KAREN YOUNG
RÓŻE I DESZCZ
PROLOG
W łazience kłębiła się para, nasycona mocnym zapachem różanego płynu do kąpieli. Nie otwierając oczu, Shannon O'Connor skierowała na siebie strumień ciepłej wody, żałując, że nie może w ten sposób spłukać niczego oprócz brudu i zmęczenia podróżą do Atlanty. Pomyślała, że dobrze byłoby mieć eliksir, który w jednej chwili usunąłby z jej głowy okropne szczegóły zbrodni.
Niestety, pamiętała je bardzo wyraziście.
Kiedy przymierzała się do pisania, rozważała najróżniejsze ujęcia tematu. Jak zwykle przed napisaniem artykułu, słowa krążyły w jej umyśle dziennikarki niczym makaronowe literki w zupie, dopóki wreszcie nie ułożyły się w ciąg taki, jak chciała. Wyobrażała sobie, jakie wrażenie zrobi ta historia na czytelnikach "Sentinela", którzy sięgną po gazetę nad filiżanką porannej kawy. No, jeszcze nie jutro, bo na razie brakuje jej kilku ogniw, ale za dwa, trzy dni.
- Tak! - szepnęła z podnieceniem i zakręciła kran.
Zdecydowanie materiał na pierwszą stronę. Naczelny będzie piał z zachwytu. Dała do zrozumienia Ernie'emu Pattonowi, żeby spodziewał się czegoś nadzwyczajnego, no i proszę, takim tekstem na pewno nie sprawi mu zawodu. Chyba powinna była najpierw nieco wprowadzić szefa w zagadnienie, ale uwielbiała podrzucać mu smakowite kąski znienacka.
Odsunęła szklane drzwi, wyszła spod prysznica i sięgnęła po ręcznik. Nagle znieruchomiała, wydało jej się bowiem, że usłyszała dziwny dźwięk. Odczekała chwilę, a potem wzruszyła ramionami i wycierała się dalej. Płoszy się bez powodu. Ale po tym, co było w Atlancie
Włożyła luźną bawełniana koszulkę, majteczki bikini i wyszła z łazienki. Była wykończona, a właściwie przede wszystkim przybita. Kto by nie był? Spojrzała na stronice swojego dziennika, rozłożonego na biurku. Czasem sprawy nabierały innego wymiaru, kiedy zamieniała myśli w słowa. Pamiętając o tym, usiadła, wzięła do ręki pióro, wstawiła datę w lewym górnym rogu i zaczęła pisać.
Z mikroskopijnego ziarna podejrzenia, omal przeze mnie niezauważonego, wyrosła historia oszustwa i wygórowanych ambicji, w którą trudno uwierzyć. Nie będę wchodzić w szczegóły, póki tekst nie ukaże się w druku. Ale sekrety, jakie noszą w sobie ludzie, nie przestaną mnie zadziwiać. Czyżby treścią życia wszystkich, nawet tych, których o to najmniej się podejrzewa, było ukrywanie popełnionych błędów i niewłaściwych decyzji? I czyż nie budujemy sobie przez to więzień równie przerażających jak te ze stalowymi kratami i ciężkimi ryglami? Tekst, nad którym pracuję jest smutnym komentarzem do wielu zjawisk: strach może być przyczyną czyjegoś uwięzienia, zbyt wygórowana ambicja może stać się przekleństwem, zawiedziona miłość może ...
Zawahała się, niepewna, jak wyrazić myśl. W tym przypadku, w tej konkretnej ofierze było coś, co skłaniało Shannon do utożsamienia się z nią. Miała wrażenie, że jej zmysły chłoną bezmiar upokorzenia, bólu i upadku, jakiego doznała tamta kobieta, nim śmierć zabrała ją na zawsze. Dlaczego jednak czuła tak osobiste zaangażowanie w sprawę, o której pisała, nie umiała dociec. Było to wystarczająco niezwykłe, by wzbudzać niepokój. Patrząc na napisane do połowy zdanie, próbowała jakoś pozbyć się tego uczucia. Nagle bez żadnego sensownego powodu poczuła strach. Włosy zjeżyły jej się na karku. Odniosła absurdalne wrażenie, że nie jest w domu sama. Czyżby rzeczywiście przedtem słyszała jakiś dziwny dźwięk, czy też trącił coś kot sąsiadki? Czasem zdarzało mu się wśliznąć do domu Shannon, gdy otwierała drzwi. A dziś była obładowana: miała torbę z gotowym chińskim daniem, torebkę, dyktafon i żakiet na chłodne-marcowe wieczory. Kot mógł bez trudu niepostrzeżenie przemknąć do środka. Shannon zmierzyła wzrokiem przenośny telefon na , stoliku przy łóżku. Może zadzwonić pod 911? Ale jeśli to naprawdę tylko kot? Albo wiatr? Wieczór jest przecież wietrzny i paskudny.
Podeszła do stolika i wzięła aparat. W razie potrzeby zawsze może zadzwonić na policję.
W korytarzu było ciemno jak w grobowcu. I na schodach też. Shannon nie znosiła ciemności. Cierpiała na tę fobię od najmłodszych lat i bardzo ciężko pracowała nad jej przezwyciężeniem, lecz ciągle bez powodzenia. W zdobywaniu materiałów była nieustraszona: robiła wywiady z wielokrotnymi mordercami, demaskowała skorumpowanyh polityków, pytaniami zbijała z tropu osiłkowatych demonstrantów ze związków zawodowych· i czaiła się po zaułkach, żeby zasięgnąć języka u informatorów, którzy równie dobrze mogli poderżnąć jej gardło. A jednak ciemności się bała.
Przysunęła się do kontaktu i nacisnęła pstryczek. Światło zalało korytarz, a jej oczom ukazał się Clarence, kot sąsiadki. Nakryte na myciu łapy zwierzę spojrzało na nią obojętnie i znów zajęło się toaletą. Shannon z trudem przełknęła ślinę, roześmiała się nerwowo i na chwilę oparła o ścianę, czując, że ma nogi jak z waty.
- Wynoś się, szelmo - powiedziała cicho. Położyła telefon na podłodze, podniosła kota z ziemi i ruszyła na dół. Skrzywiła się nieco, gdy stwierdziła, że i tam jest ciemno. Zwykle zostawiała na noc światło w pobliżu barku, który oddzielał kuchnię od salonu, tym razem jednak musiała o tym zapomnieć. Zawadziła stopą o coś pękatego. Torebka. Leżała na podłodze w miejscu, gdzie upuściła ją po wejściu do domu.
Dotknęła kontaktu na ścianie, ale nic się nie stało. Natychmiast oblała się zimnym potem. To światło powinno się zawsze palić! Clarence wiercił się jej na rękach, usiłując zeskoczyć na ziemię. Puściła go i śmignął w stronę kuchni. Jeden skok w stronę tylnych drzwi i już go nie było.
Shannon, wrośnięta w ziemię, wytrzeszczyła oczy. Szklana szybka w pobliżu zamka była wytłuczona, odłamki szkła zasypały podłogę. Do wnętrza wnikała struga zimnego powietrza. Ułamek sekundy wystarczył, by uprzytomniła sobie niebezpieczeństwo. Odwróciła się raptownie z zamiarem dopadnięcia frontowych drzwi. I wtedy go zobaczyła.
Rzucił się na nią z mroku. Serce jej zamarło, nie mogła nic zrobić, nawet krzyknąć. Pierwsze uderzenie cisnęło ją o ścianę. Po następnym ujrzała gwiazdy w oczach. Za trzecim razem osunęła się na kolana i upadła.
Ból przeszywał jej wnętrzności, szarpał kończyny, rozrywał głowę. Ten człowiek chce ją zabić. Pojęła to w ostatnim przebłysku świadomości. Mężczyzna głośno krzyczał. Traciła przytomność i słowa były tylko słowami. Dźwiękal11i bez znaczenia. Nagle zacisnął dłonie na jej szyi. Światła i dźwięki zaczęły się zlewać, przechodziły jedne w drugie, jak w dziwacznym kalejdoskopie. Stawiała coraz słabszy opór. Rzeczywisty był tylko ból.
A po chwili stało się to, czego się zawsze lękała: pochłonęła ją ciemność.
ROZDZIAŁ 1
Po powrocie z Atlanty Nick Dalton stwierdził, że czeka na niego nowa sprawa. Przyjrzał się pojedynczej kartce, przypiętej na wierzchu teczki, walcząc z falą bezsilności i znużenia, która nachodziła go po każdym nowym przypadku tej serii. Pierwsze słowa informacji nabrały sensu: "Melissa Ann Morgan, płci żeńskiej, lat trzynaście, rasy białej, zaginęła 23 grudnia 1993 roku "
Nick odchylił głowę do tyłu. Tylko tego mu jeszcze brakowało. I tak miał za sobą morderczy dzień. Wstał o świcie, żeby dojechać w porę do Atlanty, potem przez sześć męczących godzin przekopywał federalne i stanowe akta w poszukiwaniu śladów - czegokolwiek, co wiązałoby Savannah lub kogoś z mieszkańców tego miasta z najbardziej parszywym przypadkiem, jaki się tu zdarzył, w każdym razie za czasów jego służby na stanowisku szefa komórki śledczej. Nie znalazł niczego.
Krzywiąc się, przełknął jeszcze jeden łyk gorzkiej kawy.
Była dziesiąta wieczorem, najwyższy czas zbierać manatki. Należało wrócić do domu i zostawić robotę do następnego dnia. Ta sprawa nijak nie chciała ruszyć z miejsca. Prawdę mówiąc jednak, nie bardzo miał po co jechać do domu. Jedynym powodem był właściwie Jake, a w tej chwili do poprawienia nastroju potrzebował czegoś więcej niż tylko kocura z poszarpanymi uszami. Z doświadczenia wiedział, że nic nie oderwie jego myśli od ponurych realiów sprawy. Westchnął i zmarszczywszy brwi znów skupił uwagę na informacji.
"Jasne włosy, niebieskie oczy, wzrost metr czterdzieści osiem, liczne blizny na przegubach prawej i lewej ręki ... " Zaklął pod nosem, raptownie odjechał na krześle od biurka i przesunął dłonią po twarzy. Ta trzynastolatka, ta mała dziewczynka próbowała samobójstwa przynajmniej raz.
Od okna za jego plecami dobiegł łoskot staroświeckich okiennic, szarpanych podmuchami marcowego wiatru. Zapowiadany chłodny front atmosferyczny nadszedł z wielką siłą. Nick odwrócił się razem z krzesłem i spojrzał zamyślonym wzrokiem na zalane deszczem szyby. Co mogło doprowadzić takie dziecko do próby samobójstwa? Czy stało się to, zanim wciągnięto je w prostytucję, czy potem? Jak okropny w porównaniu z piekłem ulicy był dom, z którego dziewczynka uciekła?
Z powrotem przysunął krzesło do biurka, wyciągnął z teczki czarno-białą fotografię i dołączył ją do pozostałych, rozłożonych przed nim w równym rzędzie.
Melissa Ann Morgan. Trzynaście lat. Boże.
Gdzie jesteś, Melisso Ann? Czy mama wie, co ty wyrabiasz, dziewczynko?
Wstał i zapatrzył się na szereg fotografii. Jedenaście nieletnich dziewcząt. Jedenaście zaginionych w sześciu miastach Georgii, w tym dwie w samym Savannah. Wszystkie od czasu do czasu widywano; wiele wskazywały na to, że są wplątane w dziecięcą prostytucję, do żadnej' jednak nie udało' się dotrzeć. I ani cienia przyzwoitego dowodu, który umożliwiłby znalezienie klucza do tej zagadki. Boże, miał tego po uszy, doprowadzało go to do ...
- O, Nick, wróciłeś. - Do pokoju wszedł Ed Raymond, wnosząc zapach deszczu i wilgotnego powietrza. Zdjął Z ramion mokry płaszcz przeciwdeszczowy i cisnął go na jedno z dwóch krzeseł obitych zielonym plastikiem, stojących przed biurkiem Nicka.
- Widziałeś gazetę?
Nick podniósł wzrok, jednocześnie zgarniając zdjęcia. - "Sentinela"? Nie. A co tam takiego?
- Wkurzysz się jak rzadko, szefie. Znowu Shannon O'Connor.
- Ed wycofał się i ruszył do swojego pokoju po drugiej stronie korytarza, rozpylając dookoła mnóstwo deszczowych kropli, strząśniętych dłonią z krótkich włosów. Po chwili wrócił trzymając złożoną gazetę. Cisnął ją na biurko Nicka.
- Ależ się wstrzeliła, Nick. Czy ona ma kryształową kulę, czy co?
Gniewnie pochrząkując, Nick wziął gazetę, musiał jednak ją rozłożyć, by przeczytać tytuł. Nim dojechał do końca pierwszego akapitu, już cicho przeklinał, nie wierząc własnym oczom. Kończąc artykuł, kipiał ze złości.
- Jak ona na to wpadła? - spytał, przeszywając Eda przenikliwym spojrzeniem szarozielonych oczu.
- Wiem tyle samo co ty -, odparł Ed ze wzruszeniem ramion.
Nick zaklął, wstał i odepchnął krzesło tak, że uderzyło o ścianę.
- Do diabła, czy ty wiesz, co to znaczy! Spaprała miesiące naszej roboty, opowiadając całemu cholernemu światu, że mamy namiary na siatkę nastoletnich prostytutek, kierowaną z Savannah.
- Właśnie przypuszczałem, że tak to odbierzesz. - Ed opadł na wolne krzesło i założył nogę na nogę. - Ponieważ byłeś akurat w Atlancie, więc sam do niej wpadłem. Wiedziałem, że będziesz chciał odkryć źródło jej informacji.
- Kto to jest, do cholery?! Powieszę ...
- Nie było jej w domu, Nick. Ale nawet gdybymją zastał, to obaj wiemy, że nie zdradzi źródła Ona potrafi milczeć jak grób.
Nick znowu przeszył podwładnego gniewnym spojrzeniem.
- Masz jakieś pomysły?
- Żadnych.
Przystanąwszy koło biurka, Nick ponownie wziął do ręki gazetę·
- Dlaczego z nikim nie pogadała przed zrobieniem takiej wystawy na pierwszej stronie? Czy ona myśli tylko o swojej wspaniałej karierze? Przecież jej babka jest właścicielką tego piśmidła. Jeśli Shannon O'Connor chce dostać nagrodę Pulitzera, to starsza pani może jej to po prostu kupić.
- Daj spokój, Nick. Shannon nie jest z tych.
- Masz rację, bierz jej stronę - warknął Nick, mnąc gazetę i ciskając ją w stronę kosza. - Ciągle zapominam, że jesteś z nią blisko.
- Byliśmy kumplami z klasy, Nick. Nie chodziliśmy z sobą. - Ed poruszył się na krześle, po czym wstał. - Ale bądźmy wobec niej sprawiedliwi. Może nie wiedziała, jakich szkód narobi, puszczając ten artykuł bez naszej zgody.
W odpowiedzi Nick tylko niedowierzająco parsknął.
- Mamy w tej siatce kilku swoich ludzi. Będziemy musieli ich wycofać. Może się zrobić niebezpiecznie, skoro główni gracze są ostrzeżeni. Bądź pewien, że zainteresują się źródłem informacji Shannon. - Nick znowu zaklął. - Wycofaj naszych ludzi. Natychmiast.
- Dobra.
- Czyli wracamy do punktu wyjścia - mruknął gniewnie Nick i dodał sarkastycznie: - dzięki wyjątkowemu talentowi tej kobiety do chrzanienia wszystkiego co tylko można. Skrzywił się. - Ech, dziennikarze.
- No tak, ale wśród dziennikarzy ona jest pierwsza klasa - powiedział Ed i sięgnął po płaszcz. - Trudno. Jak to się mówi dwa kroki naprzód, jeden do tyłu. Może się napijemy? - Wykonał gest w stronę teczki na biurku Nicka. - Kończysz na dzisiaj?
Nick wsunął fotografie do dużej szarej koperty, położył ją na teczce sprawy Melissy Ann Morgan i otworzył boczną szufladę biurka.
- Z tą jest jedenaście, Ed - powiedział, umieszczając teczkę z kopertą w taki sposób, by od ich wyciągnięcia rozpocząć następny dzień. - Nie chcę, żeby doszło do tuzina.
- Na pewno wkrótce przełamiemy złą passę - powiedział Ed i włożył płaszcz.
Nick zamknął za sobą drzwi i razem z Edem ruszył słabo oświetlonym korytarzem do biurka dyżurnego. przy długim blacie siedziało kilku policjantów, popijało kawę, zabijając czas. Na dworze było zimno, ciągle padał deszcz. Za sierżantem zawiadującym pulpitem dyżurnego znajdowały się dwa stanowiska telefoniczne, podłączone pod 911. Obie telefonistki były zajęte. Jedna ze zbolałą miną cierpliwie czegoś wysłuchiwała, druga zmarszczyła brwi i powtórzyła adres, najwyraźniej mając trudności z doszukaniem się sensu w tym, co ktoś jej mówił. Ed, idący obok Nicka, przystanął. Adres brzmiał 611 Magnolia Place, Breckenridge Apartments.
- Breckenridge Apartments? Tam mieszka Shannon. Spojrzał na Nicka. - Sześćset jedenaście. Jezu, Nick! To chyba jej numer.
Nick spojrzał z ukosa na ekran, czytając informację przyjętą przez telefonistkę. Dzwoniła sąsiadka, w panice ledwo mogła sklecić zrozumiałe zdanie. Dokonano napadu. Ofiara nieprzytomna. Kobieta, około dwudziestu pięciu lat. Opis pasował do Shannon O'Connor. Nick zastygł na moment, zdołał się jednak opanować. Kto oprócz Shannon mógłby być pod tym adresem?
Klnąc odwrócił się, a jednocześnie usiłował wygrzebać z kieszeni kluczyki.
- Szybko - rzucił do Eda, zmierzając do tylnego wyjścia, przed którym zaparkował samochód. - Mamy tę samą drogę, co najbliższy patrol.
Nie zwracając uwagi na śliską od deszczu nawierzchnię, Nick wcisnął się w strumień samochodów i przyspieszył. Mieli duże szanse wyprzedzić szpitalny ambulans. Nie bardzo jednak wiedział, dlaczego nagle dotarcie do Shannon wydało mu się tak pilne.
Wóz patrolowy właśnie podjeżdżał do krawężnika, gdy Nick wypadł zza rogu i z piskiem opon zatrzymał samochód. Przyjechali Jacoby i Miller, dwaj weterani. Dobrze. Mimo to zdążył wyskoczyć z samochodu i pokonać pół drogi kamiennym chodnikiem, zanim policjanci zorientowali się, kogo mają przed sobą. Za sobą słyszał Eda, wyjaśniającego coś policjantom, on jednak musiał jak najszybciej znaleźć się przy Shannon.
Nie bardzo wiedział, jak określić swoje uczucie. Shannon O'Connor była mu solą w oku od pierwszego spotkania. Nieustannie węszyła po siedzibie policji i ratuszu w poszukiwaniu materiałów dla "Sentinela" albo rozgrzebywała inne brudy Savannah, biorąc na warsztat biznes, politykę, kulturę i sprawy społeczne. Dla jej pióra nie było ani spraw błahych, ani za trudnych. Władała tym piórem z niesamowitą precyzją i bezlitośnie odsłaniała prawdę, toteż będąc w pobliżu niej, Nick miał się na baczności, a w dodatku czuł się przegrany.
Ostatnio starli się mniej więcej przed dwoma miesiącami.
Shannon chciała przez kilka tygodni jeździć razem z patrolem, żeby dowiedzieć się, jak naprawdę wygląda praca stróżów prawa. Nick bez zastanowienia odrzucił ten pomysł i poradził komendantowi, żeby powiedział Shannon i jej gazecie, gdzie mogą sobie iść. Nie mógłby spokojnie przyglądać się temu, że patrolujący gliniarze jeżdżą w towarzystwie zwyczajnych obywateli. W ten sposob prowokuje się bezsensowne wypadki. Żaden glina nie może dać z siebie wszystkiego, kiedy dziennikarz obok ciągle dręczy go pytaniami i spisuje, co i jak. Poza tym, znalazłszy wdzięcznego słuchacza, niektórzy policjanci zaczynają zbyt wiele gadać.
Na nieszczęście, burmistrz uważał, że jest mądrzejszy niż on i komendant, toteż przez kilka dni Shannon jeździła w radiowozie. Nick musiał przyznać, acz z niechęcią, że w serii artykułów napisanych potem dla "Sentinela" zachowała się uczciwie w stosunku do policji, zrobiła jednak kilka kąśliwych uwag na temat polityki miasta. Burmistrz wściekał się i sklął Nicka i komendanta, ale przecież winien był on sam.
No, i Shannon O'Connor.
W jej obecności Nick miał także przeżycia całkiem innego rodzaju. Była to piękna dziewczyna, bystra, bezwstydna i prowokująca. Jej kasztanowe włosy o rudawym odcieniu i zielone oczy stanowiły połączenie przyprawiające o zawrót głowy. Krótko mówiąc, stanowiła zagrożenie. Uosobienie kłopotów. A ponieważ Nickowi wcale nie zależało na znalezieniu się w opałach, trzymał się od niej z daleka.
Nie chciał jednak, żeby cokolwiek jej się stało.
Przy drzwiach czekała na niego zdenerwowana ciemnowłosa kobieta, która z wyraźną ulgą powitała policję. Z jej nieskładnych słów domyślił się, że to ona dzwoniła.
- Co za straszne rany! - wykrzyknęła sąsiadka, ciągnąc go do środka. - Kto mógł coś takiego zrobić? Usłyszałam hałasy, a ona dała mi kiedyś klucz, tak na wszelki wypadek, no i dzięki Bogu. Więc otworzyłam, a ona leżała. Boże, gdzie karetka? Z nią jest naprawdę źle.
- Ale gdzie ona jest? - spytał ostro Nick, omiatając wzrokiem pusty salon. Lampa była przewrócona, krzesła leżały nogami do góry. W jasny, piaskowy dywan powbijały się odłamki szkła z rozbitego stolika.
- Tam. - Kobieta wskazała barek, za którym widniało wejście do małej kuchni. Zza barku wystawała stopa. Nick wzdrygnął się. Coś go zaniepokoiło w tej drobnej stopie. Była taka nieruchoma. Za bardzo.
- Zrobiłam co mogłam, ale ... - Kobieta żałośnie jęknęła.
- Och, gdzie oni są? Gdzie?
- Zaraz przyjadą, proszę pani. - Wypowiedział te słowa machinalnie. Obszedł barek i spojrzał na Shannon. Kiedy przykląkł obok niej, serce ścisnął mu paraliżujący lęk. Napastnik nie miał litości. Twarz Shannon przybrała sino czerwoną barwę. Krew odebrała połysk jej pięknym kasztanowym włosom i pokryła jeden policzek. Shannon leżała na plecach, z rękami wyciągniętymi wzdłuż ciała, dłońmi ku górze i palcami zaciśniętymi bezradnie jak u niemowlęcia. Ręce też miała posiniaczone, a paznokcie połamane. Znał już taki widok. Kobieta nie mająca żadnej innej broni usiłuje rękami powstrzymać napastnika. Sądząc po wyglądzie szyi, próbował ją też dusić.
Nick zaciskając szczęki przyłożył dwa palce do tętnicy szyjnej i wyczuł słaby, zanikający puls, następnie schylił się, żeby sprawdzić, czy Shannon oddycha...
Gwiazdeczka0101