!Joseph Heller - Coś się stało.pdf

(2214 KB) Pobierz
64315646.003.png 64315646.004.png
Ciarki mnie przechodzą
C •iarki mnie przechodzą na widok zamkniętych
drzwi. Nawet w biurze, gdzie mi się teraz tak świetnie
wiedzie, widok zamkniętych drzwi wystarczy czasem, by
wzbudzić we mnie lęk, że za nimi dzieje się coś strasznego,
groźnego dla mnie; jeśli jestem zmęczony i bez humoru po
nocy zakłamania, pijaństwa lub nadużywania seksu albo
jeśli zwyczajnie po bezsennej nocy nerwy mi wysiadają,
niemal czuję zbliżające się nieszczęście, i to przeczucie
rośnie i płynie ku mnie poprzez matowe szyby w drzwiach.
Ręce mi potnieją, głos brzmi dziwnie. Ciekaw jestem
dlaczego.
Coś musiało mi się kiedyś stać.
Może tego dnia, kiedy niespodzianie wróciłem do
domu z gorączką i bólem gardła i zobaczyłem rodziców w
łóżku; wtedy obudził się we mnie strach przed drzwiami:
bałem się je otwierać i nie ufałem im, kiedy były
zamknięte. A może tak mnie ukształtowała świadomość
naszego ubóstwa, obudzona we mnie, kiedy już byłem
starszy. Lub dzień śmierci ojca, kiedy ogarnęło mnie
poczucie winy i wstydu, bo sądziłem, że jestem jedynym
chłopczykiem na świecie, który nie ma ojca. Mogła się też
przyczynić do tego osiągnięta w zaraniu życia świadomość,
że nigdy nie będę miał szerokich barów i potężnych
mięśni, że nie będę dość dobry, wysoki, silny czy odważny,
by wejść do kadry narodowej amerykańskiej piłki nożnej
lub zostać mistrzem świata w boksie — smętna,
przygnębiająca świadomość, że czegokolwiek bym się imał
w życiu, zawsze znajdzie się pod ręką ktoś inny, kto zrobi
daną rzecz znacznie lepiej ode mnie. A może ten strach
obudził się we mnie innego
64315646.005.png
dnia, kiedy otworzyłem drzwi i ujrzałem swoją dorosłą siostrę
nagą, wycierającą się na białej kaflowej podłodze łazienki.
Wrzasnęła na mnie, choć wiedziała, że sama zostawiła nie
zamknięte drzwi i że wpadłem na nią przypadkiem. Byłem
przerażony.
Przypominam też sobie, z humorem teraz, bo działo się to
tak dawno, upalny letni dzień, kiedy wszedłem do starej drew-
nianej szopy na węgiel, stojącej za naszą kamienicą z czerwonej
cegły, i zobaczyłem starszego brata na podłodze z młodszą
siostrą Billy'ego Fostera, z kościstą dziewczynką w moim wieku
i nawet z mojej klasy. Wszedłem do szopy, żeby zdjąć koła
i osie z połamanego dziecięcego wózka, który znalazłem obok
kubła na śmieci, bo chciałem zmajstrować samochód ze skrzyni
na melony i długiej deski. Jak tylko wszedłem do tej ciemnej
szopy, usłyszałem niewyraźny szelest i poczułem się tak, jakbym
nadepnął na coś żywego. Wzdrygnąłem się, uderzył mnie za-
pach kurzu. Uśmiechnąłem się z ulgą widząc, że to brat leży
z kimś w czarnym cieniu na drugim końcu szopy. Strach mnie
odleciał. Powiedziałem:
— Cześć, Eddie. To ty? Co ty tam robisz?
Wynoś się, do cholery, ty skurwysynku! — krzyknął
i cisnął we mnie kawałkiem węgla.
Uskoczyłem z cichym jękiem i łzami w oczach i uciekłem
na łeb, na szyję. Wpadłem w rozgrzaną jasność ulicy przed
naszym domem, kręciłem się po chodniku i łamałem sobie
głowę: co takiego zrobiłem, aby tak rozzłościć brata, że mnie
sklął i cisnął we mnie ciężkim kawałkiem węgla. Nie wiedzia-
łem, czy uciekać dalej, czy poczekać, czułem się zanadto winny,
aby uciekać, i chyba zanadto przerażony, aby zostać i poddać
się zasłużonej karze, choć pojęcia nie miałem, za co. Niezdolny
do powzięcia decyzji, sterczałem drżąc na chodniku, aż wreszcie
ogromne drewniane drzwi szopy otworzyły się skrzypiąc i brat
z dziewczyną wyszli powoli z ciemnej czeluści. Brat szedł za
małą z zadowoloną miną. Na mój widok uśmiechnął się, co
dodało mi otuchy. Najpierw spostrzegłem, że się uśmiecha,
a potem dopiero, że dziewczyna to wysoka, chuda młodsza
siostra Billy'ego Fostera. Zbierała celujące stopnie z kaligrafii,
ale nigdy nie dostała więcej niż trójkę z ortografii, geografii
czy arytmetyki, mimo że zawsze miała ściągaczki. Zdziwiłem
się widząc ich razem, nie przypuszczałem nawet, że on ją zna.
Szła ze spuszczonymi oczami udając, że mnie nie widzi. Zbliżali
64315646.006.png
się powoli. Wszystko to działo się bardzo powoli. Dziewczyna
była zła i milczała. Ja również. Brat mrugnął do mnie nad jej
głową i mocno podciągnął spodnie w górę. Szedł z butą, jakiej
u niego nigdy nie widziałem — nie spodobało mi się to. Po-
czułem się nieswojo widząc go tak odmienionym. Ale byłem
mu tak bardzo wdzięczny za owo mrugnięcie, że z radości
zacząłem podskakiwać i niemal histerycznie chichotać. Oszo-
łomiła mnie ulga, wybełkotałem:
— Cześć, Eddie. Co tam robiłeś? Czy coś się stało?
Stało — powiedział śmiejąc się — żebyś wiedział, że się
stało. Jak myślisz, Geraldine? — Iz uśmieszkiem, zalotnie
szturchnął ją łokciem w ramię.
Dziewczyna uskoczyła z przelotnym, złym uśmiechem i mi-
nęła nas nie podnosząc oczu. Po jej odejściu brat mi przykazał:
— Nie mów mamie.
Wiedział, że nie powiem, jeśli mnie poprosi.
Później, kiedy zacząłem przywoływać to w pamięci i zastana-
wiać się (ciągle fantazjuję na temat tego incydentu, wracam
myślami w przeszłość i robię to teraz coraz częściej) nad tym, co
w wilgoci, szarpaninie i zapamiętaniu intymnego zbliżenia
prawdopodobnie istotnie wydarzyło się wtedy na podłodze
szopy z węglem, byłem ogromnie zdziwiony i niemal na głos
wyrażałem swoje zdziwienie, że mój duży brat uprawiał seks
z kościstą siostrą Billy'ego Fostera, która była o kilka miesięcy
młodsza ode mnie, miała wystające zęby i nawet nie była ładna.
Strasznie chciałem się dowiedzieć czegoś więcej o tym, co
oni robili na tej podłodze, lecz nigdy nie starczyło mi odwagi,
aby spytać brata, choć zawsze był łagodny, dobry i bardzo dla
mnie miły za życia.
Tylu rzeczy nie chcę się dowiedzieć. Na przykład wolę raczej
nie wiedzieć (aczkolwiek oboje z żoną czujemy się w obowiązku
dochodzić prawdy), jakie zabawy odbywają się na prywatkach,
na które chodzi moja nastoletnia córka, jakie tam palą papiero-
sy, jakiego koloru pigułki czy kapsułki wąchają lub łykają;
ilekroć zjawiają się karetki policyjne, nie chcę wiedzieć, dla-
czego przyjechały, choć cieszę się, że są, i pocieszam, że przy-
jechały na czas, aby zrobić to, do czego je sprowadzono. Kiedy
widzę karetkę pogotowia, wolę nie wiedzieć, po kogo przyje-
chała. A kiedy dzieci toną, dławią się lub giną pod kołami
64315646.001.png
samochodów czy pociągów, nie chcę wiedzieć, czyimi są dzieć-
mi, gdyż nieustannie się boję, że to mogą być moje dzieci.
Podobny wstręt czuję do szpitali, boję się i nie lubię zna-
jomych, którzy zapadają na zdrowiu. Nigdy nikogo nie od-
wiedzam w szpitalu, jeśli mogę tego uniknąć, boję się, że
otworzę drzwi separatki czy półseparatki i natknę się na prze-
rażający widok, na który nie będę przygotowany. (Nigdy nie
zapomnę wstrząsu, jakiego doznałem na sali szpitalnej widząc
po raz pierwszy gumową rurkę zwisającą z czyjegoś nosa,
jeszcze splamionego krwią. Rurka była koloru cielistego i tro-
chę przezroczysta.) Gdy przyjaciele, krewni czy ludzie, z któ-
rymi prowadzę interesy, dostają ostatnimi czasy zawału, nie
dzwonię nigdy do szpitala, aby się dowiedzieć, jak się mają,
nie chcę narazić się na to, że dowiem się o ich śmierci. Unikam
ich żon i dzieci, dopóki nie dowiem się od kogoś, kto z nimi
rozmawiał, że nie nastąpiło pogorszenie. Psuje to czasem moje
stosunki (nawet z własną żoną, która ustawicznie się dowia-
duje, jak się ten czy ów miewa, i biega po szpitalach z pre-
zentami dla chorych), ale nie dbam o to. Nie chcę po prostu
rozmawiać z ludźmi, których mąż, ojciec, żona, matka czy
dziecko mogą być umierający, nawet gdy jestem bardzo przy-
wiązany do samej umierającej osoby. Nie chcę się dowiedzieć,
że ktoś, kogo znam, nie żyje.
Raz jednak (cha, cha!), kiedy pewien znajomy istotnie zmarł,
zebrałem się na odwagę i udając, że nic o tym nie wiem,
zatelefonowałem tego samego dnia do szpitala, aby się dowie-
dzieć, jak się ten ktoś miewa. Byłem ciekaw, co poczuję, słysząc,
że nie żyje. Zastanawiałem się, jak mi to oznajmią, interesowała
i ekscytowała mnie technika udzielania takiej informacji. Czy
powiedzą, że zmarł, odszedł, uległ chorobie, zszedł ze świata,
czy może nawet, że zgasł. (Jak wygasa prenumerata na pismo
ilustrowane czy ważność karty bibliotecznej.) Kobieta, która
odebrała mój telefon w szpitalu, zaskoczyła mnie.
— Pan... nie jest już naszym pacjentem.
Potrzebowałem nie lada odwagi, całej mojej odwagi, aby
tam zadzwonić. I odkładając słuchawkę trząsłem się jak liść.
Tak, serce mi waliło z radości i podniecenia, że wyszedłem
z tej historii cało, bo od momentu, kiedy wypowiedziałem
pierwszą sylabę, kiedy wykręciłem pierwszą cyfrę telefonu,
byłem przekonany, że kobieta w szpitalu wie dokładnie, co ja
wyprawiam — że widzi mnie na wskroś przez drut telefoniczny
8
64315646.002.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin