Gibson William - Johnny Mnemonic.txt

(36 KB) Pobierz
William Gibson - Johnny Mnemonic


Obrzyna schowa�em do torby Adidasa i ob�o�y�em czterema parami tenisowych skarpet. To nie m�j styl, ale tak to sobie w�a�nie zaplanowa�em: je�li my�l�, �e jeste� techniczny, id� w prymityw. A ja jestem ch�opakiem wyj�tkowo technicznym. Dlatego postanowi�em zagra� tak prymitywnie, jak to tylko mo�liwe. Ale �eby w dzisiejszych czasach aspirowa� do prymitywu, trzeba niez�ej techniki. Musia�em wytoczy� na obrabiarce obie mosi�ne �uski, dwunastki, a potem w�asnor�cznie je za�adowa�; musia�em wygrzeba� star� mikrofisz� z instrukcjami r�cznego przygotowywania naboi; musia�em zbudowa� pras�, �eby umie�ci� sp�onki. Wszystko to wymaga�o sprytu. Ale wiedzia�em, �e b�dzie dzia�a�.
Spotkanie mia�em um�wione w "Drome" o 23.00, ale przejecha�em metrem trzy przystanki za najbli�sz� stacj� i wr�ci�em pieszo. Bezb��dna procedura.
Sprawdzi�em siebie w niklowanej �ciance budki z kaw�: podstawowy typ kaukaski, ostre rysy, czupryna ciemnych, sztywnych w�os�w. Dziewczyny "Pod No�em" szala�y za Sony Mao i trudno by�o je powstrzyma�, �eby nie doda�y mi jakich� mongolskich fa�d. Wszystko to raczej nie oszuka Ralfiego Bu�ki, ale mo�e przynajmniej doprowadzi mnie bli�ej jego stolika.
"Drome" to pojedyncza w�ska salka z barem pod jedn� �cian� i stolikami pod drug�. Pe�no tu alfons�w, paser�w i wszelkiej ma�ci handlarzy. Przy drzwiach sta�y dzisiaj Magnetyczne Psie Siostry i wcale nie podoba�a mi si� my�l, �e gdyby co� si� nie uda�o, b�d� musia� si� przez nie przebi�. Mia�y po dwa metry wzrostu i by�y chude jak charty; jedna czarna, druga bia�a, ale poza tym by�y tak podobne, jak to tylko mo�liwe dzi�ki chirurgii plastycznej. �y�y ze sob� od lat, a w b�jce lepiej na nie nie trafia�. Nie wiem, kt�ra pocz�tkowo by�a facetem.
Ralfi siedzia� tam, gdzie zwykle. By� mi winien kup� forsy. Mia�em zadekowane w g�owie w trybie idioty/m�drca par�set megabajt�w informacji, do kt�rej nie mia�em �wiadomego dost�pu. Ralfi j� tam zostawi�. Ale nie zg�osi� si� po ni�. Tylko Ralfi m�g� odzyska� te dane przy pomocy has�a, kt�re sam wymy�li�. W og�le nie jestem tani, ale ceny za wyd�u�one sk�adowanie si�gaj� warto�ci astronomicznych. A Ralfi jest bardzo sk�py.
Potem us�ysza�em, �e Ralfi Bu�ka chce zawrze� na mnie kontrakt. W�a�nie dlatego zorganizowa�em to spotkanie w "Drome". Um�wi�em si� z nim jako Edward Bax, nieoficjalny importer, ostatnio z Rio i Pekinu.
"Drome" cuchn�o biznesem, metalicznym aromatem nerwowego napi�cia. Rozproszeni w t�umie mi�niacy pr�yli do siebie kluczowe cz�ci cia�a i pr�bowali zimnych u�mieszk�w. Niekt�rzy tak gin�li pod g�rami mi�niowych przeszczep�w, �e ich sylwetki straci�y ju� ludzkie cechy.
Przepraszam bardzo. Przepraszam, koledzy. To tylko ja, Eddie Bax, Szybki Eddie Importer, z profesjonalnie nie rzucaj�c� si� w oczy sportow� torb�. Prosz�, nie zwracajcie uwagi na to rozci�cie, szerokie tylko na tyle, �eby wesz�a tam moja prawa d�o�. 
Ralfi nie by� sam. Obok siedzia�o osiemdziesi�t kilo kalifornijskiego blond mi�cha z wypisanymi na ca�ym ciele sztukami walki.
Szybki Eddie Bax usiad� naprzeciwko, zanim mi�cho zd��y� unie�� r�ce ze sto�u.
- Masz czarny pas? - spyta�em z zaciekawieniem.
Kiwn�� g�ow�. B��kitne oczy odruchowo przebiega�y lini� skanu mi�dzy moimi oczami a d�o�mi. 
- Ja te� - oznajmi�em. - Mam go tu w torbie. - Wsun��em r�k� w rozci�cie i przerzuci�em bezpiecznik. - Podw�jna dwunastka ze spi�tymi cynglami.
- To spluwa - wyja�ni� Ralfi, opieraj�c d�o� o napi�t� pier� ch�opaka, odzian� w b��kitny nylon. - Johnny ma w torbie antyczn� bro� paln�. 
To tyle, je�li chodzi o Eddiego Baxa.
Przypuszczam, �e zawsze by� Ralfim Jako� Tam albo Inaczej, ale przezwisko zawdzi�cza� odrobinie pr�no�ci. Zbudowany jak przejrza�a gruszka, od dwudziestu lat nosi� s�awn� kiedy� twarz Christiana White'a. Christian White, Bia�y Chrze�cijanin z Aryjskiej Grupy Raggae, Sony Mao dla swego pokolenia, niezr�wnany mistrz wy�cigowego rocka. Jestem kopalni� takich drobnych ciekawostek.
Christian White: klasyczna twarz popu, ostre rysy, rze�bione ko�ci policzkowe. W jednym �wietle anielska, w innym przystojnie zdeprawowana. Ale za t� twarz� �y�y ma�e, czarne oczka Ralfiego, zimne i wyrachowane. 
- Prosz� ci� - powiedzia�. - Porozmawiajmy jak ludzie interesu.
Jego g�os odznacza� si� budz�c� groz�, lepk� szczero�ci�, a k�ciki ust zawsze mia� wilgotne.
- Ten oto Lewis... - skin�� g�ow� na mi�niaka - ...to tylko mi�so. - Lewis przyj�� to oboj�tnie. Wygl�da�, jakby kto� go zbudowa� z zestawu do samodzielnego monta�u. - Ty nie jeste� mi�sem, Johnny.
- Ale� jestem, Ralfi. Kawa�kiem mi�sa wypchanym implantami, w kt�rych mo�esz chowa� swoje brudy, kiedy sam wychodzisz poszuka� kogo�, kto by mnie zabi�. Z mojego ko�ca tej torby, Ralfi, wydaje si�, �e powiniene� co� wyt�umaczy�.
- To ta ostatnia porcja towaru, Johnny. - Westchn�� g��boko. - Jako handlowiec...
- Paser - poprawi�em.
- Jako handlowiec, staram si� zwykle zachowywa� daleko id�c� ostro�no�� w kwestii pochodzenia towaru.
- Kupujesz tylko od tych, kt�rzy kradn� to, co najlepsze. Rozumiem. - Westchn�� znowu.
- Staram si� - podj�� - nie kupowa� od g�upc�w. Tym razem, obawiam si�, to w�a�nie zrobi�em.
Trzecie westchnienie by�o sygna�em dla Lewisa, �eby w��czy� blokad� neuraln�, przyklejon� ta�m� pod blatem po mojej stronie.
Wszystko, co mi jeszcze pozosta�o, w�o�y�em w pr�b� zgi�cia wskazuj�cego palca prawej r�ki, ale mia�em wra�enie, �e nie jestem ju� do niego pod��czony. Czu�em metal strzelby i piankow� ta�m�, kt�r� owin��em kr�tk� kolb�, ale r�ce by�y jak zimny wosk, daleki i bezw�adny. Mia�em nadziej�, �e Lewis to prawdziwe mi�cho, dostatecznie g�upi, �eby si�gn�� po torb� i szarpn�� za m�j sztywny palec... Ale nic z tego.
- Martwili�my si� o ciebie, Johnny. Bardzo si� martwili�my. Widzisz, to, co tam masz, jest w�asno�ci� Yakuza. Jaki� dure� im to zabra�. Martwy dure�.
Lewis zachichota�.
Wszystko wtedy nabra�o sensu. Paskudnego sensu, jak worki mokrego piasku spadaj�ce mi na g�ow�. Zabijanie nie by�o w stylu Ralfiego. Nawet Lewis nie by� w stylu Ralfiego. Ale wpakowa� si� mi�dzy Syn�w Neonowej Chryzantemy a co�, co do nich nale�a�o... a raczej ich towar, kt�ry nale�a� do kogo� innego. Ralfi, naturalnie, m�g� wypowiedzie� has�o i wprowadzi� mnie w tryb idioty/m�drca, a ja wyplu�bym ich gor�cy program, nie pami�taj�c ani �wiartki. Takiemu paserowi jak Ralfi zwykle to wystarcza�o. Ale nie wystarczy to Yakuza. Przede wszystkim Yakuza z pewno�ci� s�yszeli o M�twach i woleli si� nie martwi�, �e jedna z nich wyci�gnie mi z g�owy te niewyra�ne, ale trwa�e �lady, pozostawione przez ich program. Sam niewiele o M�twach wiedzia�em, ale dochodzi�y do mnie r�ne historie, kt�rych nigdy nie powtarza�em swoim klientom. Nie, Yakuza by si� to nie spodoba�o; za bardzo przypomina�o dowody. Nie dotarliby na sam szczyt, tam gdzie s� teraz, pozostawiaj�c jakiekolwiek dowody. Zw�aszcza �ywe.
Lewis u�miecha� si�. Przypuszczam, �e wyobra�a� sobie punkt tu� za moim czo�em i to, jak m�g�by tam dotrze� w mo�liwie bolesny dla mnie spos�b.
- Cze�� - odezwa� si� cichy g�os kobiecy gdzie� zza mojego prawego ramienia. - Widz�, ch�opcy, �e nie za dobrze si� bawicie. 
- Spadaj, dziwko - rzuci� Lewis. Opalona twarz znieruchomia�a.
Ralfi patrzy� t�po.
- U�miechnijcie si�. Chcecie kupi� troch� czystego �niegu? - Odsun�a krzes�o i usiad�a szybko, zanim kt�ry� z nich zdo�a� jej przeszkodzi�. Znalaz�a si� na samej granicy mojego pola widzenia: szczup�a dziewczyna w lustrzanych okularach, ciemne, kr�tko �ci�te w�osy. Mia�a na sobie rozpi�t� czarn� sk�r�, a pod ni� koszulk� w uko�ne czarne i czerwone pasy. - Osiem kawa�k�w za gram.
Lewis prychn�� zirytowany i spr�bowa� zrzuci� j� z krzes�a. Jako� jej nie dotkn��, a ona ruszy�a d�oni� i tak jakby musn�a jego nadgarstek. Jasna krew trysn�a na st�. Zaciska� przegub, a� zbiela�y mu kostki, a krew s�czy�a si� spomi�dzy palc�w.
Ale przecie� r�ce mia�a puste.
B�dzie mu potrzebny spinacz �ci�gna. Wsta� ostro�nie, nie dbaj�c o to, �eby najpierw odsun�� krzes�o. Przewr�ci�o si�, a on bez jednego s�owa wyszed� poza pole mojego widzenia.
- Powinien znale�� lekarza, �eby mu to obejrza� - powiedzia�a. - Paskudne rozci�cie. 
- Nie masz poj�cia - odezwa� si� Ralfi bardzo nagle zm�czonym g�osem - w jak g��bokie g�wno w�a�nie wdepn�a�.
- Powa�nie? Tajemnica? Podniecaj� mnie tajemnice. Na przyk�ad: dlaczego tw�j przyjaciel jest taki cichy. Zamro�ony czy co? Albo do czego to s�u�y? - Pokaza�a ma�y sterownik, kt�ry jako� odebra�a Lewisowi.
Ralfi wygl�da�, jakby nagle zrobi�o mu si� niedobrze.- Mo�e... no... mo�e wzi�aby� �wier� miliona za oddanie mi tej zabawki i wyj�cie na spacer?
Jego t�usta d�o� zacz�a g�adzi� blad�, szczup�� twarz.
- Wzi�abym raczej... - Pstrykn�a palcami, a sterownik zakr�ci� si� i zamigota�. - Prac�. Robot�. Tw�j ch�opta� zrani� sobie r�k�. Ale �wiartka wystarczy na zaliczk�.
Ralfi g�o�no wypu�ci� z p�uc powietrze i wybuchn�� �miechem. Ods�oni� przy tym z�by, kt�re nie dor�wnywa�y standardom Christiana White'a. A potem ona wy��czy�a blokad�.
- Dwa miliony - powiedzia�em.
- Lubi� takich - stwierdzi�a ze �miechem. - Co jest w tej torbie?
- Spluwa.
- Prymitywne. - To m�g� by� komplement. Ralfi milcza�.
- Nazywam si� Milion. Molly Milion. Chcesz st�d wyj��, szefie? Ludzie zaczynaj� si� gapi�.
Wsta�a. Mia�a sk�rzane d�insy koloru zakrzep�ej krwi. A ja po raz pierwszy zauwa�y�em, �e te jej lustrzane okulary by�y chirurgicznymi wszczepami. Srebro wyrasta�o g�adko z wysokich ko�ci policzkowych i zamyka�o oczy w oczodo�ach. I zobaczy�em w nich bli�niacze odbicia mojej nowej twarzy.
- Jestem Johnny - przedstawi�em si�. - We�miemy ze sob� pana Bu�k�.
By� na zewn�trz. Czeka�. Wygl�da� jak typowy technik na turystycznej wyprawie, w plastykowych sanda�ach i idiotycznej hawajskiej koszuli z nadrukiem powi�kszenia najpopularniejszego mikroprocesora jego firmy. Tacy go�cie zwykle upijaj� si� sake w barach podaj�cych ry�owe ciasteczka z wodorostami, �piewaj� hymn swojej korporacji i p�acz�, a barmanowi b...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin