Kult Józefa Stalina w polsce 1944-1956 - Robert Kupiecki.doc

(1272 KB) Pobierz

ROBERT KUPIECKI

KULT JÓZEFA STALINA W POLSCE 1944-1956

WYDANIE PIERWSZE

Biblioteka Instytutu Historii UAM

 

Projekt okładki Małgorzata Zachorowska

Redaktor

Wojciech Jarmołowicz

Redaktor techniczny Justyna Rosłonek

ISBN 83-02-05132-2

© Copyright by Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne Warszawa 1993

Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne

Warszawa 1993 r.              l

Wydanie I

Ark. druk. 17

Skład i druk: Opolskie Zakłady Graficzne w Opolu

Zam. 52/93

SPIS TREŚCI

Przedmowa / 3 Wstęp / 9

Korzenie / 13

Wzrost (lata 1944—1948) / 39

Siedemdziesiąte urodziny (rok 1949) / 74

Kultu dzień powszedni (lata 1950—1953) / 116

Dziś niebo jest żałobną chorągwią. Umarł Stalin (marzec 1953) / 157

Od VIII Plenum do VIII Plenum (marzec 1953 — rok 1956) / 199

Zakończenie / 233

Aneks: Indeks tytułów jakimi w latach 1944—1956 obdarzano Stalina w polskich środkach przekazu / 238 Bibliografia / 251

Indeks nazwisk / 265

270

PRZEDMOWA

Młody historyk podjął tyle ambitną, co udaną próbę przedstawienia dziejów kultu Stalina w Polsce. Oznaczało to wejście w krąg kluczowych dla panującego systemu mechanizmów, które badacze historii najnowszej zaczynają dopiero poznawać, analizować, rozumieć. Dwa zagadnienia wysuwają się tu na czoło: układ zależności Polski od radzieckiego centrum oraz istnienie i przenikanie się dwóch płaszczyzn rzeczywistości — tej realnej i tej sztucznie konstruowanej przez ideologicznie i politycznie uwarunkowany język oraz rytuał. Studium Roberta Kupieckiego — obszerny, szczegółowy opis dynamiki kultu Stalina w warunkach polskich — starszym czytelnikom uprzytomni zapomniane często doświadczenia, bardzo zresztą różne, rówieśnikom Autora nasunie myśl o „hańbie domowej". Ale źle by się stało, gdyby materia historyczna zawarta w tej książce posłużyła przede wszystkim obrachunkom z mroczną kartą przeszłości — czasem własnej, częściej innych. Ważniejsze jest rozpoznanie samego zjawiska, jego źródeł, charakteru i oddziaływania.

Będzie truizmem stwierdzenie, że kult Stalina nie miał korzeni w polskiej glebie kulturowej, że był całkowicie obcym, przemocą implantowanym przeszczepem. Wymuszony i zewnętrzny w stosunku do kulturowego dziedzictwa, jak też narodowych tradycji, miał — podobnie jak radzieckie czołgi — zabezpieczać integralność imperialnego bloku tworzonego pod czerwonym sztandarem i legitymizowanego komunistyczną utopią. W tym sensie stanowił cząstkę ustanowionego jarzma, które Polacy znosili, bo znosić musieli, ucząc się symulacji oraz zachowań, które stanowiły splot oporu i przystosowania. Jak trafnie stwierdził Tomasz Szarota, po wojnie mieliśmy do czynienia z nowym wariantem „życia na niby", opisanego przez Kazimierza Wykę w jego szkicu poświęconym okupacji niemieckiej. Duży odłam polskiego społeczeństwa, zwłaszcza (choć nie tylko) polskiej inteligencji, wyćwiczył się w życiu na niby, w świecie pozorów kreowanym przez państwo/partię. Przyswajał sobie osobliwą sztukę dwujęzyczności — posługiwania się językiem naturalnym w sferze prywatności i nowomową w sferze oficjalnej. Mit wallenrodyzmu pozwalał nobilitować hipokryzję i dwulicowość. Konformistyczne postawy

i zachowania stawały się cnotą, niezłomne trwanie przy wyznawanych wartościach — szaleństwem, może i chwalebnym, ale zagrażającym narodowemu przetrwaniu. Co więcej, część przynajmniej strażników owego świata pozorów, czy —jak go trafnie nazwali Zbysław Rykowski i Wiesław Władyka — przedstawień, również traktowała go „na niby", jako rytuał lub haracz płacony w imię wymogów polityki bądź geopolityki. Mało kto prawdziwie wierzył w slogany z wstępniaków „Trybuny Ludu" lub „Poradnika Agitatora". Język kreujący rzeczywistość pozorów, symbolika, rytuał tak były dalekie od polskich kodów kulturowych, że nie mogły trwale ukształtować mentalności nie tylko szerokich kręgów społeczeństwa, ale także kół związanych z obozem rządzącym. Efektem tego była swoista „gra" toczona na obszarze życia publicznego. Brali w niej udział wszyscy, którzy w tym życiu uczestniczyli, wielcy i mali, komuniści i katolicy, ci z legitymacjami partyjnymi w kieszeni i ci, którzy nigdy do partii nie wstąpili. Alternatywą była emigracja wewnętrzna, represje...

W Polsce nigdy, na szerszą skalę, nie wykształciła się owa szczególna. mistyczna nieomal więź między przywódcą a masami, właściwa systemom totalitarnym w ich klasycznej postaci. Stalin, poza wszystkim, nie był przywódcą polskim, jego kult dotyczył niejako wodza drużyny, która narzuciła obce panowanie. Zbiorowa identyfikacja na poziomie ponadnarodowym obejmowała jedynie bardzo wąską warstwę. Można by przeto rzec: kult Stalina, pozbawiony źródeł wewnętrznych i społecznej nośności, uprawiany oficjalnie przez zaledwie osiem lat, w tym jedynie przez cztery lata z wielkim natężeniem, potem stopniowo zarzucony, nie odegrał w Polsce znaczniejszej roli i nie odbił się istotnie na stanie świadomości oraz moralnej kondycji Polaków. Sporządzona przez Roberta Kupieckiego długa lista określeń nadawanych Stalinowi świadczy, iż mieliśmy do czynienia z importowanym szablonem, obowiązującym w identycznej postaci w całym imperium. Uważna lektura książki nasuwa wszelako wiele refleksji. Czytając ją trudno oprzeć się pytaniu, czy rzeczywiście kult Stalina pozostawał zjawiskiem li tylko powierzchownym, bez ważkich konsekwencji dla społeczeństwa.

Aleksander Wat w swych Dziewięciu uwagach do portretu Józefa Stalina przytacza piękny, jak pisze, wiersz Gałczyńskiego Umarł Stalin i stwierdza, że „utwór ten jest jednym z najczystszych wzorów poezji opłakującej śmierć Króla, który jest również Ojcem narodu czy szczepu bądź miasta i utożsamia się z Ojcem kosmosu — Bogiem. Śmierć jego trafia w głębokie koleiny wyżłobione w duszy ludzkiej"1. Otóż to! Poemat Gałczyńskiego nie jest zbudowany z pustych sloganów, nieustająco powielanych, jak np. grafomański wiersz Jerzego Putramenta List do Stalina. Utwór ten, podobnie jak i niektóre inne głosy panegirystów sławiących dyktatora, jeśli nawet były pisane pod naciskiem, nie sprowadzały się do oportunistycznych frazesów, dyktowanych strachem i/lub przekonaniem, że jest to cena, którą wypada zapłacić za możliwość istnienia w życiu publicznym. Kult Stalina, ustanawiany stopniowo stanowił ważną cząstkę owej niewidocznej sieci pajęczej, oplątującej umysły i sumienia, o której Aleksander Janta-Połczyński pisał w 1948 r. po swoim powrocie do kraju2. Obok dominującego strachu, wyrachowania, konformizmu, kariero-

wiczostwa, lokąjstwa, obok filozofii „coś za coś" czy też wallenrodycznych racjonalizacji postaw ugodowych, w niektórych kręgach społeczeństwa, zaczynały działać psychologiczne mechanizmy, powodujące, że możliwa była adoracja człowieka, przez którego — jak zanotuje Maria Dąbrowska w swym dzienniku 5 marca 1953 r. — „miliony ludzi wylało z siebie ocean łez i krwi"3. Następne zdanie pisarki jest znamienne: „Ale który stworzył też nową potęgę Rosji, a może w ogóle — coś nowego, co już nie zginie". Dąbrowska, tak niechętnie przyjmująca wszechobecny kult, zżymająca się wewnętrznie na widok portretów Stalina zdobiących ściany świetlic i sal szkolnych — w maju 1950 r. napisze, w związku z wieczorem autorskim w Gimnazjum i Liceum im. Żmichowskiej przy ulicy Klonowej 16 w Warszawie: „z ulgą (tak samo zresztą jak poprzedniego dnia w Lidze Kobiet) powitałam biało-czerwone dekoracje i brak portretu Stalina". Dąbrowska z niesmakiem obserwująca serwilizm środowiska naukowego i literackiego, nie tylko nie uchyli się od wstrętnej dla niej przymuszonej wypowiedzi w związku z jego śmiercią, co można pojąć, ale niejako poza swą świadomością, nie poprzestanie na zdawkowych sloganach, i usiłując „podać zimno obiektywne prawdy", da wyraz fascynacji dziełem totalitarnego dyktatora.

Gałczyński, Dąbrowska — listę nazwisk można by wydłużyć — to ludzie przeniknięci do głębi zachodnią kulturą, w dużym stopniu immunizowani na prymitywizm i skrajny irracjonalizm niemal religijnej czci oddawanej Stalinowi — władcy i arcykapłanowi Nowej Wiary. Ale i oni, zniewoleni terrorem, ale też samozniewoleni przekonaniem o zmierzchu Zachodu i nieuchronności, a nawet historycznej racji, ładu tworzonego przez komunistów, znając bezmiar zbrodni Stalina, gotowi byli uznać go za inkarnację Historii. Cóż mówić o tysiącach ludzi, młodych przede wszystkim, którzy bądź nie mieli tak silnego oparcia w świecie wartości europejskiego (a w tym i polskiego) kręgu kulturowego, bądź też, wskutek poczucia bankructwa i wielopostaciowej klęski — spowodowanej czy to ogromem zbrodni dokonanych w sercu Europy przez naród Goethego i Beethovena czy sytuacją Polski po II wojnie światowej — podatni byli na idee zdające się nieść nadzieję. Wierzyli, a kiedy nie mogli naprawdę wierzyć — wierzyli, że wierzą; w socjalizm, w Stalina. Wiara ta pozwalała redukować skomplikowaną rzeczywistość do prostego wzoru. Pozornie logiczne schematy zdawały się lekarstwem na rozdzierające dylematy i trudny do zniesienia dysonans między wyznawanymi dotychczas wartościami a wymogami przystosowania. Pojęcia takie jak dobro, wolność, sprawiedliwość, a z drugiej strony, zbrodnia, okrucieństwo, terror, niewolenie ludzi i narodów, łamanie podstawowych norm moralnych — traciły dotychczasowe treści. Wiara w Stalina, wcielenie nowego kościoła — partii, zastępowała i rozum, i sumienie. Otumanieni młodzi ludzie nie z cynizmu śpiewali znaną pieśń włoskich komunistów, której refren brzmiał: „a bas ii re, viva Stalin" (precz z królem, niech żyje Stalin). Otaczająca Stalina groza stanowiła ważny element wspomagający. Wielka zbrodnia nie zawsze prowokuje do walki przeciw zbrodniarzom. W określonych warunkach może paraliżować nie tylko opór, ale i wolę oporu. Strach przed karą — konkretny lub niedookreślony — jest wbudowany

w większość kultów i religii; w komunizmie wszelako „bicz boży" chłostał bezzwłocznie, tu i teraz. Pałka i słowo, represja i propaganda wspierały się wzajemnie.

Toteż kiedy próbuje się analizować zjawisko kultu Stalina w Polsce, wypadnie wyjść poza prostą diagnozę sprowadzającą ową patologię do inwazji obcych czynników. Prawda, że bez pomocy radzieckiej nie istniałoby ono lub byłoby ograniczone do marginalnej grupy zwolenników komunizmu. Dla narodu, który tak niedawno wielokrotnie doświadczył zbrodni i gwałtu stalinizmu, poczynając od 17 września 1939 r., poprzez deportacje, Katyń, łagry, aż po terror NKWD po lipcu 1944 r., nowe wywózki i narzucone uzależnienie, Stalin był przede wszystkim symbolem satrapy i ciemięzcy. W znacznej części, jeśli nie większości społeczeństwa, narzucona z góry adoracja kremlowskiego dyktatora budziła obrzydzenie i sprzeciw, a przynajmniej niesmak i wzgardę. Co nie oznacza, że nie oddziaływała degradujące na mentalność i morale.

W potocznym wyobrażeniu, a także w ujęciu większości historyków, różnych zresztą orientacji politycznych, aberracyjny kult Stalina jawi się jako zjawisko, które — obok innych — przeszkadzało w tworzeniu więzi między partią a społeczeństwem. Rzeczywistość była bardziej złożona, nie tak jednoznaczna. Albowiem wspomniane na początku dwie płaszczyzny rzeczywistości, wzajemnie się przenikały i oddziaływały na siebie; dla jednostek i dla całego społeczeństwa prawda i fikcja stawały się równie realne, określały egzystencję. Prawda o Stalinie współistniała z kłamstwem o „ojcu narodów", „przyjacielu Polski" itd., kłamstwem, które stanowiąc części narzuconej gry pozorów, w mniejszym lub większym stopniu przenikało do świadomości. Najbardziej bezwzględny i oparty na przemocy reżim nie mógłby istnieć bez minimalnego oparcia w społeczeństwie; w systemach totalitarnych to oparcie odpowiednio budowane, odegrało zasadniczą rolę. W Polsce powielano wzory radzieckie z lat trzydziestych — destrukcja i rozbijanie zasadniczych struktur i tkanki kulturowej szły w parze z kreowaniem nowego porządku ekonomicznego, społecznego, politycznego i ideologicznego. Działano na zasadzie kontrastu: stare — nowe, reakcyjne — postępowe, wrogie — „nasze", stwarzając alternatywę: przystosowanie albo społeczne, a nawet wręcz fizyczne unicestwienie. Ludzie postawieni przed takim wyborem, różnie reagowali; nieliczni próbowali oporu, inni decydowali się na wewnętrzną emigrację. Wielu kamuflowało swe przekonania, stosowało taktykę mimikry (Miłoszowy hetmań), ale wielu także, uciekając przed schizofrenicznym rozdwojeniem, zaczynało zwolna, niepostrzeżenie, przywykać do otaczającego ich uniwersum absurdu, strachu, zbrodni. Konsekwencją było moralne znieczulenie, by wspomnieć tylko pustkę jaka otaczała wiele rodzin osób represjonowanych, zamykanie oczu na terror, odrzucanie informacji o masowych represjach, tortur stosowanych przez UB, prowokacjach etc. Istniały oczywiście środowiska, które idąc na kompromisy, zachowały nienaruszone więzi i duchową siłę przeciwstawiania się zniewoleniu wewnętrznemu, atoli duże odłamy społeczeństwa, różnych jego warstw, poza może chłopami, ulegały sile presji. Było to zresztą zachowanie zrozumiałe w społeczeństwie, które osłabione wojną, dwoma okupacjami, powojennym terrorem oraz masowymi migracjami i przemianami społecznymi

stanęło wobec opresji, bez możliwości protestu i bez nadziei na szybką zmianę swego położenia.

Nie jesteśmy dziś w stanie stwierdzić, nawet hipotetycznie, jak szeroko docierał kult Stalina, jaki zasięg miała zbiorowa psychoza, która ujawniła się między iruiymi po jego śmierci. Bo, jakby trudno było dziś w to uwierzyć, byli tacy, którzy naprawdę płakali — nie z radości — którzy naprawdę nosili w sercu żałobę, I k- w tym było spontaniczności, ile poddania się atmosferze wytwarzanej odgórnie'5 Występowało jedno i drugie. Rzeczywistych wyznawców Stalina było prawdopodobnie niewielu, nawet wśród tych, którzy skandowali „Stalin, Stalin, Stalin. Bierut, Rokossowski", pisali na cześć Stalina wiersze, komponowali pieśni, malowali obrazy. Istota stalinowskiej socjotechniki polegała na tym, że wymuszone zachowania były równie ważne, jeśli nie ważniejsze od rzeczywistych postaw. W neutralizowaniu społecznego oporu i budowaniu oparcia dla „władz} ludowej" sięgano w większym stopniu do bodźców negatywnych niż pozytywnych. Nie wynikało to tylko z przekonania, iż rzeczywista zmiana świadomości dojrzałej części społeczeństwa nie jest możliwa. Ci, dla których Stalin był symbolem wartości zapisanych w dekalogu socjalizmu, mogli się prędzej iub później w imię tych wartości zbuntować. Wierząc, współtworzyli świat przedstawień, ale do niego nie należeli. Byli autentyczni, gdy system radziecki wprowadzany do Polski, oparty był na zakłamaniu i hipokryzji. Zmuszając terrorem fizycznym i ideologicznym miliony ludzi do mniej lub bardziej czynnego uczestnictwa w kłamstwie, władza rozbrajała ich moralnie i degradowała intelektualnie. Tak osiągano ów osobliwy rodzaj fikcyjnego/realnego poparcia. W tym to właśnie upatrywałabym najbardziej niszczące skutki manipulacji, której istotnym elementem był kult Stalina. Im bardziej był irracjonalny, oparty na kłamstwie, sprzeczny z polską tradycją kulturową, im bardziej ranił uczucia narodowe Polaków, tym lepiej spełniał swą rolę, tym — paradoksalnie — skuteczniej wpływał na dokonujące się niewolenie i samonie-wolenie narodu.

Kult Stalina w Polsce, w jego ekstremalnych formach trwał niespełna pięć lat. Robert Kupiecki ukazał proces jego narastania i powolnego zamierania. Zwrócić warto uwagę na jego funkcję w momencie kryzysu systemu: posłużył do kreowania kolejnej fikcji „błędów i wypaczeń", za które Stalin ponosił niemal wyłączną odpowiedzialność. Był to kult a rebour—Stalin, przedtem ucieleśnienie wszelakiego dobra, symbol partii i socjalizmu, teraz stał się ucieleśnieniem tego, co było piętnowane jako zło, zbrodnia, odejście od zasad socjalizmu. Już wówczas zwracali na to uwagę włoscy komuniści i Jean Paul Sartre, wskazując, iż źródeł zła szukać należy głębiej. Ale przecież nie chodziło o prawdę, lecz o nową manipulację i to w dwojakim wymiarze: węższym — walk o władzę, oraz szerszym—przezwyciężenia ideologicznego i politycznego kryzysu bez naruszania podstaw systemu czy też zasadniczych odstępstw od dotychczasowej polityki, bądź wewnątrzradzieckiej, bądź też w obrębie imperium, wobec państw-protektoratów, czy wreszcie w skali globalnej. W Polsce, gdzie ujawniły się istniejące nadal w społeczeństwie potencjalne siły oporu, manifestowanego także w kręgach partyjnych, nasilającego się w miarę narastania zamętu w radzieckim centrum i w warszawskim kierownictwie PZPR,

7

ten drugi wymiar miał szczególnie duże znaczenie. Tu chyba leży jedna z przyczyn decyzji o masowym de facto rozpowszechnieniu tajnego referatu Chruszczowa wygłoszonego na XX Zjeździe KPZR w lutym 1956 r. Był to pierwszy krok nowych władz partyjnych ustanowionych po śmierci Bieruta, zmierzający do przejęcia inicjatywy i stanięcia na czele ruchu odnowy, zataczającego coraz szersze kręgi w partii i w społeczeństwie. Demaskowanie zbrodni Stalina miało jednak ściśle zakreślone ramy, nie dopuszczano też na szerszą skalę do publicznych oskarżeń członków Biura Politycznego, obarczonych odpowiedzialnością za stalinizację kraju, ku czemu parła cała koteria mająca ścisłe powiązania z ośrodkami radzieckimi. O ile oficjalny kult Stalina w Polsce, może nie dorównywał wzorom radzieckim (nie wzniesiono np. Stalinowi pomnika, dopiero po jego śmierci przemianowano Katowice na Stalinogród itp.), ale niewiele od nich odbiegał, to „kult a rebour" — był raczej ograniczony. Wynikało to zapewne z obecności w 1956 r. stosunkowo silnego prądu reprezentującego wolę rzeczywistych reform, autentycznej a nie pozorowanej tylko demokratyzacji; co wymagało pogłębionej analizy, nie ograniczonej do potępienia jednego człowieka, nawet gdy ten człowiek był obdarzony tak ogromną władzą.

Kult Stalina w Polsce trwał tylko pięć lat; czy może aż pięć lat? Zniknął zdawałoby się bez śladu, wkrótce po śmierci dyktatora. Nie słychać o starych czy młodych wyznawcach, studiujących życie i dzieła Stalina, wieszających w domu jego portrety... Nie grozi nam chyba w dającej się przewidzieć przyszłości „fala stalinowska", podobna do „fali hitlerowskiej" w Niemczech. Ale podobnie jak terror pierwszych dziesięciu lat odcisnął się na morale społeczeństwa, tak i nie pozostało bez konsekwencji uczestniczenie — najczęściej wymuszone, często jedynie bierne, ale nierzadko także aktywne, a czasem i entuzjastyczne — w rytuale oddającym cześć Stalinowi, obcemu mężowi stanu, odpowiedzialnemu za obecne położenie kraju, komunistycznemu przywódcy, symbolizującemu dokonujące się przekształcanie Polski w prowincję imperium, zachowywującą jedynie formalne pozory suwerennego państwa. Warto przeto głębiej zastanowić się nad opisywanymi przez Roberta Kupieckiego kartami historii, nie tyle, jak się to dziś chętnie przyjmuje, „hańby domowej" jednostek, ile „tragedii domowej", która stała się udziałem setek tysięcy czy wręcz milionów; tych, którzy klaskali na akademiach, skandowali na wiecach, szli w pochodach żałobnych, wieszali portrety, nieśli transparenty w pochodach pierwszomajowych. Tragiczne było, kiedy czynili to wbrew sobie, swojej prawdzie i tragiczne — inaczej — gdy nie mieli już oporów wewnętrznych, czy to dlatego, że ulegli indoktrynacji, czy też po prostu zwyczajnie, zatracili wrażliwość moralną, stali się cynikami.

Krystyna Kersten

 

Przypisy

1              A. Wat, Świat na haku i pod kluczem. Eseje, Londyn 1985, s. 136.

2              A. Janta-Połczyński, Wracam z Polski, Paryż 1948.

3              M. Dąbrowska. Dzienniki, Warszawa 1988, t. IV, s.

s. 134

 

WSTĘP

Lata 1944—1956, zwane często okresem stalinowskim, przykuwają uwagę historyków jako okres kształtowania się podstaw systemu komunistycznego w naszym kraju, budzą też zainteresowanie społeczne. Można wskazać trojakie tego powody. Po pierwsze, tu biorą początek kariery ludzi aktywnych w całym okresie istnienia Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej oraz wiele cech systemu politycznego, przez blisko pół wieku obecnych w praktyce rządzenia państwem. Po drugie, wielki bagaż ludzkich krzywd i bezprawia tego okresu, będące doświadczeniem rzesz Polaków, domagają się dziś tyleż sprawiedliwej oceny tych lat, co i rzetelnej wiedzy o nich. Po trzecie wreszcie, zainteresowanie to pobudza fakt ukształtowania się wówczas form zależności Polski od Związku Radzieckiego, w którym to procesie wiodącą rolę odegrał Józef Stalin, także nad Wisłą otaczany parareligijnym kultem.

Jednym z podstawowych wymiarów ówczesnego zniewolenia Polski był właśnie ów kult, obiawiający się wszechobecnością radzieckiego przywódcy w propagandzie i życiu politycznym kraju oraz ciągłą gloryfikacją jego osoby, kreowanej na postać o nadludzkich talentach, sile piękności, szlachetności oraz instynkcie zwycięzcy. Ten obraz Stalina, upowszechniany przez rzesze propa-gandystów i aktywistów partyjnych, czujnie strzeżony był przez aparat państwa komunistycznego, wymuszający na społeczeństwie przychylny doń stosunek. Gama działań stosowanych dla osiągnięcia tego celu była niebywale szeroka — od zmasowanych kampanii prasowych, opierających swe treści na skanonizo-wanych źródłach, poprzez organizowanie akcji obchodzenia rocznic związanych ze Stalinem (w których udział dla wielu ludzi był przymusowy), po represje typu policyjnego za najdrobniejsze uchybienia przedmiotowi kultu (np. głośno wypowiedziany żart). Praktyki zmierzające do wywyższenia Stalina, jak też postawy towarzyszące ludzkiemu myśleniu o jego osobie, bardzo często przybierały charakter zgoła parareligijny (pseudoreligijny). Jedynej i doskonałej istocie cześć oddawali wszyscy „zwykli ludzie". Opisując kult Stalina w Polsce, przede wszystkim skoncentrowaliśmy się na powodach i sposobach okazywanej mu czci. Analizując to zjawisko myślimy głównie o sprzężeniu wiary we

wszechmoc generalissimusa z postawami będącymi skutkiem przyjęcia tej wiary za własną lub po prostu o egzystowaniu w warunkach wymagających rezygnacji z jednostkowej autonomii i podjęcia zachowań wyrażających wtopienie się w grono „wyznawców".

Pojęcie kultu Stalina rysuje się przeto niezwykle szeroko. Jest ono bowiem całokształtem działań (państwa, grupy rządzącej i obywateli) będących wyrazem przeżyć płynących z dobrowolnego (lub nie) zespolenia się z przedmiotem uwielbienia. Z jednej strony, działania te mogą polegać na wypełnianiu obowiązku narzuconego z zewnątrz, z drugiej zaś mogą odtwarzać rzeczywistą więź z wywyższonym przywódcą, którego się podziwia, oczekując odeń nauk i wskazań we wszystkich dziedzinach życia. Kult jest uzewnętrznionym wyrazem wartości, którym hołduje się w aktywności publicznej i wedle których przekazywane są treści mające wypełnić świadomość społeczną. Spełniany jest wreszcie poprzez zrytualizowane zabiegi, zawsze pozostające w atmosferze powagi i ubrane w formę prośby, dziękczynienia lub adoracji. Bo choć w pewnym momencie podobne czynności mimowolnie zamieniają się w rytuał, to na zewnątrz tworzyć mają wrażenie oczekiwania na znak dany przez uwielbianego wodza. Ponadto, podobnie jak w ZSRR, ów kult był w Polsce kultem państwowym (ogarniającym wszystkie sfery aktywności państwa), stałym (spełnianym codziennie i nie ulegającym koniunkturalnym wahaniom) i uniwersalnym (sprawowanym wszędzie i powszechnie). Jego znaczenia natomiast można by dopatrywać się w sferach wychowania społeczeństwa (budowa wspólnoty opierającej swą jedność na wierności imieniu przywódcy i kontroli postępów tego procesu, poprzez badanie powszechności postaw aprobujących owo przywództwo), a także integracji obozu władzy — ekspresji jego celów i wartości oraz typu komunikacji z własnym patronem (zawsze postawa uczniów wobec mistrza).

Wyraźnie zaznacza się jednak odgórne, pochodzące z kręgów władzy sterowanie kultem, jak ł obrazem wszechmocy Stalina. W całości bowiem spreparowany dla potrzeb politycznych komunistów, mając oddziaływać na rzeczywiste postawy ludzkie, przynależał wszak do porządku fantomów i kłamstw rozgrywających swe istnienie jedynie w słowach. „Świat przedstawień [...] istniejący w gazetach, przemówieniach i literaturze — był do końca zdeterminowany — pisze Wiesław Władyka — Wszystko w nim było z sobą powiązane i od siebie zależne. Był to świat całościowy i integralny. Stworzone przezeń normy i wzory zachowań obejmowały całe życie człowieka — od sposobu ubierania się aż po jego sny i marzenia. Tak — i coraz bardziej tak — miało być już zawsze. Jeżeli zmiana — to tylko przewidziana i zapowiedziana przez Przywódcę, powodowana jego wolą i geniuszem. Świat przedstawień miał więc swoją siłę (był światem nakazów i powinności), swoją mechanikę, ale też właściwą mu formę i estetykę".

Błędem jednakże byłoby postrzeganie ówczesnej funkcji Stalina w Polsce jedynie w warstwie symbolicznej — reprezentowania zachodzących tu zmian, firmowanych przez komunistów. W daleko większy bowiem sposób rozmiary kultu jego osoby wyrażały autentyczną podległość naszego kraju wschodniemu

10

sąsiadowi. W sposób rzeczywisty — a niedostępny wiedzy przeważającej części Polaków — „zstępował" on z kart panegirycznych broszur i wyrazistych fotografii, by osobiście podejmować, konsultować, bądź inspirować najistotniejsze decyzje polityczne, gospodarcze, społeczne i prawne naszego kraju.

Żyjąc w świecie zbrodniczej ułudy, jego twórcy i manipulatorzy pragnęli jednak, by człowiek zachowywał się tak, jakby kreowana codzienność zaistniała naprawdę, W wielu przypadkach rzeczywiście zamiar ten uwieńczyło powodzenie. Setki tysięcy listów do Stalina, inicjatywy produkcyjne jemu poświęcone, prezent}, utwory literackie i publicystyczne, dzieła artystów i gorące oracje podczas zgromadzeń publicznych powstawały w znacznej mierze jako skutek przymusu administracyjnego, ze strachu, lub dla „świętego spokoju". Wiele z nich wszakże to twory szczerej wiary, a także zaangażowania w służbę prawdzie uznanej za jedyną i wieczną. Zawsze też w tego rodzaju przypadkach historyk pozostaje bezradny. Prawdziwej wiedzy o powodach ludzkiego zaangażowania szukać należałoby przecież indywidualnie u aktorów wydarzeń tamtych lat. Atoli wyraźnie należy zaznaczyć, że chociaż różne były pobudki wysiłków podejmowanych w dziele wzmacniania kultu Stalina — różny też był ich charakter — to wszystkie one (bez względu czy pochodziły od artysty czy partacza, grafomana czy wirtuoza słowa) tworzyły integralną całość w obrazie propagandy tamtych lat. Wszystkie też, zgodnie z wolą kreatorów świata pozorów, służyły wrażeniu jedności społeczeństwa „skupionego wokół przywódcy". Na tym poziomie jednostkowe motywacje twórców musiały schodzić na dalszy plan. Liczyły się tylko efekty ich wysiłków.

Piszący dziś o tamtych latach (szczególnie lat tych rówieśnicy) podejmują niekiedy próby wydobycia na pierwszy plan właśnie motywacji, pomniejszając znaczenie tego. co stanowiło przedmiot ich aktywności. Mimowolnie dotykamy tu problemu, uwarunkowanej pokoleniowe recepcji lat stalinizmu. Jest (i musi być) ona różna, tak jak zróżnicowany jest bagaż wiedzy i osobistych doświadczeń pokoleń Polaków. Starsi, pamiętający z dorosłego życia lata czterdzieste i pięćdziesiąte, skłonni są często weryfikować opis historyka własną (jednostkową i subiektywną z natury) pamięcią ówczesnych wydarzeń; czasem — jedynie właśnie swą pamięć uznają za przekaz „prawdziwy". Kryje się w tym nierzadko, przy dominującej dziś negatywnej ocenie tamtego okresu, postawa obrony czasu swej młodości i aktywności zawodowej, niemożność wyzwolenia się z młodzieńczych złudzeń, ale i cenna dla badacza próba zniuansowania uproszczonych ocen i sformułowań. Zwłaszcza młodsi bowiem skłonni są do generalizacji utrudniających zazwyczaj zrozumienie historii. Arcyważna wydaje się przy tym również kwestia upływu czasu, relatywizującego, pomniejszającego, banalizującego lub karykaturalizującego kształty przeszłości. Wszystkie powyższe czynniki musi jednak mieć na uwadze historyk, odtwarzający na podstawie rozmaitych przekazów możliwie wierny obraz przeszłych dziejów.

Pracę swoją, poruszającą problematykę istotną i — pragnę wierzyć — przyczyniającą się do poznania oraz zrozumienia wielu aspektów powojennych dziejów Polski, pisałem z myślą o szerokim kręgu czytelników, pragnąc, by znalazł się wśród nich uczeń, nauczyciel, czy wreszcie każdy zainteresowany

11

historią. Żywię też nadzieję, iż książkę tę wezmą do ręki zarówno ludzie młodzi, wychowam i urodzeni w czterdziestoleciu, jakie upłynęło po śmierci Stalina, jak też i świadkowie epoki będącej przedmiotem opisu. Za osobisty sukces uznałbym przy tym sytuację, w której skłoni ona czytającego do refleksji nad niedawną przeszłością, a może i pobudzi do nowej dyskusji nad owym okresem. Jak dotąd bowiem nie ukazała się publikacja, która opisywałaby te lata pod kątem organizacji życia publicznego przez grupę rządzącą, czy choćby traktująca szerzej o kulcie Stalina. Przedmiotem pracy uczyniłem zatem proces kreowania i funkcjonowania tego zjawiska w Polsce, w tle umieszczając rozważania dotyczące społecznej recepcji oraz jego międzynarodowych uwarunkowań — wszystko w stopniu ułatwiającym zrozumienie tematu zasadniczego. Dynamika kultu pozwoliła też objąć opisem lata 1944—1956, przy czym przyjęty tu podział na okresy, w których kult ten objawiał się ze zmiennym natężeniem pochodzi od autora.

Badanie tak złożonego zjawiska jak kult Stalina, odnoszącego się tyleż do politycznej rzeczywistości tamtych lat, co i bogatej sfery społecznych emocji nie należało do zadań łatwych. Winny więc jestem krótką charakterystykę bazy źródłowej, która posłużyła mi przy pisaniu tej książki. Stanowią ją przede wszystkim wyniki kwerendy archiwalnej przeprowadzonej w archiwach: Akt Nowych w Warszawie i jego Oddziale VI (dawniej Centralnym Archiwum KC PZPR), Centralnym Archiwum Wojskowym oraz Archiwum Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. Dodać do tego należy systematyczną lekturę kilkudziesięciu tytułów prasowych / roczników objętych tematem pracy. Wykorzystałem także bogatą ówczesną literaturę propagandową i agitacyjną oraz publikowane dokumenty, a także wspomnienia aktywnych uczestników, bądź obserwatorów wydarzeń tamtych lat — ogłoszone tak w kraju, jak i poza jego granicami. Szereg opracowań z różnych dziedzin wiedzy pełniło tu rolę uzupełniającą, podobnie jak wykorzystane materiały Polskiej Kroniki Filmowej. Wspomnieć chciałbym również o 48 nieautoryzowanych relacjach zebranych w toku moich badań. Osoby, które mi ich udzieliły zajmowały różne miejsca w opisywanych zdarzeniach. Przeważnie nie noszą one znanych nazwisk — stąd zdecydowałem się nie wyszczególniać ich w bibliografii. Kilku moich rozmówców nie życzyło sobie zresztą ujawniania ich personaliów. W przypadku wykorzystania konkretnych informacji ich źródło podaję w przypisach. Mam przy tym świadomość, że z archiwów mogły być celowo usunięte liczne dokumenty przydatne w mej pracy. Jestem jednak przekonany, iż stan i liczba dostępnych źródeł pozwalają na podjęcie próby odtworzenia obrazu kultu Stalina w naszym kraju.

Na koniec pozostaję w miłym obowiązku złożenie podziękowań wszystkim, którzy zechcieli podzielić się ze mną uwagami dotyczącymi podjętego problemu badawczego. Trzem osobom winien jestem wdzięczność szczególną. Pani Profesor Krystynie Kersten, Panu Profesorowi Marianowi Wojciechowskiemu oraz Doktorowi Jerzemu Eislerowi gorąco dziękuję za cenne wskazówki, które pozwoliły mi uczynić tę książkę ciekawszą i bogatszą myślowo. Wszystkie ustalenia z niej wynikające obciążają wszakże wyłącznie autora.

Warszawa, lipiec 1992 r.

  KORZENIE

 

Od przełomu lat dwudziestych i trzydziestych osoba Józefa Stalina — bez względu na sprawowane przez niego funkcje partyjne i państwowe — dominowała nad wszystkimi sferami życia Związku Radzieckiego. Wiara w przypisywaną mu wszechwiedzę i nieomylność, zaszczepiona społeczeństwu przez administrację, propagandę i policję oraz przyjęta, przynajmniej po części, dobrowolnie, szybko uczyniła zeń najwyższy autorytet w państwie. Niezależnie od okoliczności, dopisywano do jego imienia coraz dłuższą liczbę zasług, opatrując je słowami: „najlepszy", „ukochany", „nasz", „genialny" — miały one podkreślić osobisty stosunek ludzi do swego wodza. Napisano o nim setki wierszy, sztuk teatralnych i powieści, nakręcono dziesiątki filmów, wystawiono mu tysiące pomników. Jego fotografie i książki można było odnaleźć w każdym zakątku kraju. Niemal wszystkie miejsca, w których przebywał upamiętniono w stosowny sposób. Wiele przedmiotów niegdyś do niego należących znalazło się w muzeach. Podczas uroczystości publicznych i przy stołach biesiadnych wznoszono na jego cześć okrzyki i toasty. Dziękowano mu za pokój, szczęście, radosne dzieciństwo i spokojną starość oraz za sam fakt, że jest. Jego imieniem nazwano w ZSRR dwa tuziny miast, dwa obwody, szczyty górskie, dzielnicę Moskwy i zatokę morską. Trudno byłoby odnaleźć tam miejscowość, w której jedna z ulic nie nosiłaby jego imienia. Wszelkie granice w tej mierze przekroczono jednak w Gagrze, małym miasteczku Abchazji, mającym zaledwie dwie ulice, z których jedna nazywała się Stalina, druga zaś Dżugaszwilego1. Od cytatu z jego dzieł zaczynało się wiele radzieckich prac naukowych i publicystycznych. Pośród płyt

i l

13

z przemówieniami Gruzina możemy odnaleźć dwie, zawierające po obu stronach jedynie oklaski wyzwolone jego pojawieniem się wśród uczestników jednego ze spotkań2. Plastyczny, ironiczny, wstrząsający, lecz prawdziwy obraz wywoływania oklasków „do spuchnięcia dłoni" ukazał w swej słynnej książce Aleksander Sołżenicyn3.

Szybko też wychwalanie przywódcy stało się obowiązkiem uczestników życia publicznego. Na potrzeby opisu świata z niepodzielnie królującym w nim Stalinem stworzono specjalny, stale modyfikowany język, którego opanowanie umożliwiało funkcjonowanie w radzieckiej rzeczywistości. To właśnie twórcy i dyspozytorzy nowomowy decydowali, co i w jaki sposób w danym momencie należy napisać, powiedzieć czy przedstawić. Manipulacja obrazem wodza, przypisanie mu wszelkich zasług i sukcesów przedstawianych jako rzeczywiście mających miejsce (choćby istniały tylko w wyobraźni kreatorów „świata przedstawień"), utożsamienie jego imienia z partią komunistyczną i państwem radzieckim, tworzyły swoisty parawan ochronny dla budowanego systemu władzy, a także płaszczyznę pseudoporozumienia wszystkich obywateli. Dowodem tego była powszechna deifikacja Stalina w czasie gdy sprawował władzę, a także centralnie zapoczątkowane po jego śmierci potępienie „kultu jednostki".

Niewiele jednak na przestrzeni ostatniego półwiecza można odnaleźć pojęć tak nieprecyzyjnych i zakłamanych, jak właśnie ów „kult jednostki" — będący oficjalną partyjną definicją dziejów ZSRR i ruchu komunistycznego za rządów Stalina. Określenie to upowszechnił Nikita Chruszczow (jakkolwiek samo pojęcie sięga swym rodowodem czasów działalności Karola Marksa), który użył go w „tajnym referacie" wygłoszonym podczas XX Zjazdu Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego. Chruszczow, broniąc słuszności systemu społeczno-poli-tycznego zbudowanego w ZSRR i krajach radzieckiej dominacji w dobie rządów Stalina, zaatakował jedynie popełnione „błędy" i „wypaczenia" spowodowane przez jednostkę, która „wyrosła ponad partię". Wszechogarniające kłamstwa propagandy, zbrodnia i terror jako fundamenty systemu nie pojawiły się w ogóle w „tajnym referacie"4.

Nie można jednak, idąc za myślą przewodnią tego wystąpienia, patrzeć na „kult jednostki" jako na wypadek w drodze do socjalizmu. Był on (kult) bowiem cząstką tak samego systemu stalinowskiego, jak i — w formie zmodyfikowanej — porządku komunistycznego w ogóle. W świecie samonapędzających się: przemocy, propagandy i entuzjazmu,

14

sterująca krajem, pewna celu i sukcesu jednostka miała do wypełnienia istotną funkcję społeczną. Jeżeli bowiem uznamy, iż Józef Stalin w postaci stworzonej i wylansowanej przez środki masowego przekazu nigdy nie istniał, a treści wchodzące w zakres kultu jego osoby potraktujemy jako wytworzony w procesie totalitaryzacji życia w Związku Radzieckim mit polityczny i społeczny, to w jego prezentacji mamy do czynienia z formą prymitywnego i uproszczonego obrazu świata, upowszechnianego jako prawda jedyna i wieczna. Ponadto, poszczególne części składowe propagowanego wizerunku Stalina mieszczą się w obszarach naukowego badania mitu jako: kategorii poznawczej, interpretacji zjawisk społecznie istotnych, przejawu kultury i hierarchii wartości, zrytualizowanej formy ekspresji, czynnika regulującego zachowania człowieka, integrującego i ułatwiającego adaptację (nierzadko wręcz umożliwiającego funkcjonowanie w społeczeństwie), a także legitymacji instytucji społecznych oraz parareligijnych kategorii5. Zwraca też uwagę harmonia treści i formy tego mitu, tworzonego w sposób uniemożliwiający społeczną weryfikację oraz jego zmasowany atak na ubezwłasnowolnionych odbiorców.

W sposób naturalny pojawia się tutaj zestawienie dwóch pojęć: .,stalinizm" oraz „kult jednostki". Pierwsze jest nazwą przyjętą w literaturze sowietologicznej dla okresu rządów Stalina i sposobów sprawowania wówczas władzy, nieco tylko zmodyfikowanych po śmierci dyktatora i przejętych przez jego następców. Niezwykle rzadko też termin ten występuje w znaczeniu nauki stworzonej bądź rozwiniętej przez Stalina. W odróżnieniu od innych teoretyków komunistycznych: Karola Marksa i Włodzimierza Lenina, których dorobek ideowy obdarzono nazwami marksizmu i leninizmu, wobec wyników prac ich „kontynuatora", któremu przypisywano przecież gigantyczny ilościowo i jakościowo materiał teoretyczny, rzadko stosowano miano „stalinizmu"6. „Kult jednostki" zaś to określenie użyte przez Chrusz-czowa po to, by zamaskować rzeczywisty charakter komunistycznego totalitaryzmu (w którego tworzeniu niemały udział mieli przecież następcy Stalina) oraz ukazać przejściowość i niewielkie znaczenie „błędów" powstałych z winy jednego człowieka dla słuszności całego systemu. W efekcie: ostawał się „dobry" ustrój, nieznacznie tylko przez samego Stalina „wypaczony". W tym rozumowaniu — co podkreśla Leszek Kołakowski — nie mogło być miejsca na „stalinizm" (a więc system), pozostawał tylko przejściowy z natury „kult jednostki"7.

15

Ów kult był jednak nierozerwalnie związany z wartościami emocjonalnymi lansowanej ideologii: pokojem, sprawiedliwością, dobrobytem i powszechnym szczęściem połączonymi w haśle „budowy socjalizmu". Na tym tle bowiem, przed rosnącymi oczekiwaniami społeczeństwa, przychylnie na ogół odnoszącego się do jego domniemanej treści, postawiony został nagle człowiek, o którym zewsząd donoszono, że robi najwięcej dla osiągnięcia tych celów, wyznacza sposób ich realizacji, wreszcie wszystko to uosabia. Z biegiem czasu z pojęć bardzo konkretnych wypadała cała treść zastąpiona propagandowymi symbolami. Na placu „budowy socjalizmu" pozostawał sam Stalin.

Jeden z fundamentów porządku totalitarnego tkwi w relacjach wódz—masy, wypływających nierzadko z głębi ludzkiej psychiki. Wielu ludziom łatwiej i bezpieczniej jest żyć w zespoleniu z genialnym, nieomylnym, przenikliwym, a jakże osobiście skromnym przywódcą. W efekcie, wszelka aktywność i nadzieja na poprawę bytu z nim właśnie zostaje utożsamiona. Pełnię wspólnoty można osiągnąć przez ludzką pracę, odpersonifikowaną i pozbawioną indywidualnych emocji, odbieraną jako drobny element małego mechanizmu stanowiącego część „wielkiego parowozu dziejów", traktowaną równocześnie jako akt spełnienia kultu. W tym znaczeniu praca robotnika wypełniającego zobowiązanie produkcyjne równa się pracy publicysty piszącego artykuł poświęcony Stalinowi, słowom mówcy wygłaszającego pełne oddania przemówienie, czy też obecności anonimowej osoby na wiecu ku jego czci. Wszystko oddane zostaje wodzowi, który siłą swego autorytetu i ogromem możliwości twórczych ma przeobrazić wiarę, marzenia i nadzieję w rzeczywistość odczuwalną dla każdego. Trudno też nie zauważyć, iż postulowane w ZSRR zniesienie przeciwieństw pomiędzy pracą fizyczną a umysłową, znalazło swą pełną realizację jedynie w dziele budowy kultu Stalina. O tyle więc uzasadnione było twierdzenie, iż Związek Radziecki „już w latach trzydziestych zbudował u siebie w zasadzie ustrój komunistyczny".

Komunizm, mieniący się spadkobiercą tradycji ludzkości (odpowiednio oczywiście dobranej i spreparowanej), u zarania swego realnego istnienia (w postaci Związku Radzieckiego) własną tradycję dopiero tworzył, w tym także sposób traktowania swych przywódców. Kult "Stalina postrzegać możemy jako nieunikniony, nieuchronny rezultat modelu władzy wymagającego siły i niepodważalnego autorytetu wodza

16

oraz wiary mas. Izolacja od zewnętrznych źródeł informacji, głównie werbalna kreacja rzeczywistości, degradacja autonomicznych wspólnot do poziomu ubezwłasnowolnionych mas, czyniła kult następcy Lenina czymś naturalnym, zaś utożsamienie się ludzi z przedmiotem kultu znacznie silniejsze aniżeli skłonni jesteśmy dziś sądzić.

„Chociaż wprowadził on (Stalin — R. K.) — pisze Helenę Carrere d'Encause — bezprecedensowy terror, nie zawsze jest widziany jako jego sprawca. Chociaż poeta Mandelsztam ukazuje go jako zjadacza ludzi, to sterroryzowane społeczeństwo widzi w nim czasem swój ostatni ratunek przed samowolą, której mechanizmu nie rozumie [...] Jest więc najwyższym sędzią, ale również tym opiekuńczym ojcem, od którego oczekuje się ratunku"8. Maksymalistyczne stanowisko w ocenie kultu Stalina w ZSRR zajmuje wybitny biograf radzieckiego przywódcy Adam B. Ułam, Nie ocenia on bowiem tego zjawiska wyłącznie w kategoriach ideologii, systemu rządów czy nawet kultu. Wszystkie te elementy, jego zdaniem łączą się. „Religijną i polityczną przynależność — jak pisze — można zmienić, nawet pod rządami tyranii można zachować swą wewnętrzną wolność. Ale podczas rządów Stalina nawet najbardziej niepokorny i sceptyczny duch [...] nie mógł pozostać nietknięty, bez wpływu Stalina i tego, co on reprezentował"9.

Polska propaganda końca lat czterdziestych głosiła, iż „Stalin dla sowieckiego człowieka to symbol jego własnej mądrości i potęgi"10. Myśl tę znakomicie oddaje opowieść przytoczona wiele lat później przez autorów historii ZSRR: „[...] na Wszechzwiązkowej Naradzie Kobiet--Dowódców Robotniczo-Chłopskiej Armii Czerwonej jedna z delegatek opowiadała o swojej rozmowie na Dalekim Wschodzie z przedstawicielem jednego z tubylczych ple...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin