Camus Dżuma.doc

(1475 KB) Pobierz
Albert Camus

Albert Camus

 

Dżuma

 

Ciekawe wypadki, które są tematem tej kroniki, zaszły w 19 0 r. w Oranie. Według

powszechnego mniemania były one tu na swoim miejscu, wykraczały bowiem nieco

poza zwyczajność. W istocie, na pierwszy rzut oka Oran jest zwykłym miastem i

niczym więcej jak prefekturą francuską na wybrzeżu algierskim. Miasto, trzeba

przyznać, jest brzydkie. Wygląda spokojnie i dopiero po pewnym czasie można

zauwa-Syć, co je odróżnia od tylu innych miast handlowych pod wszystkimi

szerokościami. Jakże wyobrazić sobie na przykład miasto bez gołębi, bez drzew i

ogrodów, gdzie nie uderzają skrzydła i nie szeleszczą liście, miejsce nijakie,

jeśli już wyznać całą prawdę? Zmiany pór roku czyta się tylko w niebie. Wiosnę

oznajmia jedynie jakość powietrza lub koszyki kwiatów, które drobni sprzedawcy

przywożą z okolicy: wiosnę sprzedaje się na targach. W lecie słońce zapala zbyt

suche domy i pokrywa mury szarym popiołem; wówczas można żyć tylko w cieniu

zamkniętych okiennic. Jesienią natomiast potop błota. Pięknie bywa tylko zimą.

Na j dogodnie j można poznać miasto starając się dociec, jak się w nim pracuje,

jak kocha i jak umiera. W naszym _małym mieście, może za przyczyną klimatu

wszystko to robi się razem, z miną jednako szaleńczą i nieobecną. ^To znaczy, że

ludzie tu się nudzą i starają się nabrać przyzwyczajeń. Nasi współobywatele dużo

pracują, ale zawsze po to, by się wzbogacić. Interesują się przede wszystkim

handlem i zajmują się głównie, jak to sami nazywają, robieniem interesów.

Oczywiście mają również upodobania do prostych radości, lubią kobiety, kino i

kąpiele morskie. Bardzo jednak rozsądnie zachowują sobie te

przyjemności na sobotę wieczór i na niedzielę, usiłując w inne dni tygodnia

zarobić dużo pieniędzy. Wieczorem,, po wyjściu z biur, spotykają się o umówionej

godzinie w kawiarniach, przechadzają po tym samym bulwarze albo siadają na swych

balkonach. Pragnienia młodszych są gwałtowne i krótkie, a grzechy starszych nie

wykraczają poza związki amatorów kręgli, bankiety stowarzyszeń i zebrania, gdzie

gra się grubo w karty.

Można zapewne powiedzieć, że nie są to osobliwości naszego miasta i że, razem

wziąwszy, wszyscy nasi współcześni są tacy. Bez wątpienia, nic dziś bardziej

naturalnego niż ludzie pracujący od rana do wieczora, którzy potem przy kartach,

w kawiarni i na gadaniu tracą czas, jaki pozostał im do życia. Ale są miasta i

kraje, gdzie ludzie od czasu do czasu podejrzewają istnienie czegoś innego. Na

ogół nie zmienia to ich życia. Ale zaznali podejrzeń, a to zawsze jest wygrana.

|iNatomiast Oran Jest wyraźnie miastem bez podejrzeń, to znaczy miastem

całkowicie nowoczesnym, a zatem nie jest rzeczą konieczną określać dokładnie, w

jaki sposób kochają się u nas. Mężczyźni i kobiety albo łączą się pośpiesznie w

tym, co nazywa się aktem miłosnym, albo powoli przyzwyczajają się do siebie.

Między tymi krańcami często aie ma środka. To także nie jest oryginalne. W

Oranie, jak gdzie indziej, z braku czasu i zastanowienia trzeba kochać nie

wiedząc o tym.1L

Bardziej oryginalna w naszym mieście jest trudność, z jaką przychodzi tu

umierać. Trudność nie jest zresztą właściwym słowem i raczej należałoby mówić o

niewygodzie. Nigdy nie jest przyjemnie chorować, ale są miasta i kraje, które

podtrzymują nas w chorobie, miasta i kraje, gdzie można w pewien sposób popuścić

sobie cugli. Choremu trzeba łagodności, pragnie znaleźć Jakieś oparcie, to

naturalne. łW Oranie jednak klimat, waga załatwianych interesów, błaha

dekoracja, szybki zmierzch i jakość rozrywek - wszystko wymaga dobrego zdrowia.

Chory

czuje się tu bardzo samotny. Pomyślcie-więc o kimś» kto ma umrzeć w pułapce,

oddzielony od innych setkami ścian trzeszczących odJsar^_gdy_w tej samef chwili

cała ludność rozmawia przez telefoniub w kawiarniach o" wekslach, frachtach

morskich i" dyskontach. Zrozumiecie, jak nlewygoana'jeśt śmierć, nawet

nowoczesna, jeśli zjawi się niespodzianie w skwarnym mieście. |

Tycłfkilka uwag daje może wystarczające pojęcie o Oranie. Zresztą nie należy w

niczym przesadzać, Trzeba tylko podkreślić banalny wygląd miasta i życia. Czas

jednak mija tu łatwo, skoro tylko nabierze się przyzwyczajeń. Z chwilą gdy nasze

miasto zacznie sprzyjać przyzwyczajeniom, można powiedzieć, że już wszystko jest

dobrze. Pod tym względem życie na pewno nie jest zbyt pasjonujące. Ale

przynajmniej nie ma u nas nieporządku. JTotęż^nasza ludnosc^^^^^ ra, sympatyczna

i aktywna, zawsze buoziła w podróżnych rozsądny szacunek. To miasto, pozbawione

ma-Iowniczości, roślinności i duszy, w końcu staje się odpoczynkiem i człowiek

zapada tu wreszcie w sen. Należy jednak dodać, że zaszczepiono je w niezrównanym

pejzażu, pośrodku nagiego płaskowzgórza otoczonego świetlistymi dolinami nad

zatoką o doskonałym rysunku. Można tylko żałować, że miasto zbudowano tyłem do

tej zatoki, niepodobna więc dostrzec morza, którego zawsze trzeba szukać.

Wiedząc już te wszystko, przyznacie bez trudu, że nasi współobywatele nie mogli

spodziewać się wypadków, które zaszły na wiosnę owego roku; jak zrozumiemy

później, były"" one niejako pierwszymi oznakami w serii poważnych wydarzeń,

których kronikę zamierzamy tu spisać. Te fakty wydadzą się jednym naturalne,

innym, na odwrót, nieprawdopodobne. Ale kronikarz nie może się liczyć z tymi

sprzecznościami. Jego zadaniem jest stwierdzić: "To się zdarzyło", kiedy wie, że

rzecz zdarzyła się naprawdę, że wypełniła życie wszystkich i że są tysiące

świadków, którzy zważą w swym sercu prawdę tego, co on mówi.

'-ł Zresztą narrator, którego czytelnik pozna we właściwej chwili, nie miałby

najmniejszego prawa zabierać się do przedsięwzięcia tego rodzaju, gdyby

przypadek nie pozwolił mu zgromadzić pewnej liczby zeznań i gdyby siłą rzeczy

nie był wmieszany w to wszystko, co opowiedzieć zamierza. To właśnie upoważnia

go do dokonania pracy historyka. Rzecz jasna, ^ae historyk, nawet amator, ma

zawsze dokumenty. (Narrator tej opowieści ma więc swoje: przede wszystkim własne

świadectwo, następnie świadectwa innych, skoro dzięki swej roli musiał zebrać

zwierzenia wszystkich osób tej kroniki, na koniec teksty, które wpadły mu w

ręce. Zamierza czerpać z nich, gdy uzna to za stosowne, i użyć ich, jak mu się

spodoba. Zamierza również... Ale może już czas porzucić komentarze i przezorne

omówienia i przejść do samego opowiadania. Opis pierwszych dni wymaga pewnej

drobiazgowości.

Rankiem 16 kwietnia doktor Bernard Rieux wyszedł ze swego gaBmetu i pośrodku

podestu zawadził nogą o martwego szczura. Na razie odsunął zwierzę nie zwracając

na nie uwagi i zszedł ze schodów. Ale gdy znalazł się na ulicy, przyszło mu na

myśl, że ten szczur nie powinien 'był tam się znaleźć, i zawrócił, by zawiadomić

dozorcę. Widząc reakcję starego Michela, zrozumiał, jak bardzo jego odkrycie

było niezwykłe. Obecność tego martwego szczura wydała mu się tylko dziwna, gdy

dla dozorcy oznaczała skandal. Postawa dozorcy była zresztą stanowcza: nie ma

szczurów w, domu. Na próżno doktor zapewniał, że widział szczura na podeście

pierwszego piętra, nic nie mogło zachwiać przekonania Michela. Nie ma szczurów w

domu, ktoś musiał więc przynieść zwierzę z zewnątrz. Krótko mówiąc, to jakiś

kawał.

Tego samego wieczora, gdy Bernard, Rieux stojąc na korytarzu szukał kluczy,

zanim wszedł na schody, ujrzał, jak z ciemnej jego głębi wynurza się wielki

10

/szczur, o wilgotnej sierści, poruszający się niepewnym 'krokiem. Szczur

zatrzymał się, jak gdyby szukał równowagi, skierował ku doktorowi, zatrzymał

znowu, zakręcił w miejscu z nikłym piskiem i upadł wreszcie, wyrzucając krew na

wpół otwartymi wargami. Doktor przypatrywał mu się przez chwilę i poszedł do

siebie.

Nie myślał o szczurze. Ta wyrzucona krew skierowała go na powrót ku jego trosce.

Żona doktora, chora od roku, miała wyjechać nazajutrz do uzdrowiska w górach.

Zastał ją leżącą w ich pokoju, jak ją o to prosił. W ten sposób przygotowywała

stę do trudów podróży. Uśmróchnęła się.

- Czuję się bardzo dobrze - powiedziała. Doktor patrzył na twarz zwróconą ku

niemu w świetle lampy przy wezgłowiu. Dla Rieux ta twarz ^ trzydziestoletnia,

mimo śladów choroby, była wciąż twarzą młodości, może dzięki owemu uśmiechowi,

który górował nad resztą.

- Spij, jeśli możesz - powiedział. - Pielęgniarka przyjdzie o jedenastej i

zawiozę was na pociąg południowy.

Ucałował lekko wilgotne czoło. Uśmiech odprowadził go do drzwi.

Nazajutrz, J^kw^ętnifi^o ^godzinie ^osmgj^ ^dozorca zatrzymał-dektora w

przejściu, narzekając 'ha "kiepskich dowcipnisiów, którzy położyli trzy martwe,

szczury pośrodku korytarza. Pochwycono je widocznie w prymitywnie sklecone

pułapki, były bowiem całe zakrwawione. Dozorca pozostał pewien czas na progu

drzwi wejściowych trzymając szczury za łapy i spodziewając się, że winowajcy

zdradzą się jakimś nowym kawałem. Ale nic takiego się nie stało.

- O - powiedział Michel - już ja ich przychwycę!

Rieux, zaintrygowany, postanowił rozpocząć obchód od dzielnic znajdujących się

na krańcach miasta, gdzie mieszkali jego najbiedniejsi pacjenci. Śmieci wywożono

stąd znacznie później i auto, jadąc wzdłuż

11

prostych i zakurzonych uliczek, ocierało się o kubły na odpadki pozostawione na

skraju chodnika. Przejeżdżając tak jedną z ulic naliczył tuzin szczurów leżących

na resztkach jarzyn i brudnych szmatach.

Pierwszego chorego zastał w łóżku, w pokoju wychodzącym na ulicę, który służył

zarazem za sypialnię i jadalnię. Był to stary Hiszpan o twarzy twardej i

porytej. Miał przed sobą, na kołdrze, dwa garnki napełnione grochem. W chwili

gdy doktor wchodził, chory, na wpół wyprostowany w łóżku, opadł do tyłu usiłując

chwycić chropawy, astmatyczny oddech. Jego żona przyniosła miskę.

- Cóż, doktorze - powiedział podczas zastrzyku - wychodzą, widział pan?

- Tak - powiedziała kobieta - sąsiad znalazł

trzy.

-/ - Stary zacierał ręce.

'   - Wychodzą, widać je we wszystkich kubłach na '^ śmiecie, to głód!

"~ Rieux stwierdził potem bez trudu, że cała dzielnica

mówi o szczurach. Skończywszy wizyty wrócił do

domu.

- Na górze jest telegram do pana - powiedział Michel.

Doktor zapytał go, czy widział nowe szczury.

- Ach, nie - rzekł dozorca - stoję na czatach, pan rozumie. I te świnie nie mają

śmiałości.

Telegram oznajmiał przyjazd matki doktora nazajutrz. Miała zająć się domem syna

pod nieobecność chorej. Kiedy doktor wszedł do mieszkania, pielęgniarka już tam

była. Rieux ujrzał swoją żonę stojącą w kostiumie, twarz miała uróżowaną.

Uśmiechnął się do niej.

- Dobrze - powiedział - bardzo dobrze. W chwilę potem na dworcu umieszczał ją w

wagonie sypialnym. Oglądała przedział.

- Za kosztowne to dla nas, prawda?

- Tak trzeba - powiedział Rieux.

- Co to za historia ze szczurami?

12

- Nie wiem. To dziwne, ale minie.

Potem powiedział bardzo szybko, że ją przeprasza, że powinien był czuwać nad nią

i bardzo ją zaniedbał. Potrząsnęła głową, jakby dając mu znak, by przestał. Ale

on dodał:

- Wszystko pójdzie lepiej, kiedy wrócisz. Zaczniemy na nowo.

- Tak - powiedziała z błyszczącymi oczami - zaczniemy na nowo.

W chwilę potem odwróciła się do niego plecami i patrzyła przez okno. Na peronie

ludzie tłoczyli się i potrącali. Syczenie lokomotywy dochodziło aż do nich.

Zawołał żonę po imieniu i kiedy się odwróciła, zobaczył, że jej twarz jest

zalana łzami.

- Nie - powiedział łagodnie. Uśmiech wrócił pod łzami, nieco skrzywiony.

Odetchnęła głęboko:

- Idź, wszystko będzie dobrze. Przycisnął ją do siebie. I teraz na peronie, z

drugiej strony szyby, widział tylko jej uśmiech.

- Proszę cię - powiedział - uważaj na siebie.

Ale ona nie mogła go słyszeć.

Blisko wyjścia, na peronie dworca, Rieux potrącił pana Othona, sędziego

śledczego, który trzymał swego synka za rękę. Doktor zapytał go, czy wybiera się

w podróż. Długi i czarny pan Othon, którego wygląd przywodził na pamięć sylwetkę

światowca, jak to mawiało się dawniej, i karawaniarza zarazem, odparł głosem

uprzejmym, ale lakonicznie:

- Oczekuję małżonki, która pojechała złożyć wyrazy szacunku mojej rodzinie.

Lokomotywa gwizdnęła.

- Szczury... -- powiedział sędzia. Rieux pchnęło w stronę pociągu, ale zawrócił

ku wyjściu.

- Tak - rzekł - to głupstwo.

Z całej tej sceny zapamiętał tylko przechodzącego mężczyznę, który niósł pod

pachą skrzynkę pełną martwych szczurów.

13

Po południu tego samego dnia, gdy Rieux rozpoczynał. przyjęcia, zjawił się młody

człowiek, o którym powiedziano mu, że jest dziennikarzem i że był już rano.

Nazywał się''^aymond Ramberl/. Niski, w sportowym ubraniu, o szerokich

ramionach, twarzy zdecydowane], oczach jasnych i inteligentnych, robił wrażenie

człowieka, któremu życie służy. Przystąpił od razu do sprawy. Przeprowadzał

ankietę dla wielkiego dziennika paryskiego o warunkach życia Arabów i chciał się

poinformować o ich stanie sanitar-•)nym. Rieux powiedział mu, że nie jest z tym

dobrze. Ale zanim przystąpi do tematu, chciałby wiedzieć, czy dziennikarz może

napisać całą prawdę.

- Zapewne-rzekł tamten.

- Chodzi mi o to, czy może pan powiedzieć naJ" gorsze?

- Niezupełnie, muszę to przyznać. Ale przypuszczam, że taka ocena byłaby

nieuzasadniona.

Rieux powiedział spokojnie, że w istocie taka ocena byłaby nieuzasadniona, ale

zadając pytanie chciał tylko wiedzieć, czy Rambert może napasać wszystko, bez

żadnych ograniczeń.

- Tylko takie wypowiedzi uznaję. Nie będę więc panu pomagał wiadomościami, które

posiadam.

- To język Sanit-Justa - powiedział dziennikarz z uśmiechem, -«-ats-a"

Rieux odparł nie podnosząc głosu, że nic mu o tym nie wiadomo, ale że jest to

język człowieka zmęczonego światem, który czuje jednak sympatię dla bliźnich i

ze swej strony jest zdecydowany nie przystać na niesprawiedliwość i ustępstwa.

Rambert z szyją wciśniętą w ramiona patrzył na doktora.

- Zdaje się, że pana rozumiem - rzekł wreszcie wstając.

Doktor odprowadził go do drzwi.

- Dziękuję panu, że patrzy pan na to w ten sposób. Ramibert był trochę

zniecierpliwiony.

14

- Tak - powiedział - rozumiem, przepraszam, że panu przeszkodziłem.

Doktor uścisnął mu rękę i powiedział, że można by napisać ciekawy reportaż o

ilości martwych szczurów, jakie znajdują się teraz w mieście.

- O - zawołał Rambert - to mnie interesuje! O siedemnastej, kiedy doktor znów

szedł do pacjentów, spotkał na schodach mężczyznę młodego jeszcze, o ciężkiej

sylwetce, o twarzy masywnej i porytej, zamkniętej szerokimi brwiami. Widywał go

niekiedy u hiszpańskich tancerzy, 'kt&rzy mieszkali na ostatnim piętrze w jego

kamienicy, j^ean Tarrou pilnie pałał papierosa, przyglądając się ostatnim

.konwulsjom szczura, który zdychał u jego stóp na stopniu schodów. Spojrzał na

doktora spokojnie i przenikliwie szarymi oczami, przywitał go i dodał, że

pojawienie się szczurów to rzecz ciekawa.

- Tak - rzekł Rieux - ale to w końcu drażni.

- W pewnym sensie, doktorze, tylko w pewnym sensie. Nigdy nie widzieliśmy nic

podobnego, ot i wszystko. Ale uważam, że to ciekawe, tak, na pewno ciekawe.

Tarrou przeciągnął ręką po włosach, by odrzucić je do tyłu, spojrzał znów na

szczura, nieruchomego teraz, potem uśmiechnął się do Rieux.

- Tak czy inaczej, doktorze, to przede wszystkim sprawa dozorcy.

Doktor napotkał właśnie dozorcę przed domem;

stał wsparty o ścianę obok wejścia, z wyrazem zmęczenia na czerwonej zazwyczaj

twarzy.

- Tak, wiem - rzekł stary Michel do Rieux, 'który oznajmił mu o nowym odkryciu.

- Teraz znajduje się je po dwa lub trzy. Ale to samo jest w innych domach.

Wydawał się przygnębiony i zatroskany. Machinalnym ruchem, pocierał sobie szyję.

Rieux zapytał go, jak się miewa. Dozorca nie może oczywiście powiedzieć, że źle.

Tylko że czuje się nieswój. Jego zdaniem

15

nie jest to cierpienie fizyczne. Te szczury mu dogodziły i wszystko pójdzie

lepiej, gdy znikną.

Ale następnego dnia rano, ISkwietnia^ doktor. który przywiózł swoją matkę z

dworca, zastał Michela z miną jeszcze bardziej zgnębioną; na schodach, od

piwnicy po strych, znalazł z dziesięć szczurów. W są-Jsiednich domach kubły na

śmiecie były ich pełne. [Matka doktora przyjęła wiadomość bez zdziwienia.

- Takie rzeczy się zdarzają. ^ Była to mała kobieta o włosach przyprószonych

srebrem, o oczach czarnych i łagodnych.

- Jestem szczęśliwa, że cię widzę, Bernard - mówiła. - Szczury są tu bezsilne.

Rieux przyznał jej rację; to prawda, z nią wszystko wydawało się łatwe.

Zatelefonował jednak do znajomego dyrektora miejskiej służby odszczurzania. Czy

dyrektor słyszał o szczurach, które wychodzą w wielkich ilościach, by umierać na

wolnym powietrzu? ,Metgiier,. ^dyrektor, słyszał o tym, a nawet w jego

TTrżędzie, znajdującym się niedaleko od bulwarów, znaleziono jakie pięćdziesiąt.

Zadaje sobie jednak pytanie, czy to sprawa poważna. Rieux nie wie, ale myśli, że

służba odszczurzania powinna się tym zająć.

- Tak - rzekł Mercier - jeśli otrzyma odpowiednie rozporządzenie. Jeśli sądzisz,

że to warte zachodu, /spróbuję się o nie postarać.

- Zawsze to warte zachodu - powiedział Rieux. Posługaczka doktora powiedziała

mu, że w wielkiej fabryce, gdzie pracuje jej mąż, zebrano kilkaset szczurów.

^W każdym razie mniej więcej w tym właśnie czasie nasi współobywatele zaczęli

się niepokoić. Począwszy bowiem od osiemnastego fabryki i składy wyrzucały setki

trupów szczurzych. W pewnych wypadkach musiano dobijać zwierzęta, których agonia

trwała zbyt długo. Ale od peryferii, aż do centrum miasta, wszędzie, którędy

tylko przechodził doktor Rieux, wszędzie, gdzie gromadzili się nasi współoby-

16

watele, szczury leżały stosami w kubłach na śmiecie albo długimi szeregami w

rynsztokach. Od tego dnia sprawą zajęła się prasa wieczorna; zapytywała, czy

zarząd miejski zamierza działać i jakie pilne środki ma na uwadze, by uchronić

obywateli od tego odrażającego najazdu. Zarząd miejski nic nie zamierzył i nic

nie miał na uwadze, ale zaczął od tego, że zebrał się na posiedzenie, aby się

zastanowić. Polecono służbie odszczurzania zbierać martwe szczury co dzień o

świcie. Potem dwa wozy służbowe miały odwozić zwierzęta do zakładu oczyszczania

miasta, by je spalić.

Jednakże w następnych dniach sytuacja się. ^ogor-, sż^Ia~Liczba

znalezionyćli~gryżoni wciąż rfi^s. i każdego ranka plon stawał się bardziej

obfityJ(Czwartego dnia szczury zaczęły wychodzić, by umierać gromadnie.

Wynurzały się długimi chwiejnymi szeregami, by zakołysać się w świetle, zakręcić

w miejscu i skonać w pobliżu ludzi. Nocą na korytarzach i uliczkach słychać było

wyraźnie ich nikły pisk agonii. Rankiem na przedmieściach znajdowano je leżące w

rynsztokach, z plamką krwi na spiczastym ryjku, jedne wzdęte i gnijące, inne

sztywne, z wyprostowanymi jeszcze wąsami. Nawet w mieście, na podestach schodów

i podwórzach, trafiało się ich po kilka. Przychodziły też umierać samotnie do

sal administracji^ na dziedzińce szkolne, niekiedy na tarasy kawiarń. Nasi

zdumieni współobywatele natykali się a^a nie w najbardziej uczęszczanych

miejscach miastaJ Trafiały się na placu d'Armes, na bulwarach, mf promenadzie

Front-de-Mer. Miasto oczyszczano o świcie z martwych zwierząt, lecz w ciągu dnia

pojawiały się nowe, i to coraz liczniejsze. Zdarzało się również, że niejeden

nocny przechodzień nagle wyczuwał pod stopą elastyczne ciało świeżego jeszcze

trupa. Rzekłbyś, że nawet ziemia, na której znajdowały się nasze domy,

oczyszczała swe soki, wy rzucała-.na powierzchnię czyraki i ropę, dotychczas

aiźera^ce JąSspd wewnątrz. iTWyobraźcie sobie tylkjt^ zdumienia n^zego

2-Dżuma                17  f             . (

małego miasta, tak spokojnego dotąd; w kilka dni doznało wstrząsu, niby zdrowy

człowiąk, w którym kcążąca powoli krew nagle się wzburzg^^

Sprawy posunęły się tak daleko, że agencja Infdok (informacje, dokumentacja,

wszelkie informacje na

•każdy temat) ogłosiła w swoim komunikacie radiowym (bezpłatne informacje), iż

tylko w jednym dniu, ^r zebrano, j, opalono J)231 szczurów. (Ta cyfra, która

nadawała jasny sens codziennemu widowisku, jakie miasto miało przed oczami,

wzmogła zamęt. Dotychczas narzekano jedynie na zjawisko nieco odrażające. Teraz

zauważono, że to zjawisko, którego rozległości nie można było określić ani

pochodzenia wykryć, miało w sobie coś groźnego. Tylko stary astmatyczny Hiszpan

zacierał nadal ręce i powtarzał ze starczą radością: "Wychodzą, wychodzą."

Tymczasem 28 kwietnia Infdok ogłosiła, że zebrano

•L080^ szczurów i lęk w mieście dosięgną! szczytu. Żą-4ano ^radykalnych środków,

oskarżano władze, a ci, co mieli domy nad brzegiem morza, mówili już o tym, by

się tam schronić. Ale nazajutrz agencja doniosła, że zjawisko ustało gwałtownie

i że służba odszczurza-nia zebrała nieznaczną tylko ilość martwych szczurów.

Miasto odetchnęło.

Jednakże tego samego dnia, w południe, doktor Rieux, zatrzymując swoje auto

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin