Rozdział 3.doc

(77 KB) Pobierz

Rozdział trzeci

 

 

Zupełnie zaskoczona niespodziewaną wizytą rodziców stanęłam na ganku i wpatrywałam się w ich uśmiechnięte twarze. Dopiero po chwili dotarło do mnie kim są ci ludzie i wpuściłam ich do środka.

- Lilly, wiemy co się stało – zaczęła mama, kładąc torebkę na kuchennym blacie. – Nie chcieliśmy cię niepokoić, ale dotarła do nas wiadomość o twoim rozstaniu z Brianem.

              Mój ojciec wziął jedną z filiżanek i nalał sobie świeżo zaparzonej kawy z ekspresu.

- Mówiąc szczerze, to Brian nas o tym powiadomił – powiedział upijając łyk.

              No tak, pomyślałam robiąc kwaśną minę. Mogłam się tego spodziewać.

- Tylko nie mówcie, że ulegliście jego namowom i przyszliście tu tylko po to, żeby mi je wyperswadować.

              Wyraz twarzy mamy nie pozostawiał wątpliwości, że właśnie to planowała zrobić. Natomiast ojciec schował się za filiżanką, zupełnie jakby próbował ukryć uśmiech. Wesołe iskierki w jego brązowych oczach świadczyły całkiem co innego.

- Wybacz, kochanie – zwrócił się do mamy – ale mnie odpowiada cała ta sytuacja.

              Mrugnął do mnie.

- Już dawno miałem ci powiedzieć, żebyś go rzuciła, Lilly. Zupełnie do siebie nie pasowaliście.

              Ledwie udało mi się pohamować wybuch śmiechu. Uściskałam mocno ojca, dziekując mu w ten sposób za okazane wsparcie.

              Dokładnie w tym momencie nad naszymi głowami rozległ się dziwny hałas. Odruchowo spojrzeliśmy w sufit. Podejrzane trzaski dochodziły z mojego pokoju na piętrze. Następny dźwięk dosłownie zmroził mi krew w żyłach.

- Czy mi się zdaje, czy to... kot? – zapytał mój ojciec wytężając słuch.

              Na litość boską, Luke, nie teraz!!!

- Poczekajcie tu, zaraz to sprawdzę. Pewnie kot sąsiadów wszedł przez otwarte okno – wymyśliłam na poczekaniu i w dwóch susach dopadłam schodów.

              Z dziko bijącym sercem wpadłam do sypialni w momencie, w którym Luke otrzepywał spodnie. Na mój widok jego przystojną twarz rozjaśnił uśmiech. Mimo że chciałam na niego nawrzeszczeć, nie mogłam się powstrzymać, żeby go nie odwzajemnić.

- Luke, co ty tu robisz? – zapytałam przekręcając klucz w drzwiach. Na wszelki wypadek, gdyby rodzicom przyszło do głowy za mną pójść.

- Jak to co? Zabieram cię stąd.

              Moja odpowiedź utonęła w pocałunku.

- Luke, nie możesz... – mruknęłam niewyraźnie zaciskając ręce na jego ramionach. Gdzieś w mikroskopijnym zakamarku mojego umysłu pojawił się obraz rodziców czekających na dole.

- Zabronisz mi się całować? – ugryzł delikatnie płatek mojego ucha.

              Gwałtowny dreszcz wstrząsnął całym moim ciałem. Zamknęłam oczy poddając się jego rękom. Jeszcze chwila i zapomnę co miałam powiedzieć.

- Luke, moi rodzice są na dole.

              Odsunął się na wyciągnięcie ręki. Oczy mu błyszczały a w kąciku ust czaił się uśmiech.

- Poznasz mnie z nimi?

              Zamrugałam ze zdziwienia.

- Oszalałeś?! Przecież dopiero co zerwałam z narzeczonym! – odezwałam się odrobinę za głośno.

              Natychmiast zakrył mi usta ręką i pokręcił głową.

- Trochę ciszej. Nie chcesz chyba, żeby nas tu nakryli.

- Nie wejdą, zamknęłam drzwi na klucz.

              Parsknął krótkim śmiechem a ja poczułam się jakby znów miała szesnaście lat i po kryjomu spotykała się z chłopakiem.

- Gdzie jest Kitty?

              Rozejrzał się po pokoju. Po burej kotce nie było śladu.

- Cholera, musiała stąd wyjść gdy otworzyłam drzwi – wysunęłam się z jego objęć i wyszłam na korytarz. – Zaczekaj tutaj, zaraz jej poszukam.

              Z dołu usłyszałam głos ojca.

- Lilly? Znaleźliśmy tego kota. Chodź i sama zobacz.

              Luke przygryzł dolną wargę tłumiąc śmiech.

- Ani mi się waż stąd ruszać – pogroziłam mu palcem cofając się w stronę schodów. Odwróciłam się na pięcie i zeszłam na dół, zachowując pozory, że nic się nie stało i że w moim domu wcale nie wylądował facet z innego wymiaru wraz ze swoim kotem.

              Faktycznie, ojciec trzymał na rękach Kitty i drapał ją za uchem. Kotka Luke’a mruczała z zadowolenia i mogłabym przysiąc, że puściła do mnie oko.

- To kot sąsiadów – powiedziałam odbierając mu Kitty. Bury kłębek wbił pazurki w moje ramię w odpowiedzi na tak jawne kłamstwo. Zastanawiałam się czy to możliwe, żeby rozumiała każde słowo z naszej rozmowy. Doszłam do wniosku, że skoro widziałam już tyle niestworzonych rzeczy, to rozumiejący ludzką mowę kot jest najmniej zaskakującym z tych dziwów.

- Jest prześliczna – w głosie mojej mamy pobrzmiewał autentyczny zachwyt. Pogłaskała Kitty po malutkim łebku.

              Kotka miauknęła najwyraźniej ucieszona z komplementu pod jej adresem.

- Hmm, tak się zastanawiam... – zaczęłam, pragnąc ten jeden jedyny raz pozbyć się rodziców ze swojego domu. – Nie mielibyście nic przeciwko wpadnięciem do mnie jutro albo pojutrze? Nie spodziewałam się dzisiaj żadnej wizyty i trochę mnie zaskoczyliście – z moich ust wylał sie potok słów jak zwykle kiedy kłamałam. Miałam nadzieję, że tego nie zauważą. – Szczerze mówiąc, jestem strasznie zajęta – zerknęłam w stronę schodów, gdzie stał Luke i na pewno słyszał całą rozmowę.

- W porządku, córeczko – powiedział tata biorąc mamę pod rękę. – Wpadniemy do ciebie kiedy indziej – pochylił się i pocałował mnie w policzek. – Chodź, Mary.

              Jeśli mama chciała zaprotestować to nie dał jej na to czasu. Gdy oboje wyszli, nie mogłam powstrzymać westchnięcia pełnego ulgi. Luke zszedł na dół bijąc mi brawo.

- Gdyby Napoleon tak kłamał, Anglicy nigdy nie wygraliby wojny – powiedział z uznaniem.

              Uśmiechnęłam się blado.

- Gdyby Napoleon, tak jak ja, nienawidził kałamać, to nie doszłoby do żadnej wojny – sprostowałam.

              Usiadłam na krześle nie przestając głaskać Kitty.

- A tak właściwie, to co miałeś na myśli mówiąc, że mnie stąd zabierasz?

              Luke zajął miejsce obok.

- Ano to, że najpierw poszukamy naładowanego energią punktu, potem ty go otworzysz, przejdziemy na moją stronę a Hafis zatrze za nami wszelkie ślady.

              Jakoś wcale mnie to nie zdziwiło.

- W porządku – kiwnęłam głową. – Kiedy zaczynamy?

 

 

              Wędrowanie po mieście z Lukiem okazało się niesamowicie pasjonującym zajęciem. Koniecznie chciał obejrzeć wszystkie miejsca, do których chodziłam jako dziecko i dorosła osoba. Zaliczyliśmy po drodze moje ulubione kino, sklep muzyczny gdzie kupowałam ogromne ilości płyt, kilka księgarni, moją starą szkołę, biuro reklamowe Joan, w którym do niedawna pracowałam, budkę z lodami, które kupowała mi mama gdy miałam osiem lat i kilka klubów do których zdarzało mi się przychodzić z przyjaciółmi z pracy.

              Ostatnia na liście była moja ulubiona kawiarnia, gdzie podawali najlepszą kawę w mieście i mieli największy wybór deserów. Luke złapał za klamkę i już mieliśmy wejść, gdy nagle okręciłam się na pięcie, chwyciłam go za rękaw i usiłowałam odciągnąć od drzwi. Luke nawet nie drgnął.

- Coś się stało?

              Nie było sensu go okłamywać.

- Tam siedzi mój eks. Nie możemy tu wejść.

              Brwi Luke’a podjechały do góry ze zdziwienia.

- Niby dlaczego?

              Prychnęłam zniecierpliwiona. Tłumaczenie mu podstawowych różnic między prawidłowym działaniem kobiecego i męskiego mózgu w takich sytuacjach było bezcelowe. Kobieca reakcja sprowadzała się do natychmiastowej ucieczki. Luke tego nie rozumiał i w swojej głupocie pewnie będzie chciał stawić czoła sytuacji. A na to nie mogłam mu pozwolić.

- Bo nie mam najmniejszej ochoty się na niego napatoczyć – odparłam zgodnie z prawdą. – Do diabła, Luke, chodźmy stąd, blokujemy przejście i zwracamy na siebie niepotrzebną uwagę.

              Ale Luke wcale mnie nie słuchał. Nagle jego kobaltowe oczy zapłonęły dziwnym wewnętrznym blaskiem.

- Nie możemy stąd iść – powiedział.

              Wytrzeszczyłam oczy. Za sekundę Brian nas zobaczy i nie obędzie się bez wściekłej awantury.

- Co takiego?!

- Nie możemy stąd iść – powtórzył Luke – a to dlatego, że całkiem wyraźnie czuję wibracje energii po drugiej stronie tego budynku.

              No to koniec, pomyślałam, gdy złapał mnie za rękę i wciągnął do środka.

- Luke, proszę cię, tylko nie przez środek sali... Luke, słyszysz co do ciebie mówię? Luke, och, cholera... Nie, proszę tylko nie to! Luke, nieeeeee!!! Hmm... Witaj, Brian.

              Widelec wypadł Brianowi z ręki, gdy zobaczył mnie z obcym facetem, który na dodatek ciągnął mnie bez żadnego specjalnego powodu na zaplecze.

              Luke zatrzymał się i obrzucił go uważnym spojrzeniem. Nie miałam pojęcia, co mu teraz chodziło po głowie, ale nie mogłam wykluczyć tego, że chciałby mu przyłożyć na oczach tych wszystkich ludzi. Na samą myśl zimny dreszcz przeszedł mi po krzyżu.

              Brązowe oczy Briana rozszerzyły się z osłupienia. Ostatnią rzeczą jakiej się po mnie spodziewał było prowadzanie się z nowym facetem. Nie chcąc ryzykować kolejnej kłótni, powiedziałam szybko:

- Brian, to jest Luke, mój...  – rzuciłam Luke’owi ostrzegawcze spojrzenie - ... daleki kuzyn. Właśnie przyjechał i oprowadzam go po mieście.

- Cześć, Brian – Luke wyciągnął rękę na powitanie. – Miło cię w końcu poznać. Lilly dużo mi o tobie opowiadała – olśniewający uśmiech na jego twarzy był zapowiedzią nieuchronnej katastrofy.

              Brian spojrzał na wyciągniętą rękę i uścisnął ją z wahaniem. Nadepnęłam Luke’owi na stopę żeby przestał się wygłupiać. Nawet nie mrugnął.

- Z chęcią byśmy sobie z tobą pogadali, ale akurat się śpieszymy – ciągnął dalej Luke odsłaniając zęby w uśmiechu. – Do zobaczenia. Miło było cię poznać.

              Kopnęłam go w kostkę żeby ruszył się z miejsca.

- No to cześć – powiedziałam i zaciągnęłam Luke’a do korytarza oddzielającego kuchnię od sali jadalnej. Gdy w końcu dostaliśmy się na zaplecze, Luke wybuchnął głośnym, wibrującym śmiechem.

- Do cholery, co ty wyprawiasz?! – krzyknęłam wściekła na niego i na siebie za to, że musiałam odegrać tę farsę.

- Widziałaś jego minę? – nie przestawał się trząść. Łzy pociekły mu po policzkach.

- Skup się na tym po co tu przyszliśmy! Gdzie jest to twoje cholerne przejście? – zapytałam, żeby zmienić temat.

              Wytarł oczy w koszulkę i odetchnął głęboko. Nie przestawał się uśmiechać.

- Tutaj – wskazał palcem na ścianę z czerwonych cegieł.

- Nic nie widzę – stwierdziłam wytężając wzrok.

              Luke podszedł do muru i wyciągnął przed siebie prawą rękę. Powietrze w tym miejscu zadrgało i zaczęło emitować słabe światło. Po chwili kłębiąca się masa rozbłysła złotym światłem, zupełnie tak jak za pierwszym razem w moim dziecinnym pokoju.

- Podejdź tu.

              Zrobiłam krok w jego stronę.

- Wywołaj w myślach obraz mojego domu a kiedy już to zrobisz, po prostu przejdź na drugą stronę, dobrze?

              Skinęłam głową. W mojej wyobraźni pojawił się dom Luke’a i przylegający do niego ogród.

- Gdzie jest Kitty? Przecież nie może tu zostać.

- Spokojnie, zobacz.

              Kotka Luke’a stała obok mojej nogi. Mrugnęła do mnie porozumiewawczo, gdy tylko na nią spojrzałam.

- Szła za nami przez cały czas – wyjaśnił Luke. – Widzisz już dom?

- Tak – chwyciłam go za rękę.

- No to przechodź.

 

 

              Wylądowaliśmy dokładnie na środku kuchni Luke’a. Na krześle koło stołu siedział jego przyjaciel, Hafis.

- Niech to cholera, to naprawdę działa – powiedział na nasz widok.

              Przeczesałam włosy ręką.

- No nie? Kto by przypuszczał.

              Twarz Hafisa rozciągnęła się w uśmiechu.

- No właśnie, kto. Dobra, odsuńcie się.

              Stanęliśmy po drugiej stronie drewnianego blatu. Hafis splótł palce obu dłoni w wyjątkowo skomplikowany znak. Z jego opuszków uniosło się w powietrze dziesięć cienkich nici zrobionych jakby z mlecznej, połyskującej srebrzyście mgły. Zafascynowana patrzyłam jak pulsująca plama energii wchłania każdą po kolei i staje się coraz bardziej przejrzysta, aż w końcu zniknęła zupełnie.

- Teraz żaden członek Rady Królewskich Świrów nie powinien was namierzyć – powiedział rozmasowując dłonie.

- Dzięki, stary.

              Hafis wzruszył ramionami.

- Nie ma sprawy. Jakbyście mnie potrzebowali, to wiesz gdzie mnie znaleźć – skierował się do wyjścia.

              Gdy zostaliśmy sami, Luke nakarmił Kitty a potem wziął mnie za rękę i poprowadził w stronę ogrodu. Usiedliśmy w cieniu rozłożystej jabłoni, opierając plecy o pień drzewa.

- Nie chciałbym ci popsuć dobrego humoru ale to chyba nieuniknione.

              Odwróciłam twarz w jego stronę. Czoło Luke’a przecinała pionowa zmarszczka.

- Wiemy już kto próbował mnie zabić.

              Za każdym razem gdy słyszałam to słowo ogarniał mnie strach.

- Kto taki?

              Luke westchnął ciężko.

- Nie znam nazwiska, ale to ktoś z Rady.

              Zacisnęłam palce na jego dłoni.

- Zaraz, czegoś tu nie rozumiem. Jedyny organ sprawujący władzę w twoim Królestwie, odpowiadający między innymi za porządek i sprawiedliwość, wysłał kogoś żeby cię zabić? Przecież to bez sensu!

- No, cóż. Widocznie nie, skoro ktoś podjął taką decyzję.

- Niby na jakiej podstawie?

              Byłam wściekła, że jakiś anonimowy świr chciał uśmiercić Luke’a.

- Tego właśnie mam zamiar się dowiedzieć.

              Kobaltowe oczy zrobiły się zimne i odległe.

- Sam?

              Spojrzał na mnie tak, jakby nie pamiętał kim jestem. Po chwili otrząsnął się z zadumy.

- Hafis i Anouk mi pomogą.

              Zacisnęłam usta.

- A mnie uwzględniasz w swoim planie odnalezienia tego kogoś?

              Oczy Luke’a wypełniły się mieszaniną czułości i niepokoju.

- Lilly, nigdy bym sobie tego nie darował gdyby coś ci się stało – powiedział.

- Nic mi się nie stanie – pogłaskałam go po policzku. Nie chcąc by się niepotrzebnie martwił zmieniłam temat.

- Powiedziałeś, że pomoże ci Hafis i Anouk. Kto to taki?

- Przekonasz się sama.

 

 

              Kierując się po stromych stopniach prowadzących do pracowni, Anouk rozmyślała nad tym, co ją wczoraj podkusiło żeby rzucić się na Hafisa. Pomijając oczywistość, że nie potrafiła o nim zapomnieć a jej tęsknota rozmiarami mogłaby spokojnie wypełnić cały dom, próbowała przypomnieć sobie ten moment, w którym przestały ją obchodzić wszelkie konsekwencje.

              Udręczone spojrzenie Hafisa. Tak, to chyba było to. Ten moment nieuwagi z jego strony, kiedy to całkiem się przed nią odsłonił. Prychnęła gniewnie. No tak, wcale nie jestem lepsza, pomyślała. Wystarczy „chwila nieuwagi”, a rzucam się jak wygłodniały żebrak na chleb. Doprawdy, pożałowania godne.

              Zamykając za sobą drzwi wyczuła delikatną wibrację powietrza. Zastygła w pozie pełnej niedowierzania, a gdy ledwie wyczuwalne drgania się nasiliły, i to z bardzo bliska, Anouk nie miała wątpliwości, że gdzieś niedaleko otworzyło się przejście. Podbiegła do okna i wyjrzała na zewnątrz. W promieniu kilkunastu kilometrów od zamku ciągnęły się zwykłe miejskie zabudowania, kamienice i ratusz, a potem rozległa hala targu. Nic nie wskazywało, by w którymś z tych miejsc ktoś próbował przedostać się do innego wymiaru. Było to z resztą zupełnie niemożliwe, zważywszy na fakt, że owe bydynki zamieszkiwali zwykli mieszkańcy Królestwa. Dominia czarodziejów i zamki magów znajdowały się wiele tysięcy mil stąd.

              Na samym końcu Anouk dostrzegła ozdobiony arkadami fronton starej rezydencji Pennów. Niech to cholera, mruknęła zebrawszy w dłonie szerokie fałdy sukni, i zbiegła po schodach na dół.

 

 

- Luke? Luke! Do diabła, gdzie jesteś? Cholera, czy w tym domu nigdy nikogo nie ma...? – Anouk wbiegła przez frontowe drzwi, odrzucając z twarzy szeroki kaptur. – Luke!!! Nie mam czasu bawić się z tobą w chowane... – zatrzymała się jak wryta na widok nieznajomej siedzącej na kuchennym stole i bawiącej się z kotką Luke’a, Kitty.

              Zdumienie Anouk sięgnęło zenitu, gdy uświadomiła sobie, że nieznajoma się uśmiecha, prawdopodobnie do niej, gdyż poza kotem nikogo innego nie było w pomieszczeniu, i prawie osunęła się na podłogę z wrażenia, gdy wymówiła jej imię.

- Witaj. Ty musisz być Anouk – stwierdziła przyglądając się jej z zaciekawieniem.

              Czarodziejka przez chwilę nie mogła wydusić z siebie słowa.

- Eee... Ekhm... No, tak. Jestem Anouk – powiedziała w porę przypominając sobie o dobrych manierach. – Anouk Benson.

              Wyciągnęłaby rękę na powitanie gdyby była w stanie to zrobić. Widocznie pierwszy szok jeszcze nie minął.

- Luke i Hafis niedługo wrócą – dziewczyna natychmiast odgadła powód jej gwałtownego wtargnięcia.

              Anouk ledwo powstrzymała się, żeby nie wytrzeszczyć oczu i nie wydać okrzyku zdumienia.

- Słucham...? – wymamrotała bez sensu, czując że musi natychmiast usiąść.

- Powiedziałam, że zaraz wrócą – powtórzyła dziewczyna, uśmiechając się przyjaźnie.

              Przeciążony nowymi informacjami mózg Anouk ledwo nadążał z myśleniem.

- Znasz Luke’a i Hafisa? Jakim cudem? I skąd, u diabła, się tu wzięłaś?

              Nieznajoma zeskoczyła zgrabnie z drewnianego blatu i podeszła by się przywitać. Dopiero teraz Anouk dostrzegła jej strój i uniosła brwi w niemym osłupieniu.

- Do jasnej cholery... – wyrwało jej się.

              Dziewczyna miała na sobie ciemne spodnie, zbyt wąskie by mógł je nosić jakikolwiek mężczyzna, bluzkę z odkrytymi ramionami, której nie włożyłaby żadna mieszkanka Królestwa, i buty chyba w całości zrobione z cienkich paseczków skóry. Na krześle wisiała... Anouk nie znała nazwy dla tej części damskiej garderoby.

- To marynarka – wyjaśniła nieznajoma przyglądając się, jak Anouk z zaciekawieniem lustruje cały jej strój.

              Anouk drgnęła i zawstydziła się, że nieznajoma przyłapała ją na gapieniu się na tę... hmm.. marynarkę.

- Mam na imię Lilly.

              Anouk przyglądała się jej twarzy.

- Nie jesteś stąd.

- Nie.

- Ale to ty otworzyłaś przejście?

              Lilly potwierdziła skinieniem głowy. Anouk nie mogła zignorować kolejnego oczywistego faktu.

- Tylko że ty jesteś śmiertelniczką – powiedziała, zdając sobie sprawę z tego, że zabrzmiało to co najmniej dziwnie.

              Lilly roześmiała się i opadła na sąsiednie krzesło.

- Dobry Boże, po czym wy to poznajecie? Co i rusz słyszę to od każdego kogo tu spotykam. Najpierw Luke, potem Hafis, dalej Cilian, a teraz ty!

              Anouk nie mogła powstrzymać uśmiechu.

- Widziałaś się z Cilianem?

              Ona sama od lat starała się o zaproszenie do zamku maga na wybrzeżu. Wiedziała, że Cilian nie zapraszał byle kogo, więc stwierdziła, że Lilly musi posiadać wyjątkowy talent.

- Tak. Okazał się... jakby to powiedzieć? Całkiem interesujący.

              Anouk nie mogła powstrzymać ciekawości. Pierwszy raz w życiu miała okazję poznać tak utalentowaną czarodziejkę z innego wymiaru.

- To prawdziwy zaszczyt – powiedziała zafascynowana umiejętnościami dziewczyny. – Cilian nie jest skłonny do zapraszania w swe progi nikogo, kto by nie posiadał prawdziwego talentu.

              Lilly zamrugała ze zdziwienia słysząc taki komentarz. Ledwo opanowała odruch zerknięcia przez ramię, bo miała wrażenie, że Anouk Benson mówi do kogoś, kto stał obok. Po sekundzie zrozumiała, że tajemnicza złotowłosa piękność mówiła do niej.

- Och, to chyba jakieś nieporozumienie...

              Anouk zmarszczyła brwi.

- Ja nie mam żadnego talentu.

              Pionowa zmarszczka na czole Anouk pogłębiła się.

- Jak to nie masz? Przecież Cilian...

              Lilly westchnęła.

- Posłuchaj, ja naprawdę nie posiadam żadnego talentu – zaczęła wyjaśniać. – Kilka tygodni temu po prostu odkryłam w swoim starym domu przejście i z niego skorzystałam – starała się nie zwracać uwagi na to, że mina Anouk się wydłużyła. – Dopiero niedawno Luke stwierdził, że muszę posiadać jakiś samorodny talent służący do namierzania punktów skumulowanej energii, z której tworzą się przejścia.

              Anouk nie odzywała się przez jakiś czas, nie wiedząc czy ma w to wszystko uwierzyć czy też machnąć na to ręką.

- To wydaje się całkiem... całkiem...

- Bez sensu? – podpowiedział Luke, wychodząc do kuchni. Za nim pojawił się Hafis.

              Anouk i Lilly drgnęły zaskoczone. Kitty wyrwała się z objęć Lilly, skoczyła na podłogę i zaczęła się łasić do nóg Luke’a.

- Całkiem bez sensu, ale prawdziwe – dodał Hafis, opierając się o kuchenną szafkę.

- Widzę, że już się poznałyście – Luke popatrzył na Lilly a w jego kobaltowych oczach coś zalśniło.

              Im dłużej na nich patrzyła, tym bardziej Anouk dochodziła do przekonania, że tę dwójkę łączyła szczególna więź. W spojrzeniu Luke’a kryło się to, co kiedyś w ciemnych oczach Hafisa, który zdawał się nie dostrzegać jej obecności.

- Tak, chociaż jestem niezmiernie ciekawa co Lilly tutaj robi. Wybacz mi obcesowość.

- Nie ma sprawy – Lilly wzruszyła ramionami. – Właściwie to nic nie robię. Uciekam.

              Anouk potarła skroń. Gdy się odezwała, w jej głosie pobrzmiewała irytacja.

- Przed kim?

- Przed waszą Radą. I tym, jak mu tam, Gerritem.

              Anouk miała ochotę się rozpłakać.

- Do diabła, co jeszcze przede mną ukrywacie? – zwróciła się do Luke’a i Hafisa. – Co takiego jeszcze przegapiłam? Czyżby Morze Krwi wystąpiło z brzegów albo Lizander oderwał się od nieboskłonu?

- Lizander?

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin