Bułhakow_Michaił_-_Życie_pana_Moliera.doc

(859 KB) Pobierz
Michał Bułhakow

 

 

Michał Bułhakow

 

 

Życie Pana Moliera

 

 

 

 

 

 

Tom

 

 

 

Całość w tomach

 

 

 

 

 

 

 

Zakład Nagrań i Wydawnictw

Związku Niewidomych

Warszawa 1996

 

 

 

 

Tłumaczyli:

Irena Lewandowska,

 

Witold Dąbrowski

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Tłoczono pismem punktowym dla

niewidomych w Drukarni Zakładu

Nagrań i Wydawnictw Związku

Niewidomych,

Warszawa, ul. Konwiktorska 9

 

Przedruk z Wydawnictwa

„Młodzieżowa Agencja

Wydawnicza”,  Warszawa 1987

 

Pisała J. Andrzejewska

Korekty dokonały

Ewa Chmielewska

i Irena Stankiewicz

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Prolog

Rozmawiam z akuszerką

 

 

 

 

„I cóż przeszkodzi mi, śmiejąc się, mówić prawdę?”

Horacy

 

 

 

 

„Molier był to sławny pisarz francuskich komedii za panowania Ludwika XIV.”

Antioch Kantemir

 

 

 

 

Pewna akuszerka, która wykształciła się w swej sztuce w paryskim Hotel_Dieu pod kierownictwem sławnej Luizy Bourgeois, 13 stycznia 1622 roku przyjęła od wielmożnej madame Poquelin, z domu Cress~e, pierwszego jej potomka, dziecię płci męskiej, wcześniaka.

Jestem pewien, że gdyby udało mi się zakomunikować czcigodnej położnej, kogo to mianowicie przyjmuje, nie jest wykluczone, że ze zdenerwowania uczyniłaby jakąś krzywdę dziecku, a więc zarazem i Francji.

I oto mam na sobie kaftan o wielkich kieszeniach, a w dłoni nie obsadkę, lecz pióro gęsie.  Przede mną palą się woskowe świece, głowa mi płonie.

- Łaskawa pani - mówię - proszę ostrożniej spowijać noworodka, proszę nie zapominać, że urodził się przedwcześnie.  Śmierć tego dziecka byłaby ogromną stratą dla waszego kraju!

- Mon Dieu! Pani Poquelin urodzi sobie inne!

- Pani Poquelin już nigdy więcej nie urodzi takiego dziecka, nie urodzi też dziecka takiego żadna inna kobieta w ciągu kilku najbliższych stuleci.

- Zadziwia mnie pan, łaskawy panie!

- Sam także jestem zadziwiony.

Proszę zrozumieć, że po upływie trzech wieków, w dalekim kraju, będę wspominał panią dlatego jedynie, że trzymała pani na ręku syna pana Poquelin.

- Zdarzyło mi się piastować dzieci ze znamienitszych rodzin.

- Co pani ma na myśli mówiąc „znamienity”? To niemowlę będzie sławniejsze od obecnie panującego króla waszego, Ludwika XIII, znamienitsze niż król następny, a będzie to, łaskawa pani, król, który przejdzie do historii jako Ludwik Wielki albo Król Słońce!  Jest taki daleki kraj, dobrodziko, nie słyszała pani o nim, kraj Moscovia. Mieszkają tam ludzie, którzy mówią dziwnym dla waszego ucha językiem. I do tego kraju także już wkrótce dotrą słowa tego, którego pani dziś odbiera. Pewien Polak, błazen cara Piotra I, przełoży je na mowę barbarzyńców, już nie z waszego języka nawet, ale z niemieckiego.

 

Błazen, przezwany Królem Samojedów, skrzypiąc piórem, nakreśli koślawe wiersze:

„Gorgoni: Bardzo doprawdy potrzebne wyrzucać wciąż tyle pieniędzy po to, aby sobie gęby tak paćkać. Gadajcie, coście wy takiego zrobiły tym panom, że pożegnali się tak ozięble?”

Tłumacz rosyjskiego cara tymi słowami przekaże słowa paninego niemowlęcia z jego komedii „Pocieszne wykwintnisie”.

W „Opisaniu komedii, jakie tylko są w Rozporządzeniach Carskich po dzień Trzydziesty miesiąca Maja roku Pańskiego 1709” odnotowano takie między innymi sztuki - błazeńską „O doktorze obitym” (jest to to samo co „Doktor z musu”) i drugą - „Ród Heraklesowy, gdzie pierwszą osobą jest Jowisz”.  Poznajemy je. Pierwsza to „Lekarz mimo woli”, komedia napisana właśnie przez to panine niemowlę. Drugą - „Amfitriona”, napisał również on. Jest to ten sam „Amftrion”, którego monsieur Moliere wraz z komediantami swymi odegrał w 1668 roku w Paryżu w obecności Piotra Iwanowicza Potiomkina, wysłannika cara Aleksego Michajłowicza.

A zatem widzi pani, że

Rosjanie jeszcze w tym stuleciu usłyszą o człowieku, którego pani dziś odbiera. O, związki czasów! O, prądy oświecenia!  Słowa dziecka przełożone zostaną na język niemiecki, przetłumaczone zostaną na angielski, włoski, hiszpański, holenderski. Na duński, portugalski, polski, turecki, rosyjski...

- Czyż to możliwe, łaskawy panie!

- Proszę mi nie przerywać, łaskawa pani! Na grecki! Na nowogrecki oczywiście. Ale i na starogrecki także. Na węgierski, rumuński, czeski, szwedzki, ormiański, arabski.

- Zadziwia mnie pan, łaskawy panie!

- O, nie ma w tym, jak dotąd, nic zadziwiającego. Mógłbym wymienić pani dziesiątki pisarzy, których dzieła przetłumaczono na języki obce, jakkolwiek nie zasługiwali nawet na to, aby ich wydano w ich ojczystym języku. Ten jednak nie tylko zostanie przetłumaczony, o nim samym będzie się pisać sztuki, sami tylko szanowni rodacy pani napiszą ich dziesiątki. Sztuki takie będą pisali również Włosi, a wśród nich i Carlo Goldoni, którego narodziny, jak mówiono, także oklaskiwały Muzy. I Rosjanie.

 

Nie tylko w waszym kraju, ale i w krajach innych znajdą się jego naśladowcy, będzie się pisywało przeróbki jego komedii.  Uczeni różnych krajów napiszą szczegółowe rozbiory jego sztuk i będą się starali krok za krokiem prześledzić całe jego tajemnicze życie. Dowiodą, że człowiek ten, który teraz na pani rękach daje słabe zaledwie oznaki życia, wywrze wpływ na wielu pisarzy przyszłych stuleci, w tej liczbie na takich - nie znanych pani, ale znanych mnie - jak rodacy moi, Gribojedow, Puszkin i Gogol.

 

 

Muszę wam podziękować: z ognia

wyjdzie cały,@ kto z wami spędzi

jeden dzień zaledwie,@ kto tym

samym powietrzem co i wy

odetchnie,@ a mimo to zachowa

rozum ocalały!@ Precz z tego

miasta! Nie wrócę! Skończone!@ Z

zamkniętymi oczyma za najdalszą

metę,@ w świat, gdzie swój kącik

znajdzie serce znieważone!@

(Z przekładu Juliana Tuwima).

 

 

To z finału sztuki mego ziomka Gribojedowa „Mądremu biada”.

 

 

Obyście w czuciach waszych,

jak tego wam życzę,@ mogli

czerpać wiek cały prawdziwe

słodycze,@ ja, z wszystkich

stron zdradzony, zdeptany

niegodnie,@ uciekam z tej

otchłani, gdzie panują

zbrodnie,@ będę szukał odległej

na świecie ustroni,@ gdzie

uczciwym człowiekiem być nikt mi

nie wzbroni.@

(Wszystkie cytaty z dzieł Moliera - z przekładów Tadeusza Boya_Żeleńskiego).

 

 

A to wiersze z finału sztuki tegoż Poquelina „Mizantrop”, sztuki, którą w mojej ojczyźnie przełożono w roku 1816.

Czy istnieją podobieństwa między cytowanymi finałami? Ach, mój Boże! Nie jestem znawcą, niech to rozstrzygną uczeni!  Uczeni opowiedzą pani, o ile Gribojedowowski Czacki przypomina Alcesta_Mizantropa, opowiedzą także o tym, dlaczego Carlo Goldoni uważany jest za ucznia tego właśnie Poquelina, i o tym, jak Puszkin w latach młodzieńczych próbował naśladować tego Poquelina, i wiele jeszcze innych mądrych i ciekawych rzeczy. Co do mnie, nie bardzo się na tym znam.

Interesuje mnie co innego:

sztuki mojego bohatera wystawiane będą przez trzy stulecia na scenach całego świata i nie wiadomo, kiedy przestanie się je grywać. Oto co mnie interesuje! Oto jaki człowiek wyrośnie z tego niemowlęcia!

Prawda, chciałem wspomnieć o sztukach. Niezmiernie czcigodna dama, pani Aurora Dudevant, bardziej zresztą znana pod nazwiskiem George Sand, będzie pośród tych, którzy napiszą sztuki o moim bohaterze.

W finale jej dramatu Molier wstanie i powie:

„Tak, chcę umrzeć w domu...  Chcę jeszcze pobłogosławić moją córkę.”

A książę Kondeusz podejdzie do niego i podrzuci mu replikę:

„Panie Moliere, proszę się wesprzeć na moim ramieniu!”

Zaś aktor Duparc, którego, nawiasem mówiąc, w chwili śmierci Moliera nie będzie już między żywymi, zawoła szlochając:

„O, cóż to znaczy stracić jedynego człowieka, jakiego kiedykolwiek kochałem!”

Damy piszą wzruszająco, na to nic już się nie da poradzić! Ale ty, mój biedny, zakrwawiony mistrzu! Tyś nie chciał umierać nigdzie - ani w domu, ani poza domem! Wątpię też, czy wtedy, kiedy ci strumieniem chlusnęła z gardła krew, wyraziłeś życzenie pobłogosławienia swojej nikogo nie interesującej córeczki Madeleine!

Któż potrafi pisać bardziej wzruszająco niż damy? Chyba tylko niektórzy mężczyźni.  Rosyjski autor Włodzimierz Rafaiłowicz Zotow obdarzy nas finałem nie mniej wzruszającym:

„Król nadchodzi. Król chce widzieć Moliere’a. Moliere! Co się dzieje z Moliere’em?”

Moliere umarł”.

A książę pobiegnie na spotkanie Ludwika XIV i zawoła:

„Najjaśniejszy panie! Moliere nie żyje!”

Zaś Ludwik XIV powie, zdjąwszy kapelusz:

Moliere jest nieśmiertelny!”

Cóż można zarzucić tym

ostatnim słowom? Tak,

rzeczywiście, człowiek, który żyje już od trzystu z okładem lat, jest bez wątpienia nieśmiertelny. Pytanie tylko, czy król był również tego zdania.

W operze „Aretuza”, skomponowanej przez pana Andr~e Campra, komunikowano: „Bogowie władają niebem, a Ludwik włada ziemią!”

Ten, który władał ziemią, nigdy i przed nikim - oprócz dam - kapelusza nie zdejmował i do umierającego Moliera nie przyszedłby. I nie przyszedł w rzeczy samej, podobnie jak nie przyszedł żaden książę. Ten, który władał ziemią, uważał za nieśmiertelnego samego siebie, ale mylił się co do tego, jak sądzę. Był śmiertelny jak wszyscy, a co za tym idzie, był także ślepy. Gdyby nie był ślepy, przyszedłby, być może, do łoża umierającego, ponieważ potrafiłby dojrzeć w przyszłości bardzo interesujące rzeczy, i nie jest wykluczone, że zapragnąłby w ten sposób pokumać się z prawdziwą nieśmiertelnością.

W tym miejscu dzisiejszego Paryża, gdzie schodzą się pod ostrym kątem ulice Richelieu, Ther~ese i Moliere, zobaczyłby człowieka siedzącego nieruchomo pomiędzy kolumnami. Poniżej tego człowieka - dwie kobiety z jasnego marmuru trzymające rulony w dłoniach. Jeszcze niżej - łby lwów, a pod nimi wysuniętą czaszę fontanny.

To on, przebiegły i czarujący Gal, królewski komediant i dramatopisarz! To on, w brązowej peruce, z kokardami z brązu na trzewikach! To on - król dramaturgii francuskiej!

Ach, łaskawa pani! Cóż mi tu pani baje o jakichś znamienitych noworodkach, które brała pani niegdyś na ręce! Proszę zrozumieć, że to dziecko, które odbiera pani w tej chwili w domu państwa Poquelin, to pan de Moliere! Aha! Teraz zrozumiała mnie pani? Więc proszę, niech pani będzie ostrożna! Proszę mi powiedzieć, czy krzyknął? Czy oddycha? A więc żyje!

 

 

 

 

Rozdział 1

W „małpim domu”

 

 

 

 

Tak oto, mniej więcej trzynastego stycznia 1622 roku w Paryżu narodził się panu Jean_Baptiste Poquelin i jego małżonce Marii Poquelin_Cress~e wątły pierworodny. Piętnastego stycznia ochrzczono go w kościele pod wezwaniem Świętego Eustachego, dając mu na cześć ojca imiona Jan Baptysta.  Sąsiedzi złożyli Poquelinowi życzenia, a w cechu tapicerów rozeszła się wiadomość, że przyszedł na świat jeszcze jeden przyszły tapicer i handlarz mebli.

Każdy architekt miewa fantastyczne pomysły. Na rogach porządnego dwupiętrowego domu pod stromym dwuspadowym dachem, stojącego na rogu ulic Saint_Honor~e i Starych Łaźni, piętnastowieczny budowniczy umieścił rzeźbione w drewnie drzewka pomarańczowe o starannie przyciętych gałęziach. Wędrował po tych gałęziach łańcuszek maleńkich małpek, małpki zrywały owoce. Nic dziwnego, że paryżanie przezwali ten dom „małpim domem”. W przyszłości komedianta de Moliere drogo miały kosztować te małpiszony!  Życzliwi nieraz mówili, że nie ma nic nadzwyczajnego w karierze najstarszego syna czcigodnego pana Poquelin, tego syna, który został błaznem. Czegóż można wymagać od człowieka, który wychował się wśród strojących miny małp? Aliści komediant w przyszłości nie miał się wyrzec swoich małpek, i już u schyłku życia projektując dla siebie herb, którego potrzebę posiadania nie wiedzieć czemu nagle zaczął odczuwać, przedstawił w owym herbie swoje ogoniaste koleżanki, pilnujące ojcowskiego domu.

Dom ten stał w najgwarniejszej dzielnicy handlowej w centrum Paryża, w pobliżu Pont_Neuf.  Właścicielem domu tego był nadworny tapicer i dekorator Jan Baptysta_ojciec, tam mieszkał i tam prowadził swoje interesy.

Z biegiem lat tapicer dochrapał się jeszcze jednego tytułu: tytułu pokojowca jego wysokości króla Francji. Tytuł ten nie tylko sam z honorem nosił, ale także wystarał się o to, aby odziedziczył go po nim najstarszy syn, Jan Baptysta.

Opowiadano sobie na ucho, że Jan Baptysta_ojciec nie tylko handlował fotelami i obiciami, lecz także pożyczał pieniądze na godziwy procent. Nie widzę w tym żadnej ujmy dla człowieka interesu. Złe języki twierdziły jednak, że Poquelin ojciec nieco przesadzał z tą wysokością procentów i że jakoby dramatopisarz Moliere, opisując ohydnego skąpca Harpagona, miał przed oczyma rodzonego tatusia.  Ów zaś Harpagon był to ten, który jednemu ze swych klientów usiłował wepchnąć na poczet długu najprzeróżniejsze rupiecie, a między innymi wypchaną sianem mumię krokodyla, która, Harpagona zdaniem, nadawała się do zawieszenia pod sufitem jako rodzaj ozdoby.

Nie chcę dać wiary tym oszczerczym plotkom! Dramaturg Moliere w niczym nie uchybił pamięci swego ojca i ja z kolei nie zamierzam uchybić jemu.  Poquelin ojciec był to prawdziwy człowiek interesu, szanowany przedstawiciel swojego czcigodnego cechu. Prowadził sklep, a nad wejściem do owego „małpiego sklepu” powiewała dumna chorągiew, również z wyobrażeniem małpy.

Na ciemnawym parterze, w sklepie, pachniało farbą i wełną, w kasie pobrzękiwały monety i przez cały dzień tłoczyli się tu ludzie kupujący obicia i dywany. U Poquelina ojca kupowało i mieszczaństwo, i arystokraci. Zaś w warsztacie, którego okna wychodziły na podwórze, stały słupy tłustego pyłu, piętrzyły się krzesła, poniewierały kawałki fornirów, ścinki skór i tkanin, a w tym chaosie krzątali się, postukiwali młotkami, szczękali nożycami Poquelinowscy majstrowie i czeladnicy.

W pokojach pierwszego piętra nad chorągwią królowała matka.  Słychać tam było jej nieustanny kaszel i szelest jej spódnic z „gros de Naples”. Maria Poquelin była kobietą dość majętną. W jej szafach leżały drogie suknie i sztuki florentyńskich materii, bielizna z najcieńszego płótna, w komodach spoczywały kolie i bransolety z diamentami, perły, pierścienie ze szmaragdami, złote zegarki i drogie srebra stołowe. Przy pacierzu Maria przesuwała paciorki różańca z macicy perłowej. Czytywała Pismo święte, a nawet, czemu waham się dać wiarę, greckiego autora Plutarcha w skróconym przekładzie. Była cicha, uprzejma i wykształcona.  Większość spośród jej przodków byli to tapicerzy, ale trafiali się wśród nich także przedstawiciele innych zawodów, na przykład muzykanci i adwokaci.

Tak więc po pokojach na piętrze „małpiego domu” przechadzał się jasnowłosy chłopiec o wydatnych wargach.  Był to właśnie najstarszy syn, Jan Baptysta. Niekiedy schodził do sklepu i do warsztatu i przeszkadzał czeladnikom w pracy, wypytując ich o różne różności. Majstrowie podśmiewali się z jego jąkania, ale lubili go. Niekiedy siadał przy oknie i wsparłszy policzki na pięściach patrzył na błotnistą ulicę, po której snuli się ludzie.

Pewnego razu matka, przechodząc koło okna, poklepała go po plecach i powiedziała:

- Ach, ty mój obserwatorze...

 

Pewnego dnia posłano „obserwatora” do szkoły parafialnej. W szkole parafialnej nauczył się tego właśnie, czego można się nauczyć w takiej szkole, to znaczy opanował cztery podstawowe działania arytmetyczne, czytał bez trudu, liznął nieco łaciny, a także zapoznał się z wieloma ciekawymi wydarzeniami, o których była mowa w „Żywotach świętych”.

I tak się żyło, spokojnie, dostatnio. Poquelin ojciec bogacił się, dzieci było już czworo, kiedy nagle spadło na „małpi dom” nieszczęście.

Wiosną 1632 roku czuła matka zaniemogła. Jej oczy stały się błyszczące i pełne niepokoju. W ciągu miesiąca tak wychudła, że trudno ją było poznać, na bladych jej policzkach wykwitły niezdrowe plamy. Potem zaczęła kaszlać i pluć krwią, a przed „małpi dom” zaczęli zajeżdżać wierzchem na mułach lekarze w złowieszczych kołpakach.  Piętnastego maja pulchny „obserwator” szlochał ocierając łzy brudnymi pięściami, a wraz z nim szlochał cały dom. Cicha Maria Poquelin leżała bez ruchu, ręce miała skrzyżowane na piersiach.

Kiedy ją pochowano, w domu zapadł jak gdyby nieustający zmierzch. Ojciec wpadł w rozpacz, stał się roztargniony, pierworodny widział kilkakrotnie o letniej szarówce ojca siedzącego samotnie i płaczącego. „Obserwator” denerwował się patrząc na to i snuł się po mieszkaniu nie wiedząc, czym by się zająć. Ale potem ojciec przestał płakać i coraz częściej zaczął chodzić w gości do niejakiej rodziny Fleurette. Wreszcie oznajmiono jedenastoletniemu Janowi Baptyście, że będzie miał nową mamę. Wkrótce Katarzyna Fleurette, nowa mama, zjawiła się w „małpim domu”. „Małpi dom” rodzina zresztą niebawem opuściła, ojciec bowiem kupił dom gdzie indziej.

 

 

 

 

Rozdział 2

Historia dwu teatromanów

 

 

 

 

Nowy dom stał przy rynku, w dzielnicy, w której odbywały się słynne targi Saint_Germain.

Także i na nowym miejscu

przedsiębiorczy Poquelin

roztoczył - jeszcze wyraziściej

- wszelakie uroki swojego sklepu. W starym domu gospodarowała i rodziła dzieci Maria Cress~e, w nowym zastąpiła ją Katarzyna Fleurette. Cóż można powiedzieć o tej kobiecie?  Moim zdaniem - nic, nic złego ani też nic dobrego. Ale ponieważ weszła ona do rodziny z piętnem macochy, wielu spośród tych, którzy zajmowali się życiem mojego bohatera, zaczęło zapewniać, że młodszemu Janowi Baptyście źle się żyło przy Katarzynie Fleurette, że była ona złą macochą i że to właśnie ją pod imieniem Beliny, wiarołomnej żony, przedstawił Molier w komedii „Chory z urojenia”.

 

Moim zdaniem, nie ma w tym cienia prawdy. Nie ma żadnych dowodów na to, że Katarzyna krzywdziła Jana Baptystę, nie ma też żadnych dowodów świadczących, że Belina to ona.  Katarzyna Fleurette była niezgorszą drugą żoną, wykonała swoje ziemskie zadania: w rok po ślubie urodziła Poquelinowi córkę Katarzynę, a po dwóch latach następnych - Małgorzatę.

Tak więc Jan Baptysta kształcił się w szkółce parafialnej, póki jej nie ukończył. Poquelin ojciec uznał, że horyzonty jego pierworodnego uległy dostatecznemu rozszerzeniu, i przykazał mu wdrażać się do zawodu, obserwując sprawy sklepu. Zatem Jan Baptysta zaczął odmierzać materiały, przybijać coś tam gwoździkami, spędzać czas na pogawędkach z czeladnikami, a w wolnych chwilach czytywać zatłuszczony tomik Plutarcha, który został po Marii Cress~e.

I oto nagle przy świetle moich świec otwierają się drzwi, i oto zjawia się przede mną bardzo żwawy jak na swoje lata pan, należący z wyglądu do stanu mieszczańskiego, jest w skromnym, lecz solidnym kaftanie, w peruce, z laską w dłoni, ma bystre oczy i nienaganne maniery. Na imię mu Louis, jego nazwisko - Cress~e, jest rodzonym ojcem nieboszczki Marii, a zatem jest dziadkiem małego Jana.

Z zawodu pan Cress~e był tapicerem tak jak jego zięć.  Cress~e nie był jednak tapicerem nadwornym, tylko zwyczajnym, miał sklep na targowisku Saint_Germain. Mieszkał w Saint_Ouen pod Paryżem, gdzie miał piękny dom ze wszystkimi wygodami. W niedziele rodzina Poquelin wyjeżdżała zazwyczaj z wizytą do dziadka do Saint_Ouen, a mali Poquelinowie przywozili z tych odwiedzin miłe wspomnienia.

Tak więc ów właśnie dziadek Cress~e w zadziwiający sposób zaprzyjaźnił się z młodszym Janem Baptystą. Cóż mogło łączyć staruszka i chłopca? Chyba tylko sam diabeł. Tak, to z pewnością był diabeł. Wspólna namiętność tych dwóch nie na długo jednak została tajemnicą dla Poquelina ojca i wywołała jego posępne zdziwienie. Okazało się, że dziad i wnuk są bez pamięci zakochani w teatrze!

W wolne wieczory, kiedy dziad przebywał w Paryżu, obaj tapicerzy - stary i mały - zmówiwszy się i ukradkiem zamieniwszy spojrzenia, wychodzili z domu. Nietrudno było prześledzić ich drogę.  Zazwyczaj szli na róg rue Mauconseil i rue Fran~caise, gdzie w niskiej i ciemnej sali H~otel de Bourgogne grała królewska trupa aktorska.  Czcigodny dziad Cress~e miał wielu dobrych znajomych wśród starszych pewnego stowarzyszenia, które stawiało przed sobą cele religijne, ale również i handlowe.

Stowarzyszenie to zwało się Confr~eres de la Passion i miało przywilej wystawiania w Paryżu misteriów. To właśnie bractwo wybudowało H~otel de Bourgogne, ale w latach, kiedy Jan Baptysta był chłopcem, nie wystawiało już misteriów, salę zaś wynajmowało rozmaitym trupom.

Tak więc dziadek Cress~e szedł do starszego Bractwa i szanownemu tapicerowi oraz jego wnukowi dawano bezpłatne miejsca w którejś z wolnych lóż.

W teatrze w Pałacu

Burgundzkim, gdzie owymi czasy gwiazdorem był niezmiernie popularny aktor Bellerose, grywano tragedie, tragikomedie, widowiska sielankowe i farsy, przy czym najwybitniejszym autorem H~otel de Bourgogne był Jean de Rotrou, wielki miłośnik hiszpańskich wzorców dramaturgicznych. Dziadkowi Cress~e Bellerose dostarczał swoją grą najwyższych radości i wnuk wraz z dziadkiem oklaskiwali Bellerose’a. Lecz wnukowi znacznie bardziej niż tragedie, w których grywał Bellerose, przypadały do gustu farsy burgundczyków, niewymyślne, leciutkie farsy, najczęściej zapożyczane od Włochów, a w Paryżu znajdujące znakomitych odtwórców, któr...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin