01 Wigilia w Norze.doc

(187 KB) Pobierz
Arthur Weasley

Arthur Weasley
WIGILIA W NORZE
Brakujący fragment XXIII rozdziału Zakonu Feniksa
Beta-readerzy: Minerwa, Wierzba Bijąca

Utwór jest w pełni kompatybilny z fanfiktami Minerwy (ogłoszonymi jeszcze pod pseudonimem Dziewczyna Hagrida) “Apokryf” i “Apokryf – epilog surrealistyczny” oraz Idy Lowry ”Inny rodzaj magii”, a do pierwszego miejsca po przecinku również z tekstem kanonicznym.
Postacie Andrei i Lucy pochodzące ze wspomnianych fanfiktów oraz postać Haralda Weasleya pochodząca z fanfiktu Leszka ”Edukacja Toma” zostały wprowadzone za wiedzą, zgodą i w porozumieniu z autorami.
Autor stanowczo oświadcza, że wszelkie podobieństwo do osób istniejących i sytuacji zachodzących w rzeczywistości jest zamierzone. Nie dotyczy to czysto przypadkowego (beta-readerzy świadkami) podobieństwa życzeń składanych przez Billa do życzeń rozsyłanych przez Toroj.

- To kto ma być? - spytał Harry, policzywszy krzesła. - Was jest w tej chwili...
- Siedmioro - odparł ponuro Ron.
- Git. Plus ja, to osiem, Hermiona dziewiąta…
– O, właśnie, o wilku mowa - zwrócił się Ron do Hermiony - czekaj, bo mnie tak teraz naszło, super, że tu z nami jesteś, ale właściwie jakim cudem, co na to twoi rodzice?
- Znaczy co?
- Nie chcieli, żebyś dzisiaj była z nimi, połamała się opłatkiem i tak dalej?
- Brytyjscy mugole nie łamią się opłatkiem i w ogóle nie urządzają wigilii – odparła ponuro Hermiona. - U nich święto jest dopiero jutro, a dzisiaj jest dzień jak każdy.
- Dziwne towarzystwo… w niczym nie obrażając twoich rodziców…
- Mniejsza o to – przerwał Harry. Nawet on zauważył, że Hermiona nie ma ochoty rozwijać tematu. - Dobra, jedziemy dalej. Syriusz dziesiąty, Lupin jedenasty, cioci Lucy nie będzie...
- Andrea...
- ...dwanaście, a trzynaste?
- Trzynaste dla nieobecnych. Jedni mówią, że dla umarłych, drudzy, że dla kogoś, kto się przybłąka i trzeba go przyjąć.
- Myślałem, że dla Percy’ego.
- Nawet nie. Pisałem do niego, żeby przyszedł i że mama na pewno go chętnie przyjmie... swoją drogą mama pewnie tak, ale za chłopaków nie ręczę... to mi odpisał, czekaj, zaraz, jak to szło... jakoś tak: Nie staraj się stworzyć sytuacji, w której mógłbym dowiedzieć się o czymś, o czym rozpaczliwie staram się nie wiedzieć.
- Rozpaczliwie stara się nie wiedzieć. Czyli, mówiąc po ludzku, rżnie głupa.
- Ma wprawę, w końcu był prefektem Freda i George’a. Sam bym tak pogrywał, gdyby nie Hermi. Z drugiej strony nie ma tego złego, Clearwaterom bardzo zależało, żeby dziadek Penelopy dożył wigilii, na której będzie jej mąż czy narzeczony, a to w zasadzie ostatnia okazja.
- Umiera?
- Niezupełnie. Ktoś na niego rzucił urok, jak to się nazywa, zaklęcie Adamera czy jakoś tak, że umrzeć to od tego nie umrze, fizycznie będzie spoko, ale za parę miesięcy będzie się nadawał tylko do świętego Munga, zero kontaktu, do lata zapomni, jak się nazywa. Nie ma na to eliksirów ani przeciwzaklęć.

Zegar majestatycznie wybijał szóstą, kiedy z dołu rozległo się kołatanie do drzwi. Molly zaświeciła własnym światłem, choć rozum podpowiadał jej to, co wszyscy dookoła wiedzieli: że to nie Percy. Percy by nie kołatał, po prostu by się aportował w hallu.
- Ja otworzę - uprzedził Bill, nie chcąc pozwolić, żeby matka opuściła swoje miejsce.
Pilnował tego starannie, odkąd w wieku pięciu lat przeczytał w „Sówce”, że jeśli gospodyni choć na chwilę wstanie od wigilijnego stołu, sprowadzi to na rodzinę rok nieurodzaju. Skrupulatne przestrzeganie tej zasady dotychczas nie zapewniło rodzinie Weasleyów czegoś, co choćby z daleka przypominałoby urodzaj, jednakże Bill był nieugięty.
Tym razem miało to swoje zalety. Molly nie wiedziała, że po interwencji bliźniaków napis nad wejściem brzmi „Gość w dom – woda do zupy!”
W progu stał Remus Lupin z Andreą. Państwo Lupinowie, jak to brzmi, pomyślał Bill. Liczył się z możliwością, że Lupin się kiedyś ożeni, nie wątpił, że przyprowadzi żonę do Nory – zresztą lata temu przyjął zaproszenie na wigilię dla dwojga - ale wyobrażenie sobie tej sceny przerastało jego możliwości.
Najwyraźniej przerastało też możliwości Lupina. Czuł się wyraźnie niepewnie i w widoczny sposób nie wiedział, co ma powiedzieć. Napis, który wykwitł nad drzwiami do salonu i głosił z kolei ”Gość w dom – whisky pod łóżko!”, też nie dodawał mu pewności siebie.
- Pokój temu domowi - powiedział wreszcie. Bill w panice próbował zgadnąć, jak się na to odpowiada.
- I wszystkim, którzy w nim przebywają - odpowiedziała Hermiona, zjawiając się znikąd. Billowi przemknęło przez głowę, że ta straszna istota powinna być szefem protokółu w Ministerstwie Magii. Wie wszystko, potrafi znaleźć się w każdej sytuacji i jakimś szóstym zmysłem wyczuwa, gdzie się powinna pojawić.
Weszli do salonu. Przed kominkiem wygrzewał się Syriusz. Wstał i pomachał ogonem. Andrea, cicho mrucząc, przemieniła się również. Trącili się nosami, po czym Syriusz powrócił do ludzkiej postaci, ustępując Andrei miejsca przed kominkiem.
- Łau! – pisnęła Ginny i wtuliła się w puchate niedźwiedzie futro.
- Lucy będzie? – zapytał Lupin.
Syriusz zmarkotniał.
- Marne szanse. Chodzą za nią od paru dni, i to tak na chama, oddech w plecy. Widocznie liczą, że ich do mnie doprowadzi.
- Spoko, zgubi ich.
- Zgubi albo nie... No nic, trudno – powiedział tonem człowieka, który stara się być twardy. -Siadamy?
Molly spojrzała na niego wzrokiem zranionej sarny. Coś się w niej burzyło przeciwko powiedzeniu, że tak, że już nikt więcej nie przyjdzie, że na krześle dla niezapowiedzianego gościa nie usiądzie ani Arthur, ani Percy.
- Ron, przynieś Biblię. Tylko bez cudów.
Przy całym poszanowaniu dla Biblii Ron nigdy nie mógł zrozumieć, dlaczego nie można po prostu posłużyć się Zaklęciem Przywołującym, tylko trzeba omszałą księgę przynosić po mugolsku. Kiedyś nawet o to zapytał, ale wszyscy spojrzeli na niego jak na hipogryfa, który mówi, po czym Bill wzruszył ramionami i tonem człowieka udzielającego ostatecznej i wyczerpującej odpowiedzi na pytanie o rzecz oczywistą oświadczył:
- Trza być w butach na weselu!
No trudno, jak trzeba to trzeba...
- Ginny, czytaj.
- Aby na pewno ja? - odezwała się Ginny.
- A kto?!
- A młody Lupin, za pośrednictwem mamy.
Wszyscy spojrzeli pytająco na Andreę. Skinęła głową, uśmiechając się szeroko, przeciągnęła, przybrała znowu postać niedźwiedzia i pogłaskała łapą po brzuchu. Krzesło zatrzeszczało ostrzegawczo. Andrea pospiesznie powróciła do ludzkiej postaci.
- Zaraz, zaraz, chwileczkę, czyli ein Moment, jak powiedziała wróżka Grindewaldowi, kiedy pytał, ile jeszcze pożyje - zaprotestował Charlie. – Czyta najmłodszy gramotny. Młody Lupin, jak mu tam chcecie dać...
- Mściwój - zaproponował Fred.
- Mścisław - podrzucił George.
Molly zesztywniała. Wyraźnie chciała coś powiedzieć, ale było już za późno. Lawina pomysłowości bliźniaków ruszyła.
- Krzesław.
- Krzesimir.
- Dzierżymir.
- Dzierżymord.
- Telesfor.
- Telefon.
- Kutafon.
Gdyby spojrzenia mogły zabijać, wygłoszenie tych interesujących propozycji niechybnie zakończyłoby ziemską wędrówkę obu braci.
- ...jak zwał tak zwał – podjął Charlie - niech mu będzie Mosiek…
Molly westchnęła ciężko.
- …na razie ni pisaty, ni czytaty. Jak ty byłaś w drodze, to czytał Percy.
- David – sprostował Bill. – Percy się nauczył, jak…
Zamilkł, czując silne kopnięcie w kostkę. Odwrócił głowę. Ginny patrzyła na niego jak na wyjątkowo dorodną sklątkę. Charlie z widocznym trudem nie usłyszał jego komentarza.
- Nie wykręcisz się, siostrzyczko. Czytaj, nieźle ci ostatnio szło. Jeszcze parę lat i będzie spoko.
Parę lat? Rozmnożyłbyś się, koniu Pana Boga, pomyślała Ginny.
Wyciągnęła rękę. Biblia otworzyła się z szelestem starych kart. Właściwie mogłabym to powiedzieć z pamięci, pomyślała, ale jak by to wyglądało?
Bill wyciągnął różdżkę i zaczął wodzić nią po choince, od świeczki do świeczki.
- Incendio... Incendio... Incendio...
Świeczki zapalały się jedna po drugiej, równocześnie lampa na suficie przygasała, aż zgasła zupełnie. Karty otwartej Biblii zalśniły delikatnym, ciepłym blaskiem.

”I stało się w oneż dni, wyszedł dekret od cesarza Augusta, aby spisano wszystek świat. Ten spis pierwszy był od starosty syryjskiego Cyryna...”

Harry nigdy czegoś takiego nie widział. Na Privet Drive 4 Boże Narodzenie wyglądało nieco inaczej. Mówiąc wprost, polegało głównie na dawaniu prezentów Dudleyowi oraz jedzeniu, jedzeniu, jedzeniu, a w wykonaniu ciotki Marge ponadto na piciu, lżeniu Harry’ego i jedzeniu, toteż nigdy nie rozumiał, dlaczego mugole tyle mówią o magii świąt.
Teraz stopniowo zaczynał rozumieć. Pierwszy raz w życiu, myśląc o Dursleyach, czuł przede wszystkim współczucie.

”...poślubioną sobie Maryją, która była brzemienna.”

Lupin zdawał się nie zauważać niczego i nikogo poza poślubioną sobie Andreą, którą ku ogólnemu zadowoleniu doprowadził do podobnego stanu.

”...owinęła w pieluszki i położyła w żłobie: iż miejsca dla nich nie było w gospodzie.”

Syriusz zamknął oczy i zacisnął bardzo mocno. Po chwili otworzył i usilnie starał się nie patrzeć na innych.

”...a na ziemi pokój ludziom dobrej woli.”

- I skrzatom – powiedziała Hermiona przez zaciśnięte zęby. Ron wzniósł oczy ku aniołowi na szczycie choinki. Reszta obecnych udała, że nic nie słyszeli.
Blask zniknął. Odłożona na stół Biblia zamknęła się z cichym szelestem.
- Słowo Twoje, Panie, jest prawdą - powiedział cicho Bill. - Błogosławieni, którzy słuchają Słowa Bożego i wypełniają je.
Uniósł różdżkę nad opłatkiem i zaczął ją powoli opuszczać.
- Et in terra - zatrzymał różdżkę, wysunął ją przed siebie, przyciągnął do siebie, wykonał dwa ruchy na boki – pax- hominibus- bonae- voluntatis!
Talerzyk uniósł się powoli i pożeglował w stronę Molly Weasley. Wzięła kawałek opłatka.
- Życzę wam – zaczęła – żeby… żeby… żebyśmy wszyscy za rok tu się spotkali… - głos zaczął jej się załamywać - i z tymi wszystkimi, którzy… których nam… Nie, przepraszam… nie chcę wywoływać wilk… przepraszam cię, Remus…
- Nie ma sprawy – uśmiechnął się blado Lupin.
- Niech wam się dobrze układa, niech wam będzie dobrze ze sobą nawzajem. I błagam – urwała, wykonując twarzą dziwne ruchy osoby, która próbuje sobie przypomnieć, jak się mówi - uważajcie na siebie… - usiadła ciężko i zakryła twarz dłońmi. Opłatek drżał jej w palcach.
Andrea wstała, podeszła do jej krzesła i położyła jej rękę na ramieniu. Molly objęła ją, drżąc spazmatycznie. Z wolna uspokajała się. Męska część obecnych wyraźnie nie wiedziała, jak się zachować.
- Zaśpiewajmy coś – powiedział niepewnie Bill. Jego znajomość tradycji nie obejmowała tego, co należy zrobić, jeżeli gospodyni załamuje się nerwowo. - Jakąś kolędę najlepiej… Mamo?
Wbrew wszelkiej logice Molly to pomogło. Oderwała mokrą twarz od ramienia Andrei i rozejrzała się przytomniejącym wzrokiem.
- Ale właśnie nie wiem… Gdyby ojciec nie… gdyby tu z nami był, tobym poprosiła o “Nie było miejsca”, ale nie wiem, czy...
- Ależ oczywiście - odezwał się Charlie. - Głos co prawda mam taki więcej do baletu, tak zwany sznapsbaryton...
- Nie ma się czym chwalić - przycięła Ginny.
Uważała, że jej brat pije za dużo, i z całą żarliwością czternastolatki pragnącej zbawić jeżeli nie całą ludzkość, to przynajmniej pojedyncze osobniki, wykorzystywała każą okazję, żeby okazać swoje niezadowolenie. On sam twierdził, że mieści się w górnej strefie stanów średnich, oczywiście jak na taką pracę - w dodatku wykonywaną wśród rumuńskich górali - i dwieście funtów żywej wagi.
- ...ale jak mi ktoś pomoże?
- Zaraz, ale jako pierwszą to zawsze się śpiewa… - zaprotestował Bill.
- Ale teraz nie jest zawsze – zgasił go Charlie. – Zawsze to był tata, na przykład. Zaraz sobie zamówisz, co ci pasuje.

”Nie było miejsca dla Ciebie
W Betlejem w żadnej gospodzie
I narodziłeś się, Jezu,
W stajni, w ubóstwie i chłodzie .”

Do baletu jak do baletu, ale na pewno nie do takich klimatycznych kawałków, pomyślała Andrea. Ale jakoś tym razem jej to nie raziło.

”Nie było miejsca, choć szedłeś
Jako Zbawiciel na ziemię,
By wyrwać z czarta niewoli
Nieszczęsne Adama plemię.

Nie było miejsca, choć chciałeś
Ogień miłości zapalić
I przez Twą mękę najdroższą
Świat od zagłady ocalić.

Nie było miejsca, choć szedłeś
Ludzkość przytulić do łona
I podać z krzyża grzesznikom
Zbawcze skrwawione ramiona.

Gdy lisy mają swe jamy
I ptaki swoje gniazdeczka,
Dla Ciebie brakło gospody,
Tyś musiał szukać żłóbeczka.”

Bill przyjrzał się gościom. Syriusz… Lupin… Harry… wszyscy mieli na twarzach to samo: to tylko katar!

”A dzisiaj czemu wśród ludzi
Tyle łez, jęków, katuszy?
Bo nie ma miejsca dla Ciebie
W niejednej człowieczej duszy!”

W dzwoniącej w uszach ciszy rozległ się szelest opłatka. To talerzyk, od dłuższej chwili wiszący nad nakryciem Billa, zadrgał niecierpliwie.
Bill wziął głęboki wdech.
- Życzę każdemu – powiedział tonem człowieka składającego starannie przemyślane oświadczenie - odwagi Charliego, poczucia obowiązku Percy’ego, poczucia humoru Freda i George’a i żeby umiał być wierny jak Ron.
Uszy Rona upodobniły się kolorem do włosów.
- Bo jakby komuś się, nie daj Boże, przestawiło – dodał Bill swobodniejszym tonem - i miałby poczucie humoru jak Percy, a poczucie obowiązku jak Fred i George, toby go chyba pokazywali na Pokątnej za pieniądze.
A o jaką kolędę proszę, to chyba wiadomo, porządek musi być.

- To brzmi katolickim dogmatem o przeistoczeniu – zauważyła Hermiona, gdy Weasleyowie zgodnym chórem obiecali paść na twarze, ”wierząc, żeś jest pod osobą chleba i wina”. – Nie przeszkadza wam to?
- Nikt tak dokładnie nie wie, jak to jest. Nie zaglądajmy Szefowi w rękawy – odparł Bill. – To jest magia w swoim najgłębszym, najbardziej nieprzeniknionym aspekcie.
- Jeżeli tu nawet jest coś niebiblijnego – dodał Charlie - to myślę, że się nie pogniewa. W końcu to Jego urodziny, ta cała impreza jest na Jego cześć.
Goście roześmiali się. Na portrecie nad kominkiem mugol w osiemnastowiecznej peruce zmarszczył brwi, jakby się zastanawiał, czy powinien jakoś zareagować.
- Może później – zaproponowała Andrea, patrząc prosząco w oczy portretu podpisanego ”Wiel. Jan Wesley, 1703-1791”. – Bo Ginny chyba od dłuższej chwili chce coś powiedzieć.
Ginny wyglądała na osobę, która z przyjemnością zrezygnowałaby z tej możliwości.
- Ja n-nic nie chcę – powiedziała wreszcie, lekko się zacinając - tylko żeby… żebyśmy się tu za rok spotkali w komplecie. I z tatą, i z Percym, i w ogóle... I poproszę "Witaj, gwiazdko złota".
- A kto to zaśpiewa? – odparł Ron. – Zawsze śpiewał tata…
- Bill zna na pamięć wszystkie kolędy, jakie kiedykolwiek słyszeliśmy – wzruszył ramionami Fred. – I pewnie drugie tyle takich, których nie słyszeliśmy.
- Zna nie znaczy śpiewa – zastrzegł Bill.
- Ale Remus zna i śpiewa – oświadczyła Andrea. – Prawda, kochanie?
- No dobrze – w głosie Lupina nie było słychać entuzjazmu, ale zaczął śpiewać.

”Witaj, gwiazdko złota na niebios przestworze,
Witaj nam radośnie Dzieciąteczko Boże!
Wznieś łask pełne dłonie nad głowy naszemi,
My ci zaśpiewamy po calutkiej ziemi.

My ci zaśpiewamy wesołemi tony,
Na kościółku twoim uderzymy w dzwony!
I tak dźwięczeć będzie pieśń radosna wszędzie:
Hej kolęda, kolęda! Hej, kolęda, kolęda!

Świeci gwiazdka w górze, cudnym blaskiem wieści:
W szopie ubożuchnej Matka Syna pieści,
Jezus dłonie wznosi nad naszymi głowy,
Błogosławi i cieszy radosnemi słowy.

Pastuszkowie mili, pójdźcie do stajenki,
Jemu się pokłońcie, uproście Panienki.
Kto ma w sercu bóle, kto ma łzy na twarzy,
Tego On pocieszy, łaską go obdarzy.

Oto lirnik stary swoją lirę stroi,
Niechże zagra na niej, pastuszkowie moi!
Wszak Chrystus się rodzi, śpiewać nam się godzi:
Hej, kolęda, kolęda! Hej, kolęda, kolęda…”

- Jak miałem pięć lat, to tata to zaśpiewał pierwszy raz – powiedział w zamyśleniu Bill. - Powiedział wtedy ”Pierwszy raz słyszałem tę kolędę na pasterce w Dolnym Hogsmeade, jak poszedłem do mugolskiego kościoła, dwadzieścia jeden lat temu”, wtedy brzmiało mi to mniej więcej tak, jakby powiedział, że przed ostatnim lodowcem, a od tego czasu minęło lepiej jak drugie tyle…
- …i minie następne czterdzieści, a ty będziesz o tym opowiadał co roku swoim wnukom – dokończył George.
Talerzyk pożeglował do Freda. Ten wstał, przeciągnął się, wziął opłatek do ręki i zaczął:
- Ja zacznę od prośby, żeby mi dzisiaj nikt nie życzył samych zet z Owutemów. I tak się nie spełni, a w dodatku wcale mi nie zależy. I życzę każdemu tego, na czym mu w tej chwili najwięcej zależy. Jak sobie życzy czegoś głupiego i mu się spełni, to będzie jego problem, a nie mój.
I proszę o to, co zwykle.
Weasleyowie roześmieli się. To, kto zamówi ”Przybieżeli do Betlejem”, zależało tylko od tego, który z bliźniaków pierwszy będzie miał po temu okazję.
Przy czwartej zwrotce Lupin rozluźnił krawat i rozpiął kołnierzyk, a na jego twarzy pojawił się uśmiech mocno przypominający bliźniaków, którzy właśnie zamyślili dobry kawał. Andrea wiedziała, co będzie.
- Remus, musisz?
- No pewnie…

”Któremu się wół i osioł kłaniają,”

Bill radośnie podjął:

”Trzej Królowie podarunki oddają,
Chwała… “

po czym w jego oku pojawił się ten sam błysk, co przed chwilą u Lupina.

”I anieli gromadami pilnują,
Panna czysta wraz z Józefem piastują,
Chwała…”

Lupin nie zamierzał dać za wygraną.

”Poznali go Mesyjaszem być prawym,
Narodzonym dzisiaj Bogiem łaskawym,
Chwała…”

Fred i George przybrali mocno zamyślony wyraz twarzy. Bill jednak musiał mieć ostatnie słowo.

”My go także naszym Zbawcą być znamy
I z całego serca wszyscy kochamy,
Chwała…”

Wszyscy wlepili pytające spojrzenia w Lupina. Ten jednak uśmiechnął się szeroko i podniósł ręce do góry. Wszystkim się zdawało, że to już koniec. I mieli rację. Opłatek popłynął do George’a.
- To ja też poproszę to, co zwykle – George dostroił się do swojego bliźniaka.
- A może byś tak coś powiedział? Jakieś życzenia na przykład?
- Co?... A, wszystkim wszystkiego najlepszego, Fredowi samych Z z owutemów, a Harry’emu fartu w tym, o czym teraz myśli…
Wszyscy spojrzeli na Harry’ego, który czuł, jak czerwona plama pełznie mu w górę po twarzy.
- No, to teraz proszę o to, co zwykle.
- Czy u was każdy za każdym razem zamawia tę samą kolędę? – spytała Hermiona scenicznym szeptem, gdy Weasleyowie bez chwili zastanowienia zaczęli śpiewać "Pójdźmy wszyscy".
- Nie – odparł Ron. – Fred i George mają takie dyżurne kolędy. I Bill, ale w tym roku nie miał okazji.

- Jak Charlie miał może ze cztery lata – zaczęła Molly, a Weasleyowie zgodnie wznieśli oczy ku sufitowi – w wigilię wieczór położyłam chłopców spać i za chwilę słyszę jakieś szamotanie. Wchodzę do ich sypialni i co widzę? David leży wklinowany między swoje łóżko a szafę, a Charlie go tarmosi jak dziki. Pytam, co to ma znaczyć, a Charlie: “Ja go wyrywam z czarta mocy”!
Andrea uśmiechnęła się półgębkiem. Nie miała żalu do Remusa, Syriusza czy Harry’ego, że ich ta historia serdecznie ubawiła. Ale widziała, że Bill wygląda jak gradowa chmura, a Charlie jak ktoś, do kogo na weselu przyleciał nekrowiec z wiadomością o śmierci członka najbliższej rodziny. Z wyraźną niechęcią popatrzył na zatrzymujący się przed nim talerzyk. Wziął opłatek do ręki i próbował się uspokoić. Stał tak z opłatkiem w dłoni, oddychając ciężko.
George znurkował pod stół i wyjął różdżkę.
- Accio góralska! – powiedział.
Z dolnej półki kredensu przeleciała pod stół płaska butelka z gotyckim napisem “Tatrafeuer - 75%” na tle ośnieżonych turni. George odkręcił absurdalnie wysoką nakrętkę, napełnił i podał Charliemu. Ten opróżnił gwintowany kieliszek jednym haustem i odetchnął głęboko.
Bill taktownie nic nie zauważył. Zanim Molly zdążyła coś powiedzieć, Charlie zaczął składać życzenia.
- Jest, jak jest - zaczął. - A może być jeszcze gorzej.
- Ty to umiesz pocieszyć człowieka - mruknął Fred.
- Wszyscy się boją, jest czego... tego, chciałem powiedzieć... Sami-Wiecie-Kto nie zna się na żartach... ee... nasza rodzina też już trochę oberwała… Dziadek Harry nieraz mówił…
Na czarno-białej fotografii wiszącej na ścianie nad kredensem dało się zauważyć poruszenie. Szczupły czarodziej siedzący przy stole z dwoma mugolami w mundurach postawił kufel na stole i patrzył na Charliego z uwagą.
- …że lepiej być martwym boh... ee... porządnym człowiekiem niż żywą świnią. Ja tam wolę być żywym porządnym człowiekiem.
Mugol po lewej ręce czarodzieja na fotografii prychnął do piwa.
- Ale jak nie ma takiej możliwości... ee... Życzę każdemu, żeby umiał wybrać, żeby wybrał dobrze i żeby się umiał tego wyboru trzymać.
No pięknie, pomyślał Fred. Dobrze, że nie jest w AD, boby teraz od nas przysięgę odebrał.
- Bill tym razem nie miał okazji, żeby zamówić kolędę dziadka Harry’ego – ciągnął Charlie - to ja zamawiam. A wczora z wieczora.
- Kolęda do śpiewania w Dziurawym Kotle – westchnął Fred, próbując rozładować atmosferę. W każdym razie udało mu się wprawić w znakomity humor całą trójkę widoczną na fotografii. – Siedzi takich dziesięciu nad browarem, jeden podrzuca bez końca kolejne zwrotki, a pozostali kiwają się jak gobliny na modlitwie i piłują…
- Po sprawiedliwości: ma to swoje zalety, nawet Percy nie jest w stanie sfałszować – zauważył George.
- I może dlatego nieboszczyk tak lubił tę kolędę – uśmiechnął się Syriusz. – Bo słuchu nie miał za grosz.
- Kto to jest dziadek Harry? – zapytał Harry.
- Był – skorygował Ron. – Tak naprawdę to był brat dziadka, stryj taty. Harald miał na imię, ale zawsze się o nim mówiło per dziadek Harry. Z tego, co tata opowiada, niesamowity facet… ale to kiedy indziej.

”…gdzie Panna z Dzieciątkiem,
Z wołem i oślątkiem,
Z wołem i oślątkiem.

I z Józefem starym,
I z Józefem starym
Nad Jezusem małym,
Nad Jezusem małym.”

- Od razu widać, że to kobieta pisała – zauważył Syriusz.
– A bo? – zapytały unisono Hermiona, Andrea i Ginny.
- A popatrzcie na kolejność – zaczął wyliczać, odstawiając kolejne palce - kobieta, dziecko, wół, osioł i na końcu mąż…
- Ja bardzo przepraszam, ale ja sobie nie życzę… - zaczęła Hermiona.
- Proszę bardzo, my się wcale nie gniewamy – zgasił ją Fred – a życzyć to właśnie powinnaś, bo opłatek ci zaraz z talerzyka wyskoczy.
Hermiona wstała, starannie ukrywając zdenerwowanie. Wyglądała, jakby miała za chwilę odpowiadać z czegoś, co umie tylko na P.
- Życzę każdemu – zaczęła – żeby potrafił jak najlepiej robić to, co do niego należy. Żeby każdy umiał pogodzić zaangażowanie w to, od czego zależy przyszłość nas wszystkich, z tym, od czego zależy jego własna przyszłość, co w roku OWTMów dla jednych, a SUMów dla innych, oznacza...
- Hermiona – jęknął George - jak Boga kocham, nie przy jedzeniu!
- ...że życzę wszystkim zdrowia, szczęścia i pomyślności –Hermiona w pierwszym odruchu chciała się obrazić. – No, już dobrze – dodała, widząc poszarzałą nagle twarz George’a. – Życzę wszystkim, żeby cieszyli się miłością ludzi, których kochają, i szacunkiem ludzi godnych szacunku. ”Ach, ubogi żłobie” poproszę.
- Na miejscu Rona bym się obraził – zauważył Fred.
- O co? – zdziwił się Ron.
- O pierwszą linijkę głównie. Ach, ubogi żłobie, cóż ja widzę w tobie…
- FRED!!! – Molly była wyraźnie wściekła.
- Mamo, spokojnie – zgasił ją Ron. - Widocznie mam inne zalety – oświadczył bez fałszywej skromności.
- Fredziu, serdeńko – powiedział Charlie - ja wiem, że nie lubisz ”Ubogiego żłobu”, i wiem, dlaczego, twoje rude prawo, ale nie musisz do tego dorabiać ideologii…
- No dobrze – powiedziała szybko Hermiona. Nie zależało jej na konkretnej kolędzie aż tak, żeby przedtem przysłuchiwać się kłótni braci. – Niech będzie ”Do szopy, hipogryfy”.

- O, to już? – zdziwił się ironicznie George, patrząc na Billa i Lupina. – Trzy zwrotki i dudy w miech?
- Jakby ci to powiedzieć – odciął się Bill – zdarliśmy sobie trochę gardła śpiewając kolędy, których poza nami nie miał kto śpiewać…
- Jedyna kolęda, której ktoś mnie specjalnie nauczył – powiedział Charlie. – Znaczy tak, że mama powiedziała ”A teraz ja was nauczę jednej kolędy”.
- A pozostałe? – spytała Hermiona.
- A nie wiem. Większość była zawsze.
- Jak można nie wiedzieć, skąd coś wiesz?
- A skąd wiesz, jak ma na imię twój ojciec?
Korzystając z zamieszania, talerzyk przesunał się przed Rona.
- Jest wigilia - zauważył Ron – i podobno ma być wesoło i świątecznie. Dlatego ja nie będę wspominał o Sami Wiecie Kim, życzył powodzenia w sami wiecie czym – przy tych słowach spojrzał na Harry’ego i Hermionę – a tym bardziej mówił o tym, o czym oczywiście nic nie wiem, życzę wszystkim zdrowia, szczęścia i pomyślności.
Talerzyk tkwił nieruchomo nad jego nakryciem.
- A, kolęda. ”Mędrcy świata”.
- Nie można – zauważył Bill.
- A bo?
- A bo do Trzech Magów to jeszcze prawie dwa tygodnie.
- E tam – wzruszył ramionami Fred.
- Co to są dwa tygodnie wobec wieczności? – poparł go Syriusz.
- A wieczność wobec kiszonego ogórka? – dodał Charlie.
Weasleyowie byli przyzwyczajeni do tego komentarza, ale reszta obecnych nie. Śmiali się szczerze i serdecznie. Nie czekając, aż przestaną, Charlie zaczął śpiewać. Głośno i fałszywie.
Bill przewrócił oczami i przyłączył się do śpiewu. Oczywiście i ta kolęda nie kończyła się dla niego na powszechnie znanych dwóch zwrotkach.

”Przed Maryją stają społem,
Niosą Panu dary,
Przed Jezusem biją czołem,
Składają ofiary.
Trzykroć szczęśliwi Królowie,
Któż wam nie zazdrości?
Co my damy, kto nam powie,
Pałając z miłości?”

Talerzyk już drgnął w stronę Harry’ego, kiedy rozległ się głos Hermiony:

”Tak, jak każą nam kapłani,
Damy dar troisty…”

Wszyscy spojrzeli najpierw ze zdziwieniem na Hermionę, a potem z niejakim rozbawieniem na milczącego Billa. Wyglądał jak ktoś, kogo potraktowano zaklęciem Petrificus w chwili, gdy właśnie brał głęboki wdech. Hermiona nie zwróciła na to uwagi.

”…Modły, pracę niosąc w dani
I dar serca czysty.
To kadzidło, mirrę, złoto
Niesiem, Jezu, szczerze -
Co dajemy Ci z ochotą,
Od nas przyjm w ofierze.”

- Kiedyś nie mogłem zrozumieć – powiedział Ron, jakby chcąc zaznaczyć, że i on ma jakieś wspomnienia związane z kolędami – po co Dzieciątku dzieża. A jakoś głupio mi było zapytać.
- Jaka dzieża? – osłupiał Lupin.
- No, „Ono w żłobie nie ma tronu, ni berła, ni dzieży”...

- Nie wiem, co powiedzieć – powiedział niepewnie Harry, trzymając opłatek.
- Chciałbyś o tym porozmawiać? - zainteresował się życzliwie George.
- ...pierwszy raz składam takie życzenia, w ogóle nie miałem pojęcia, że Boże Narodzenie w domu to może być coś takiego ciepłego... yyy... ja wam życzę, żebyście zawsze byli tacy fajni jak dzisiaj. I w Norze żeby było tak miło jak jest teraz. O.
Talerzyk uporczywie wisiał w powietrzu przed Harrym.
- Kolęda! – szturchnął go Ron.
- Co kolęda?
- Zamów kolędę. Swoją ulubioną.
- Nie mam.
- Oj, to jakąkolwiek.
- Kiedy nie znam!
- Jak to nie znasz, nie śpiewaliście kolęd?
- Jacy my? Ja z Dursleyami?
- Ron, teraz w bardzo niewielu mugolskich domach śpiewa się kolędy - ku zdumieniu Harry’ego Hermiona nie wydawała się zirytowana ignorancją Rona, w jej głosie słychać było raczej rozgoryczenie.
- To co robią zamiast tego?
- Khem, khem – chrząknęła Ginny w sposób do złudzenia przypominający Dolores Umbridge. Bracia spojrzeli na nią strasznym wzrokiem.- Może przełóżcie te korki z mugoloznawstwa na inną okazję? - zaproponowała spokojnie.
- To co... - zająknął się Harry.- Te kilka, co mi przychodzą do głowy, to już było, no nie wiem, może coś, co lubili moi rodzice...
- Cichą Noc po arabsku - westchnął Lupin.- Tylko tu raczej nikt nie zna.
- A jak to nie? - uśmiechnął się blado Bill. –Ahlan ua sahlan…
- Ja ciebie też – mruknął Ron.
- …czyli proszę bardzo. Oczywiście pod warunkiem, że potem Charlie zaśpiewa po rumuńsku.

”Hayadi ‘l’lail,
Zahkari ‘l’lail…”

Słyszał to. Musiał to gdzieś słyszeć. Wiele razy. Nie rozumiał ani słowa, a przecież wiedział, jakie będą następne. W językach, których nie znał i nawet nie odróżniał. ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin