze, gdy Dumbledore stawał na zboczu siedmiostopowego kopca, na którym ustawiono trumnę.
- Drodzy moi, czuję się dziś wyjątkowo nie na swoim miejscu – zaczął, a wszyscy obecni spojrzeli na niego w osłupieniu. – To, że ja tu przemawiam, że wspólnie z wielebnym Hobbsonem prowadzę pogrzeb Syriusza, jest tak samo niesprawiedliwe jak to, że na tej trumnie nie widzicie Orderu Merlina. Bo Syriuszowi ten order się należał. I należał mu się pogrzeb, na którym przemawia nie dyrektor szkoły, lecz Minister Magii.
Charlie nachylił się do ucha Susan.
- Nie ma tego złego, Dumbel powie coś z sensem, a Knot odwaliłby piętnaście minut jakiejś drętwej oficjałki – powiedział najciszej jak umiał. Wiekowa czarownica stojąca o dziesięć stóp od niego usłyszała. Podeszła do nich.
- Święte słowa, młody człowieku – powiedziała ledwo dosłyszalnym szeptem– ale może by tak trochę ciszej?
- Słyszałem dziś – ciągnął Dumbledore - jak ktoś powiedział o tej śmierci: Głupio ginąć na początku wojny. Cóż, po śmierci Potterów wszyscy mówili, że głupio ginąć na samym końcu wojny – zamilkł na chwilę. - Syriusz zginął tak, jak żył – wierny do końca, gotów na wszystko dla ludzi, których kochał, i sprawy, w którą wierzył. Wiem, że nie zależało mu na tym, żeby długo żyć. Mówił nieraz, że Syriusz Black, który mógłby żyć długo i szczęśliwie, umarł 31 października 1981 roku i żadna ludzka siła go nie wskrzesi. Śmierć w walce o słuszną sprawę pociągała go. Nie bał się jej. Bał się, że da się złamać, zmusić do błagania o litość. Że, jak mówił, po tamtej stronie nie będzie mógł spojrzeć w oczy Jamesowi Potterowi. Za chwilę się spotkają, i z czystym sumieniem mogę podtrzymać to, co mówiłem, ucząc ich w Hogwarcie: obaj nawzajem siebie warci.
Żegnaj, Syriuszu. W dobrej sprawie walczyłeś, bieg ukończyłeś, wierności dochowałeś. Szczęśliwej drogi.
Pastor ruszył dookoła kopca, skrapiając go wodą święconą. Za nim, mrucząc zaklęcia, szedł Dumbledore. Okrążywszy kopiec, stanęli twarzą do trumny.
- Panie – powiedział pastor. – Ty płakałeś nad śmiercią Łazarza. Pociesz tych, którzy płaczą po śmierci Syriusza.
Dumbledore wbił różdżkę Syriusza w zbocze kopca i dotknął swoją różdżką trumny.
- Prochem jesteś – dodał pastor – i w proch się obrócisz, ale Pan cię wskrzesi w dniu ostatecznym. Odejdź w pokoju.
Ze stoków kopca zaczął wydobywać się dym, w kształt wielkiego szarego leja. Po bokach coraz gęstszy, pośrodku zaczął rzednąć, odsłaniając szeroką łąkę, a na niej sporą grupę czarodziejów. Kilkoro z nich zmierzało w stronę trumny Syriusza. Zatrzymali się w niewielkiej odległości, na tyle blisko, że można było rozpoznać ich twarze. W każdym razie Harry poznał swojego ojca.
James Potter podszedł do trumny, która uniosła się do pionu i znikła. Pojawił się Syriusz, jakiego Harry pamiętał ze zdjęcia ze ślubu swoich rodziców, uśmiechnięty i pełen chęci do życia. Przywitał się wylewnie z Jamesem, spojrzał na zebranych, pomachał ręką, po czym obaj odwrócili się i powoli odeszli. Dym zgęstniał. Harry zdążył jeszcze dojrzeć, jak Syriusz wita się z jakimiś nieznanymi mu czarownicami.
Ziemia zadrżała lekko. Po jakiejś minucie wszystko ucichło. Dym opadł powoli. Na miejscu kopca rósł teraz rozłożysty dąb, na pniu widniała zamyślona twarz i napis: Syriusz Black, 1958-1996.
- Dąb – powiedział Amos Diggory. –Należało mu się. Jak mało komu.
Czarodzieje stanęli w kręgu dookoła dębu.

Nie zgaśnie tej przyjaźni żar...,

Będę się jeszcze musiał sporo nauczyć, pomyślał Harry.
Będziesz miał sporo okazji – powiedział cichy głosik.
Spadaj.
Chyba, że następny pogrzeb będzie twój własny.
Milcz!

…do zobaczenia znów.

- Do zobaczenia znów – westchnął Lupin, odchodząc z Andreą w stronę bocznej bramy cmentarza.- Kto następny do raju?
- Remus! Masz żonę i dziecko w drodze!
- A Syriusz to co miał? Myszoskoczki?
- Remus!!!
- Przepraszam, kochanie. Ale, jakby ci to powiedzieć, teraz nie mam wyboru. Pamiętasz, co powiedziałem Peterowi... wtedy?
- Mniej więcej.
- To ja ci przypomnę dokładnie. Powiedziałem, że powinien był zginąć, zamiast zdradzać przyjaciół. Chciałem go za to zabić.
- Mówiłeś, że chcesz.
- Nie łudź się. Byłem gotów zabić.
- Nie wiesz, co byś ostatecznie zrobił.
- Możesz być dziwnie spokojna. Wyrwałbym chwasta, gdyby nie Harry. I dotąd nie wiem, czy dobrze zrobiłem.
- A bo?
- A bo samo złe z tego wyszło. Ten pogrzeb to moja wina.
- A tego to, przyznam szczerze, nie rozumiem.
- Przeze mnie odrodził się Voldemort.
- Nie widzę związku.
- Gdybym zabił Petera, toby mu nie pomógł...
- ...i Voldemort poradziłby sobie inaczej. Cztery lata temu, jak była ta afera z Kamieniem, i trzy lata temu, tuż przedtem jak wuj cię ściągnął do Hogwartu, jak była otwarta Komnata Tajemnic, Ogoniasty siedział grzecznie u Rona w kieszeni. Voldemort wróciłby i tak, nie tym oknem, to innym.
- Ale może później. I pewnie Syriusz by żył.
- A zginąłbyś na przykład ty.
- Wolałbym chyba!
- A ja nie!!! I, serce ty moje, bądź uprzejmy przyjąć do wiadomości, że nie odpowiadasz za cały świat.
- Za cały nie. Ale za parę spraw i parę osób...
- Przede wszystkim za Jima. Poza tym ja też cię wolę w jednym kawałku. Obiecaj mi, że postarasz się nie dać się zabić.
- Że będę się starał, obiecuję. Ale za skutek nie ręczę.

- To co robimy? - zapytał Fred, oparty o rosnącą przy wejściu na cmentarz sekwoję Flamelów.
- Na razie to głównie czekamy na Rona i spółkę – odpowiedział tępo Bill.
- No dobrze, a potem?
- Idziemy się upić – powiedział stanowczo Lupin.
- Z ust mi to wyjąłeś – poparł go Charlie.
- Dobrze mówi, dać mu whisky! – odezwał się w tej samej chwili George.
- A co z małolatami? – zaprotestowała słabo Andrea.
- Dostaną po kremowym, dobrze im to zrobi – wzruszył ramionami Bill. – Mają co odreagowywać.
Gdyby zionął ogniem, Andrea mniej by się chyba zdziwiła. Charlie, normalne. Bliźniacy, też normalne. Remus, niech będzie, ciągnie wilka do lasu. Ale Bill? Bill, wcielenie odpowiedzialności, Bill, który zrobiłby wszystko... no, prawie wszystko... żeby dać dobry przykład, uważał za normalne nie tylko zabranie szesnastolatków – żeby chociaż, toż Luna dopiero co skończyła piętnaście! - na imprezę obliczoną bez niedomówień na to, żeby się upić, lecz także to, że się na tej imprezie będą coś odreagowywać?

- A swoją drogą gdzie oni?
- Ron już idzie – odparł Bill. - Harry'ego widziałem przy grobie Potterów, to dwa kroki stąd.
- Sam był? - zainteresował się Fred.
- A nie, z jakąś panną, już nie mają się gdzie umawiać, Ginny z tym swoim negatywem to samo, nie rozumiem tej dzisiejszej młodzieży – spojrzał znacząco na Charliego i wtuloną w niego Susan.
- Znalazł się zgred – parsknął Charlie.
Sądząc po Harrym, Bill miał rację. Z całej postaci Harry'ego biło głębokie przekonanie, że życie jest okrutne, a wszyscy podli (może z wyjątkiem Luny) i nic nie ma sensu, najprościej byłoby się zabić, ale Lunie mogłoby być przykro.
To, co z jednej strony było okutą furtką w murze cmentarza, z drugiej stanowiło drzwi rozłożystej szafy na zapleczu niewielkiego zakładu introligatorskiego. Na jednym stole leżał stos jak najbardziej mugolskich rozkładów jazdy, na drugim - stos podręczników do zaklęć.
- Dobra, można się rozmundurzyć - powiedziała Hermiona i z widoczną ulgą rozpięła szatę.
- Co tobie? - zdumiał się Bill. - Zawsze mi się zdawało, że lubisz w tym chodzić?
Pod tym względem Hermiona była typową Gryfonką. Łatwiej było spotkać umundurowanego Gryfona na Picadilly Circus niż umundurowanego Puchona na Pokątnej.
- Dobrze ci się zdawało - parsknęła, wkładając obcisłą skórzaną kurtkę. - Ale to było przed... zresztą nieważne.
Również reszta ekipy z Hogwartu robiła wrażenie ludzi, którzy bardzo starają się wyglądać jak stuprocentowi mugole.
Wrzucili szaty do plecaka. Wyglądali teraz jak wycieczka z prowincji. Wrażenie psuł tylko kolejarski mundur Lupina.
Przed zakładem stał pomarańczowy volkswagen. Jak przystało na samochód czarodziejów, czteroosobowy wóz bez trudu zmieścił kierowcę i jedenaścioro pasażerów.
- Jak to się ma do antymugolskich środków ostrożności, mugolskiej policji i w ogóle? - zainteresował się Harry.
- Moralnie obojętne – odparł Bill.- Samochód jest wyposażony w Zaklęcie Redukcji Pogłowia. Jeśli mugol zajrzy do środka, albo zobaczy nas wysiadających, zauważy tyle osób, na ile wóz jest rejestrowany. Charlie, odpalaj.
@ @ @
Mimo rozpaczliwych wysiłków Charliego volkswagen nie miał najmniejszego zamiaru stać spokojnie na pochyłej jezdni.
- Daj spokój, braciszku – powiedział Bill, obserwując jego walkę z ręcznym hamulcem. - Sam mówiłeś, że mugolska technika jest zawodna. Wdepnij hamulec.
Charlie wdepnął. Bill przyłożył różdżkę do pedału.
- Petrificus! Dobra, możesz puścić.
Charlie zdjął nogę z pedału. Samochód stał w miejscu jak wmurowany.
- Z wozu! - zakomenderował.
Nikt nie zwrócił uwagi na dwanaście osób wysiadających z małego samochodu na wąski chodnik.
Prawie nikt.
- Tata! - chudy jak śmierć na chorągwi czarnowłosy chłopiec o niebieskich oczach szarpnął za rękę zaaferowanego mugola. - Z tego garbusa wysiadło co najmniej dziesięć osób!
Aha, pomyślał Harry. To jest Bardzo Dobre Zaklęcie, tylko wyraźnie czasem przerywa w najmniej odpowiedniej chwili.
Nie pierwszy raz wyciągnął fałszywy wniosek z prawdziwych przesłanek.
- Ty i te twoje fantazje - westchnął ojciec chudego chłopca, nie zwracając uwagi na Lupina przechodzącego między nim a dzieckiem. - Masz jedenaście lat, synku, to już nie uchodzi...
Skąd ja znam tę twarz, myślał Harry. Ten chłopak jest do kogoś podobny, jego ojciec też, ale do kogo?
Mugol otworzył drzwi czarnego humbera i rzucił na miejsce pasażera plik listów. Na wierzchu leżała koperta z zieloną pieczęcią.
Szanowny Pan Martin L. Evans, Autumn Street 23...

Najwyraźniej Lupin z góry założył, że reszta towarzystwa zaakceptuje jego pomysł, skoro w Dziurawym Kotle czekał na nich zarezerwowany stół, na którym królowały dwie przezroczyste rury pełne kremowego piwa. Poza tym Dziurawy Kocioł wyglądał tak jak zawsze – ciemne, lekko zakurzone wnętrze, skąpo oświetlone świecami, z kamienną podłogą, masywnymi stołami i solidnymi ławami. Na podwyższeniu obok kominka cztery skrzaty rozstawiały instrumenty.
- Pan Lupin? - upewnił się barman. - Proszę chwilę poczekać, zawołam szefa.
- Wiem, co to za okazja – powitał go karczmarz, wychodząc z zaplecza. - Dlatego pierwsza tuba na koszt firmy.
- Tylko, wie pan, tu jest parę osób nieletnich, to dla nich mniejsze kufle...
- Wszystko pod kontrolą, kufle na stole. Pięć dziecinnych, sześć półkwartowych (2) i prywatny Padre... to znaczy młodego pana Weasleya – poprawił się, patrząc z niepokojem na Arthura.
Arthur uśmiechnął się smętnie.
- Sześć małych – skorygował Lupin, kładąc na kontuarze pożyczoną od Charliego kartę stałego klienta. – Moja żona jest w ciąży – wyjaśnił ze źle ukrywaną dumą.
- A, przepraszam, zaraz podmienimy.
Upewniwszy się, że żaden kufel nie jest pusty, Lupin wyciągnął z konduktorskiej torby sześć kieliszków, ustawił je w szeregu i napełnił przezroczystą cieczą z płaskiej butelki.
- Za Syriusza! - powiedział, lewą ręką podnosząc kufel, a w prawej trzymając różdżkę, którą dotknął powierzchni cieczy. - Incendio!
Zawartość kieliszka zapaliła się równym niebieskim płomieniem. Pociągnęli piwa.
- Za Jamesa! Incendio! - zapalił następny kieliszek.
- Za Lily Potter!
- Za Cedrika!
- Za Edgara Bonesa i resztę!
Susan pospiesznie podstawiła kufel pod kranik tuby i dolała sobie piwa do pełna.
Lupin zapalił spirytus w ostatnim kieliszku.
- Za następnego!
Andrea wzniosła oczy ku sufitowi i westchnęła ciężko. Zanim wypiła, rozejrzała się po twarzach współbiesiadników, jakby szukając lepszego kandydata na następnego niż Remus Lupin.
- Uważaj na siebie – szepnęła Luna, przytulając się do Harry’ego.
Andrea przyjrzała się najmłodszym biesiadnikom i przestała się dziwić Billowi. Kiedy rok temu w redakcji Quibblera poznała Lunę, kiedy pół roku temu łamała się z pozostałymi opłatkiem, mieli twarze dzieci. I dotąd instynktownie myślała o nich jak o dzieciach. Teraz patrzyły na nią oczy ludzi, którzy zainkasowali od życia solidną porcję ciosów z najmniej spodziewanych kierunków. Tak patrzył Lupin, kiedy spotkała go dwa lata temu.
Dzieci nie powinny bywać na zakrapianych stypach. Ale dzieci nie patrzą śmierci w oczy, nie żyją z realną perspektywą gwałtownej śmierci najbliższych, nie muszą miesiącami uważać na każde słowo wypowiedziane w obecności kolegów z klasy.
- Żebyś to nie był ty – westchnęła Susan, stukając półpintowym kuflem w potężny kufel Charliego i w zdenerwowaniu ochlapując mu piwem t-shirt z napisem "Alkohol zabija powoli. Ale mi się nie spieszy".
Charlie poczuł gwałtowny przypływ ciepła. Nagle dotarło do niego, że dla niej nie ma znaczenia, ile SUM-ów zaliczył, czy został prefektem, czy pracuje w szanowanej instytucji, nie ma nieznośnego rankingu udanych, mniej udanych i nieudanych Weasleyów. Niech to trwa, pomyślał. Jutro? To za tysiąc lat.
Hermiona spojrzała tylko Ronowi w oczy.

Słuchając piosenki o miejscu, w którym pewnego dnia wszyscy się spotkają, gdzie w niezliczonych barach czynnych całą dobę piwo nic nie kosztuje, a na drzewach rośnie rum w buteleczkach, Lupin czuł, że świat oddala się w szybkim tempie. Widział współbiesiadników bardzo wyraźnie, ale jakby przez szybę. Ich głosy docierały do niego gdzieś z daleka. Trącał się z nimi kuflem, pił równo z nimi, ale nie byłby w stanie powiedzieć, za co pił przed sekundą. Ci wszyscy dookoła byli jacyś nierzeczywiści, zmyśleni. Z innej bajki. Naprawdę był tutaj Syriusz. I James. I Lilka. Przecież wczoraj były ich zaręczyny. Wczoraj oblewali OWTM-y i Syriusz tańczył z Peterem na beczce. Wczoraj James na swoim wieczorze kawalerskim śpiewał, stojąc na ławie, najbardziej sprośną ze znanych im piosenek w wersji bez wykropkowania – parę lat wcześniej, upiwszy się pierwszy raz w Trzech Miotłach, umówili się, że zrobi to ten z nich, który pierwszy się ożeni. Wczoraj jedyny raz w życiu dostał przerwy w życiorysie - na chrzcinach Harry'ego...
Właśnie głos Harry'ego przywołał go do rzeczywistości.
- ...przechodziłem koło grobu Bellatrix Lestrange. Wiecie, jakie drzewo tam rośnie?
- Znając Blacków, to pewnie genealogiczne – mruknął zgryźliwie George.
- Dąb! Nic z tego nie rozumiem! Przecież ona...
- ...zginęła w walce – dokończył ponuro Lupin. – Nie ma wątpliwości, widziałem na własne ślepia. Była wierna Voldemortowi do końca. Na procesie też się go nie wyparła.
- Tak, konsekwencji jej odmówić nie sposób – skinął głową Arthur. - Właściwy człowiek po niewłaściwej stronie. Nie pochwalam, ale szanuję. Przepraszam, ale muszę znikać.
Zdepo...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin