Zahn Timothy - Zdobywcy 01 - Duma zdobywców.rtf

(704 KB) Pobierz

Timothy Zahn

 

Duma Zdobywców

 

Tom 1 trylogii ZDOBYWCY

 

Przekład Marek Rudnik

 


Byli tam, dokładnie w miejscu, które wcześniej wskazał tachionowy czujnik z Dorcas. Cztery statki, matowo odbijające światło gwiazd głębokiego kosmosu, a jednocześnie jaśniejące promieniowaniem cieplnym, skumulowanym za sprawą energii zerowej. Były niewielkie, zapewne rozmiarów tych klasy Procoyon, mlecznobiałe, złożone z połączonych krawędziami heksagonalnych płaszczyzn różnych rozmiarów.

Obcy jak cholera.

- Skaning dokonany, komandorze - doniósł podekscytowany oficer z sekcji czujników „Jutlanda”. - Nie zarejestrowano obecności innych statków.

- Zrozumiałem - rzekł komodor Trev Dyami, rozluźniając mięśnie pod ciasno opinającym ciało kombinezonem. Obserwując centralny ekran pozwolił sobie na lekki uśmiech. Statki obcych. Pierwszy od ćwierćwiecza kontakt z rasą samodzielnie odbywającą podróże międzygwiezdne.

I to właśnie on go nawiąże. W wiadomościach pojawi się nazwisko Treva Dyamiego i nazwa „Jutlanda”, a może nawet znajdą swoje miejsce w historii Federacji Międzygwiezdnej.

Doprawdy, ma wyjątkowe szczęście.

Odwrócił się w stronę sekcji czujników, w pełni świadom, że wszystko co zrobi i powie od tej chwili, może znaleźć się w historycznych przekazach.

- Proszę o ocenę zagrożenia.

- W przedziale od jednej do czterech dziesiątych - oświadczył oficer taktyczny. - Nie znalazłem śladów luków dla myśliwców ani żadnych wyrzutni rakietowych.

- Ale dysponują laserami, komandorze - wtrącił drugi z oficerów taktycznych. - Wykryliśmy systemy kumulacji optycznej w dziobowej części każdego ze statków.

- Wystarczająco silne, żeby mogły stanowić broń? - zapytał jeden z stojących obok Dyamiego oficerów operacyjnych.

- Trudno powiedzieć. Same urządzenia nie są duże, ale ich wielkość nie stanowi podstawy do wyciągnięcia rozsądnych wniosków.

- A co z emisją energii? - włączył się dowódca.

- Nie wiem - odparł powoli specjalista z sekcji czujników. - Nic nie odbieram.

- Nic?

- Nic, co mógłbym określić.

Dyami wymienił spojrzenia z zastępcą.

- Okablowanie nadprzewodnikowe - zaryzykował oficer. - Albo po prostu świetnie izolowane.

- Rzeczywiście oba warianty są możliwe - zgodził się komodor.

Przeniósł wzrok z powrotem na nieruchome kształty widniejące na głównym ekranie. Rasa potrafiąca nie tylko odbywać podróże międzygwiezdne, ale dysponująca technologią może nawet bardziej zaawansowaną niż ludzka. Z każdą chwilą rosło historyczne znaczenie tego spotkania.

Adiutant odchrząknął głośno.

- Czy zamierza pan nawiązać łączność?

- Zrobimy to, nie ma sensu dalej tak się sobie przyglądać - oświadczył sucho Dyami, jednocześnie zerkając na tablicę operacyjną.

Pozostałe siedem statków wchodzących w skład konwoju utrzymywało określony przez niego szyk bojowy, a ich załogi pozostawały w pełnej gotowości. Dwie jednostki obserwacyjne także zajęły swe pozycje daleko z tyłu, gdzie były zupełnie bezpieczne, na wypadek gdyby spotkanie zatraciło pokojowy charakter. Myśliwce obronne „Jutlanda” zostały umieszczone w wyrzutniach, w każdej chwili przygotowane do podjęcia walki.

Wszystko było gotowe... więc nadszedł czas tworzyć historię.

- Poruczniku Adigun, proszę przygotować się do nadania pakietu informacji przygotowanych na wypadek pierwszego kontaktu - polecił komodor oficerowi łączności. - I niech pan powiadomi wszystkie nasze jednostki, co robimy.

 

- Sygnał z „Jutlanda”, kapitanie - zameldował miczman Hauver z sekcji łączności na mostku „Kinshasy”. - Przygotowują się do nawiązania kontaktu z naszymi dziwolągami.

Komandor Pheylan Cavanagh kiwnął tylko głową, skupiony na obserwowaniu statków składających się z połączonych sześciokątów.

- Jak długo to potrwa?

- Pierwszy sygnał to kilka, kilkanaście minut - odrzekł Hauver. - Przesłanie kompletnego pakietu informacji może jednak zająć nawet tydzień. Nie licząc czasu, jaki trzeba dać tamtym na ich zrozumienie.

- Miejmy nadzieję, że nie różnią się od nas na tyle, żeby nie zdołali tego pojąć - mruknął komandor.

- Matematyka powinna być uniwersalna.

- Ale to wcale nie takie oczywiste. Mayers, masz coś więcej o samych statkach?

- Nie - dyżurny sekcji czujników pokręcił głową. - I mówiąc szczerze wcale mi się to nie podoba. Już sześciokrotnie próbowałem zanalizować spektrum podczerwieni - bez rezultatu. Te kadłuby są zrobione z czegoś, o czym komputer nie ma pojęcia, albo obcy w jakiś specyficzny sposób zakłócają emisję.

- Może po prostu są nieśmiali - podsunął Rico. - A co z kumulatorami optycznymi?

- O nich też nie wiemy zupełnie nic - odpowiedział Meyers. - To mogą być równie dobrze półkilowatowe lasery komunikacyjne, jak i półgigawatowa śmiertelna broń. Bez odczytów emisji energii nie da się niczego stwierdzić.

- Ta sprawa niepokoi mnie bardziej niż kadłuby - zwrócił się Rico do Pheylana, a na jego ciemnej twarzy rysowała się troska. - Umieszczenie tak potężnych osłon na liniach energetycznych sugeruje, że starają się coś ukryć.

- Może po prostu ich systemy są tak wydajne - podsunął Meyers.

- Tak - mruknął Rico. - Może.

- Zaczyna się - zameldował Hauver. - „Jutland” wysłał wstępny sygnał. Dostali odpowiedź... Niewyraźna, ale jest. - Nachylił się nad konsolą. - Dziwna częstotliwość. Muszą używać zupełnie innego sprzętu niż nasz.

- Załatwimy ci wycieczkę do ich sekcji łączności, kiedy zakończą się te podchody - zapewnił Pheylan.

- Miejmy nadzieję, że nie będzie z tym problemu. Dobra, zaczęli nadawać.

- Prowadzący zmienił pozycję - zauważył Meyers. - Odchylił się o kilka stopni w prawo...

Nagle bez jakiegokolwiek ostrzeżenia z najbliższego im statku obcych wystrzeliła podwójna wiązka światła, przecinając dziób „Jutlanda”. Światło uległo rozproszeniu na poszyciu, które pod jego wpływem zaczęło odparowywać...

Sygnały alarmowe na „Kinshasie” zaryczały, obwieszczając alarm bojowy.

- Do wszystkich jednostek! - Z głośników dobiegł głos komodora Dyamiego. - Zostaliśmy zaatakowani. „Kinshasa”, „Badger”, zająć pozycje oskrzydlające. Reszta statków pozostaje na swoich miejscach. Ogień - gamma sześć.

- Potwierdź, Hauver - rozkazał Pheylan, z niedowierzaniem patrząc na ekran. Obcy otworzyli ogień. Nie sprowokowani, nie zagrożeni, tak po prostu nagle zaczęli strzelać. - Chen Ki, skieruj statek na flankę. Przygotować wyrzutnie sterburtowe do odpalenia rakiet.

- Jaki system namierzania? - zapytał Rico, a jego palce sprawnie wędrowały po konsoli taktycznej. - Czujniki zbliżeniowe czy na radar?

- Namierzanie cieplne - zadecydował dowódca akurat w momencie, gdy przyspieszenie wcisnęło go w fotel. - „Kinshasa” ruszyła na wyznaczoną pozycję.

- Jesteśmy zbyt blisko innych jednostek - zaprotestował Rico. - Możemy trafić któregoś z naszych, zamiast tamtych.

- Musimy oddalić się na tyle, żeby tego uniknąć - powiedział dowódca, zerkając na tablicę taktyczną. - Chodzi o to, że ich statki emitują podczerwień. Przy tak dziwnym kształcie inne rodzaje namierzania mogą być nieskuteczne.

- „Jutland” wystrzelił pociski - zameldował Meyers, nie odrywając wzroku od swojego ekranu. - Naprowadzają je radarem...

Nagle główny ekran rozjarzył się, kiedy równocześnie wszystkie cztery obce jednostki otworzyły ogień.

- Wszystkie strzelają! - wrzasnął Meyers zagłuszając na moment przenikliwy dźwięk sygnalizujący, że statek został trafiony. - Uszkodzenia kadłuba we wszystkich sektorach na sterburcie...

- Co z pociskami „Jutlanda”?

- Żadnych eksplozji - odkrzyknął Meyers. Obraz na głównym ekranie zamigotał i zgasł. Po chwili jednak pojawił się, gdy zapasowe czujniki przejęły funkcje zniszczonych.

- Może po prostu zawiodły zapalniki - wyraził przypuszczenie Pheylan, walcząc z paraliżującym go strachem.

Metal pękał od wysokich temperatur, kiedy niezwykle silne lasery obcych niszczyły kolejne warstwy poszycia... Z pełnych paniki okrzyków dobiegających z głośników można było zorientować się, że pozostałe statki sił Obrońców Pokoju mają równie poważne kłopoty. W mgnieniu oka ich dowódcy utracili kontrolę nad sytuacją, tocząc walkę jedynie o przetrwanie. I przegrywali.

- Uzbrój pociski naprowadzane na termikę, Rico. I natychmiast je odpalaj.

- Tak jest. Pierwsza salwa poszła...

Rozległ się dźwięk przypominający stłumiony odgłos grzmotu i „Kinshasa” zakołysała się pod nogami Pheylana.

- Przedwczesna detonacja! - krzyknął Meyers i poprzez trzask pękającego metalu dowódca usłyszał w jego głosie strach. - Spójność kadłuba utracona w drugiej, trzeciej i czwartej sekcji przedniej sterburty i drugiej rufowej.

- Nie funkcjonuje system samonaprawy pęknięć - meldował drżącym głosem Rico. - Zbyt wysoka temperatura. Sekcje druga i czwarta ewakuują się... Trzeciej się nie udało.

Pheylan zacisnął zęby. W tamtym przedziale służbę pełniło dziesięciu ludzi. Dziesięć osób, które już nie żyją.

- Chen Ki, wpraw nas w ruch... obojętne w którą stronę - polecił sternikowi. Jeśli nie uda się szybko ciągnąć ognia od wystrzelonych kapsuł, do pierwszej dziesiątki ofiar lada moment dołączą następne. - Niech wszyscy oficerowi pokładowi ze sterburty wycofają swoich ludzi do centrum.

- Tak jest.

- Statek nie wytrzyma już długo, dowódco - rzekł ponuro Rico. Pheylan w milczeniu pokiwał głową, przenosząc wzrok na tablicę informującą o stanie jednostki. Rico miał rację. Z połową systemów uszkodzonych lub zamienionych w parę statek miał przed sobą zaledwie kilka minut życia. Ale zanim zginie, może będzie miał dość czasu na odpalenie ostatniej salwy, by powstrzymać wroga.

- Rico, wystrzel drugą salwę - rozkazał. - Skieruj pociski w nasz cień, zawróć je i poślij w sam środek formacji obcych. Żadnych systemów odpalania... po prostu wyliczona w czasie detonacja.

- Spróbuję - odpowiedział oficer, a na jego czole pojawiły się krople potu. - Niczego nie gwarantuję przy obecnym stanie statku.

- Rób co możesz. Odpalaj jak najszybciej.

- Tak jest. - Rico zakończył programowanie i nacisnął przycisk odpalania, a drżenie kadłuba wyczuwalne pod nogami dało im znać, że operacja przebiegła pomyślnie. - Salwa wystrzelona. Proponuję opuszczenie jednostki, póki jest to jeszcze możliwe.

Pheylan ponownie spojrzał na wskaźnik uszkodzeń i jego żołądek skurczył się boleśnie. „Kinshasa” była już właściwie martwa, ale w związku z zagładą statku pozostała mu do spełnienia jeszcze jedna powinność.

- Wyrażam zgodę - rzekł wreszcie z westchnieniem. - Hauver, zawiadom wszystkich, że opuszczamy jednostkę. Cała załoga do stref ewakuacyjnych i jak najszybciej startować.

Klaksony alarmowe zostały przestawione na hasło do opuszczenia statku. Na mostku światła pokładowe gasły kolejno, gdy obsługa przerywała połączenia swoich sekcji z resztą statku i sprawdzała własne systemy podtrzymania życia.

Pheylan miał do wykonania ważne zadanie: musiał spowodować, aby ci nieznani oprawcy, dostawszy się do wraku jednostki, nie dowiedzieli się niczego o Federacji Międzygwiezdnej. Sięgnąwszy pod konsolę dowódcy otworzył ukrytą klapkę i zaczął przyciskać kolejno znajdujące się tam przełączniki. Komputer nawigacyjny zniszczony, zapasowy nawigacyjny zniszczony, komputer z archiwami zniszczony, biblioteki także...

- Załoga mostka gotowa, kapitanie. - W głosie Rica pobrzmiewały strach i niecierpliwość. - Uruchomić procedurę ewakuacyjną?

Dowódca nacisnął ostatni przełącznik.

- Tak - rzekł, układając przedramiona na podpórkach fotela i zapierając się w nim odruchowo.

Z głuchym chrobotem sufit i podłoga rozpadły się, a fragmenty metalowej osłony złożyły się wokół fotela zamykając go w szczelnym opakowaniu. Sekundę później Pheylan poczuł przyspieszenie wtłaczające go w siedzenie, gdy kapsuła ewakuacyjna opuściła martwego kolosa, który jeszcze tak niedawno był „Kinshasa”.

- Żegnaj - szepnął Pheylan do resztek swojego statku, szukając palcami przycisku otwierającego wizjery. Podświadomie zdawał sobie sprawę, że dopiero później przyjdzie czas na prawdziwe przeżywanie obecnych zdarzeń. Teraz najważniejsze było przetrwanie. Własne i ocalałej części załogi.

Blendy uniosły się. Przycisnął twarz do wizjera, przez który mógł zobaczyć „Kinshasę”. Inne kapsuły ewakuacyjne były widoczne w postaci mikroskopijnych ogników oddalających się od zniekształconego i sczerniałego kadłuba, wciąż ostrzeliwanego przez obcych wiązkami laserów. Nie był w stanie policzyć, jak wiele kapsuł opuściło statek, ale te już wystrzelone powinny zapewnić znajdującym się w nich ludziom przeżycie do czasu odnalezienia. Poruszając się ostrożnie na niewielkiej przestrzeni przylgnął do wizjera wychodzącego na główne pole walki.

Bitwa dobiegła końca. Siły Obrońców Pokoju zostały zniszczone.

Kapitan wisiał w nieważkości, i choć jego oddech sprawił, że wizjer zaparował, nie poruszył się, żeby go przetrzeć. „Piazzi” płonął, zapewne za sprawą tlenu wydostającego się ze zbiorników. „Ghana” i „Leekpai” były ciemne i martwe, podobnie jak „Bombay” i „Seagull”. Po „Badgerze” zaś nie było nawet śladu.

„Jutland” - potężny lotniskowiec obronny klasy Rigel - obracał się bezwolnie w kosmicznej przestrzeni.

Tymczasem cztery statki gwiezdne obcych wciąż znajdowały się na swoich miejscach. I nie widać było na nich ani śladu uszkodzeń.

- Nie... - Pheylan usłyszał własny szept.

To było czymś nierealnym. Zupełnie absurdalnym. Siły uderzeniowe pokonane w ciągu sześciu minut. Wprost niewiarygodne.

Błysnęła wiązka lasera, później druga i następna. Kapitan zmarszczył czoło, zastanawiając się, do czego prowadzą ogień.

Zapewne do myśliwców wystrzelonych z pokładu „Jutlanda”, wciąż krążących w pobliżu. Obcy ani na chwilę nie przestawali strzelać...

I nagle, z przerażeniem, Pheylan zrozumiał. Obcy celowali w kapsuły ewakuacyjne. Systematycznie, bez żadnych skrupułów zabijali ocalałych z bitwy.

Zaklął siarczyście. Kapsuły nie stanowiły dla nich żadnego zagrożenia - nie były uzbrojone, opancerzone, ani nawet wyposażone we własne napędy. Niszczenie ich równało się przemienieniu zwycięskiej bitwy w dokonywaną z zimną krwią rzeź.

A on był bezradny, mógł tylko bezsilnie obserwować, co się dzieje. Kapsuły posiadały własny generator, konwertor tlenowy, zapasowy zbiornik tlenu, nadajnik radiowy, laser komunikacyjny krótkiego zasięgu, racje żywnościowe na dwa tygodnie i system przetwarzania odchodów...

Sięgnął do panelu z wyposażeniem, zanim jeszcze w myślach zrodził się logiczny wniosek. Obcy nie strzelali do wszystkiego, co znajdowało się w ich zasięgu, lecz precyzyjnie namierzali i niszczyli wyłącznie kapsuły. I nagle zrozumiał, w jaki sposób są w stanie je identyfikować.

Nadajnik był wyjątkowo prostym urządzeniem, bezawaryjnym jak niemal cały sprzęt, jakim dysponowali Obrońcy Pokoju. Ale bezawaryjność nie była jednoznaczna z odpornością na celowe uszkodzenia. Po minucie każdy obwód został przerwany, a ostrze multinarzędzia wbite w wewnętrzny zapasowy generator, co dawało absolutną pewność, że nadajnik zamilkł.

Pheylan westchnął ciężko, czując zimny pot zraszający mu czoło, i z powrotem przysunął się do wizjera. Błyski laserów wciąż przecinały pole niedawnej walki - obcy nie zamierzali przerwać dokonywania masakry. Jeden z ich statków sunął w jego kierunku, lecz kapitan myślał przede wszystkim o tym, czy jeszcze któryś z jego podwładnych zrozumiał, co się dzieje i uciszył swój nadajnik.

Ale nie było czasu na zastanawianie się. Wroga jednostka zmierzała niemal prosto na niego, a jeśli obcy rzeczywiście chcieli dopilnować, by nikt nie ocalał, istniały i inne sposoby namierzenia. Musiał w jakiś sposób wprawić kapsułę w ruch. Najlepiej lecieć w stronę statków obserwacyjnych, które wciąż musiały pozostawać gdzieś tam w przestrzeni.

Śledząc zbliżającą się jednostkę analizował swoje możliwości.

Istniało tylko jedno wyjście i dobrze o tym wiedział. Napęd mógł mu zapewnić jedynie odrzut.

Dotarcie do zaworu zbiornika z tlenem zabrało mu więcej czasu niż przypuszczał. Gdy wreszcie był gotów, jednostka obcych zajmowała już całe pole widzenia. Zaciskając w myślach kciuki, otworzył zawór.

Syk gazu zabrzmiał głośno w niewielkiej przestrzeni - jak w potępianej przez Federację Międzygwiezdną celi śmierci używanej przez rasę Bhurtalów, pomyślał z przerażeniem. Porównanie to nie było pozbawione sensu: pozbywając się rezerw tlenu ulatujących w kosmos spowodował, że jego życie zależało teraz wyłącznie od niezawodności funkcjonowania konwertora tlenowego. Gdyby ten przestał funkcjonować, a takie wypadki miały miejsce, rozbitek szybko by się udusił.

Jak na razie jego ryzykowne zagranie przyniosło pożądany skutek. Leciał. Powoli przepływał obok wraków, oddalając się od nadlatujących obcych w stronę, gdzie powinny być statki obserwacyjne. Oczywiście jeśli jeszcze nie odleciały. Gdyby teraz zdołał zabezpieczyć się przed innymi sposobami namierzenia go przez agresorów...

Koncentrując całą uwagę na najbliższej jednostce, nie zauważył innej, zbliżającej się z drugiej strony. A gdy wokół rozjarzyło się niebieskie światło, było już za późno.

 

- Keller? Jesteś tam jeszcze?

Porucznik Dana Keller z trudem odwróciła wzrok od odległych rozbłysków i użyła lasera komunikacyjnego.

- Jestem, Beddini - powiedziała. - Co o tym sądzisz? Zobaczyliśmy chyba wystarczająco dużo?

- Ja miałem dość już pięć minut temu - odpowiedział z goryczą w głosie. - Te pieprz...

- Lepiej znikajmy - przerwała mu Keller.

Była ogromnie przygnębiona, widząc jak siły uderzeniowe komandora Dyamiego są unicestwiane, ale pozwolenie Beddiniemu na wyrzucenie z siebie potoku przekleństw i tak nic by nie dało.

- Chyba że chcesz czekać, aż zainteresują się i nami - dodała. Usłyszała jak Beddini głośno wypuszcza powietrze.

- Raczej nie.

- A więc dobrze - stwierdziła, wyświetlając mapę nawigacyjną. Właściwie było mało prawdopodobne, by obcy w ogóle wiedzieli o ich obecności - statki obserwacyjne miały niezwykle skuteczne osłony antyczujnikowe. Ale nie założyłaby się o to nawet o dzienną stawkę, nie wspominając już o własnym życiu. - Zgodnie z przepisami powinniśmy się rozdzielić. Ja lecę na Dorcas. Wybierasz Massif czy Kalevalę?

- Kalevalę. Twoja bomba zakłóceniowa czy moja?

- Użyjemy mojej - zdecydowała Keller, wprowadzając na klawiaturze sekwencję uaktywniającą bombę tachionową dużej mocy. - Twoja może ci się przydać po drodze do Kalevali. Nie uruchamiaj napędu, dopóki nie dam ci sygnału.

- W porządku.

Za plecami Keller rozległ się szelest, gdy jej towarzyszka wróciła z nagłej wizyty na dziobie statku.

- Nic ci nie jest, Gorzynski? - zapytała.

- Nie - odparła zapytana zakłopotana i wyraźnie blada. - Przepraszam, poruczniku.

- Nie ma o czym mówić - zamknęła temat Keller, przyglądając się zmęczonej twarzy młodej kobiety, gdy ta przezwyciężając nieważkość sadowiła się na fotelu. Młoda kobieta... do diabła, Gorzynski była niemal dzieckiem. Prosto ze szkoły, w pierwszym prawdziwym locie... i od razu tyle wrażeń. - Wracamy. Przygotuj napęd do uruchomienia.

- Tak jest - odparła dziewczyna, niepewnie biorąc się do pracy. - Co mnie ominęło?

- Dalszy ciąg tego samego. Wciąż krążą i mordują ocalałych.

Gorzynski jęknęła głośno.

- Nie mogę tego pojąć. Dlaczego tak postępują?

- Nie wiem - odpowiedziała ponuro Keller. - Ale odpłacimy im tym samym, i to z nawiązką. To pewne.

Rozległ się sygnał: bomba zakłóceniowa była gotowa. Uzbroiła ją więc i zwolniła, a statek zareagował na to ledwo wyczuwalnym drgnięciem.

- Beddini, bomba zwolniona. Dziewięćdziesiąt sekund do detonacji.

- Odebrałem. Już znikamy. Powodzenia.

- Nawzajem - odpowiedziała Keller i wyłączyła laser komunikacyjny. - Ruszamy, Gorzynski.

Ledwie ich statek zdążył wykonać zwrot, za rufą eksplodowała bomba zakłóceniowa, emitując szerokie spektrum tachionów. Potrafią one oślepić każdy rodzaj czujników wykrywających smugę napędową. Tak przynajmniej twierdzili teoretycy. Czy oślepią również te, którymi dysponował wróg? Jeśli zabezpieczenie nie poskutkuje, lepiej żeby garnizony Obrońców Pokoju na Dorcas i Kalevali były gotowe na powitanie intruzów.

- Ruszamy - Keller zwróciła się do podwładnej i nacisnęła odpowiedni klawisz.

Otaczający je kosmos zamigotał, a gwiazdy na moment zamieniły się w smugi światła i zawirowały. Po chwili zniknęły, co oznaczało, że statek osiągnął pełną szybkość.

Keller zerknęła na towarzyszkę. Dziewczyna wciąż wyglądała blado, ale w jej twarzy widać było coś nowego - rodzaj ponurej determinacji, która charakteryzowała zaprawionych w bojach weteranów.

Pokręciła głową. Zdarzenia takie jak to zmuszają dzieciaki do błyskawicznego dorastania.

 

Drzwi uchyliły się i komandor-porucznik Castor Holloway wszedł do centrum czujnikowego garnizonu Obrońców Pokoju na Dorcas. Major Fujita Takara czekał tuż przy drzwiach i pomimo słabego czerwonego światła stanowiącego jedyne oświetlenie, na jego twarzy wyraźnie widać było troskę.

- Co tam mamy, Fuji? - zapytał Holloway.

- Wygląda na to, że kłopoty - odpowiedział Takara. - Grane odebrał właśnie sygnał. Eksplozja bomby zakłóceniowej.

Holloway spojrzał w przeciwny koniec pomieszczenia, gdzie przy ekranie czujnika tachionowego sztywno siedział młody sierżant.

- Siły uderzeniowe z „Jutlandem” na czele?

- Nie sądzę, żeby mogło to być coś innego - stwierdził major. - Nie dało się dokładnie określić miejsca eksplozji, ale sygnał pochodzi mniej więcej właśnie z tego kierunku.

- Siła?

- Jeśli wybuch nastąpił w okolicach miejsca, gdzie miało dojść do spotkania z obcymi, można przyjąć, że to bomba ze statku obserwacyjnego. - Takara zacisnął wargi. - Zwróć uwagę, Cass, iż upłynęło dopiero czterdzieści minut od chwili, gdy nasi wyszli z podprzestrzeni.

Hollowaya uderzyła nienaturalna cisza panująca w pomieszczeniu.

- Należałoby zawiadomić dowództwo - stwierdził. - Dysponujemy łącznikowcem gotowym do lotu?

Czoło Takary zmarszczyło się nieco i komandor zorientował się, o czym myśli współpracownik. Istniały dwie szybkości międzygwiezdne: trzy lata świetlne na godzinę i dwukrotnie większa, lecz osiągana tylko przez niewielkie jednostki, takie jak myśliwce i łącznikowce. Rzecz w tym, że lot z podwójną prędkością kosztował pięciokrotnie więcej, a budżet garnizonu na Dorcas był dość skromny.

- Numer dwa może wystartować za pół godziny - odpowiedział z wahaniem major. - Sądziłem, że poczekamy, aż będziemy dysponować dokładniejszymi informacjami.

Holloway pokręcił głową.

- Nie możemy sobie pozwolić na czekanie. Cokolwiek się tam zdarzyło, fakt odpalenia bomby zakłóceniowej świadczy o poważnym zagrożeniu. Naszym zadaniem jest zapewnienie Federacji Międzygwiezdnej maksymalnego czasu na ewentualne przygotowania. Szczegóły przekażemy później.

- Chyba masz rację - przyznał z rezygnacją w głosie Takara. - Dopilnuję,...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin