Carroll Jonathan - Zmęczony Anioł.doc

(40 KB) Pobierz
"Zmęczony Anioł" ze zbioru opowiadań "Upiorna dłoń"

 

"Zmęczony Anioł"

ze zbioru opowiadań "Upiorna dłoń" Jonathan Carroll

tłumaczenie Danuta Górska - Dom Wydawniczy REBIS, Poznań 1998

 


    Nie znasz mnie, ale poznasz - wkrótce. Daj mi tylko godzinę, żebym się przedstawił. Mniej, jeśli potrafisz szybko czytać. Wyobrażam sobie, że potrafisz szybko czytać. Czytasz szybko, ponieważ jesteś kobietą nie zauważającą nonsensów. Zawsze wstajesz, żeby ręcznie zmienić kanał w telewizorze (chociaż masz takie małe pudełko, które do tego służy), wiesz, gdzie trzymasz nożyczki, a każdy drobiazg w twoim biurku ma wyznaczone miejsce. Czysta bielizna co rano. Pozwól, że zgadnę - biała? Mam rację? Założę się, że tak.
    Myślałem o tobie dzisiaj w restauracji. Zastanawiałem się, czy mogłabyś się zachować tak samo jak kelnerka. Wiesz, spieszyła się i upuściła szklankę wody. Szkło roztrzaskało się na podłodze; wszędzie pełno odłamków. Ale kelnerka udawała, że nic się nie stało! Nie zatrzymała się, chociaż wiedziała, że rozbiła szklankę. Nawet nie posprzątała. Mijały minuty! Wielkie odłamki szkła leżały na środku podłogi, gdzie każdy mógł na nie nadepnąć, a ona nic nie robiła. Nie chciała tego, więc kiedy to się stało, po prostu odeszła jakby nigdy nic. Przez chwile jej mała, głupia planetka orbitowała wokół nie istniejącego słońca... W każdym razie zastanawiałem się, czy zareagujesz tak samo, kiedy przyjdzie twoja kolej. Odwrócisz się plecami, zignorujesz obłąkańcze wrzaski w środku nocy, krew w torebce, przeżutą gumę na poduszce, takie rzeczy. Zostawisz odłamki na podłodze i będziesz po nich deptała bosymi stopami, aż szkło wbije się tak głęboko, że...
    Nazwałem ją Toni. Nie było to jej prawdziwe imię, ale uwielbiam kobiety, których imiona kończą się na "i", tak egzotycznie i z włoska, zamiast zwyczajnej, codziennej nudy.
    Moja Toni była przeciętną niewiastą, która - dzięki pieniądzom i odrobinie gustu - zmieniła się w atrakcyjną kobietę. Miała za mały nos i zbyt wysokie czoło w stosunku do nadmiernie zaokrąglonej twarzy. Podczas uprawiania seksu ta okrągłość nadawała jej rysom dziecinny, bardziej interesujący wyraz. Pewnie dlatego Toni chciała mieć większy nos - żeby dodać sobie wyrazu.
    Znałem jej twarz tak dobrze, ponieważ obserwowałem ją przez parę miesięcy, zanim zacząłem działać. Używałem teatralnej lornetki - 7x21, przez którą od biedy mogłem zajrzeć w gardło jakiegoś tłustego śpiewaka w operze - ale wystarczającej do moich celów.
    Odkryłem Toni w jej mieszkaniu tego samego wieczoru, kiedy kupiłem lornetkę. Spokojnie przyglądałem się budynkowi po drugiej stronie ulicy - i oto ona, piętro niżej. Mogłem zajrzeć do środka przez przezroczyste białe zasłony i patrzeć, jak Toni ogląda telewizję. Nago! Naprawdę była naga, kiedy ją zobaczyłem po raz pierwszy. Małe piersi, małe biodra... Urocza. Marzenie każdego mężczyzny - naga kobieta, którą można podglądać w samotne wieczory. Nie podniecała mnie jej nagość, raczej wzbudzała sympatię. W domu ta kobieta robiła, co jej się podobało - w styczniu oglądała nago telewizję, z filiżanką kakao w ręku i drugą dłonią wciśniętą pod pośladek. Czasami włączałem własny telewizor i próbowałem zgadnąć, co też ona ogląda. Śledzi na golasa wiadomości? Robi striptiz przy ulubionym programie na żywo? Rozbiera się do rosołu, żeby przeżyć intymne chwile z Melem Gibsonem?
    Wyglądało na to, że uwielbia chodzić nago przez cały czas. Najbardziej lubiłem patrzeć, jak krąży po mieszkaniu do późnej nocy, nie mając nic do roboty, niespokojnie oczekując poranka, kiedy musiała znowu włożyć ubranie i wrócić do normalnego świata. Sądząc po wystroju jej mieszkania, czy raczej tych fragmentów, które mogłem dojrzeć, domyślałem się, że jest kobietą interesu. Często przez cały wieczór chodziłem po ciemku od okna do okna i patrzyłem, jak Toni spędza swoje wieczory. Miała w mieszkaniu imitację antycznego kołowrotka i wygodną kanapę w okropny kwiecisty deseń. Telewizor stał tyłem do okna, więc czasami wyobrażałem sobie, że ona, siedząc w fotelu, ogląda mnie, a nie kanał drugi.
    Pewnego wieczoru, kiedy nie było jej w domu, wyjąłem pistolet i kilka razy strzeliłem w jej okno. Oczywiście nie z mojego mieszkania. Nie, najpierw wszedłem na dach sąsiedniego budynku, więc gdyby policja chciała to sprawdzić, najwyżej doszliby do wniosku, że znowu jakiś świr ćwiczył strzelanie do cudzych okien. Nigdy jej o to nie pytałem, ale jestem pewien, że późniejsze wydarzenia nie pozwoliły jej o tym zapomnieć.
    Wszystko odbywało się spontanicznie. Nie zamierzałem się z nią przespać, dopóki pewnego ranka nie zobaczyłem jej w sklepie na rogu. Kupowała grejpfruta. Nagle pomyślałem sobie, jakby to było cudownie siedzieć naprzeciwko niej przy śniadaniu i jeść grejpfruta, i wtedy właśnie po raz pierwszy naprawdę jej zapragnąłem. Więc chodziłem za nią po sklepie, zerkałem na nią ukradkiem, ale tak, żeby to zauważyła. Przy kasie stałem za nią, zgodnie z planem. Kiedy położyła grejpfruta na taśmę, jęknąłem i poskarżyłem się, że wybrała najlepszego, a dla mnie został tylko taki mały i brzydki. Nie zaskarbiłem tym sobie sympatii sklepikarza, ale ona uśmiechnęła się i zaczęliśmy rozmowę. To było to. Razem wyszliśmy ze sklepu - prosto we wspólną przyszłość.
    Kiedy byłem u niej po raz pierwszy, podszedłem do okna, spojrzałem w stronę własnego mieszkania i pomachałem wesoło. Cześć!
    Wtedy również po raz pierwszy poszliśmy do lóżka. Nuuuda! Kto by pomyślał, że osoba uwielbiająca spacery na golasa okaże się taka nieciekawa w łóżku? Uważała, że oszczędne ruchy bioder i mysi pisk na koniec to już la dolce vita. Powiedziała mi, że jeszcze nigdy nie spała z mężczyzną, który nie wydawał żadnego dźwięku ani nie robił żadnego ruchu, kiedy dochodził do końca. Potem zapytała mnie żartem, czy w ogóle doszedłem. Odparłem "Tak". Jej uśmiech zgasł. Powiedziała: "Och", jakby niechcący weszła do pomieszczenia z napisem: "Wstęp wzbroniony".
    Nie powinna była tam wchodzić.
    Więc najpierw nauczyłem ją uprawiać miłość. Okazała się pojętną uczennicą, ale to nie wystarczyło. W łóżku, w rozmowie, w życiu moja Toni-kochanka nie była nawet w przybliżeniu tak interesująca jak Toni-zza-okna. Patrząc na nią przez lornetkę, mogłem sobie wyobrazić wszystko. Ale kiedy byłem z nią w łóżku, kiedy jadłem potrawy, które ugotowała, kiedy słuchałem, co mówiła, nawet jeśli mówiła ciekawie - to było tylko tyle i nic więcej. Nic nie pozostawało dla wyobraźni. Jakże często uciekałem z jej domu, z jej ramion, z jej marzeń, pędziłem z powrotem do siebie, chwytałem jedną ręką za lornetkę, a drugą za fiuta i patrzyłem, jak - naga - opróżnia popielniczkę, którą niedawno napełniłem, odkłada album płytowy, przy którym tańczyliśmy, zanim przed godziną poszliśmy do sypialni.
    Na jej urodziny zrobiłem coś, czym podbiłem jej serce. W dzieciństwie przepadała za bajką o Piotrusiu Panie i wyznała mi półżartem, że często marzy, by on się zjawił i zabrał ją do Nibylandii. Wypożyczyłem duży zielony kostium elfa, po czym w urodzinowy wieczór spuściłem się z dachu za pomocą liny, której używałem przed laty do wspinaczek wysokogórskich, i zastukałem do jej okna, oczywiście w kostiumie. To ja! Przyszedłem po ciebie, Toni! Jeśli zapragniesz gwiazdki z nieba...
    Tak zarobiłem swoje przezwisko. Kiedy otworzyła okno, a ja wśliznąłem się do środka, objęła mnie i zapytała, czy nie bałem się tak wysoko, trzydzieści pięter nad ziemią. Powiedziałem, że nie, tylko trochę zmęczyły mnie te akrobacje.
- Och, mój cudowny Zmęczony Aniele! Kocham cię!
Od tamtej pory służyła mi na dwóch łapach.
Wtedy zacząłem do niej dzwonić. Tego rodzaju sztuka telefonowania przypominała sztukę pieczenia sufletów. Jeśli nie odmierzysz składników w idealnych proporcjach, suflet nigdy nie wyrośnie. Zawsze możesz powiedzieć komuś przez telefon, że chcesz go zabić - ale to łatwizna. Prawdziwa sztuka to wysyłanie do Toni kierownika zakładu pogrzebowego, który pragnął porozmawiać z "pogrążoną w żałobie rodziną" o "naszej drogiej zmarłej". Tylko że w tym wypadku jedyna "rodzina" stanowiła "droga zmarła" we własnej osobie. Wyobraźcie sobie konsternację kierownika zakładu pogrzebowego. Co więcej, wyobraźcie sobie strach Toni. Dzwoniłem do niej dziesięć razy dziennie. Mówiłem, że jej nienawidzę. I tak dalej. Gasiłem światło, stawałem w oknie, brałem do jednej ręki lornetkę, a do drugiej słuchawkę - i telefonowałem. Widzę jej twarz, kiedy uświadamiała sobie, kto dzwoni! Często odkładała słuchawkę. Często i ja rozłączałem się na wypadek, gdyby próbowała nagrywać rozmowy. Ostrożności nigdy za wiele. Widziałem, jak płakała. Widziałem, jak rzucała słuchawkę i dygotała. Widziałem, jak osłania głowę rękami i padała na podłogę, przerażona do granic wytrzymałości.
    Zdumiewająca rzecz: powiedziała mi o tych telefonach dopiero po miesiącu. Co za odwaga! Byłem wstrząśnięty. Zadzwoń na policję! Co on sobie myśli, ten zboczeniec! Podsunąłem jej kilka możliwości. Moje rady uspokoiły ją i podniosły na duchu. Z pewnością okażą się skuteczne.
    Niestety, żadna nie poskutkowała, ponieważ to ja byłem ich autorem i miałem się na baczności. Zanim Toni włożyła gwizdek do ust i zagwizdała z całej siły do słuchawki, odskoczyłem od telefonu i wybuchnąłem śmiechem. A kiedy zabrakło jej tchu, dmuchnąłem w mój gwizdek tak mocno, że pękł jej bębenek. I tak dalej.
    Dzwoniłem do niej w środku nocy i wygadywałem różne okropności. Potem, po paru minutach, ona telefonowała do mnie i przepraszała: tak mi przykro, ale on znowu dzwonił, więc proszę, porozmawiaj ze mną.
    Porozmawiać? Przybiegałem do niej i tuliłem ją w ramionach, najlepszy przyjaciel pod słońcem, Piotruś Pan, jej ukochany. Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie! Czasami, kiedy u niej byłem, dzwonił telefon, ale ona nigdy nie odbierała. Parokrotnie sam podniosłem słuchawkę. Dwa razy udawałem, że to był ON. Kląłem i wrzeszczałem: "Policja cię złapie, ty cholerny czubku!".
    Nie zdążyłem wymyślić nic więcej, ponieważ pewnej nocy w kwietniu zadzwoniłem do niej i zobaczyłem, jak przechodzi obok telefonu i wyskakuje przez okno. Fiuuu! Co za niespodzianka.
    Niewiele więcej mam do powiedzenia. Jeszcze tylko drobna wskazówka - może jestem kimś, kogo znasz. A może nie. Może właśnie teraz patrzę na ciebie. Czy zastanawiałaś się kiedyś, ilu ludzi patrzy na ciebie - ludzi, których nie spotkasz nigdy w życiu?


 

Do zobaczenia.
Twój Zmęczony Anioł

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin