01 Korona z jelenich rogów.txt

(406 KB) Pobierz
ANDRE NORTON
   
   
   
KORONA Z JELENICH ROGÓW
   
PRZEŁOŻYŁA EWA WITECKA
TYTUŁ ORYGINAŁU HORN CROWN

ROZDZIAŁ I
   
   Deszcz padał bez przerwy i przemoczone podróżne opończe cišżyły nam na ramionach. Ci sporód nas, którzy byli prostymi ludmi, nigdy nie oddalajšcymi się zbytnio od uprawianych przez siebie pól czy pastwisk znanych już ich przodkom, rozmawiali półgłosem o Płaczce Geomie i spoglšdali na niebo, jakby w każdej chwili spodziewali się ujrzeć w górze jej pełne łez oczy. Lecz nawet ludzie wykształceni czuli się nieswojo na myl o nieszczęciach, które przyczyniły się do naszego wygnania.
   Czy nasi bardowiemędrcy właciwie użyli swojej wiedzy? To za ich sprawš przeszlimy przez Bramę dwór za dworem, klan za klanem, nie tylko pozostawiajšc za sobš naszš ojczyznę, ale również częć wspomnień. Przez jaki czas zastanawialimy się nawet, skšd i po co przybylimy do tej zalewanej deszczem ponurej krainy. Lecz w miarę jak podšżalimy wcišż dalej i dalej na północ, coraz rzadziej padało to pytanie. Zresztš wszyscy wiedzielimy, że w porzuconej ojczynie czekał nas straszny los. Dlatego włanie Mieczowi Bracia przeprowadzili rekonesans w tym obcym kraju i cała ich kompania chroniła nasze tyły, gdy przechodzilimy przez Bramę. Między nimi byli Laudat i Ouse. To oni piewajšc otworzyli przejcie między wiatami i potem je zamknęli, bijšc w szamańskie bębny, by uniemożliwić nam odwrót i zarazem uchronić przed pogoniš.
   Zwiadowcy spotkali się z nami po tej stronie Bramy. Spędzili tu niemal cały miesišc księżycowy wypatrujšc zagrażajšcych nam niebezpieczeństw. Opowiedzieli nam o rzeczach dziwnych i zagadkowych. Mówili bowiem o wysokich wzgórzach i głębokich dolinach zamieszkanych niegdy przez ludzi  albo istoty do ludzi podobne. Stwierdzili wszakże, iż obecnie ta kraina jest wyludniona, jakkolwiek pozostały w niej budowle wzniesione przez poprzednich mieszkańców.
   Nie znaczy to wcale, iż będzie tu całkiem bezpiecznie. Wręcz przeciwnie, napotkali wiele miejsc, w których obudziły się i trwały wrogie ludziom siły. Miejsc tych powinnimy unikać jak ognia. Mieczowi Bracia powiedzieli nam też, że znajdziemy tu spragnionš pługa ziemię w dolinach, a poronięte wysokš trawš zbocza czekajš na nasze owce, bydło i konie, niosšce teraz toboły i cišgnšce wyładowane po brzegi wozy.
   Krewni każdego wielmoży stanowili grupę, skupionš wokół starannie zapakowanego dobytku. Starcy i dzieci jechali na wozach albo na najspokojniejszych wierzchowcach, natomiast konni drużynnicy i wasale mieli w razie zagrożenia natychmiast otoczyć ich murem ciał.
   Posuwalimy się do przodu bardzo powoli, by zbytnio nie przemęczać owiec i bydła. Mylę też, że cišżyła nam obcoć tej krainy, może dlatego, że po drodze mijalimy jakie dziwne kamienne kolumny i budowle i że nie powitały nas ciepłe promienie słońca.
   Moim panem był Garn i nasz dwór nie dorównywał pozostałym ani bogactwem dobytku, ani liczbš wasali. Nasze stadko owiec łatwo dawało się policzyć i musielimy strzec tylko jednego byka i pięciu krów. Cały ruchomy dorobek dawnego życia wypełniał trzy wozy. Młode kobiety jechały konno, a wiele z nich trzymało jedno dziecko przed sobš, drugie za za sobš, uczepione matczynego paska.
   Jako bliski krewny mojego pana, ale nie jego dziedzic (mój ojciec i ojciec Garnowy byli braćmi), nosiłem tarczę krewniaka i dowodziłem czterema kusznikami. Byłem jeszcze bardzo młody i poważnie traktowałem swoje obowišzki. Dlatego jadšc na czele postępujšcych za sobš w pewnych odległociach zbrojnych jedców, trzymałem się prawej flanki klanu i z natężeniem wypatrywałem wród wzgórz najmniejszego nawet poruszenia.
   Dyskutowalimy  a raczej zrobili to nasi panowie po przejciu przez Bramę  nad celowociš podróży tš drogš. Jednakże Mieczowi Bracia zaręczyli, że wiedzie ona prosto przez opustoszałš okolicę i że w pobliżu nie spotkamy żadnych budowli nieznanego ludu.
   Była to prawdziwa droga  biegła prosto jak strzelił, a kamienne bloki, którymi jš wybrukowano, tu i ówdzie przewitywały między porosłš rolinnociš. Nasze wozy jechały po niej znacznie łatwiej, niż gdybymy wyruszyli na przełaj.
   Nie tylko deszcz zasłaniał przed nami tę nowš dla nas choć w istocie starożytnš krainę. Strzępy mgły wisiały nad szczytami wzgórz po obu stronach drogi. Czasami ta mgła traciła swojš zwykłš, szarobiałš barwę i zaczynała połyskiwać błękitem albo robiła się ciemnoszara, a wtedy budził się w nas niepokój.
   Jeden z Mieczowych Braci przemknšł obok mnie do czoła kolumny. Przyglšdałem mu się z nie ukrywanš zazdrociš. Bracia nie należeli do żadnego klanu, gdyż składajšc Mieczowš Przysięgę wyrzekali się wszelkich więzów rodzinnych. Ich mistrzostwo we władaniu mieczem, łukiem i krótkš włóczniš było powszechnie znane i mieli oni wród nas wielki posłuch nawet bez uciekania się do oręża. Jednak od klanów niczego nie żšdali, zaopatrujšc się w żywnoć z własnych stad i trzód, którymi zajmowali się piesi Bracia.
   Wielu młodzieńców marzyło o wstšpieniu do Mieczowego Bractwa. Lecz dla większoci marzenie to nigdy się nie ziciło, ponieważ Bracia nie zmieniali liczebnoci swego oddziału, przyjmujšc nowicjuszy tylko w razie mierci jednego z towarzyszy.
   Tuż za Mieczowym Bratem przykłusował Garn w asycie dwóch drużynników; robił przeglšd jedców strzegšcych flank naszego klanu, Był człowiekiem niemal równie surowym i ponurym jak okolica, przez którš jechalimy, czy ołowiane niebo w górze. Nieskory do rozmowy, w mig zauważał najmniejsze choćby zaniedbanie w obowišzkach i z łatwociš potrafił dojrzeć ródło ewentualnych kłopotów. Kiedy zwrócił twarz o orlich rysach w stronę mojego oddziałku, mimo woli cišgnšłem mocniej wodze. Spodziewałem się, że albo skomentuje sposób, w jaki ustawiłem tę czšstkę jego sił, albo sprawdzi tylnš straż, którš dowodził jego syn Everad. Zamiast tego Garn zrównał bieg swego konia z moim, aż jechalimy strzemię w strzemię, eskorta za nieznacznie wstrzymała swoje wierzchowce.
   Nie spodziewałem się po nim żadnych uwag o okolicy, brzydkiej pogodzie czy przeszłoci. Sam po prostu milczałem, przypominajšc sobie popiesznie wszystko, co w ostatnich dniach mogło mu się nie spodobać w moim postępowaniu. Garn omiótł spojrzeniem wzgórza, między którymi biegła droga  nie sšdziłem jednak, by próbował dojrzeć ostatnich jedców z tylnej straży klanu Rarasta, który jechał przed nami.
    Jest tu dobra pasza  powiedział.
   Mój pan potrafił ocenić wartoć ziemi i wycišgnšć z niej jak największy pożytek. Znałem wszystkich członków naszego klanu, więzi, które ich ze sobš łšczyły, ich wady i zalety, wiedziałem, co lubiš, a czego nie. Znałem swoje miejsce wród krewnych Garna, przeniosłem przez Bramę wyćwiczone umiejętnoci władania broniš  nie wiedziałem jednak, dlaczego przybylimy do tego wiata i jakich niebezpieczeństw przez to uniknęlimy.
    Wieczorem po rozbiciu obozu odbędziemy naradę. Mieczowi Bracia sprawdzili się w tym rekonesansie. Ten kraj jest ogromny. Los może tu sprzyjać nawet tym, którzy przedtem nie osišgnęli wielkoci.
   Nadal szukałem w mylach przyczyny tej nieoczekiwanej szczeroci. Zdumiałem się tak, jakby odezwał się do mnie mój stšpajšcy ciężko koń. Mimo tego oszołomienia, zrozumiałem znaczenie słów Garna. Ogromny kraj, kraj stojšcy otworem przed osadnikami. Klanów było prawie sto i większoć z nich przewyższała nas liczebnie zarówno w ludziach, jak i w inwentarzu, tym wszystkim, co zapewniało pozycję wród wielmożów. Lecz żaden z nich nie chciałby osadzić swoich wasali w takim rozproszeniu, by trudno przyszło im się kiedy bronić. Dlatego istniała szansa, że nawet taki mały klan jak nasz otrzyma dużo ziemi.
   Garn za mówił dalej:
    Na naradzie będš obecni wszyscy krewni i odbędzie się cišgnienie losów. Zgodzilimy się co do jednego  że tylko raz będzie można wybierać: albo ziemia na wybrzeżu, albo w głębi kraju. Siwen, Urik, Farkon i Dawuan już postanowili osiedlić się nad morzem. Reszta zda się na Los. Mylę  zawahał się i rzekł:  Kiedy zatrzymamy się w południe, chciałbym porozmawiać z tobš, z Hewlinem, Everadem oraz ze Stigiem.
   Wcale nie słuchajšc, jak wyrażam zgodę, zawrócił nagle wierzchowca i pojechał do Everada. Wcišż nie mogłem się otrzšsnšć ze zdziwienia. Zazwyczaj sam podejmował decyzje i wcale nie potrzebował się radzić nawet swego dziedzica. Najbardziej zdumiało mnie, że w ogóle chciał zasięgnšć rady Stiga, przywódcy rolników, którzy nie byli jego krewnymi.
   Co miał na myli? Dlaczego wspomniał o ziemiach na wybrzeżu? W przeszłoci nie mieszkalimy nad morzem. i nie zwyklimy wyrzekać się dawnych obyczajów. Doszedłem do wniosku, że przybycie do nowego wiata może stać się przyczynš wielkiej zmiany w naszym trybie życia.
   Poranna mżawka rzedła i przed południem zawieciło blade słońce. W jego blasku trochę się rozwiał ponury cień, który czynił okolicę tak obcš w naszych oczach. Nie odprowadzajšc nawet wozów na pobocze, rozbilimy obóz, tam gdzie się zatrzymalimy. Wszystkie klany skupiły się na niej niby paciorki na zbyt długiej nici.
   Z naszego pierwszego wozu wyjęto przenone piecyki z żarzšcymi się węglami, których tak starannie doglšdano podczas podróży, i dorzucono węgla drzewnego tyle tylko, by nieco podgrzać wzmacniajšcy ziołowy napój. Garn nie powinien na mnie czekać, przełknšłem więc pospiesznie mojš porcję sucharów.
   Siedział nieco z boku na stołku i skinieniem ręki polecił nam usišć na słomiance rozesłanej przed nim. Oprócz Everada i Stiga był tam również Hewlin, najstarszy z drużynników, o twarzy niemal równie ponurej jak oblicze jego pana.
    Chodzi o wybór ziemi dla nas  zaczai, gdy tylko usiedlimy.  Rozmawiałem z Quaineem, który ze wszystkich Braci najlepiej poznał wybrzeże.  Garn wyjšł zza pasa cienkš rurkę, wydobył z niej kawałek skóry i rozwinšł go przed nami.
   Zobaczylimy...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin