Opowieści pielgrzyma.txt - Notatnik(1).pdf

(450 KB) Pobierz
www.bookswarez.prv.pl
OPOWIEŚCI PIELGRZYMA
Opracowanie wersji elektronicznej: Piotr Chlabicz chlabicz@obywatel.pl
Tytuł oryginału: Otkrovennyje rasskazy strannika duchownomu swoemu otcu
Tłumaczenie Andrzej Wojnowski
Projekt graficzny okładki i stron tytułowychAgnieszka Hyjek
Opracowanie komputerowe okładkiJarosław Pluciński
Nihil obstat - Poznań, 9 czerwca 1988 roku, ks. dr Marian Kowalewski, cenzor
Imprimatur - Poznań, 13 czerwca 1988 roku, I. dz. 5047/88, ks. bp Stanisław Napierała, wikariusz generalny
ISBN 83-7033-347-8
„W drodze” Wydawnictwo Polskiej Prowincji Dominikanów61-716 Poznań, ul. Kościuszki 9O
tel. 852-31-34, w. 52; tel./faks 852-88-58http://www.wdrodze.pl e-mail oficyna@wdrodze.pl
Wydanie III
Skład: Wydawnictwo „W drodze”
Druk i oprawa: Drukarnia Księży Werbistów Górna Grupa
Dla uczczenia wielkiego daru Chrztu Świętego,
przyjętego w Kijowie przed tysiącem lat,
który dał początek wierze i życiu chrześcijańskiemu
wielu ludów i narodów na Wschodzie
Wprowadzenie
Prawdopodobnie nigdy nie będzie wiadomo, kto jest autorem Opowieści pielgrzyma. Nigdy nie dowiemy się, czy
są to istotnie wyznania kogoś rzeczywiście żyjącego w Rosji dziewiętnastowiecznej, czy raczej mamy do czynienia z
utworem literackim posługującym się fikcyjną postacią Pielgrzyma.
Jakkolwiekby to było, Opowieści pielgrzyma są niezaprzeczalnym wykwitem duchowości rosyjskiej tamtej epoki.
Jednakże nie sądźmy, że takie umiejscowienie w czasie jest zawężeniem przekazu tej książki. Pomimo niemałego
bogactwa narracji pamiętajmy, że służy ono jedynie jako aktualizacja zasadniczego tematu będącego powszechnym i
ponadczasowym wezwaniem człowieka do miłości Boga. Miłości, która ma wydawać owoce życia prawdziwie
chrześcijańskiego.
Jest więc to opowieść o wiernej odpowiedzi na wezwanie Boże. Stąd też wywodzi się nieprzemijająca wartość
przesłania tej książki.
Jeżeli ten tekst tworzą rzeczywiście osobiste wyznania konkretnego Pielgrzyma, to możliwe, iż był nim niejaki
Nemytowa, chłop z guberni orelskiej. Był on znany w klasztorze Optino, gdzie wielokrotnie odwiedzał "starca" Makarego.
Rękopis Opowieści pielgrzyma był jakoby w posiadaniu pewnej mniszki z okolic tego klasztoru, penitentki
"starca" Ambrożego, następcy Makarego. Pierwsze wydanie Opowieści ukazało się w Kazaniu w 1870 roku, drugie
(uważane za podstawowe) uzupełnił i przygotował do druku biskup Teofan zwany Pustelnikiem. Ukazało się ono w roku
1884.
Ponieważ autentyczny rękopis już zaginął, nie wiadomo, jak dalece tekst jest wyretuszowany przez jego
powtórnego wydawcę.
Po śmierci "starca" Ambrożego znaleziono w jego papierach drugą część Opowieści. Dziś prawie jest pewne, że te
trzy opowieści nie są dziełem autora pierwszej części. Jest to literatura zbyt spekulatywna i teologizująca, zbyt sucha w
ogólnym nastroju, aby mogła być kontynuacją pierwszych czterech opowieści, nacechowanych zniewalającą prostotą i
spontanicznością.
Na podstawie pewnych danych zawartych w samym tekście, można przyjąć, że Opowieści pielgrzyma powstały
między zakończeniem wojny krymskiej (1855) a zniesieniem pańszczyzny (1861).
Był to okres szczególnie ponury w dziejach Rosji. Wielka przegrana militarna, coraz bardziej dochodzące do głosu
żądania demokratyzacji, działania przeciw jedynowładztwu carów, nastrój nihilizmu i deprawacji moralnej w życiu
społecznym i osobistym. Zresztą taka atmosfera będzie trwała w Rosji jeszcze długo.
Tym bardziej więc zdumiewa ogromna świeżość i optymizm Opowieści, które, jak najbardziej umiejscowione w
rzeczywistości, równocześnie patrzą na nią z perspektywy najważniejszej sprawy: relacji Bóg - człowiek.i to bez wątpienia
stało się przyczyną ich trwającej, a nawet rosnącej wielkiej popularności.
Prawosławne chrześcijaństwo Rosji XIX wieku zawierało dwa nurty. Jeden, oficjalny, wciąż pozostawałw ramach
reform Piotra Wielkiego. Monarcha ten skutecznie postarał się o zamknięcie praktyki wiaryw granicach liturgii i
wystudzonej teologii, będącej często pod wpływem niemieckiego protestantyzmu. Hierarchia, zawsze czołobitna wobec
władzy według najlepszych wzorów Bizancjum, i niedouczone niższe duchowieństwo ograniczone w swoim działaniu
prawie wyłącznie do liturgii.
Drugi nurt, starszy od pierwszego, przeważnie ludowy, zgodny z dawną tradycją Cerkwi, już od końca XVIII
wieku wyrywał się z uśpienia i spowodował wielkie ożywienie religijne we wszystkich warstwach społecznych. To
ożywienie, a nawet odrodzenie religijne, sięgało swoimi korzeniami aż do duchowości mnichów pustyń egipskich i
palestyńskich, do mnichów bizantyńskich i tradycji własnych świętych.
Chrześcijaństwo rosyjskie, mimo że zaszczepione przez Greków, bardzo szybko nabrało cech specyficznych,
wynikających z uwarunkowań historycznych a nawet geograficznych. Już dawno zauważono, że np. ruch pielgrzymi, mimo
swych założeń duchowych, był także w jakiejś mierze wynikiem obcowania z "bezkresną równiną" stanowiącą imperium
rosyjskie.
Długotrwały ucisk najeźdźców i niewola, bieda ludu, na którą nie było ratunku w systemie samodzierżawia,
spotęgowały element bierności wobec "losu", wobec władzy, bierności i tak już zawartej w prawosławiu bizantyńskim.
To głównie w Rosji ujawniły się szczególne typy świętości mało znane gdzie indziej, a jakoś wywodzące sięz tej
bierności, zakorzenione w cierpieniu, bliskie cierpieniu Jezusa, a jednak nie cierpiętnicze.
To przecież w Rosji umierali święci "strastoterpcy", których trudno byłoby uznać za męczenników sensu stricto,
gdyż zadano
im śmierć nie z nienawiści do wiary i Kościoła, ale z pobudek politycznych czy rabunkowych. Ich świętość
stanowiło świadome i dobrowolne przyjęcie śmierci, na wzór Chrystusa nie stawiającego oporu swoim katom.I w Polsce
mamy przykład takiej świętości: Pięciu Braci Męczenników.
Innym typem świętości dawnej Rosji są "jurodiwi", czyli szaleńcy dla Chrystusa, a nawet dosadniej: "głupki" dla
Chrystusa. To ci, którzy z miłości dla poniżonego Pana sami się uniżyli do końca, symulując obłędlub debilizm. W
Kościele zachodnim też zdarzali się tacy święci, jak np. przynajmniej częściowo, św. Filip Neri.
Jeszcze inni, to "starcy", którzy wywodzą się w prostej linii od Ojców Pustyni, a więc z IV wieku. Kościół
prawosławny właściwie nie zna różnorodności form życia zakonnego. Są tylko mnisi i pustelnicy, bez zwykłej działalności
duszpasterskiej czy społecznej. "Starzec" to mnich lub eremita, żyjący początkowo w całkowitym odosobnieniu wobec
"świata" i spraw jego, szczególnie umartwiony asceta. Nikt się nie stawał "starcem"z własnego wyboru. Był wybrany przez
Boga jako charyzmatyczne narzędzie Jego działania. Bóg obdarzał tych przedziwnych ludzi łaską znajomości dusz,
umiejętnością kierowania i radzenia, a nawet czasami światłem proroctwa. Uciekali od świata, lecz świat ich szukał jako
przewodników, lekarzy i orędowników, jako tych, którzy mieli też rozeznanie spraw doczesnych i będących prawdziwymi
autorytetami moralnymi.
Byli poszukiwani nie tylko przez "gmin", ale także przez inne warstwy społeczne. U nich szukali światłai pokoju
literaci i intelektualiści: Leskow, Niekrasow, Dostojewski, Tołstoj, słowianofile i zbuntowani postępowcy.
Źródłem ich wielkości i wpływu było bez wątpienia bezkompromisowe przyjmowanie wymogów Ewangelii. A
ten wpływ był ogromny. Można powiedzieć, że właściwie prawosławna duchowość rosyjska byław przeważającej mierze
stworzona przez "starców". W Opowieściach pielgrzyma wyraźnie ukazano rolę "starca" jako ojca duchownego,
wprowadzającego na drogę życia wewnętrznego i modlitwy.
Wreszcie ostatni typ świętości czy powołania: pielgrzymi. Portret autentycznego pielgrzyma jest ukazanyw tej
książce. Jest coś bardzo przejmującego w ludziach, którzy dosłownie opuścili wszystko, żeby pójść za Jezusem ubogim i
bezdomnym. Tu nie chodziło jedynie o odbywanie pielgrzymek do miejsc świętych, ale o stan życia, ciągły. A było to
życie, zewnętrznie sądząc, jakby zmarnowane, bez widocznego celu, bez ukierunkowania na jakąkolwiek karierę. Jednak w
istocie swojej było to życie o ogromnym bogactwie wewnętrznym, wynikającym ze stałego obcowania z Bogiem w
modlitwie i z poczucia całkowitej wolności radosnego przynależenia tylko do Niego samego.
W Kościele zachodnim też były tego rodzaju powołania, np. św. Benedykt Józef Labre, pielgrzymujący nędzarz
(XVIII wiek).
Pomimo swej warstwy epickiej, mocno osadzonej w epoce drugiej połowy XIX wieku, Opowieści pielgrzyma są
w istocie prostym i bardzo dostępnym traktatem o modlitwie. W ich przypadku jest to modlitwa Jezusowa.
Modlitwa Jezusowa jest krótką formułą, powiedzielibyśmy "aktem strzelistym", będącym wezwaniem Jezusa
miłosiernego przy równoczesnym wyznaniu swej własnej grzeszności. Formuła ta przechodziła różne przemiany - najpierw
była tylko wymawianiem imienia Jezus, potem dodano wezwanie i prośbę o zmiłowanie. Już od końca IV wieku przybrała
ostateczną postać: "Panie, Jezu Chryste, Synu Boży, zmiłuj się nade mną (grzesznym)".
Modlitwa Jezusowa ma bardzo dawny rodowód; wywodzi się od Ojców Pustyni z IV wieku. Na jej temat napisano
wiele traktatów i stworzono niemało teorii. W każdym razie trzeba pamiętać, że choć jest tylko jednąz form modlitwy, stała
się dla wielu ludzi narzędziem prawdziwej przemiany duchowej i moralnej.
Jej praktyka polega na stałym powtarzaniu tej formuły. Początkowo ustnie w ograniczonej liczbie,aby wreszcie
stać się modlitwą całkowicie wewnętrzną i ciągłą. Już bardzo dawno zauważono, że jako f o r m a stanowi pożywkę dla
intelektu podczas koncentracji całej osoby ludzkiej na obecności Bożej (Diadoch, biskup Photike, IV wiek). Według
niektórych jej teoretyków (np. Grzegorz Palamas, XIV wiek) wymawianie formuły należy połączyć z oddychaniem.
Jednakże nie chodzi tu o jakiekolwiek praktyki nawiązujące do zwyczajów Dalekiego Wschodu.
W związku z modlitwą Jezusową należy pamiętać jeszcze o jednym: początkowe stadium jej praktykowania jest
bardzo trudne, powoduje znużenie, a nawet zniechęcenie. Wyraźnie wspomina o tym Pielgrzym.
Uprawianie tej formy modlitwy powinno być absolutnie połączone z autentyczną pracą nad sobą, z dążeniem do
całkowitej czystości sumienia strzeżonej przez odpowiednią ascezę. Nie każda psychika nadaje siędo stosowania modlitwy
Jezusowej, a podjęcie jej powinno się odbywać pod kontrolą jakiegoś doświadczonego ojca duchownego, "starca".
Pielgrzym wielokrotnie wspomina Filokalię (Dobrotolubije), książkę, z którą się nie rozstawał, tak jakz Biblią.
Otóż Filokalia jest zbiorem krótkich tekstów ojców, które mówią o modlitwie Jezusa. Zbiór bardzo dawny, poszerzany
wielokrotnie, a udostępniony Rosjanom przez Paisija Wieliczkowskiego, wielkiego odnowiciela życia monastycznego w
drugiej połowie XVIII wieku. Po śmierci "starca", który wprowadził Pielgrzyma w życie wewnętrzne, tylko Filokalia byka
jego mistrzynią na drodze zjednoczenia z Bogiem.
Dzisiaj, kiedy człowiek jest bardzo poddany dezintegrującym skutkom nieuporządkowanej i w wielkim stopniu
zmaterializowanej cywilizacji, kiedy spostrzega on, że jego życie upływa w dużej mierze pod naciskiem prowokacyjnej
powierzchowności, mody i interesownej propagandy, Opowieści pielgrzyma jawią się jako wezwanie do odważnego
uwolnienia się od tych różnorodnych pogwałceń jego istoty i celu ostatecznego dążenia.
Gdyby Opowieści należało zaopatrzyć w jakiś podtytuł, to chyba brzmiałby on "Wolność w Bogu!".
Placyd Galiński OSB
PRÓBA PRZEDMOWY
– Ta książeczka w mojej torbie? Właściwie nie wiem,
zwyczajna książeczka, pod tytułem "Opowieści pielgrzyma "...
– Kto to napisał?
– Nie wiem – niedbale odpowiedziała Franny.
– Podobno jakiś rosyjski chłop... Nie wymienia ani razu
swojego nazwiska...
J. D. Salinger, Franny i Zooey
Kluczem tej książki jest wezwanie: Módlcie się nieustannie. Odnajdujemy je już w pierwszych jej zdaniach.
Powinno nas ono zatrzymać, choć łatwo przeoczyć te słowa św. Pawła z Listu do Tesaloniczan (5,16).Łatwo bowiem wejść
w lekturę opisów wędrówki, spotkań, przygód, zachwycić się barwnym korowodempostaci i... niewiele z tej książki
zrozumieć.
Może nie jest to słowo odpowiednie w miejscu przedmowy, ale lepiej w ogóle nie rozpoczynać lektury, niż ulec
pozorom łatwości modlitwy, o której ta książka traktuje.
Na modlitwie można przecież w różny sposób stawać przed Bogiem: trwać przed Jego obliczem, słuchając Jego
głosu, albo stawać przed Nim, to znaczy przyznawać mojemu "ja" pierwsze miejsce, zajmować miejsce Boga, czyniąc z
każdej modlitwy sposób "przymuszania" Go, by pomagał w realizowaniu moich planów, mojej woli. Bez zastanowienia
powiemy w modlitwie: "Bądź wola Twoja", prosząc o spełnienie woli własnej. Wzywamy więc Jezusa, który powiedział:
"Moim pokarmem jest wypełnić wolę Tego, który mnie posłał,i wykonać Jego dzieło" (J 4,34), prosimy też Tę, która na
słowa Zwiastowania, po ludzku rzecz biorąc przekreślające tak wiele w życiu Jej i Józefa (wystarczy wczuć się w to
zmaganie Mt 1,18-19), odpowiedziała: "Oto ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według twego słowa" (Łk 1,38). I my
jako chrześcijanie mamy żyć "według Boga", według Jego myśli i zamiaru, według Jego woli, jak to przedstawia, cytując
słowa ze Starego Testamentu, św. Paweł: "Znalazłem Dawida, syna Jessego, człowieka po mojej myśli, który we
wszystkim wypełni moją wolę" (Dz 13,22).
Mamy tu do czynienia z sytuacją w najostrzejszy chyba sposób demonstrującą, że wiara i religijność nie zawsze są
tym samym, choć można odnieść wrażenie, że różnicy tej nie dostrzega się w codziennej praktyce,a zwłaszcza nie
wyprowadza z faktu jej istnienia dostatecznie dalekich (ale za to bliższych życiu) konsekwencji. Jan Paweł II w swych
rozmowach z André Frossardem powie, że wiara to nie tylko przyjęcie istnienia Boga, oznacza ona bowiem zasadnicze
przekroczenie takiego poglądu - "jest Odpowiedzią na słowo Boga żywego" (Rozmowy, s. 53).
Ojcem wszystkich wierzących nazywany jest przez św. Pawła Abraham (Rz 4,11). On uwierzył obietnicy Boga,
był posłuszny wezwaniu. "I nie okazał wahania ani niedowierzania co do obietnicy Bożej, ale się wzmocnił w wierze.
Oddał przez to chwałę Bogu i był przekonany, że mocen jest On również wypełnić,co obiecał" (Rz 4,20).
W naszej codziennej praktyce modlitewnej rzadko chyba pamiętamy, że istnieje jakiś pełen miłości plan Boga,
jakieś wezwanie, jakaś obietnica w stosunku do nas i do całego świata i że o pomoc w ich odnalezieniu, odczytaniu pośród
życiowych wydarzeń mamy wołać w modlitwie przede wszystkim: "Daj mi poznać drogi Twoje, Panie, i naucz mnie
Twoich ścieżek" (Ps 25,4). Skąd bierze się owo zapomnienie? Co powoduje, że nie czujemy, by w naszym życiu
realizowała się jakaś Boża obietnica, nie pędzimy "ku wyznaczonej mecie, ku nagrodzie, do jakiej Bóg wzywa w górę w
Chrystusie Jezusie" (Flp 3,14)? Przeciwnie: ustalamy własne cele, usiłujemy je osiągnąć, przekonujemy się, że wciąż nie
przynosi to nam zadowolenia... i zaczynamy od początku, szukamy nowego celu. Nawet w środowiskach, uważających się
za bardzo chrześcijańskie i pobożne, usłyszymy życzenia "pomyślności", życzenia, by wszystko układało się "po myśli"
człowieka, którego spotykamy. Strach pomyśleć, jak wyglądałby świat, gdyby realizowały się nasze najskrytsze marzenia,
często przecież nie uświadomione, albo takie, jakich nie wyjawilibyśmy nawet najlepszemu przyjacielowi.
Dlaczego wciąż poruszamy się w zaczarowanym kręgu naszego "ja"? Zbyt rzadko dostrzegamy, że odwrotną
stroną naszego skupienia się na "ja" jest niewiara w Boga, który jest Miłością. To ona każe zachowywać się nam tak, jakby
Boga nie było, jakby nie mogło do naszego codziennie ranionego, niszczonego, zabijanego "ja" płynąć od Niego nowe
życie. Żyjemy bowiem tak, jakby gdzieś głęboko w naszym wnętrzu zakodowane było jedno przekonanie, jakby słychać
tam było głos mówiący: jesteś sam, broń swego życia, jest krótkie, zginiesz, umrzesz, Bóg cię nie kocha, nie ma Go.
Dlatego wciąż gotowi jesteśmy bronić swego życia, praw, rzeczy, walczyć o nie, o opinię, uznanie, pieniądze, żebrać o
miłość... Dlatego tak trudno przebaczać.
Ojciec Święty 8 czerwca 7987 roku w Warszawie mówił o tym, jak ważne jest, by "wciąż przezwyciężać w sobie
to widzenie świata, które towarzyszy dziejom człowieka od początku, widzenie takie. «jakby Bóg nie istniał», jakby «nie
był Miłością»". I dalej: "Słowa z Księgi Rodzaju: «Będziecie jako bogowie» (por. 3,5) łączą się z zaprzeczeniem prawdy o
Bogu, który jest Miłością. Łączą się z postawieniem Stwórcy w stan podejrzenia ze strony stworzeń, w stan oskarżenia. Jak
bliscy bywamy tej pokusy". Dlatego tak bardzo potrzebna jest nam poważnie potraktowana droga powrotu do Boga, droga
odkrywania Jego miłości, nauki, poszukiwania Jego woli, słuchania Jego głosu (bycia Mu posłusznym), konfrontowania
moich planów ze Słowem Bożym otrzymywanym jako pokarm (stół Słowa Bożego!), droga zapewniająca stałe karmienie
się sakramentami Kościoła, i to we wspólnocie z innymi, co służy tak bardzo konfrontowaniu postaw wobec Słowa i
"przycinaniu" różnych postaci indywidualizmu, także religijnego.
Nie jest to łatwe do spełnienia, ale gdy nie potrafimy dostrzec wołania Boga, pozostajemy skazani na słuchanie
naszego "ja", indywidualnego czy zbiorowego. Jak więc będzie możliwe "pozostawienie naszej barki na brzegu", z kim i na
jaki "nowy łów" wyruszymy? Pozostanie rezygnacja, wyrażana często ludowym: "Trudno, wola Boża", pozostanie bunt,
szemranie i ucieczka w alkohol, narkotyki, seks, może w najlepszym przypadku w jakiś rodzaj religijnego
sentymentalizmu, pozostanie zdziwienie, dlaczego jest tak źle.
Dopiero na powyższym tle można właściwie przedstawić problem modlitwy, naszej postawy na modlitwie. Rzecz
w tym, że wspomniane na wstępie wezwanie do modlitwy nieustannej nie jest jedną więcej, może bardziej "egzotyczną",
formą przymuszania Pana Boga do pomocy w realizacji moich wyobrażeń, jakimś pobożnym ćwiczeniem, służącym
budowaniu naszego "ja", naszemu "byciu zadowolonym z siebie". Echem tego wezwania jest Piotrowe "Czuwajcie!" (1 P
5,8), a wołanie, którego uczy się pielgrzym, odpowiedź na tę zachętę do czuwania, słowa bliskie słowom ślepca spod
Jerycha (Łk 18,38) i świadomego swej grzeszności celnika (Łk 18,13): "Panie, Jezu Chryste, ulituj się nade mną,
grzesznikiem!" są wielkim wyznaniem, uznaniem naszej niesamowystarczalności, ograniczoności naszego rozumu i serca;
wskazują one na Tego, który chce nas, także poprzez to bolesne doświadczenie słabości, doprowadzić do pełni radości.
Jakże jest uno bliskie wezwaniu tak często występującemu w Liturgii godzin (brewiarzu): "Boże, wejrzyj ku wspomożeniu
memu! Panie, pospiesz ku ratunkowi memu!" Jak łatwo, za tą trochę już archaiczną formą językową, zgubić dramatyczny
wymiar wołania: Panie, pomóż, ratuj! Można by zapytać, czy dziś, gdy brewiarz został nazwany "codzienną modlitwą ludu
Bożego", mamy tę świadomość, która kazała naszym przodkom w wierze tak właśnie wołać do Boga. Jak łatwo też
przeoczyć, że brewiarz, o czym przypomniał Sobór Watykański II (KL 86), to także rodzaj modlitwy nieustannej, w
dodatku, dzięki Psalmom, przenoszący nas w czasy Starego Testamentu.
Ale przecież nie tylko Psałterz, brewiarz... To samo nieustanne wołanie rozlega się w Godzinkach, tym małym
brewiarzu, tak szybko i naraz, wprost wbrew swojej istocie, odśpiewywanych: "Przybądź nam miłościwa Pani, ku pomocy,
a wyrwij nas z potężnych nieprzyjaciół mocy". A Anioł Pański, czy nie jest echem nieustannej modlitwy? Jest też przecież i
w różańcu wciąż powtarzane wołanie do Maryi, do Tej, która uwierzyła, że spełnią się słowa powiedziane Jej od Pana (Łk
1,45), by modliła się z nami "teraz i w godzinę śmierci naszej", czyli... zawsze. A akty strzeliste, a litanie ze swym "Kyrie
eleison", "Panie, zmiłuj się", i wydaje się nieraz w nieskończoność powtarzanymi "zmiłuj się nad nami", "módl się za
nami", czyż nie należą do tej samej "rodziny modlitw"? A benedyktyńskie "ora et labom"? Byłaby zatem Jezusowa
modlitwa szczytem tego wołania. Trzeba jednak pamiętać, że "nie wybieramy modlitwy Jezusowej. Zostajemy do niej
wezwani i doprowadzeni przez Boga, gdy On uznaje to za słuszne. Oddajemy się jej na mocy posłuszeństwa szczególnemu
powołaniu... Imię Jezusa jest... filtrem, przez który przejść mają tylko myśli, słowa i uczynki zgodne z boską i żywotną
rzeczywistością, symbolizowaną przez to Imię. Rozrost imienia Jezusa w naszej duszy zakłada odpowiadające mu
umieranie naszego rozdwojonego ja, codzienną śmierć egoizmu, tego źródła każdego grzechu" (Mnich Kościoła
Wschodniego).
Wszystko to stało się udziałem pielgrzyma z kart tej książki. Okres jego życia poprzedzający spotkanie z modlitwą
Jezusową jest żywą ilustracją słów Jezusa: "Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i
dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem. [...] Tak więc nikt z was, kto nie wyrzeka się
wszystkiego, co posiada, nie może być moim uczniem" (Łk 14,26.33). Przeszedł bowiem ową drogę ogołocenia ze
wszystkiego: osierocony, samotny, bo nie mający dzieci, po śmierci bliskich (dziadków, żony), okaleczony i zostawiony na
zgliszczach domu przez rodzonego brata, pozbawiony w ten sposób wszelkich zabezpieczeń rodzinnych i materialnych,
nawet możliwości pracy, nie zaczyna żyć, jak wielu z nas, w świecie żalów i pretensji, myśli o zemście, odwecie. Po
pewnym okresie zmagania staje się posłuszny Jezusowemu wezwaniu do wiernego naśladowania siebie, aż do wyrzeczenia
się wszelkich przywiązań do świata. Wchodzi w wydarzenia życia, przeczuwając, że za nimi ukryty jest Bóg, który w ten
właśnie sposób przemawia (tak jak przemawiał niegdyś do Abrahama przez fakt braku potomstwa, jak przemawiał przez
fakt niewoli egipskiej czy babilońskiego wygnania), a raczej uczy słuchać (Iz 50, 4b-5: "Pan otworzył mi ucho, bym
nauczył się słuchać, jak przystało uczniowi"). Człowiek ów bierze swój krzyż: swoją samotność, ubóstwo, kalectwo,
wyrzeka się wszystkiego, nawet tego, co wydawałoby się tak bardzo ludzkie - żalu i chęci odwetu, by stać się uczniem, tym
który słucha. Jakże jest niepodobny do nas, wciąż dyktujących Bogu, gdzie ma nam pomagać i w jaki sposób, uważających
taką postawę za coś normalnego. Tak bardzo brakuje nam konfrontacji prawdziwego bilansu naszego życia ze Słowem
Bożym.
Jest jeszcze inny aspekt życia pielgrzyma, ujawniający się przy próbach znalezienia polskiego odpowiednika
słowa "strannik" z tytułu rosyjskiego oryginału. Można się tu zgodzić na słowo "pielgrzym", jak to uczynili Niemcy,
Anglicy i Włosi, o ile przyjmie się, że chodzi tu głównie nie o pielgrzymowanie do określonego miejsca (choć i ten element
pojawia się w Opowieściach), ale o pielgrzymowanie w sensie szerszym, duchowym: bycie w drodze, poza domem, a więc
w sensie, w jakim używamy słowa "parafianin" (tak!), bo greckie paroikeo, to m. in. "być gdzieś przybyszem", a paroikia,
to "pobyt w obcym kraju, w drodze", stąd pielgrzym (greckie paroikos, obcy, cudzoziemiec) byłby prawdziwym
parafianinem, oczywiście w sensie duchowym. Przypominają się tu i słowa Pawłowe: Nasza bowiem ojczyzna jest w
niebie" (F'lp 3,20), i akta męczenników, i wczesne apologie, ale co najważniejsze, jest tu echo Jezusowego wołania:
"Każdy, kto dla mego imienia opuści dom, braci lub siostry, ojca lub matkę, dzieci lub pole, stokroć tyle otrzyma i życie
wieczne odziedziczy" (Mt 19,29). Jakże często można do nas odnieść inne słowa Jezusa: "Lecz oni zlekceważyli to i poszli:
jeden na swoje pole, drugi do swego kupiectwa" (Mt 22,5).
Dlatego warto przyjrzeć się, jak człowiek, zwany z braku lepszego określenia pielgrzymem, często rezygnuje z
tego, co było jego planem, jak bez uprzedzeń wchodzi w poszczególne sytuacje, jak czyni to z dziecięcą łatwowiernością.
Przecież nie widzimy na kartach tej książki kogoś, kto postanowił odbyć pielgrzymkę do Ziemi Świętej i zamiar ten
realizuje. Jeszcze na końcu czwartej opowieści okazuje się, że nawet nie wyruszył w drogę do Jerozolimy. A przecież
czujemy, że wędruje, pielgrzymuje, szukając w wydarzeniach woli Boga, dostrzegając w nich Jego miłość, zbliżając się ku
Temu, który go wezwał do swego przedziwnego światła (1 P 2,9). Potrzebne jest nam, może szczególnie dzisiaj, to proste
świadectwo i ta szczególna atmosfera odpoczynku w Bogu.
Na koniec trzeba powiedzieć i to, że do dziś nie znamy autora tej książki, kolejnej już z kręgu chrześcijaństwa
wschodniego, że nie są całkiem jasne losy jej tekstu, że jedni uważają ją za dzieło oryginalne, inni za ukryty pod tą postacią
wyrafinowany traktat o modlitwie. Jest zastanawiające, że to najbardziej znane dzieło duchowości rosyjskiej dopiero dziś,
gdy od kilku dziesiątków lat znane są tłumaczenia francuskie, angielskie, niemieckie, włoskie, trafia do rąk czytelnika
polskiego. Nie jest jednak całkiem nieznane, świadczy o tym motto zaczerpnięte z książki Salingera dwukrotnie wydanej w
serii "Nike" ("Czytelnik" 1966, 1981; w tłumaczeniu tym występuje inny tytuł: Droga pielgrzyma, podobnie jak w
Odwadze modlitwy metropolity A. Blooma, "W drodze", Poznań 1987, również tłumaczonej z angielskiego; wydania w
języku angielskim mają ten właśnie tytuł). Także "Wiadomości Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego"
opublikowały anonimowe tłumaczenie trzech pierwszych opowieści (Szczere opowiadania...), a fragment drugiej
opowieści przedstawił M. Paciuszkiewicz SJ w "Przeglądzie Powszechnym".
O doświadczeniu pielgrzyma i modlitwie Jezusowej znaleźć też można mniejsze lub większe wzmianki u wielu
znanych autorów: Karola Górskiego (Duchowość chrześcijańska, Wrocław 1978), L. Bouyera (Wprowadzenie do życia
duchowego, Warszawa 1982), L. Borosa (Doświadczenie Boga, Warszawa 1983), G. A. Maloneya (Tchnienie mistyki,
Warszawa 1984), T. Mertona (Modlitwa kontemplacyjna, Poznań 1986), M. Thuriana (O Eucharystii i modlitwie,
Warszawa 1987), a także u autorów wymienionych w przypisie 7 do pierwszej opowieści. Piękny tekst dotyczący modlitwy
nieustannej znaleźć też można u Romana Brandstaettera (Prorok Jonasz, Warszawa 1983, s. 13). Wszystkie te informacje
mogą jednak pozostać tylko ciekawostkami, jeśli nie dostrzegamy głębi wezwania tej niepozornej książeczki.
Można by na tym zakończyć, gdyby nie fakt, że także w przypadku Opowieści pielgrzyma sprawdza się
przysłowie: Habent sua fala libelli - książki mają swoje losy. Jakby nie wystarczały wspomniane już fakty, choćby tak
późnego dotarcia Opowieści do polskiego czytelnika i to, że zbiega się on akurat z obchodami tysiąclecia chrztu
Rusi, to jeszcze, przynajmniej zdaniem niektórych, istnieje problem dalszego ciągu książki. Chodzi tu o
opublikowane w Rosji dopiero w 1911 roku trzy dalsze opowieści, których tekst znaleziony został wśród papierów po
zmarłym w 1981 roku starcu Ambrożym z Optino. Przed ich opublikowaniem cztery pierwsze opowieści wydano już trzy-
lub nawet czterokrotnie, co sprawiło, ze książka znana była szeroko w całej Rosji. Interesujący jest więc fakt, że dopiero
wówczas i w dodatku po dłuższym chyba okresie od śmierci starca Ambrożego odnaleziono owe trzy dalsze opowieści,
różniące się językiem i formą od pierwszych czterech. Ważne jest, że od początku były one traktowane jako druga część
Opowieści pielgrzyma. Trzeba jeszcze dodać, że późniejsze, trzecie lub czwarte, jeszcze dziewiętnastowieczne wydania
części znanej dziś jako pierwsza zawierały dodatek zatytułowany Trzy klucze do skarbca modlitwy wewnętrznej,
obejmujący teksty patrystyczne związane z modlitwą Jezusową, wybrane przez późniejszego wydawcę Opowieści.
Wszystko to sprawiło, że zaczęły kształtować się różne tradycje wydawnicze. Według pierwszej z nich książka
zawiera jedynie cztery pierwsze opowieści, według drugiej są one uzupełnione o dodatek patrystyczny. Trzecia tradycja
łączy w jednym tomie pierwsze cztery opowieści z trzema odnalezionymi później, zwanymi też czasem "rozmowami" lub
"spotkaniami", a tradycja czwarta dołącza jeszcze wspomniany dodatek patrystyczny, umieszczając go po pierwszych
czterech opowieściach, a więc w jego pierwotnym miejscu, albo wreszcie po siedmiu opowieściach. W niniejszym wydaniu
idziemy za tradycją trzecią, bardziej "umiarkowaną", także dlatego, by nie tracić okazji wyrażenia zachęty do wydania w
Polsce Filokalii (czyli Dobrotolubija), bodaj w 1-2 tomowym wyborze, na wzór znanych od kilku dziesiątków lat wydań
niemieckich, francuskich, angielskich czy włoskich.
Tłumacz
Lublin, w marcu 1988 roku
NOTA TŁUMACZA
Przy tłumaczeniu książki zostały przyjęte następujące zasady:
Zgłoś jeśli naruszono regulamin