Czarny kamyk [Z].rtf

(264 KB) Pobierz
CZARNY KAMYK

CZARNY KAMYK

(napisała Silene Acaulis)

 

1.
Nareszcie po pracy! Jutro żadnego wstawania o świcie...
Zamek w drzwiach ustąpił z cichym trzaskiem i Tonks pchnęła drzwi łokciem, wtaszczając do mieszkania torbę z zakupami. Nie zapalając światła dotarła do kuchni (po drodze przewróciła krzesło. A może wieszak). Postawiła torbę na stole i dopiero wtedy beztrosko mruknęła "Lumos", i duża lampa nad jej głowa rozbłysła miłym, mlecznym światłem. Zrzuciwszy buty dwoma kopnięciami, Tonks rozejrzała się za czajnikiem i nagle zamarła bez ruchu.
Przez otwarte drzwi pokoju zwykle było widać przerażający bałagan. I tym razem widok nie odbiegał od tej normy. Tonks nie przypominała sobie jednak, żeby wychodząc pozrzucała z półek książki, wybebeszyła szuflady i wypatroszyła poduszki, z których pierze pokrywało sporą część podłogi i wciąż jeszcze unosiło się tu i ówdzie w powietrzu.
Nie była strachliwa - oczywiście, w jej zawodzie rzadko spotykało się tchórzy - ale gdy tylko dotarło do niej, co to wszystko oznacza, zrobiło jej się zimno. Postąpiła o krok do przodu, zawahała się i zatrzymała na progu pokoju. Nie, próbowała przekonać samą siebie, to nic. To zwyczajni włamywacze.
Ale zwyczajni włamywacze nigdy nie dostaliby się do jej mieszkania, obłożonego - jak wszystkie mieszkania członków Zakonu Feniksa - niezliczonymi czarami ochronnymi. Zwykli złodzieje nie zwróciliby nawet uwagi na jej drzwi i okna, których szczególną właściwością było to, że nie budziły nigdy w nikim najmniejszego zainteresowania.
- Dwóch facetów i jedna laska, złotko - odezwało się małe, pęknięte lusterko na szafce obok łóżka. - Ona się we mnie przejrzała. Chuda, blada, czarne włosy i oczy, ciężkie powieki. Fatalny makijaż, powiem ci.
- Bellatrix - powiedziała Tonks cicho, nie zastanawiając się, czy wzmianka o makijażu odnosiła się do ciotki Bellatrix Lestrange, czy do niej samej. Zgasić światło, pomyślała gorączkowo. Po pierwsze, zgasić światło. Nie mogą mnie zobaczyć.
- Możliwe - zgodziło się lusterko, połyskując w ciemności srebrzyście. - Jeden z nich wołał na nią Bella. Nietrafione imię, nietrafione.
Ale Tonks już go nie słuchała. Zagryzła wargi, rozejrzała się i wyszeptała zaklęcie. Nad jej wyciągniętą dłonią zawirowało maleńkie, złote piórko.
- Dumbledore - powiedziała.
Piórko znikło, a zamiast niego w powietrzu pojawiła się zaniepokojona twarz starego czarodzieja.
- Co się stało? - spytał. - Jest prawie północ. Gdzie jesteś?
- W domu - opowiedziała półgłosem. - Ktoś tu był. To znaczy Bellatrix chyba. Lustro ją rozpoznało. Przyszła z obstawą. Szukali czegoś, nie wiem, w każdym razie demolka jest straszna.
- Bellatrix? - spytał ostro Dumbledore. - No tak. Tonks, dziecko, lepiej, żebyś tam nie zostawała sama. Dobrze by było ściągnąć cię do Hogwartu, ale Bellatrix też na pewno na to wpadnie, jeśli cię tu nie zastanie... Teleportuj się na razie do Hogsmeade, podeślę tam po ciebie kogoś. Czekaj w Trzech Miotłach, dobrze?
- Nie trzeba po mnie nikogo podsyłać - zaprotestowała Tonks gniewnym szeptem. - Jestem duża i dam sobie radę, okej?
- Nie dyskutuj, Nymphadoro - powiedział perfidnie dyrektor Hogwartu. - Czekaj na kogoś z naszych, zmień wygląd i nie rób problemów.
- Dobrze, dobrze - westchnęła Tonks. - Będę miała jasne włosy do ramion, piwne oczy i mam zamiar być ładna. Czarna wąska spódnica. Czarny golf. Beżowy płaszczyk. Skórzana torba. I niech na miłość boską ten, kto przyjdzie, nie zrobi przedstawienia, tylko się przysiądzie, albo coś.
- Spróbuję wysłać ci kogoś z wyższym wykształceniem, wybredna kobieto. Pospiesz się - powiedział jeszcze Dumbledore z błyskiem w oczach i jego twarz rozpłynęła się w mroku.
Została sama i przez krótką chwilę stała bez ruchu, wpatrując się w pobojowisko u swych stóp. A potem zaczęła się bardzo spieszyć. Wyciągnęła z dna szafy skórzaną torbę, do której zapakowała wszystko, co mogłoby się jej przydać przez parę dni. Odszukała, posiłkując się zaklęciem, strój, który opisała Dumbledore'owi, a który nosiła nader rzadko i tylko w celu zmylenia przeciwnika. Wygrzebała spod stołu w kuchni buty, wrzuciła do kieszeni portfel i szybko zmieniła wygląd. Oceniła efekt w dużym, pękniętym na pół lustrze (ciotka Lestrange najwyraźniej gdzieś miała poszanowanie cudzej własności). I już, już miała deportować się ze swojej kuchni wprost w jeden z zaułków Hogsmeade, kiedy za drzwiami do swojego mieszkania usłyszała stłumiony głos:
- A jeśli wciąż jej tam nie ma? - spytał jakiś mężczyzna.
- Jest, jest - zapewnił go kobiecy głos, w którym Tonks rozpoznała Bellatrix Lestrange. - Szła do siebie kwadrans temu, po drodze potknęła się z pięć razy i przewróciła coś w przedpokoju. To mnie zaalarmowało. Teraz pewnie siedzi w łazience i beczy, albo może po nas sprząta.
Drwina w głosie Bellatrix sprawiła, że złość i chłodne opanowanie wzięły wreszcie w Tonks górę nad zaskoczeniem i lękiem.
- Dam ja ci sprzątanie - mruknęła niemal bezgłośnie i sięgnąwszy na pewną dyskretną półeczkę rzuciła na podłogę kilka łajnobomb z opóźnionym zapłonem. Trudno, przedpokój będzie do gwałtownego remontu, ale może i fryzura drogiej ciotki nabierze niezwyczajnego uroku i woni.
- Co to było? - spytał inny głos męski.
- Jest tam, nie słyszysz? Włącz zmysły - poradziła ironicznie Bellatrix i Tonks pomyślała, że nie mogłaby tego lepiej ująć. Nie czekając dłużej, skupiła się porządnie i wkrótce głośny trzask oznajmił światu, że oto gdzieś w pobliżu odbyła się teleportacja.
Drzwi padły z hukiem pod dwoma naraz zaklęciami i trójka napastników wpadła do przedpokoju... Ale czy przywitanie sprawiło im przyjemność, gospodyni już nie wiedziała.


2.
Szła szybkim krokiem w stronę Trzech Mioteł, starając się pamiętać, że w tym stroju nie należy trzymać rąk w kieszeniach ani żuć gumy do żucia. No, może z tą gumą to przesada.
Noc była mglista, zapach węglowego dymu i opadłych liści słał się nisko i chwilami Tonks miała wrażenie, że brodzi w tych oparach jak w wodzie. Zanim doszła do knajpy, zdążyła już się nawet poczuć nieswojo - co zdarzało jej się rzadko, lecz tym razem miała w końcu całkiem znośne usprawiedliwienie. Nie co dzień kolesie Voldemorta najeżdżają człowiekowi na mieszkanie.
Kiedy wreszcie weszła do wciąż jeszcze jasnej i pełnej ludzi sali w Trzech Miotłach, poczuła ulgę, jakby wszystkie kłopoty były już za nią. W duchu pobłogosławiła Dumbledore'a, starego uparciucha, że uparł się i tym razem. Samotna wędrówka do Hogwartu byłaby raczej szarpiącym nerwy przeżyciem.
Usiadła przy małym stoliku pod oknem i zamówiła kawę z paroma kroplami Ognistej Whisky. Piła ją powoli, starając się wyglądać na zrelaksowaną i wyczekującą - powiedzmy, na mężczyznę. Jak znała Dumbledore'a, nie przyśle do niej przecież Minerwy.
Po jakimś kwadransie drzwi otworzyły się ze skrzypnięciem i smugi szarawego oparu wpłynęły do środka. Zaraz potem do pubu weszły dwie postaci w płaszczach z kapturami i Tonks udała, że nic jej to nie obchodzi. Ktokolwiek miał się z nią zobaczyć, wie, kogo szukać, a lepiej nie przyciągać niepotrzebnych spojrzeń. I tak chętnie by się sama ochrzaniła za idiotyczny pomysł z ładną buzią - kilku czarodziejów zerkało na nią z zainteresowaniem, które było ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowała.
Dwóch zakapturzonych ludzi podeszło do baru i jeden z nich przywołał Rosmertę niecierpliwym gestem dłoni.
- Grzane wino, dwa razy - powiedział i Tonks zesztywniała nad swoją kawą, kurczowo ściskając łyżeczkę. Ten głos - słyszała już dzisiaj ten głos! To ten mężczyzna upewniał się, czy na pewno wróciła do domu.
Opanowała się szybko. Na razie jeszcze jej nie widzieli, a nawet gdyby - nie musieli wiedzieć, jak wygląda. Teraz trzeba było tylko uważać, żeby ten, kto po nią przyjdzie, nie wpakował się w kłopoty.
Minęło jeszcze kilka nieznośnie wlokących się minut. Kawa się skończyła, więc Tonks siedziała nad pustą filiżanką, nie odważając się podejść do baru i zamówić coś jeszcze. Czuła na sobie przelotne spojrzenie tamtego, ale nie podniosła oczu, powtarzając sobie, że on przecież tylko przepatruje tłum i że na pewno nie patrzył na nią specjalnie.
To do ciebie niepodobne, Tonks, powiedziała sobie. Nie masz w zwyczaju trząść portkami przed byle Śmierciojadem.
Drzwi skrzypnęły w końcu jeszcze raz, zapach dymu i jesieni wypełnił ponownie wnętrze, a do środka weszło ponownie dwóch ludzi. Tonks zerknęła na nich spod rzęs - długie rzęsy zawsze sprawdzały się w robocie - i westchnęła z ulgą.
Rozglądali się po knajpie zupełnie naturalnie, jak ludzie, którzy weszli z ciemności do jasnego pomieszczenia. Remus Lupin, w swoim połatanym, brązowym płaszczu i Severus Snape, w nieskazitelnej czerni. Tak. Nie mogło być lepiej. Dumbledore dotrzymał słowa...
Lupin podszedł do baru i zapytał o coś Rosmertę. Pokręciła głową i zaśmiała się, a Snape ściągnął brwi i ponuro rozejrzał się po pubie. Lupin nachylił się do niego i coś niegłośno tłumaczył, a potem obaj skinęli głowami i Snape najwyraźniej zamówił coś u Rosmerty. Wkrótce siedzieli obaj niedaleko jej stolika, pijąc każdy swój napój. Tonks o mało co się nie roześmiała, widząc jak Lupin opowiada coś żywo gestykulując trzymanym w ręku kuflem kremowego piwa, podczas gdy długie palce Snape'a obracały nóżkę kieliszka z czerwonym winem. Jakież to było symptomatyczne!
Czas jednak leciał, a dwaj zakapturzeni faceci zdążyli już przyjrzeć się obydwu nowo przybyłym czarodziejom. Tonks wiedziała, że przy wyrównanych siłach - a właściwie przy zdecydowanej przewadze Lupina i Snape'a, poprawiła się buntowniczo - tamci nie odważą się zaatakować w gwarnym pubie, ale... Och, do licha - pomyślała.
W tym samym momencie Lupin podniósł głowę i zerknął wprost na nią. Uśmiechnął się, jakby uśmiechnął się do przypadkowej ładnej dziewczyny, ale wiedziała, że ją rozpoznał. Uśmiechnęła się w odpowiedzi, tak, jakby uśmiechnęła się do obcego, lecz miłego faceta, a wtedy on podniósł się i ruszył ze swoim piwem w jej stronę.
- Można się przysiąść? - zapytał uprzejmie.
- A pana kolega nie będzie zły? - odpowiedziała pytaniem.
- Nie, chyba nie - uśmiechnął się znów Lupin. - To można? Jestem Remus.
- Fay - przedstawiła się. Zawsze podobało się jej to imię - gdybyż tak dało się to w odpowiednim czasie podpowiedzieć mamie.
- Jak królowa wróżek - powiedział Lupin szarmancko i usiadł naprzeciw niej.
Popatrzył jej prosto w oczy i Tonks wiedziała, że nawiązuje kontakt telepatyczny. Lekko skinęła głową i sama również skupiła się na odpowiedzi na jego wezwanie.
- Czy zamówić coś dla pani, Fay? Wszystko w porządku? Siedzą tu dwaj tacy goście, Severus ich rozpoznał. Spróbuje ich wybadać.
- Nie, dziękuję. Wypiłam właśnie kawę. To ci sami, którzy byli z Bellatrix. Chyba mnie jeszcze nie poznali, ale was na pewno.
- Ach, rozumiem. Mam nadzieję, że nie czeka pani na nikogo. O nas się nie martw, ważne, żeby tobie nic się nie stało. Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, ale jesteś na linii strzału. Jak będzie bezpiecznie, to pogadamy.
- Nnie... To znaczy czekałam. Ale nie przyszedł. O Jezu, ale melodramat odstawiam. Tylko nie róbcie żadnych cyrków, to ja tu w końcu jestem aurorem.
- Niemożliwe, żeby ktoś zignorował kogoś takiego, jak pani. Jak widzisz, też umiem robić z siebie idiotę. Słuchaj, nie ma czasu na odstawianie bohaterki. Severus tu zostanie i postara się zablokować tamtych dwóch, a my się za chwilę zabieramy. Jest jeszcze Bellatrix, i można się spodziewać, że będzie czekała gdzieś w pobliżu bramy Hogwartu, pewnie nie sama. Nie ma tylu znowu miejsc, gdzie mogłabyś uciekać, i ona to pewnie wie. Lepiej będzie nie dawać jej informacji, że faktycznie jesteś w szkole.
- Jak pan widzi... To jak się stamtąd wydostaliście bez zwracania jej uwagi?
- Może mogę jakoś pani wynagrodzić rozczarowanie. Severus wyszedł przejściem spod Wierzby Bijącej, a ja byłem u młodych Weasleyów na Pokątnej. Do Hogwartu najbezpieczniej będzie wrócić przez Miodowe Królestwo. Trzeba się będzie włamać, ale trudno. Wiem, że wyda ci się to wszystko zbytkiem ostrożności, ale wiesz jak jest.
- Czy ja wiem? Miło, że pana obchodzi moje samopoczucie. Zapomniałam, że rozmawiam z Huncwotem. Dobra, ja nawet lubię włamania.
- Jest pani uroczą kobietą. Naprawdę, Tonks, fajnie wyglądasz. Słuchaj, zrywam kontakt, to ryzykowne, teraz pogadamy chwilę i zaproszę cię na spacer. Severus bardzo ładnie się dąsa.
Tonks zerknęła na Snape'a i uśmiechnęła się. Istotnie, Mistrz Eliksirów siedział przy stole i obracał kieliszek w palcach z miną kwaśną i nieprzyjemną. Na wpół przykryte powiekami czarne oczy błysnęły niecierpliwie, gdy odkrył na sobie jej wzrok i Tonks musiała przyznać mu rację. Szybko popatrzyła z powrotem na Remusa i zamrugała kokieteryjnie. Remus o mało nie wybuchnął śmiechem i Tonks również stłumiła chichot. Tak, kokieteria nigdy jej, cholera, nie wychodziła.
Zamienili jeszcze kilkanaście zdań, równie miałkich i głupich jak początek rozmowy, aż wreszcie Lupin zapytał ostrożnie:
- Czy mógłbym... Czy pogniewałaby się pani, gdybym zaprosił panią na spacer? Jest taka piękna noc. Tajemnicza.
- Właściwie to chętnie - z udawanym wahaniem powiedziała Tonks, tłumiąc śmiech. - Tutaj jest dość duszno. Moglibyśmy na przykład przejść się na ten śliczny, stary cmentarz.
Zabrzmiało to dziwnie, ale do cmentarza szło się drogą wiodąca mniej więcej w pobliżu Miodowego Królestwa. Lupin uśmiechnął się (jakiś nerwowy nawyk, czy co) i wstał. Wziął od niej torbę i podał ramię. Kierując się za nim ku wyjściu Tonks stwierdziła, że bardzo dobrze zrobili, prowadząc tę idiotyczną rozmowę: jeden z tamtych facetów, zsunąwszy lekko kaptur tak, żeby wciąż skrywał mu większą część twarzy, sączył wciąż swoje grzane wino i odprowadzał ją spojrzeniem, które tylko pozornie wyrażało leniwą pożądliwość. Naprawdę - tak zupełnie naprawdę - było to żywe, taksujące spojrzenie, które zauważył też najwyraźniej Severus.
Powoli, jakby mu się znudziło, odstawił kieliszek i rozejrzał się po sali. Skrzywił się na widok kilku gruchających par; ironicznie się uśmiechnął, rozejrzał znów, tym razem zerkając również przez ramię i dopiero wtedy zdecydował się dostrzec tamtych dwóch. Wstał i z kieliszkiem w ręku ruszył ku nim.
- Silas! - powiedział i przysiadł się do nich, nie zważając na grymas niezadowolenia, który przebiegł przez ocienioną kapturem twarz. - Silas Ruthyn. Nie wiedziałem, że znów jesteś w Szkocji.
- Szybko - usłyszała cichy jak tchnienie szept Lupina i przebiwszy się wreszcie pomiędzy stolikami ku wyjściu wymknęli się na zewnątrz. Tonks odetchnęła. Udało się jej jakoś niczego nie przewrócić - miała okropną pewność, że wywrócenie krzesła mogłoby dla niej oznaczać natychmiastową dekonspirację.
Dopiero, kiedy skręcili w jedną z uliczek, Tonks odważyła się odezwać:
- Nie będzie miał kłopotów? - spytała. - Sztywny drań bo sztywny drań, ale nie życzę mu problemów.
- Poradzi sobie - mruknął Lupin. - Martw się o siebie.
- Nie przesadzaj - żachnęła się. - Przecież nawet nie jestem żadną szyszką.
- Twoja ciotka ma bardzo dobry powód, żeby pozbyć się ciebie... Fay.
Głos Lupina był cichy i spokojny, ale Tonks znała go dość długo, żeby nie dać się zwieść pozorom. Coś się rzeczywiście działo, inaczej między brwiami Remusa nie byłoby tej pionowej zmarszczki, a w jego ciepłych oczach - stalowego błysku. Zawsze, kiedy widziała, że jego oczy tak połyskują, nie mogła sobie nie przypomnieć, że Lupin jest wilkołakiem. Nie odpowiedziała więc nic, tylko przyspieszyła kroku, klnąc w duchu na tę idiotyczną spódnicę.
Z dłońmi zaciśniętymi na różdżkach minęli pospiesznie kilka pustych i ciemnych uliczek, skręcając i skracając sobie drogę przez uśpione podwórka. W końcu znaleźli się przed dużymi, oszklonymi drzwiami, nad którymi wesoły szyld, którego barwy w ciemności zbłękitniały i przygasły, oznajmiał, że stoją przed Miodowym Królestwem.
- Teraz ty - powiedział Lupin niemal bezgłośnie. Skinęła głową i wyciągnęła różdżkę. Skupiła się. Jeśli chodziło o takie rzeczy, jej wrodzona niezdarność znikała jak bogin potraktowany Riddikulusem. Szybko wykryła zaklęcia zabezpieczające, zdjęła je, szczególnie ostrożnie poczynając sobie z alarmami dźwiękowymi, a następnie skinęła na Lupina, który dotąd ją ubezpieczał. Drzwi odskoczyły bezgłośnie i oboje wślizgnęli się do środka. Tonks zabezpieczyła wejście starannie, rzucając czary w tej samej kolejności, w jakiej założono je poprzednio, a przez ten czas Remus zdążył już otworzyć drzwi prowadzące do piwnicy.
W jakimś dziwnym rozgorączkowaniu, może spowodowanym adrenaliną, a może przeciwnie - lękiem, tak obcym jej naturze, Tonks podążyła za swoim przewodnikiem po schodach w dół, zamykając za sobą starannie drzwi i natychmiast potykając się o własną nogę. Znaleźli się w całkowitej ciemności, więc Lupin mruknął "Lumos" i blade, niebieskawe światło oświetliło ich twarze.
- To tutaj - szepnął i wskazał różdżką na jedną z kamiennych płyt posadzki. - Poświeć, podniosę to.
I już po chwili obiema różdżkami zasuwali płytę z powrotem na miejsce, kuląc się w wąskim i niskim tunelu.
- Dumbledore czeka na nas na końcu - powiedział Lupin krzepiącym głosem. - Potem zaczekamy razem na Severusa i dowiemy się, co zdziałał.
Skinęła głową w ciemności, dopiero po chwili zdając sobie sprawę z tego, że nie mógł jej zobaczyć.
- Dobrze - odparła więc. - Prowadź.
Więc znów zapalili różdżki i mozolnie ruszyli naprzód. Tonks kilka razy zrzuciła sobie na głowę jakieś kamyki czy ziemię, klęła też wciąż w duchu na spódnicę, która nieco ograniczała jej ruchy.
- Ciężki miałaś wieczór - powiedział Lupin, kiedy tunel poszerzył się i podwyższył na tyle, że mogli iść wyprostowani, obok siebie . - Ale już po wszystkim. Za godzinę będziemy w łóżkach.
A Tonks, nie bez racji, pomyślała, że brzmi to nieco nazbyt optymistycznie.
 

3.
Takie to było dziwne, jak sen w gorączce. Dumbledore, czekający na nich na końcu tunelu. Pogrążony we śnie Hogwart. Szybki marsz do tak dobrze znanego gabinetu, gdzie na stolikach wahały się, kręciły i uwijały delikatne, srebrzyste instrumenty, niebieskawe w świetle różdżek, zanim złocisty, ciepły ogień rozbłysnął w kominku. Ten ogień dopiero odczarował wszystko i Tonks westchnęła z zadowoleniem, wyciągając do niego ręce.
Wezwany skrzat postawił przed nimi w powietrzu kubki pełne herbaty z cytryną; przyjęli je z wdzięcznością i parząc sobie usta pili ją małymi łykami, jedno przez drugie zdając relację z tego, co się wydarzyło. Skrzat zabrał tymczasem torbę Tonks i z trzaskiem zniknął im sprzed oczu.
Dumbledore słuchał ich uważnie, przemierzając wszerz i wzdłuż swój gabinet i od czasu do czasu kiwając głową.
- Jakim imieniem Severus go przywitał? – zapytał w końcu z roztargnieniem.
- Wydawało mi się, że Silas – powiedziała Tonks. – Ale nazwisko mi uciekło. Czy Snape nie powinien tu już być?
- Nie wiadomo – pokręcił głową Dumbledore. – Może udało mu się rozgadać tamtego. To był ktoś, kogo znamy?
Oboje pokręcili bezradnie głowami.
- No dobrze – powiedziała w końcu Tonks. – Silas Silasem, a ja bym chciała wiedzieć, jaki interes miała do mnie ciotka.
- Prawdopodobnie chciała cię zabić – powiedział Dumbledore spokojnie. – Naprawdę nie przyszło ci do głowy, że chodzi o pieniądze?
- Pieniądze? – zdziwiła się Tonks. – Przecież ja nie mam pieniędzy. Z rodzinnych dóbr moją mamę dawno wystukali, a po tacie na pewno nic nie odziedziczę. Jestem kobieta pracująca. No chyba, że bogato wyjdę za mąż, cha, cha, bardzo śmieszne.
- Nic podobnego – zaprotestował Lupin. – Jak wiesz, Sy-Syriusz też był wykluczony, a przecież to on odziedziczył dom i majątek swoich rodziców. To nie takie proste. Twoja matka jest najstarszą z trzech sióstr. Główna linia Blacków wygasła...
Tonks spuściła głowę. Minęło kilka miesięcy, a Remus wciąż tylko z najwyższą niechęcią i trudem mówił o czymkolwiek, co związane było z Syriuszem. Trudno mu się było dziwić, doprawdy.
- Majątek jest dziedziczony pod klauzulą niepodzielności i z zastrzeżeniem, że jeśli wszystko przejmuje osoba spoza głównej gałęzi rodu, to powinna już mieć dzieci – dla zapewnienia ciągłości dalszego dziedziczenia. Łapa... Syriusz sporządził testament – zrobił tam zapisy na rzecz Harry’ego i parę innych – ale poza tymi zastrzeżeniami... Jesteś gwarancją, że twoja matka otrzyma spadek po S-Syriuszu. Gdybyś nie żyła, majątek przeszedłby na Narcissę Malfoy, która ma syna. Rozumiesz teraz?
- Nie za bardzo – Tonks zmarszczyła brwi. – Bo jeśli tak się sprawy mają, to powinna mnie chyba ścigać cioteczka Narcissa, a nie cioteczka Bellatrix, nieprawdaż?
- Możesz być pewna, że obie cię ścigają – powiedział Dumbledore poważnie. – Tyle, że Narcissa ma teraz co innego na głowie.
- Lucjusz Malfoy siedzi – pokiwała głową Tonks. – O, cholera. To znaczy, że jeśli mnie dotąd nie rozszarpała, to pewnie zaczęła knuć coś subtelniejszego?
- Zawsze była raczej typem trucicielki, niż nożowniczki – obrazowo wyjaśnił Dumbledore. – Ale raczej po prostu czym innym jest zajęta. Ma męża w więzieniu, nie sądzę, żeby tak po prostu go tam zostawiła.
- Od kiedy to wszystko wiecie? – spytała Tonks, wzdychając. – I dlaczego ja nic nie wiedziałam?
- Dziś wczesnym wieczorem Urząd Do Spraw Spadkowych wydał orzeczenie na korzyść twojej mamy – mruknął Lupin. – Nikt się nie spodziewał, że kochające siostrzyczki ruszą do akcji tak szybko. Twoi rodzice są bezpieczni – uśmiechnął się blado. – Urząd ma taką procedurę, wynikającą z dawnych doświadczeń, że nagła i podejrzana śmierć głównego spadkobiercy powoduje przepadek majątku na cele charytatywne.
Milczeli chwilę.
- A to wtopa – powiedziała w końcu Tonks, starając się, żeby jej głos brzmiał dziarsko i niefrasobliwie. – Cholera, naprawdę. Co ja teraz mam robić?
- Na razie zostać tutaj, zanim nie dowiemy się czegoś więcej.
Jakby w odpowiedzi na słowa Dumbledore’a, na schodach odezwały się szybkie kroki i wkrótce w drzwiach stanął Severus Snape.
Skłonił się oszczędnie.
- Siadaj, Severusie, siadaj. Jakie wieści? – spytał Dumbledore, wskazując mu wolny fotel przy kominku.
Snape usiadł na krześle pod oknem i założył nogę na nogę.
- Cóż – powiedział sucho. – Porozmawiałem ze starym znajomym... Boże, jak ten facet śmierdział.
Tonks wybuchnęła śmiechem.
- To moje łajnobomby – wykrztusiła. – Zostawiłam w przedpokoju prawdziwe pole minowe.
- Ruthyn nie bardzo mi ufał – powiedział Snape. – Powiedział tylko tyle, że kogoś szuka, ale nie powiedział po co, ani kogo. Nie nalegałem, bo wyszłoby to podejrzanie. Za to on spytał, czy znam dziewczynę, z którą wyszedł Lupin. Powiedziałem, że nie odpowiadam za osobliwe gusta przygodnych znajomych.
- Dzięki – zaśmiała się Tonks. – To trzeba aż osobliwych gustów, żeby się ze mną umawiać?
Snape zignorował ją całkowicie.
- Dałem mu do zrozumienia, że umówiłem się z Lupinem, żeby go trochę naciągnąć na informacje i że przypadkowo poznana dziewczyna była dla niego dobrym pretekstem, żeby się wymigać. Myślę, że wziął to za dobrą monetę.
- Miejmy nadzieję – skinął głową Lupin. – Za nami nikt nie szedł, dziękuję ci, Severusie.
- Za mną za to owszem – powiedział Snape chłodno. – Nie mieli innego wyjścia. Wyobraź sobie, Lupin, że we Wrzeszczącej Chacie przyłapałem Pottera z panną Lovegood na... eee... rendez-vous. Obawiam się, że znów ktoś będzie miał mi za złe, że dałem im szlabany, ale doprawdy...
- Nie sądzę, żeby ktoś oprócz Harry’ego miał ci to za złe – uśmiechnął się Lupin. – Jeśli tylko odjąłeś tyle samo punktów obydwu domom.
- Niezupełnie – warknął Snape. – Powiedziałem Potterowi, że dżentelmen musi czasem zdobyć się na kurtuazję wobec damy i odjąłem Gryfonom punkty za dwoje.
- Naprawdę, Severusie...
- Muszę dbać o reputację – powiedział sztywno Snape i Tonks roześmiała się z całego serca.
- Dobrze, dobrze, nieważne – uciął Dumbledore. – Wracając do tego... jak mówiłeś, że ma na nazwisko?
- Ruthyn. Silas Ruthyn. Nikt ważny. Zawsze się kręcił koło Lestrange’ów. No więc, jak już mówiłem, wiele z niego nie wyciągnąłem. Był ostrożny i dość sprytny.
Na chwilę zamilkł, a potem ciągnął niechętnie:
- Coraz mniej mi ufają, sir. Czemu się trudno dziwić. Trzeba będzie pomyśleć o wprowadzeniu kogoś nowego. Niekoniecznie natychmiast, ale źle by było, gdyby po zdemaskowaniu mnie został pan bez informacji.
- Nie mów tak, Severusie – powiedział Dumbledore w nagłej ciszy. Nawet płomienie na kominku jakby przygasły.
Snape wzniósł oczy do sufitu, krzywiąc się.
- Dlaczego? – spytał kwaśno. – Umiejętność przewidywania to nic złego.
Dumbledore potrząsnął głową.
- Chyba po prostu nie mogę się pogodzić z tym, że mogę stracić kogoś z was – powiedział cicho.
- Tak – powiedział Lupin. – To chyba nasza największa słabość.
Tonks poruszyła się niespokojnie.
Chciała powiedzieć, że to nieprawda. Że właśnie w przyjaźni, przywiązaniu, oddaniu jest ich największa siła. Ale wyobraźnia podsunęła jej widok martwego Syriusza Blacka tak, jak jej opowiadano: wpadającego w nicość z szeroko otwartymi, jakby zdziwionymi oczami. I nie trzeba było wiele, żeby wyobrazić sobie Snape’a ugodzonego zielonym promieniem, osuwającego się na ziemię w kręgu zakapturzonych postaci... Lupina, z jego miłą, łagodną twarzą nieżywą i wykrzywioną przerażeniem... Dumbledore’a, leżącego na wznak, ze stłuczonymi okularami i krwią w kąciku ust... i światło gasnące w ich oczach.
Tak. To było paraliżujące. Zrobiłaby wszystko, żeby do tego nie doszło. Oni też nie daliby jej zginąć. I Voldemort najpewniej doskonale o tym wiedział. Milczała więc tylko, w duchu przyznając rację Remusowi.
- Voldemort nigdy tego nie zrozumie – powiedział Dumbledore. – I nigdy tego mieć nie będzie.
- Nie potrzebuje – powiedział gorzko Remus. – Ma za to Niewybaczalne. I bandę fanatyków po swojej stronie.
- Dzieci – powiedział Dumbledore ze współczuciem. – Bardzo to niesprawiedliwe. Chciałbym to od was odwrócić i zrobiłbym to, gdybym tylko mógł. Chciałbym wam udowodnić, że dysponujemy naprawdę potężną bronią, jeżeli darzymy przyjaźnią, kochamy – bardzo potężną.
Snape zaśmiał się krótko i nieprzyjemnie.
- Sentymentalizm – powiedział szorstko. – Jest, jak jest. W najbliższym czasie trzeba będzie jakoś rozwiązać sprawę Tonks. Nie może się ukrywać przez całe życie, widzieliśmy, jak się to kończy.
Lupin drgnął i jego szczupłe ręce zacisnęły się na poręczach fotela.
- Myślę, że sobie poradzę – powiedziała Tonks. – Ktoś tylko musi zlikwidować moje mieszkanie, a ja przybiorę jakiś mało przyciągający uwagę wygląd i...
- Pracujesz w Ministerstwie – powiedział Lupin z wahaniem. – Czy rzuciłabyś...
- Nie, skąd! – zawołała Tonks. – Przecież chyba mogłabym pracować dalej? To ważne... dla nas, dla Zakonu znaczy.
- To bardzo niebezpieczne – zauważył Lupin z niepokojem.
- Gdzieś bym po drodze zmieniała wygląd na mój własny i już – powiedziała obronnie. – Nikt by nie skojarzył.
- Może tak, może nie – uciął Snape. – Czy możemy to omówić jutro? Jest trzecia. Jutro wprawdzie sobota, ale...
- Jasne, jasne – przytaknął Dumbledore. – Tonks, zaprowadzę cię do twoich pokojów.
- Pójdę z wami – powiedział Lupin.
- Jeśli pozwolicie, ja nie – powiedział chłodno Snape. – Dobranoc.
Skłonił się znów i wyszedł, nie czekając, czy ktoś mu odpowie.
- Zawsze to samo – westchnął Lupin, uśmiechając się krzywo. – Co za człowiek.
Dumbledore zmilczał, zerkając tylko z ukosa na Remusa, i zmilczała też Tonks. Myślała właśnie, nie bez zaskoczenia, że Snape po prostu okropnie się boi. Zupełnie, zupełnie tak samo, jak wszyscy pozostali. I było jej z tą wiedzą bardzo niewygodnie.
Nigdy wcześniej nie myślała o strachu. Brała życie za rogi i rozprawiała się z nim, jak mogła najlepiej, ale nigdy jeszcze nie odczuwała strachu. Owszem, martwiła się o rodziców, miewała tremę i momenty przerażenia – różne się w końcu rzeczy robiło. Ale nigdy wcześniej lęk nie przejął jej chłodem – a teraz czuła się, jakby jej serce zostało uwięzione w lodowych okowach. I nagle jakoś wyraźniej widziała cudzy strach.
Potrząsnęła głową, jakby to mogło rozpędzić tę koszmarną, dołującą atmosferę.
- Dobra – powiedziała. – Gdzie będę spać?
 

4.
Po drodze marudzili, żartując i gwarząc przyjaźnie, jakby nic się właściwie nie stało. Dumbledore znał mnóstwo znakomitych dowcipów, z których zgodnie się zaśmiewali, idąc przez wyludnione cokolwiek zachodnie skrzydło zamku. Remus swoim zwyczajem wtrącał czasem do rozmowy jakąś subtelną uwagę, która powodowała, że Tonks raz po raz dostawała głupawki.
W końcu weszli za nią do niewielkiej komnaty o bielonych ścianach.
- Za tymi drzwiami jest sypialnia – powiedział Dumbledore uśmiechając się ze zrozumieniem na jej entuzjastyczny pomruk. – A za tamtymi łazienka.
- Cudownie – Tonks rozejrzała się za swoją torbą i znalazła ją na jednym z drewnianych zydli. Odwróciła się do wysokiego okna, przez które blade światło gwiazd przesiewało krótkie, połamane promyki. – Myślę, że będę spała jak suse... Boże święty, co to było?
Rzuciła się do okna, stojąc we wnęce odwróciła się do swoich towarzyszy.
- Znak – powiedziała bez tchu. – Mroczny Znak!
Remus wyraźnie pobladł; w kilka kroków był już przy niej i otwierał okno, żeby małe szybki nie zniekształcały widoku.
- Rzeczywiście – powiedział napiętym głosem, wychylając się w ciemność. – Myślę, że to nad Hogsmeade.
Dumbledore nie poruszył się.
- Trzeba natychmiast tam iść – powiedział. – Będziesz mi towarzyszył, Remusie?
- Pójdę z wami – zasugerowała Tonks, starając się nadać swojemu głosowi stanowcze brzmienie. – Zmienię wygląd i...
- Zostań tu, jak cię proszę – oczy Lupina błysnęły ostrzegawczo. – Naprawdę, dziewczyno. Może byś łaskawie zaczekała, aż się koło ciebie uspokoi?
- Podczas kiedy wy się będziecie narażać i obrywać? Nie, dziękuję – fuknęła Tonks. – Może jestem nudna z tym przypominaniem, ale jestem aurorem.
- Zostań tu, dziecko – wtrącił Dumbledore stanowczo. – Ściągniesz kłopoty na wszystkich.
Tonks otworzyła usta, a potem zdecydowanie je zamknęła. Jednocześnie rozległo się stanowcze pukanie do drzwi.
- Proszę – powiedziała, nabierając oddechu. W drzwiach stanął Snape.
- Mroczny Znak, sir – powiedział pospiesznie do Dumbledore’a, całkowicie ignorując Tonks i Lupina.
- Wiem – skinął głową Dumbledore. – Jesteś wzywany?
- Nie – odparł Snape. – Na razie nie. Dlatego...
- To źle. Pójdziemy tam z Remusem – przerwał mu dyrektor. – Albo raczej się teleportujemy spod bramy. Czekaj na mnie, zawiadom, gdyby coś się działo.
Tonks odwróciła się do okna, wpatrując się w zielonkawy, upiorny, olbrzymi kształt unoszący się ponad... cóż tam jeszcze było?
- Pali się – powiedziała, przełykając zgorzkniałą nagle ślinę. – Pożar.
Trzej mężczyźni odwrócili się jak na komendę w stronę okna. Rzeczywiście, niżej, pod zielonkawą zorzą Mrocznego Znaku pełgał, jak po krawędzi kartki, pomarańczowy blask.
- Nie ma czasu – powiedział Lupin szorstko. – Ruszamy.
Dumbledore skinął głową i obaj ruszyli ku drzwiom, pozostawiając na środku komnaty nieruchomą Tonks i nieruchomego Snape’a.
To ona pierwsza zebrała się w garść. Westchnęła, rozluźniła ręce, które nie wiedzieć kiedy zacisnęły się jej w pięści i usiadła na jednym z drewnianych zydli.
Snape rzucił na nią okiem i również odetchnął głęboko.
- Przepraszam za najście – powiedział, zerkając na nią z ukosa. – Już idę.
- Nie – wyrwało się jej i Mistrz Eliksirów zatrzymał się w pół teatralnego ruchu.
- Słucham? – spytał niedowierzająco.
- Oboje będziemy przecież na nich czekać – powiedziała, rumieniąc się z zakłopotania. – Może zaczekamy razem.
- Nie pojmuję tego waszego pociągu do stadnego życia – mruknął Snape, zdejmując chudą dłoń z klamki i chowając ją w fałdach płaszcza. – I co mielibyśmy robić? Grać w szachy? A może w Scrabble’a?
- Nie, cholera, moglibyśmy pogadać! – zezłościła się Tonks. – Ale z ciebie sztywniak.
- A myślałaś, że co? Że moje hobby to zabawianie nieopierzonych aurorek? - spytał ironicznie Snape.
- Przeszkadza ci, że jestem nieopierzona, czy że jestem aurorem?
Snape nie odpowiedział jej, uśmiechnął się tylko drwiąco.
- Co masz do aurorów? – spytała zapalczywie.
- Nic – powiedział oschle. – Zupełnie nic. Jeśli tylko mogę.
Odwrócił się – i po prostu wyszedł, zostawiając ją samą w pustym pokoju. Przez chwilę patrzyła bezmyślnie na zatrzaśnięte za nim drzwi, a potem podeszła do okna, przez które wciąż wpadało chłodne, pachnące dymem i więdnącą trawą powietrze. Wychyliła się i po chwili intensywnego wypatrywania dostrzegła w dole dwie niewielkie sylwetki, spieszące ku bramie Hogwartu: Dumbledore i Lupin, w powiewających płaszczach, mali jak ołówki pod fluorescencyjnym, kolosalnym Znakiem.
Czy nie jest to, pomyślała niespokojnie, zupełnie jak z nami wszystkimi? Strasznie jesteśmy mali wobec tego wszystkiego. Boję się.
Popłakała sobie chwilę niegłośno, wiedząc, że zaraz poczuje się lepiej. Wytarła nos, zdematerializowała chusteczkę i mijając lustro rozmierzwiła sobie włosy, żeby wyglądać bardziej bojowo.
- Czy panna Tonks życzy sobie wziąć kąpiel albo coś zjeść, albo wypić? – odezwał się od wejścia pełen szacunku głos skrzata. Odwróciła się i uśmiechnęła, jak mogła najmilej.
- Wypiłabym, owszem, herbatę z miodem i cytryną – powiedziała. – A kąpiel zaraz sobie zrobię, dziękuję.
Skrzat skłonił się i zniknął z cichym trzaskiem, a Tonks ruszyła do łazienki – przytulnej i ciepłej, wyłożonej jasną, kamienną mozaiką. Usiadła na brzegu wanny i odkręciła kurek z gorącą wodą.
- Plum – powiedziała, a pierwszy chlust wody uderzył o dno ze znajomym hałasem.
I zrobiło jej się trochę raźniej.
 

5.
...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin