Panienka ze starego młyna - Marlitt Eugenia.pdf

(1020 KB) Pobierz
808870968.001.png
Marlitt Eugenia
Panienka ze starego młyna
W książce tej Autorka przedstawia dzieje młodej spadkobierczyni
ogromnej fortuny, która po śmierci swego bogatego dziadka wraca z
dalekiego świata w rodzinne strony, żeby wejść w posiadanie zapisanego
jej majątku. Zanim jednak osiągnie pełnoletność, prawowitym
opiekunem spadku jest jej powinowaty, radca Romer. Przebywając w
jego domu, Kasia nie tylko spotyka swoje przyrodnie siostry: kapryśną
Florę i schorowaną Henrietę, ale także styka się ze światem bogactwa, a
co za tym idzie: obłudą, fałszywą moralnością i ludzkim egoizmem. Jej
uczciwość, szczerość i czyste intencje wobec otaczających ją ludzi
wyraźnie odbiegają od praw, jakimi kieruje się cała jej rodzina. Czy
młoda dziedziczka będzie potrafiła przeciwstawić się otoczeniu, a
jednocześnie, czy ulegnie rodzącemu się w niej uczuciu do mężczyzny
związanego słowem z inną?
ROZDZIAŁ I
Słońce grudniowe wkradło się jeszcze na chwilę nieśmiało przez
sklepione okno do wielkiej izby w młynie i przejrzało się w dziwnych
przedmiotach, rozłożonych na parapecie okiennym, aby wnet zniknąć za
gęstą zasłoną nadciągających, śniegowych chmur. Połyskujące
przedmioty na oknie były instrumentami chirurgicznymi, których zimne
lśnienie budzi mimo woli dreszcz grozy w każdym człowieku. Potężne
drewniane łoże, pomalowane jaskrwawo, po chłopsku, w bukiety róż i
goździków, wyłożone stosami piernatów, było teraz przesunięte do okna.
W łóżku leżał stary młynarz.
Właśnie doktor przeciął mu złośliwy wrzód na szyi i okręcił ranę
bandażem. Operacja była trudna, ale młody lekarz, który teraz spokojnie
pakował instrumenty do walizeczki, uśmiechnął się z zadowoleniem.
Wszystko udało się znakomicie.
Chory, który jeszcze niedawno, zanim chloroform zaczął działać, rzucał
się dziko, wzywając ratunku przed zbójami i mordercami, teraz leżał
cicho, przytomny już, ale wyczerpany. Nie wolno mu było mówić.
Zresztą nie należał młynarz do ludzi rozmownych. Poznać to można było
z zaciętych ust, z ponurej surowości rysów tej ciężkiej, szerokiej twarzy,
której jedyną ozdobą były bujne, srebrnosiwe włosy.
— Jesteś zadowolony, doktorze Bruck? — spytał cicho młody
mężczyzna, który dotychczas stał nieruchomo u nóg łóżka, a teraz
podszedł do wnęki okiennej, gdzie lekarz pakował swoje przybory. W
pięknych rysach mówiącego można było wyczytać pewien niepokój.
Lekarz skinął głową.
— Tymczasem wszystko jest jak najlepiej. Sądzę, że silny organizm
chorego będzie mi pomocny — rzekł, rzucając ostatnie spojrzenie na
pacjenta. — Dużo będzie tu znaczyła opieka. Sam muszę koniecznie udać
się do innego ciężko chorego pacjenta. Zresztą, nie jestem tu już
potrzebny. Teraz należy tylko uważać, żeby się chory, broń Boże, nie
ruszał. Pod żadnym pozorem nie należy dopuścić do krwotoku...
— Już ja tego dopilnuję! — przerwał młody pan. — Pozostanę tu, dopóki
tak pilny dozór będzie potrzebny. Bądź łaskaw powiedzieć w pałacu, że
na herbatę nie przyjdę.
Lekki rumieniec zabarwił twarz doktora i coś, jakby przygnębienie,
zabrzmiało w jego odpowiedzi. Nie mogę skręcać w stronę parku. Muszę
jak najprędzej dostać się do miasta...
— Nie widziałeś dziś Flory, doktorze?
— Myślisz, że mnie to wiele nie kosztuje? Przecież... — Urwał,
zaciskając usta i pochwycił walizeczkę z przyborami. — Mam kilku
poważnie chorych pacjentów. Córeczka kupca Lenza nie przeżyje
zapewne tej nocy. Nic już dziecku pomóc nie zdoła, ale rodzice jeszcze
spodziewają się ratunku i niecierpliwie mnie oczekują.
Podszedł do łóżka. Chory miał oczy otwarte i spoglądał najzupełniej
przytomnie. Chciał podać rękę lekarzowi, ale ten powstrzymał unoszącą
się już dłoń i powtórzył swój nakaz unikania wszelkich żywszych
ruchów. — Pan radca zostanie tu, panie Sommer, i będzie czuwał nad
pilnym wypełnieniem moich zaleceń — rzekł.
Stary wydawał się zadowolony z tych słów. Zwrócił oczy na radcę, który
potwierdził słowa lekarza skinieniem głowy. Starzec zamknął oczy, jakby
chciał usnąć.
Doktor Bruck wziął kapelusz, uścisnął dłoń radcy i opuścił pokój.
Stara gospodyni, zajęta sprzątaniem naczyń i sprzętów po operacji,
spojrzała na chorego dość obojętnie. Cicho, niby nietoperz, sunęła z
kąta w kąt. Wydawała się więcej przejęta paroma kroplami wody, które
lekarz wylał na podłogę, niż zdrowiem swego pana.
Proszę, niech pani da temu spokój tymczasem, pani Zuzo
przemówił radca uprzejmie. — Szorowanie stołu
sprawia denerwujący hałas. Doktor nakazał ojcu przede wszystkim
spokój.
Stara Zuza szybko zabrała ścierki i szczotkę i wróciła do swojej czysto
wyszorowanej kuchni.
W izbie zapadła cisza, o ile cisza może panować w młynie Przez podłogę
przebiegało to rytmiczne, ciche drżenie które pochodzi z ruchu
pracujących kół, a z wysokiej tamy spadała wciąż woda powtarzając swą
monotonną, szumiąca piosenkę. Zza okien dolatywało gruchanie gołębi,
które od czasu do czasu sfruwały na gzyms, aby wnet powrócić do swych
gniazd Dla chorego jednak nie istniały te odgłosy. Nie uświadamiane
należały do jego życia, tak jak oddech, jak rytmiczne
Ale jakże odpychająca była ta twarz, w która czujnie wpatrywał się teraz
pan radca handlowy! Stary zaczął swą karierę od samych nizin, jako
parobek przy młynie. Teraz był wielkim bogaczem, potentatem, i może
dlatego pan radca tytu ował go tak serdecznie „ojcem", choć przecież nie
było między mmi ani cienia pokrewieństwa. Nieboszczyk bankier
Mangold, z którego córką z pierwszego małżeństwa ożeniony był radca,
poślubił, owdowiawszy, córkę starego młynarza Uto było całe między
nimi powinowactwo
Radca wstał i cicho oddalił się od łóżka ku jednemu z okien Był to
człowiek młody jeszcze i długie siedzenie bez ruchu zaczęło go
denerwować. Dość już miał widoku niesympatycznej, starczej twarzy i
węźlastych, zaciśniętych pięści, spoczywających nieruchomo na kołdrze.
Spoza ogołoconych gałęzi kasztanów widać było po drugiej stronie rzeki
niezgrabny, kanciasty budynek, z oknami ciągnącymi się monotonnym
szeregiem. Była to przędzalnia pana radcy. I on był bogaczem. Setki
robotników pracowały tam dla mego wsrod warczących wrzecion i
stukających warsztatów Ale ta jego posiadłość czyniła go poniekąd
zależnym od młynarza. Młyn, zbudowany przed setkami lat przez władcę
tego kraju, został wyposażony w liczne przywileje Młynarz z początku
tylko dzierżawca, stał się wkrótce właścicielem nie tylko prastarego
młyna, ale i przyległego majątku. Nabył go przed wydaniem swej córki za
bankiera Mangolda Wartość dla mego miały jedynie żyzne grunty i
bogate lasy. Sam wspaniały park i pałac były mu wstrętne. Jednak
utrzymał je
Zgłoś jeśli naruszono regulamin