Rozmyślajcie nad mową - Janusz Miodek.doc

(1075 KB) Pobierz

JAN MIODEK

ROZMYŚLAJCIE NAD MOWĄ!

Prószyński i S-ka

  Warszawa 1998

Copyright Jan Miodek 1998

Opracowanie graficzne: Andrzej Łubniewski

Opracowanie merytoryczne: Janina Rogalska-Kobiel

Redaktor techniczny: Barbara Wójcik

Łamanie: Grażyna Janecka

Korekta:               

Teresa Pajdzińska

ISBN 83-7180-88

Wydawca:

Prószyński i S-ka SA ul. Garażowa 7 02-651 Warszawa

Druk i oprawa:

Wojskowa Drukarnia w Łodzi

Łódź, ul. Gdańska 130

Tak, słowo jest w człowieku... Akordem atomu Nieustannie człek mówi!...Jak milczy?

to komu:

Nie duchowi, ni sobie, ni wewnętrznej pieśni... - Słowo, niźli narzędziem, celem było wcześniej!

C. K. Norwid

 

Reguły i mechanizmy

Wiele osób twierdzi, że dydaktyczna wartość mych telewizyjnych programów byłaby większa, gdybym ograniczał się w nich do jednoznacznego wskazywania, która forma językowa jest zgodna z oficjalną normą, a która jest błędem. Obudowując te ustalenia kilkunastominutowym wywodem, osłabia pan wyrazistość reguł poprawnościowych - sądzą niektórzy moi rozmówcy.

Odpowiadam niezmiennie, że suche informacje o poprawności i niepoprawności poszczególnych form podaje słownik. Można w nim przeczytać na przykład, że biernik liczby pojedynczej zaimka wskazującego ta ma postać tę, że zgodne z normą jest brzmienie sweter, a nie swetr, że w dopełniaczu liczby mnogiej rzeczownika pomarańcza można się posłużyć bądź formą pomarańcz, bądź pomarańczy, że w języku potocznym nie razi połączenie Maria Curie-Skłodowska, choć nazwisko Curie - jako odmężowskie - powinno być umieszczone na drugim miejscu.

W radiowym czy telewizyjnym programie o języku, w gazetowej rubryce poprawnościowej powinniśmy zawsze wskazać mechanizm, który doprowadził do powstania danego dylematu gramatycznego. To odkrywanie jest szerzeniem wiedzy wyraźnej o języku, uprawianiem językoznawstwa ogólnego, opisującego funkcjonowanie języka, formułującego prawdy uniwersalne, czyli obowiązujące we wszystkich językach wiata.

Biernikowy dylemat -widzę tę czyta dziewczynę?- jest doskonałą ilustracją prawdy o tym, że formy najczęściej używane zmieniają się najwolniej. Gdyby frekwencja naszego zaimka była taka jak form moja, twoja, nasza, wasza, tamta, wszyscy używalibymy postaci i miałaby ona na pewno status normy. Wszak wszystkie zaimki rodzaju żeńskiego zamieniły pierwotną końcówkę biernika -ę (moje, twoje, nasze, wasze, tamte) na -ą (moją, twoją, naszą, waszą, tamtą). Dokonał się ten proces pod wpływem deklinacji przymiotnikowej, która zawsze w bierniku miała końcówkę -ą (widzę miłą, ładną, wesołą, zgrabną dziewczynę). Od tego momentu w dziejach naszego języka Polak widzi swoją miłą dziewczynę (a nie, jak jeszcze dwieście lat temu, swoje miłę dziewczynę) i jest to sytuacja korzystniejsza, bo dwa wyrazy pełniące identyczną funkcję składniową (określeń rzeczownika) mają taką samą końcówkę -š-

Skoro to takie wygodne, czemu zaimek ta uparcie się trzyma starej postaci tę, obowiązującej w tekstach oficjalnych? Odpowiedzielimy już na to: bo jest forma bardzo często używana (wskazywanie to w ogóle jedna z najczęstszych czynnoci życiowych).

A czemu tak wielu rodaków posługuje się mianownikiem swetr, a nie zgodnym z normą brzmieniem sweter? Na pewno jest to także ucieczka przed gwarową postacią typu wiater: skoro w języku literackim obowiązuje wiatr, to pewnie i swetr jest lepszy - rozumują niektórzy.

Głównym sprawcą popularnoci mianownikowego swetr jest jednak wewnętrzno językowy mechanizm, ujednolicający postacie tematów odmienianych przez przypadki wyrazów. Ponieważ nasz rzeczownik ma w odmianie najczęściej postać tematyczną swetr-(swetr-a, swetr-owi, swetr-em), ludzie przenoszą ją do mianownika (z tego samego powodu pierwotne mianowniki ociec, szwiec, sjem zostały zamienione na ojciec, szewc, sejm; tematy fleksyjne ojc-, szewc-, sejm-, występujące w przypadkach zależnych, przeszły do mianownika, bo były częstsze niż wyizolowane postacie pierwszego przypadka).

Kiedy za wskazuję równorzędnoć form dopełniacza liczby mnogiej pomarańcz//pomarańczy, powinienem zwrócić uwagę na lepszoć pierwszej postaci. Oto wszystkie języki wiata zmierzają do maksymalnego zróżnicowania poszczególnych kategorii gramatycznych. Sprzyja ono jasnoci, jednoznacznoci porozumiewania się. Gdy powiem: nie zjadłem pomarańcz, wiadomo, że nie zjadłem kilku owoców. Forma pomarańczy to również dopełniacz liczby pojedynczej. Konstrukcja nie zjadłem pomarańczy nie przynosi zatem

przejrzystej treściowo informacji, czy mówię o jednej pomarańczy, czy o kilku.

A czemu tak popularna jest kolejność Curie-Skłodowska - swoicie nielogiczna? Można do tego połšczenia dołšczyć i takie przykłady, jak Boy-Żeleński, Bór-Komorowski czy Grot-Rowecki (tu też właściwe nazwisko nie jest na miejscu pierwszym!). Wydaje się, że mamy w tych wypadkach do czynienia z mechanizmem, który na poczštku XX stulecia - na materiale z wielu języków świata - odkrył niemiecki filolog Behaghel. Oto w stałych zbitkach wyrazowych zawsze na miejscu pierwszym stoi człon krótszy: ład i porzšdek, lelum polelum, plus minus (po polsku - co znamienne - mniej więcej, a nie więcej mniej!), Pat i Patachon, czuj czuj czuwaj, hip hip hura, esy-floresy itp. Więc i naturalniej brzmi Curie-Skłodowska, choć Curie to nazwisko odmężowskie, które powinno następować po panieńskim Skłodowska (dodajmy, że prawo Behaghla jest tu dodatkowo wspierane przez zwyczaj francuski; w wydawnictwach znad Sekwany znajdziemy tylko zbitkę Curie-Sklodowska).

Czyli odkrywanie tego typu uniwersalnych mechanizmów nie jest bardziej fascynujące niż suche wskazanie normatywne: mów tak, nie mów tak?!

Atrakcyjne innowacje

Jeden z recenzentów książki Ibisa (Andrzeja Wróblewskiego) Byki i byczki" (Wybór felietonów i komentarze językoznawcze Andrzeja Markowskiego) napisał w Języku Polskim":

Można zauważyć, że wyrazy i znaczenia nie odnotowane w słownikach są podejrzane" i raczej mówi się o nich źle, a jest nie do pomyślenia, by Ibis zachwycił się jakąś innowacją, że urozmaica język, jak to się zdarza na przykład profesorowi Miodkowi".

Przyznaję, że innowacje sš według mnie szczególną cennociš w poczynaniach komunikacyjnych. Ujawnia się w nich twórczy stosunek do tworzywa słownego, potwierdzający pełną znajomoć języka ojczystego, o czym często przypomina Noam Chomsky, najwybitniejszy lingwista amerykański. Akceptuję więc okazjonalne innowacje funkcjonalnie uzasadnione, odwieżajšce codzienne zachowania językowe, służące dysautomatyzacji odbioru poszczególnych tekstów i ich destereotypizacji. Powiem więcej: żywa, potoczna mowa musi być ródłem pulsujšcym innowacjami! To one bowiem sš warunkiem życia języka. Nie zawsze to sobie jednak uwiadamiajš jego użytkownicy.

Kiedy jeden z mych znajomych, zdenerwowawszy się na bezdusznoć pewnego urzędu, spontanicznie wykrzyknął do pana za biurkiem: Czy wy naprawdę musicie ten przepis traktować tak że-łanie?!". Już nie pamiętam, jak ostatecznie załatwiono sprawę mego kolegi. Wiem natomiast, bo o tym mi głównie chciał wtedy powiedzieć, że słuchającego urzędnika prawdziwie zaintrygowała postać żelanie, typowa tzw. formacja potencjalna, nie będąca w powszechnym obiegu, zbudowana jednak absolutnie poprawnie na zasadzie analogii do takich par przymiotnikowo-przysłówkowych, jak brutalny - brutalnie, taktowny - taktownie, dziwny - dziwnie, godny - godnie, ładny - ładnie, piękny - pięknie. Posłużenie się niš niewštpliwie wzmocniło ekspresję wykrzyknienia mojego znajomego. I za to mu chwała!

Tak samo oceniam przysłówek nocnie z jednej z wypowiedzi abpa Józefa Życińskiego: Współczesny homo McLuhanensis to osobnik, który spędza pięć godzin dziennie (nocnie?) przed telewizorem". To tylko w zwyczaju językowym nie utrwaliła się całkowita symetria formalno-znaczeniowa między parami dzienny - dziennie i nocny - nocnie, w codziennym obcowaniu bowiem ostatnią formą się nie posługujemy. Kto jednak, kto umie jš przywołać w odpowiedniej sytuacji komunikacyjnej, potwierdza pełną znajomość możliwości systemowych polszczyzny i ujawnia swe twórcze zdolności językowe, a także - co tu ukrywać - dowcip, polot, inteligencję.

Kiedy jeden z mych kolegów profesorów spontanicznie wypowiedział zdanie: przejrzałem już ten komputeropis. Czyli ów komputeropis, stworzony na zasadzie analogii do maszynopisu, nie jest cywilizacyjnym znakiem czasu? Wszak coraz więcej ludzi przesiada się" od tradycyjnej maszyny do pisania do komputera. Przypomina mi się w tym momencie żart frazeologiczny Krzysztofa Mętraka, który przed laty tradycyjnych kolegów po piórze zamienił w jednym ze swych błyskotliwych artykułów na kolegów po długopisie.

Wtedy też ową frazeologiczną zabawę określiłem jako znak czasów, w których pióro przegrało z wszechwładnie panującym długopisem.

Aprobująco odebrałem również zamianę stałego połączenia na domiar złego na na domiar dobrego. To Paweł Głowacki, zachwycony występem Milvy na V Festiwalu Unii Teatrów Europy, w swej recenzji w Tygodniku Powszechnym" zdecydował się na zdanie: Na domiar dobrego Milva nadaje tym gestom i ruchom doskonałość" - z taką właśnie okazjonalną modyfikacją znanego frazeologizmu.

Ludzie pióra, ci, którzy maja język giętki", chętnie operują także nietypowymi formacjami przedrostkowymi, osiągając cenną stylistycznie kondensację treści i formy. Z nagromadzeniem tego typu słów zetknąłem się w artykule Andrzeja Drawicza o Władimirze Massimowie. Czytam, więc np.: W powieci tej bezwzględnie się nad sobą wy znęcał". Trudno nie zauważyć, że dzięki maleńkiej cząstce przedrostkowej wy- autor osiągnął maksymalną ekspresję słowa, która zgubiłaby się przy zastosowaniu tradycyjnej grupy wyrazowej bardzo się znęcał. To wy- informuje również o spełnieniu się owej czynnoci: wy-znęcał się - tak jak wypocił się, wytańczył się czy wybawił.

Kiedy podkłócalimy się" - pisze Drawicz w innym zdaniu. Podkłócalimy się, czyli kłócilimy się, ale nieostro, łagodnie (podkłócalimy się - tak jak podfruwalimy, podpytywalimy).

Ale, kiedy się jeszcze - na znacznie odleglejszym brzegu -dokłócimy" - wieńczy swój artykuł wybitny rusycysta. I znów wszyscy wiemy, o co chodzi: kłótnia Drawicza z Maksimowem spełni się, kiedy do końca.

Gdy przed paroma laty spędziłem dłuższe chwile na rozmowie z Wisławą Szymborską, powiedziałem poetce, że przyznałbym jej Nobla za jeden wers - wyjęty z wiersza Wszelki wypadek": Nie umiem się nadziwić, namilczeć się temu". Bo tylko wybrańcom przyznana jest łaska wymyślenia tak genialnej formacji jak namilczeć się, opartej na - wydawałoby się prostej - analogii do powszechnie używanego nadziwić się.

I tylko wybrańcy mogą stworzyć taki tekst poetycki jak Trzy słowa najdziwniejsze": Kiedy wymawiam słowo Przyszłość, pierwsza sylaba odchodzi już do przeszłości. Kiedy wymawiam słowo Cisza, niszczę . Kiedy wymawiam słowo Nic, stwarzam co, co nie mieści się w żadnym niebycie".

W ostatnim okresie nie rozstaję się z dwoma jeszcze wierszami. Pierwszym z nich jest wstrząsający w odbiorze jeden z ostatnich tekstów zmarłego niedawno Wiktora Woroszylskiego:

Znowu kto nieznajomy,

umań we nie                           ,            .    I     .

To ostatni krzyk                                    '^

(ostatnie milczenie)                  \\           "

mody                                                                           W ułatwionym świecie

przekraczanie granicy    

bez pieczštki strachu bólu potu                    

en modę? mi pasuje                                 ,           .

Z?iore

ATic z tego

kręci głowš bezsenność.

Tutaj trzeba zamilknąć, więc bardzo cicho zwrócę tylko uwagę na fragment to ostatni krzyk (ostatnie milczenie) mody.

I wreszcie niezwykły jako językowy pomysł wiersz pt. Przysłowia" innego zmarłego wielkiego poety - Artura Międzyrzeckiego:

I podchoršży nie zdšży

I uciecze co się odwlecze I nie patrz końca bšd mšdry i mc się w niepamięci me pogršży                t   .t .   ,

/ nie każdy jest kowalem swego szczęcia I nie uwięcajš się rodki celami 1                        / nie parami chodzš nieszczęcia

Ale wilczymi stadami.

Cóż to za wspaniała i jak filozoficznie głęboka parafraza utartych przysłowiowych fraz: podchorąży zawsze zdąży; co się odwlecze, to nie uciecze; cokolwiek czynisz, czyń rozważnie i patrz końca (quidquid agis, prudenter agas et respice finem); pójść w niepamięć, pokryć niepamięcią; każdy jest kowalem swego losu; cel uświęca środki; nieszczęścia chodzą parami.

Trudno po lekturze tych wierszy nie powtórzyć za Josifem Brodskim, że poezja to największe dokonanie języka.

13

Chciejstwo i inne pomysły Melchiora Wańkowicza

W artykule abpa Józefa Życińskiego pt. Political correctness w Kościele?, wydrukowanym w Tygodniku Powszechnym", znalazłem następujące zdanie odnoszące się do poglądów głośnego niemieckiego teologa Hansa Klinga: W sygnalizowanej argumentacji dominuje logika liryczna, w której główną rolę pełni wishful thinking".

W tym samym numerze Tygodnika" wyczytałem, że niedawno, w 21 rocznicę śmierci Melchiora Wańkowicza, na rogu ulicy Puławskiej i Rakowieckiej w Warszawie, na domu, w którym pisarz mieszkał w latach 1958-1973, odsłonięto pamiątkową tablicę.

Miłośnicy autora ?Ziela na kraterze" dobrze wiedzą, dlaczego skojarzyłem z sobą te dwa prasowe fragmenty. Otóż Wańkowicz był tym, który postanowił przyswoić polszczynie angielską zbitkę wyrazową wishful thinking, obecną w przytoczonym tekście abpa Życińskiego, i wymyślił bardzo ekspresyjne słowo chciejstwo. Przesadą byłoby stwierdzenie, że zbłądziło ono pod strzechy, nie ulega jednak wątpliwoci, że weszło w obieg (do słownika języka polskiego też!), że zna je przeciętny polski inteligent, posługujący się nim wtedy, gdy chce określić działania, w których jest więcej pragnień, marzeń niż zdrowego rozsądku (definicja słownikowa: przekonanie, że rzeczywistoć, sytuacja, fakty są istotnie takie, jakie bymy chcieli, aby były").

Pamiętam, że w przełomowym okresie lat osiemdziesiątych pojawiało się chciejstwo w burzliwych dyskusjach politycznych. Mówiło się wtedy często o naiwnym chciejstwie, politycznym chciejstwie. Widziano w nim wówczas także swojski synonim woluntaryzmu, czyli poglądu przypisującego aktom woli prymat nad wszystkimi innymi zjawiskami psychicznymi (Moja wiara, że klasa robotnicza określa charakter naszego kraju, nie jest ani chciejstwem, jak powiedziałby Wańkowicz, ani wishful thinking, jak powiedzieliby Anglicy" - czytam np. w wywiadzie, jakiego Tygodnikowi Powszechnemu" udzielił w roku 1982 prof. Jan Malanowski).

Melchior Wańkowicz był w ogóle odważnym słowotwórcą. Z cudowną intuicją odkrywał niewykorzystane możliwości systemu językowego - choćby wtedy, gdy decydował się na użycie formy podziwnąć- dokonanej postaci czasownika podziwiać Chciałoby się bowiem - tylko trochę żartobliwie - zapytać: dlaczego my, Polacy, musimy stale, wiele razy co podziwiać? Czyi nie moglibymy raz podziwnąć- tak jak Wańkowicz?! Mówilibymy wtedy jak on czy jego córki: Możemy stąd iść - już podziwnęliśmy" (zgorszonych moim wywodem proszę o łaskawą odpowiedź na pytanie: jaka jest formalna różnica między parami wyrazowymi z...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin