Dei ex machina 1-4.pdf

(204 KB) Pobierz
193552833 UNPDF
Madam butterfly pictures presents:
Dei ex Machina
193552833.001.png
Rozdział 1
Początek
Beta: Pernix
Słoneczne refleksy przemknęły po wodzie, uciekając przed nadciągającym
wiatrem, a delikatna morska bryza poruszyła białym materiałem, okrywającym
jej alabastrowe ciało. Wpatrywała się w studnię z taką intensywnością i
determinacją, że nikt z zebranych nie śmiał przerwać ciszy. Jej postawa budziła
szacunek, jej słowo było zawsze decydujące, toteż stali bywalcy wzgórza z
niecierpliwością oczekiwali jej wyroku.
Słońce skryło się za jasną chmurą, tworząc wokół niej świetlaną otoczkę, rząd
ptaków zerwał się do lotu, mącąc ciszę. Wiatr wzmagał na sile, z zachodu
nadchodziły burzowe chmury. Morze wzbierało, a jego mieszkańcy w popłochu
uciekali w głębiny - nikt nie chciał doświadczyć kolejnego sztormu, ale władca
mórz był nieubłagany i wpadł w wyjątkowo podły nastrój. Śmiertelnicy kierowali
swoje łodzie na brzeg, przeklinając pod nosem. Na wzgórzu panował spokój.
Młodzieniec w błękitnej szacie niecierpliwie zaszurał nogą o kamienną posadzkę.
Siedząca nieopodal wyniosła blondynka, zgromiła go wzrokiem. Pochylił głowę w
geście pokory i ponownie zajął się obserwowaniem chmur zwiastujących deszcz.
Starzec siedzący po drugiej stronie studni chrząknął cicho i wszyscy powstali.
Szatynka odłożyła na bok zwój papirusu i spojrzała na starca mglistym wzrokiem,
po czym potrząsnęła delikatne głową, wprawiając powietrze w wibracje. Stojący
nieopodal młodzieniec, uśmiechnął się pod nosem, lecz jego ojciec natychmiast
go zganił i trzykrotnie uderzył w ziemię trójzębem. Morze wygładziło swe oblicze,
ptaki wróciły do gniazd, a chmury rozstąpiły się z drogi słońcu. Rydwan na niebie
przyspieszył i gdy tylko zniknął za horyzontem, zebranych otulił mrok.
Z morza zaczęły wyłaniać się bóstwa morskie, które siadały na skałach i zwodziły
marynarzy, by dla nich zmieniali kurs żeglugi i sprowadzali na swoją załogę
pewną śmierć. Szatyn, trzymający harfę, pokręcił głową w zdumieniu.
Pomimo panującego mroku, nikt nie odważył się poruszyć ani wypowiedzieć choć
jednego słowa. Wszyscy wpatrywali się w białą postać, która wyróżniała się w
ciemności. Otulała ją ciepła poświata blasku wydobywającego się ze studni.
Zawiał mocniejszy wiatr i wszyscy zebrani zwrócili się w stronę ścieżki
prowadzącej na szczyt. Pohukiwanie sowy rozdarło nocną ciszę i brązowy
puszczyk spoczął na ramieniu szatynki, uprzednio czytającej zwój pergaminu.
Z ciemności wydostały się dwie męskie postacie. Wyższy mężczyzna trzymał pod
ramię niższego, który utykał na prawą nogę. Wyniosła blondynka syknęła na
widok swojego ułomnego męża, a kobieta w białej szacie zadarła delikatnie głowę
i wciągnęła głęboko powietrze.
Silniejszy z przybyszów pomógł spocząć swojemu towarzyszowi i sam udał się w
stronę studni. Zebrani śledzili każdy jego ruch, wypatrywali jakiejkolwiek oznaki
zdenerwowania. Mężczyzna zatrzymał się na chwilę i skinął na jednego z
młodzieńców, który pojedynczym ruchem ręki rozpalił wszystkie pochodnie,
znajdujące się na szczycie. Przybysz uśmiechnął się delikatnie w podzięce i
odwrócił w stronę kobiety. Położył dłoń na jej ramieniu. Drgnęła.
- Hero – szepnął ciepło.
- Zeusie – odpowiedziała, nie otwierając oczu.
- Czy podjęłaś jakąś decyzję?
- Tak długo był samotny – powiedziała powoli. – Nikt nie zasługuje na taki los.
Brunet w czerwonych szatach prychnął cicho. Młoda kobieta spojrzała na niego
dzikimi oczami w wystrzeliła strzałą z łuku w jego kierunku. W połowie drogi
strzała została zatrzymana przez silną dłoń potężnego mężczyzny w podeszłym
wieku.
- Dość już – rozkazał gniewnym głosem. Kobieta syknęła ze złości, a na twarzy
bruneta zagościł ironiczny uśmiech. Po chwili zaczął skakać wokół własnej osi,
jęcząc z bólu.
- Erosie, tak się nie godzi. – Wyniosła blondynka podbiegła lekkim krokiem do
chłopczyka odpowiedzialnego za to wydarzenie i wzięła go na ręce. – Nie
zapominaj, że to twój ojciec, mój synu.
Kaleki bóg posłał jej zbolałe spojrzenie. Odpowiedziała mu lodowatym skinieniem
głowy.
Starzec znów cicho chrząknął i uwaga zebranych skupiła się na królewskiej parze.
- Hero, małżonko, jest ci wiadomym, że to nie leży w mojej gestii. Nie mam
prawa zmieniać przeznaczenia.
Spojrzała na niego błagalnie. Westchnął cicho i podrapał się po brodzie.
Na wzgórzu ponownie zapadła cisza przerywana uderzeniami fal o skarpy i
oddalonymi śpiewami syren.
- Herkulesie. – Skinął ręką na postawnego młodzieńca w fioletowej szacie.
- Tak, ojcze? – zapytał, ruszając w jego stronę. Hera odsunęła się od mężczyzn w
geście antypatii. Nikt nie wiedział, jak bardzo bolały ją liczne romanse małżonka
ze zwykłymi śmiertelniczkami, a Herkules był owocem jednego z nich. Kobieta z
sową na ramieniu westchnęła głośno, dając upust swojemu zniecierpliwieniu.
- Sprowadź Lechesis. Spiesz się, synu. To sprawa wielkiej wagi.
- Nie, Herkulesie. Stój.
Oczy zebranych zwróciły się w stronę ukrytej dotychczas w kącie skromnej
blondynki. W oczach Hery rozbłysły iskierki nadziei.
- Hestio, cóż to ma znaczyć? – Zeus wyglądał na zdezorientowanego.
- Zeusie, jestem patronką domowego ogniska, czyżbyś zapomniał? –
Uśmiechnęła się i podeszła do studni. – Nie mogę zmieniać ludzkich losów, ale
mogę tworzyć nowe życie.
Przejechała ręką po powierzchni wody, która drgnęła pod jej dotykiem. Obraz w
wodzie uległ diametralnej zmianie i zebrani najbliżej studni mogli ujrzeć młodą
parę zakochanych w sobie ludzi.
- Wkrótce dowiedzą się, że zostaną rodzicami. A wasz samotnik pozna miłość
swojego życia za siedemnaście lat.
Hera jęknęła rozpaczliwie.
- Czymże jest siedemnaście lat w porównaniu do wieczności, Hero? – zapytała
właścicielka sowy. Bogini spojrzała na nią łaskawym okiem i uśmiechnęła się
delikatnie.
- Masz rację, Ateno. Masz rację.
Tętent koni zmącił spokój zebranych. Po kilku sekundach na szczycie pojawił się
młodzieniec obleczony w złotą szatę i rozświetlony pojedynczymi promieniami
słonecznymi, schowanymi w jego kieszeniach. Oparł ręce na kolanach i zaczął
ciężko dyszeć.
- Czy… coś… mnie… ominęło? – wydukał. Brunetka trzymająca łuk zaśmiała się
cicho i spojrzała na przybysza z niemym uwielbieniem.
- Witaj, Heliosie. Przyznaję, piękny zachód słońca. – Zeus poklepał swojego
bratanka po plecach.
Nocne niebo rozdarł piorun zwiastujący zmiany.
***
Edward Cullen był wampirem. Liczył mniej więcej siedemnaście lat, lecz jeśli
mielibyśmy trzymać się dokładnych liczb, jego wiek wynosiłby osiemdziesiąt
siedem.
Edward Cullen był wampirem. Co więcej, Edward był osamotnionym wampirem.
Skazany na wieczną tułaczkę, błądził po najbardziej pochmurnych zakamarkach
globu w towarzystwie swojej przybranej rodziny – czwórki domniemanego
rodzeństwa i rodziców, którzy, jak głosi wieść, adoptowali go z wielką
przyjemnością. A mimo to nie potrafił odnaleźć samego siebie wśród tylu
pobratymców.
Edward Cullen był wampirem. W dodatku wampirem, który był mądrzejszy od
wielu wykładowców na najlepszych uniwersytetach. Który posiadł niezmierzoną
wiedzę i biegle władał prawie każdym językiem. Ponadto był świetnym pianistą.
Ćwiczył nocami, by zagłuszyć własne myśli i odgłosy mącące nocną ciszę.
Edward Cullen był wampirem. Wampirem o nieskazitelnym wyglądzie i dzikich,
złotych oczach. Jego urok i szarmanckość wzbudzały zachwyt wielu kobiet, które
oddałyby wszystko za jego jedno ukradkowe spojrzenie. Tymczasem on nie
zwracał uwagi na kobiety – nawet na wampirzyce. Był obojętny na ich wdzięki.
Edward Cullen był wampirem. Wampirem pragnącym miłości.
***
Isabella Swan swoją egzystencję zaczęła dwa dni temu z polecenia Hestii. Nie
wiedziała jeszcze, kim jest i jak się nazywa, tego nie wiedzieli nawet jej rodzice –
Charlie i Renee Swan. Wciąż była mikroskopijną komórką jajową i nie miała
pojęcia, jak wielkie zadanie ją czeka.
Isabella Swan była zwykłą śmiertelniczką. Śmiertelniczką, na której polegała
bogini wszystkich bogiń. Śmiertelniczką, której Hera powierzyła losy swojego
ulubieńca.
Isabella Swan była osobą, nad którą pieczę sprawować będą wszyscy bogowie
Olimpu.
Isabella Swan urodzi się, by Edward Cullen uwierzył w przeznaczenie.
Byli sobie pisani. Od zawsze.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin