Odkrycie.rtf

(37 KB) Pobierz
Odkrycie

Odkrycie

Co utwierdza mnie w przekonaniu, iż jestem w stanie wykryć w ludzkim ciele substancje, których obecności badanie krwi nie może stwierdzić? Jaka nowa technologia umożliwia to? Dlaczego testowanie elektroniczne ma w wielu przypadkach przewagę nad metodami chemicznymi? Na czym opierają się moje założenia na temat zabijania pasożytów za pomocą elektroniki?

W 1988 r. odkryłam nowy - elektroniczny - sposób wglądu w narządy ciała. Potrafimy już „zajrzeć w głąb organu za pomocą ultrasonografu, promieni Roentgena, tomografii komputerowego lub rezonatora magnetycznego. Techniki te umożliwiają uzyskanie obrazu narządu w celach diagnostycznych, bez konieczności fizycznej penetracji organizmu. Moja metoda pozwala przeprowadzić test na obecność wirusów, bakterii, grzybów, pasożytów i toksyn, a w dodatku jest prosta, tania, szybka, i nie do obalenia. Prąd elektryczny potrafi zdziałać wiele magicznych rzeczy; teraz można do nich dodać jeszcze wykrywanie substancji w żywym organizmie.

Mój pomysł wykorzystuje zasady radioelektroniki.

Jeżeli bardzo dokładnie dobierze się odpowiednie wartości pojemności i indukcyjności obwodu elektrycznego tak, aby jego częstotliwość rezonansowa była równa częstotliwości wysyłanej z dowolnego źródła, to obwód zacznie oscylować (wzbudzą się w nim drgania o określonej częstotliwości - przyp. red.). Oznacza to, że pojawi się dodatnie sprzężenie zwrotne w obwodzie wzmacniającym. Efekt ten można usłyszeć: jest podobny do nieprzyjemnego pisku wywołanego przez sprzężenie mikrofonu z głośnikami.

Używany przeze mnie zewnętrzny obwód elektryczny nazywa się fachowo generatorem akustycznym i łatwo jest go zbudować lub kupić. Ciało emituje pewne częstotliwości. Kiedy obwód generatora sprzęgnie się z ciałem i da się usłyszeć rezonans, to znaczy że udało się wykryć zbieżność! Coś w ciele „rezonuje z obwodem na płytce testowej. Umieściwszy na niej laboratoryjną próbkę (np. wirusa), możemy

podstawie tego, co usłyszymy określić, czy wirus ten znajduje się w naszym organizmie. Przychodzi to szczególnie łatwo radioelektronikom lub muzykom. Inni będą musieli wykazać nieco cierpliwości i poćwiczyć. Szczegóły podane są w rozdziale Bioelektronika (s. 349).

Nie trzeba być ekspertem w czymkolwiek, aby nauczyć się elektronicznej metody wykrywania pasożytów i polutantów, jednak dobry słuch w dużej mierze w tym pomaga.

W roku 1988 nauczyłam się elektronicznie identyfikować obiekty z zamkniętymi oczami w ciągu kilku minut, umieszczając je na skórze. Byłam w stanie rozpoznać próbki bez użycia zmysłu smaku. Sposób ten sprawdzał się w odniesieniu do obiektów znajdujących się na skórze i języku. Czy byłby też niezawodny w odniesieniu do organów wewnętrznych?

Przede mną otworzyło się szerokie pole działalności badawczej. Chciałam dowiedzieć się, co powodowało szum w uszach, co było przyczyną bólu oczu, niestrawności żołądka i tysiąca innych rzeczy. Jednak pomimo że byłam podekscytowana dokonanym właśnie odkryciem, wciąż powracało uporczywe pytanie. Jak to możliwe, aby przez mój obwód przebiegały prądy o niezwykle wysokiej częstotliwości, częstotliwości radiowej, pomimo braku jakiegokolwiek źródła energii? Generator, którym dysponowałam, wytwarzał drgania rzędu 1000 Hz (herców, czyli drgań w ciągu sekundy), częstotliwości radiowe natomiast liczy się w setkach tysięcy Hz. Co więcej, zjawisko to występowało również w przypadku użycia staromodnego dermatronu[1], który wytwarza tylko prąd stały, a więc nie ma żadnych częstotliwości!

Energia wysokiej częstotliwości musiała jednak gdzieś powstawać. We mnie? Śmiechu warte!

Istniał sposób, aby się przekonać. Skoro moje własne ciało generowało energię wysokiej częstotliwości, można ją było wytłumić, odprowadzając do uziemienia za pomocą kondensatora o odpowiedniej pojemności. To powinno przerwać wzbudzanie się drgań. Założenie okazało się prawdziwe - drgania ustały. Jednak cały czas dzwoniły mi w uszach moje własne słowa: „śmiechu warte, Przeprowadziłam więc inną próbę. Jeśli rzeczywiście przez mój obwód przebiegały częstotliwości radiowe, to powinno być możliwe zablokowanie ich jakąkolwiek cewką. Spróbowałam i udało się. Pomyślałam o trzecim teście: jeśli naprawdę miałam do czynienia ze zjawiskiem rezonansu, to podłączając pojemność do obwodu, powinnam rezonans ten zlikwidować. Następnie, po dodaniu indukcyjności, rezonans powinien pojawić się ponownie. Układ zachował się dokładnie w przewidziany sposób. Sporządziłam wykresy obrazujące związek pomiędzy pojemnością i indukcyjnością. Powtarzały się one w całym zakresie.

Dlaczego w takim razie nie mogłam zaobserwować tych sygnałów na oscyloskopie? Prawdopodobnie dlatego, że były to sygnały energii o wysokiej częstotliwości, a nie częstotliwości sygnałów o wysokiej energii - a ja nie wiedziałam, jak wzmocnić te sygnały powyżej poziomu zakłóceń. Nie byłam do końca przekonana o słuszności tego rozumowania, ale cała sprawa była zbyt frapująca, aby ją porzucić.

Postanowiłam wykonać jeszcze jeden test. Jeśli faktycznie nadawałam fale radiowe wychwytywane przez obwód, powinno być możliwe nałożenie na nie fal z zewnętrznego źródła. Nastawiłam więc sygnał z mojego generatora częstotliwości, najpierw na 1000 Hz. Rezonansu nie było, nastąpiła interferencja. Czy to znaczyło, że moje ciało nie nadawało na 1000 Hz? A może mój tysiąchercowy sygnał dostroił się i zniknął? Zaczęłam zwiększać stopniowo częstotliwość od 1000 do 10 000, do 100 000 i w końcu do 1 000 000 Hz. Rezonans nie pojawił się w tym zakresie i trudno było wyciągnąć jakiekolwiek wnioski. Test miał miejsce w niedzielne popołudnie i czas było kończyć. Ostatni rzut oka na generator przypomniał mi, że jego zakres wynosi 2 000 000 Hz, a doszłam przecież dopiero do 1 000 000. Jeszcze jedna próba nie zajęłaby wiele czasu. Nastawiłam generator na 1 800 000 Hz i pojawił się pisk rezonansu! Czyżbym coś usłyszała? Powtarzałam ciągle zabieg. Żadnych interferencji. Dlaczego rezonans pojawił się teraz, a nie wcześniej? Czyżbym dotarła do pasma częstotliwości (zakresu nadawania) własnego ciała i dlatego interferencja znikła?

Określiłam najniższą częstotliwość dostrojenia- 1 562 000 Hz. Wszystkie częstotliwości, które sprawdziłam (około 2000) powyżej tego dolnego pułapu (do 2 MHz, bo taki był najwyższy zakres mojego generatora), również rezonowały.

Rok później zakupiłam lepszy generator, aby znaleźć górną granicę częstotliwości pasma swojego nadawania. Rezonans występował w przedziale od 1 562 000 do 9 457 000 Hz.

Wydaje się więc oczywiste, że ciało ludzkie wysyła sygnały elektryczne podobnie jak stacja radiowa, z tym że jest to szeroki zakres częstotliwości przy bardzo niskich wartościach napięcia. Dlatego sygnały te nie zostały do tej pory wykryte i zmierzone.

Wszystko ma swoją indywidualną częstotliwość

Rok 1989 był dość burzliwy. Postanowiłam określić pasmo radiowe dla zwierząt ich jak pchły, chrząszcze, muchy czy mrówki. Odpowiadało ono zakresowi pomię-W   a 1,5 MHz; karaluchy reprezentowały najwyższe częstotliwości wśród zbadanych przeze mnie owadów.

Prawdziwą konsternację przyniosło spostrzeżenie, iż martwy owad również miał swoje pasmo emisji - co prawda dużo węższe i przesunięte w stronę górnego krańca zakresu odpowiadającego żywemu osobnikowi, ale jednak obecne. Zatem zjawisko nie było wyłącznie domeną świata ożywionego.

Skoro martwa materia wykazywała rezonans pasmowy, to być może dałoby się użyć spreparowanych próbek mikroskopowych i zakończyć moje wycieczki do ogródka i telefony do stacji weterynaryjnych. Wniosek ten zrewolucjonizował moje działania. Pierwszym preparatem własnoręcznie sporządzonym przeze mnie była próbka ludzkiej przywry jelitowej, dużego pasożyta obecnego w wątrobie (a nie w jelitach) wszystkich cierpiących na raka, z którymi miałam do czynienia. Częstotliwość dojrzałego (martwego) osobnika oscylowała wokół 434 000 Hz. Płytki preparatów z pasożytem w pozostałych stadiach rozwoju rezonowały ze zbliżoną częstotliwością (432 000 Hz).

Materia nieożywiona nadal rezonowała! Można więc przebadać za pomocą nowej techniki wszystkie wirusy, bakterie, pasożyty, pleśnie, a nawet toksyny! Nagle przyszedł mi do głowy nowy pomysł: co stałoby się z dorosłym pasożytem, gdyby zarażona nim osoba poddała się działaniu generatora wysyłającego sygnał o częstotliwości 434 000 Hz?

Jeszcze w tym samym tygodniu przeprowadziłam test na sobie - nie z motylicą, lecz z bakterią salmonella, glistą i wirusem opryszczki, których byłam stałym nosicielem. Po trzyminutowym zabiegu przebadałam się i stwierdziłam ich brak w swoich organach! Nie było emisji na ich częstotliwościach. Powtarzałam test na okrągło z tym samym rezultatem. Czyżby rzeczywiście znikły? A może po prostu ukryły się i nie mogłam ich wykryć? Jednakże objawy również szybko ustąpiły - chorobliwe świerzbienie opryszczki ustało. To wszystko stawało się zbyt proste i niewiarygodne zarazem. Czy było bezpieczne?

W ciągu trzech tygodni uzyskałam rzetelne dane na temat wymaganego poziomu napięcia prądu wymaganego do kuracji. Wynosiło ono 5 V przez trzy minuty na określonej częstotliwości. Nie ma to nic wspólnego z użyciem prądu z domowej instalacji elektrycznej, który niechybnie zabiłby pacjenta razem z pasożytem.

Selektywne porażenie

Możliwe jest, aby cała rodzina pozbyła się pasożyta w ciągu 20 minut (po trzy minuty dla sześciu różnych częstotliwości). Przypadki chorych na nowotwór pokazały, że usuwając pasożyta z organizmu, da się jednocześnie usunąć charakterystyczny dla raka znacznik w postaci ortofosfotyrozyny. Pacjenci zarażeni wirusem HIV, których przypadki zostały uznane za nieuleczalne, również pozbyli się wirusa w ciągu kilku godzin. Większość pacjentów z dokuczliwym bólem, u których udało mi się zidentyfikować pasożyta lub bakterię i dobrać odpowiednią częstotliwość, odczuła natychmiastową ulgę. Można to przyjąć za dowód na to, że żywe organizmy dysponują pewnym rodzajem energii o wysokim zakresie częstotliwości.

Co właściwie działo się z drobnoustrojami? Skoro mogłam uśmiercić coś tak dużego jak glista czy przywra jelitowa, to równie dobrze możliwe było zabicie czegoś większego - pchły lub dżdżownicy, czegoś, co można zobaczyć. Dziesięć minut na częstotliwości bliskiej górnej granicy nadawania wydawało się wprowadzać drobnoustroje w stan uśpienia, lecz ich nie uśmiercało. Po tym zabiegu zaczęłam sprawdzać ich indywidualne pasma częstotliwości. Dżdżownice traciły dużą część pasma po obu krańcach; pchły okazały się bardziej oporne - traciły niewiele zakresu, ale za to nie odzyskiwały go nawet po upływie tygodni.

Czy traktowanie ludzkiego organizmu częstotliwościami radiowymi w zakresie charakterystycznym dla człowieka stanowiłoby zagrożenie? Prawdopodobnie tak, jeśli napięcie prądu byłoby wystarczająco wysokie. Eksperymenty w tym kierunku nie są jednak konieczne, ponieważ interesujące nas zakresy częstotliwości pasożytów i człowieka nie pokrywają się ze sobą, a nawet są od siebie oddalone (zobacz zestawienie na s. 42).

Tak powstała moja elektroniczna metoda zwalczania chorób. Wystarczy określić częstotliwość rezonansową bakterii, wirusa lub pasożyta korzystając z preparatu albo próbki martwego osobnika, następnie potraktować żywe drobnoustroje obecne w organizmie odpowiednią częstotliwością, aby po kilku minutach przestały emitować własne sygnały. Uszkodzone lub uśmiercone, zostaną usunięte przez białe ciałka krwi.

Jest to dość niepokojące odkrycie. Ministerstwo obrony mogłoby wykorzystać je w celu skonstruowania urządzeń wytwarzających wysokie napięcie do eliminowania wroga. Moim zamiarem jest jednak niesienie ulgi w cierpieniu. Poza tym, taka śmiercionośna broń musiałaby dysponować napięciem pioruna (rzędu milionów woltów), aby razić ludzi na odległość. Prawdopodobnie sposobem na ochronę przed zabójczymi częstotliwościami byłaby osłona w postaci cewki dławika (uzwojenia induktora), który wytłumia sygnały częstotliwości radiowej. Zwierzęta, które wykorzystywałam do eksperymentów, umierały powolną śmiercią bez szansy wyzdrowienia, dlatego nie można dopuścić, aby urządzenie to zostało w ten sam sposób użyte na ludziach. Społeczeństwu jednakże należy się informacja, że można bezpiecznie pozbyć się infekcji i wyleczyć z chronicznych dolegliwości. Czynniki inwazyjne zaczęły dynamicznie wzrastać z powodu obniżenia odporności populacji w ostatnich dziesięcioleciach. Prawdopodobnie odnosi się to do wszystkich gatunków na naszej planecie. Zanieczyszczenie całej biosfery nieustannie zwiększa się, a wraz z nim perspektywa cierpienia na zespół nabytego upośledzenia odporności (AIDS) dla nas wszystkich.

Należy pamiętać, że głównym celem nie jest eliminacja atakujących nas drobnoustrojów, lecz odzyskanie zdrowia i odporności.

Przyczyną chorób są nie tylko pasożyty, ale także zanieczyszczenie środowiska. Wybiórcza elektroterapia rzadko prowadzi do zupełnego wyzdrowienia, ponieważ chorzy zawsze mają określone nawyki, które także należy skorygować. Jak to uczynić? Zamiast nabywać coraz bardziej złożoną, przetwarzaną żywność i produkty konsumpcyjne, trzeba zwrócić się w stronę prostoty. Uproszczenie nawyków żywieniowych i naturalny styl życia są warunkami naszego przetrwania. Czy Ralph Waldo Emerson przewidział to mówiąc: „Być prostym - znaczy być wielkim? A może codzienna elektroterapia przeciw pasożytom i zarazkom stanie się jeszcze jedną metodą, która uzdrowi nas tylko na tyle, abyśmy mogli dalej prowadzić szkodliwy tryb życia?

Bioradiacja

Wiemy już, że każda żywa istota zaznacza swoją obecność wysyłaniem sygnałów - podobnie jak stacja radiowa, słońce lub gwiazdy. Zjawisko to nazwałam bioradiacja.

Możliwe, że jest to ta sama energia, którą azjatycka medycyna określa mianem chi. Może jest to energia biegnąca wzdłuż meridianów[2], odkryta wieki temu przez azjatyckich lekarzy. Może chodzi o energię, którą potrafią ujarzmić duchowi uzdrawiacze i mistrzowie religijni, a może ojej formę postrzeganą przez medium, formę, która wywołuje zjawiska okultystyczne. A może też nie ma ona nic wspólnego z żadną z wymienionych energii.

Co ciekawe, zwykli ludzie odkryli taką energię znacznie wcześniej niż świat nauki. Osoby korzystające z kinezjoterapii, wahadełka, różdżkarstwa i wielu innych form „tajemniczej energii, bez wątpienia opanowały część wiedzy na temat bioradiacji. Jej odkrycie zawdzięczamy inteligencji i otwartości umysłu prostych ludzi, pomimo że stoją oni w opozycji do współczesnych naukowców.

Ponad sto lat temu europejscy naukowcy zaproponowali koncepcję istnienia „siły życiowej” zwanej elan vital. Zostali wyklęci przez ówczesne koła naukowe i stracili posady. Młodych naukowców (łącznie ze mną) systematycznie uczono odrzucać takie idee. Co prawda, mówiono nam również, że rzetelny badacz nie kieruje się emocjami, nie lekceważy nowych koncepcji, posiada całkowicie otwarty umysł i nie neguje żadnego poglądu, nim nie wykaże jego mylności. Młodzieńczość lat studenckich łatwo poddaje się wszelkim uprzedzeniom, a potrzeba akceptacji jest tak wielka, że trzeba podejmować szczególne wysiłki, by nauczyć się neutralności, bądź przynajmniej odróżniania emocji od faktów. Gdzie się podziały moje podstawowe zasady? Istotnie, inspirowało mnie „poszukiwanie prawdy, lecz niechybnie zostałam sprowadzona na drogę „poszukiwania akceptacji”.

Nie znam natury bioradiacji, tylko jej częstotliwość, która została określona i wychwycona w sposób umożliwiający pomiary. Jej zakres (1 520 000-9 460 000 Hz) leży w paśmie emisji nadajników radiowych[3].

Każdy, kto zajmował się częstotliwościami radiowymi, zna ich zadziwiające zachowanie: nie potrzebują zamkniętego obwodu, aby się przemieszczać. Obiekty i ciała potrafią je „wyłapać spoza obwodu. Tak niezwykłe właściwości są efektem indukcyjnych i pojemnościowych cech obiektów, włączając w to nas samych.

Zappowanie drobnoustrojów

Terminem zappowanie (zap - z ang. slang, „zaatakować, zabić, zniszczyć - przyp. red.) określam poddawanie zarazków działaniu prądu elektrycznego o określonej częstotliwości. Do tego zabiegu wykorzystywałam przez lata fabryczny generator.

Najpierw sporządziłam listę częstotliwości dla większości bakterii i wirusów w swojej kolekcji (ponad 80, patrz s. 423). Następnie testowałam pacjenta na ich obecność w nadziei, że nie był zainfekowany szczepem, którego próbki nie miałam. Nawet u osób ze zwykłym katarem stwierdziłam kilkanaście odmian (nie tylko adenowiru-sy). Kolejną czynnością było dostrojenie generatora do kilkunastu częstotliwości - po 3 minuty dla każdej. Cały proces obejmujący testowanie i zabieg zajmował około 2 godzin. W wielu przypadkach następowała natychmiastowa, ale często tylko doraźna poprawa. Na tym etapie nie wiedziałam jednak, że wirus mógł zainfekować większego pasożyta, takiego jak obleniec. Do chwili zlikwidowania robaka razem z wirusem infekcja pojawiała się ponownie.

W 1993 r. mój syn Geoffrey przyłączył się do moich badań i razem spróbowaliśmy innego podejścia. Zaprojektował i zaprogramował komputerowo sterowany generator, który automatycznie pokrywał wszystkie częstotliwości wysyłane przez robaki, wirusy i bakterie w paśmie od 290 000 do 470 000 Hz. Wystarczały 3 minuty na każde 1000 Hz pasma. Przynosiło to lepsze efekty, lecz wymagało poświęcenia 10 godzin na poddanie się zabiegowi zappowania.

Rezultaty ciągle nie były zadowalające. Można było złagodzić objawy artretyzmu, przeziębienia, bólu gałek ocznych, lecz nie uzyskiwało się całkowitej poprawy z dnia na dzień. Po miesiącach zaobserwowałam, że mikroorganizmy promieniowały również w zakresie 170 000-690 000 Hz. Wyglądało na to, że mój wykaz próbek był niekompletny. Pokrycie szerszego zakresu pasma, przy poświęceniu 3 minut na każde 1000 Hz, zajęłoby 26 godzin. Gra była warta świeczki, jeśli metoda skutkowałaby, ale na tym etapie zappowanie nie dawało 100% efektywności z powodów, które dopiero miały zostać wyjaśnione.

W roku 1994 syn zbudował podręczny, precyzyjny generator częstotliwości z zasilaniem bateryjnym, aby przy niskich kosztach inwestycji dać każdemu możliwość zlikwidowania np. przywry jelitowej na 434 000 Hz. Kiedy przetestowałam urządzenie na jednej z własnych bakterii, okazało się że trzy inne szczepy promieniujące na zupełnie innych częstotliwościach również wyginęły! Nigdy wcześniej nie zaobserwowałam takiej sytuacji. Gdy dokonałam testu na innych pacjentach, wszystkie szczepy bakterii udało się usunąć, mimo że były ich dziesiątki!

Dalsze badania dowiodły, że efekt nie polegał na wyjątkowej konstrukcji przyrządu, ani też na szczególnym kształcie generowanych sygnałów. Powodem było zasilanie bateryjne!

Każdy sygnał przesunięty dodatnio, niesymetrycznie względem polaryzacji zasilania, zabija wszystkie bakterie, wirusy i pasożyty jednocześnie. Warunkiem jest dobranie odpowiedniego napięcia (5-10 woltów), czasu trwania (7 minut) i częstotliwości (10-500 000 Hz).

Przed tym odkryciem ustawiałam sygnał wyjściowy fabrycznego generatora symetrycznie, aby oscylował między plusem a minusem zasilania. Teraz spróbowałam ustawić oscylacje sygnału między plusem a zerem (przesunięcie w stronę plusa -sygnał niesymetryczny względem zasilania). Dało to ten sam efekt, jak generator na baterie zmontowany przez mojego syna.

Najlepszym sposobem na szybkie pozbycie się zarazków jest generowanie częstotliwości o niesymetrycznej, dodatniej polaryzacji, ale jednorazowy zabieg nie wystarczy.

Trzy zabiegi pozwalają pozbyć się wszystkich intruzów. Dlaczego trzy? Pierwszy zapping zabija wirusy, bakterie i pasożyty, ale po kilku minutach pojawiają się inne. Wnioskuję, że zostają uwolnione z martwych robaków, które wcześniej zainfekowały. Drugi zapping niszczy uwolnione wirusy i bakterie, lecz wkrótce część wirusów mnoży się ponownie. Widocznie musiały zarazić resztę pozostałych bakterii. Po trzecim zappingu nigdy nie znajduję wirusów, bakterii ani pasożytów - nawet po kilku godzinach.

Dlaczego wirus rezydujący wewnątrz robaka nie ginie podczas pierwszego zabiegu? Prawdopodobnie dlatego, że prądy wysokiej częstotliwości wędrują po powierzchni ciał (jest to tzw. efekt naskórkowy - przyp. red.) - ciało pasożyta ekranowało jego wnętrze. Oto dlaczego długie godziny pracy z generatorem dawały tylko częściową i doraźną poprawę - zabieg był wykonywany raz, a nie trzy razy. To wyjaśnia również, dlaczego jednokrotna sesja z generatorem lub zapperem często wywołuje objawy przeziębienia!

Zapping nie działa na organizmy osłonięte, które mogą się znajdować na przykład w żołądku lub jelitach. Prąd biegnie po ścianie żołądka lub jelit nie penetrując ich wnętrza.

Zapping nie jest więc doskonałym rozwiązaniem, jednak może przynieść poważną ulgę, wartą tego, aby kupić lub skonstruować odpowiednie urządzenie - czyli zapper. Części kosztują około 100 złotych (25$); schemat zamieszczony został w następnym rozdziale.

Widmo bioradiacji

Cała materia ożywiona emituje charakterystyczne zakresy (pasma) częstotliwości. Ogólnie - im prymitywniejszy organizm, tym węższe jest jego pasmo emisji. Organizmy wyższe cechuje szersze pasmo przy większych częstotliwościach.

 

 

Ryc. 1. Wybrane zakresy częstotliwości niektórych zwierząt oraz człowieka.

 

Zakres pasma człowieka zawiera się między 1520 kHz a 9460 kHz, dla patogenów (pleśni, wirusów, bakterii, robaków, roztoczy) - między 77 a 900 kHz. Na szczęście, możemy przeprowadzać elektroterapię na niższych pasmach bez szkodliwego wpływu na organizm ludzki.

 

 

Ryc. 2. Wybrane pasma robaków i zarazków.

 

Zaaplikowanie zmiennego napięcia elektrycznego o częstotliwości w zakresie pasma danego organizmu uszkadza jego strukturę. Małe organizmy z wąskim pasmem można łatwo wyeliminować (3 minuty napięciem 5 woltów). Sygnał przesunięty dodatnio, niesymetrycznie względem polaryzacji zasilania zabija całą gamę drobnoustrojów (wirusów, zarazków, pasożytów) w przeciągu 7 minut.

 


[1] Dermatron został wynaleziony kilkadziesiąt lat temu i stal się znany dzięki Dr Vollowi. Oficjalna medycyna nie uznała tego urządzenia.

[2] Kanały energetyczne ciała (przyp. red).

[3] Stacje AM nadają na częstotliwościach od 540 000 do 1 600 000 Hz (nieznacznie nachodzą na dolną granicę ludzkiego pasma). Zakres FM obejmuje pasmo od 88 do 108 MHz i leży poza zakresem pasma ludzkiego.

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin