KEWIN J. Anderson DOUG BEASON ISKRA Przek�ad Wojciech Szypu�a Tytu� orygina�u IGNITION ISBN 83-7169-767-8 Kobietom i m�czyznom, pracownikom NASA, ameryka�skiego programu kosmicznego, kt�rzy wci�� rozpalaj� nasze sny o przysz�o�ci. Od autor�w Pracuj�c nad t� ksi��k� zg��bili�my wiele aspek- t�w funkcjonowania NASA, O�rodka Kosmicznego im. Kennedy'ego, Centrum Kosmicznego im. Johnsona, pro- gramu Ariane Europejskiej Agencji Kosmicznej oraz innych instytucji, ale celowo wprowadzili�my pewne zmiany. Niekt�re budynki - szczeg�lnie hangar monta- �owy i Centrum Kontroli Start�w - przenie�li�my w in- ne miejsca, wybrane za� procedury zabezpieczaj�ce NASA zmienili�my, nie chc�c ujawnia� tak wa�nych z punktu widzenia bezpiecze�stwa narodowego infor- macji. Prolog Kosmodrom Arianespace Kourou, Gujana Francuska P rzesycone wilgoci� powietrze dzia�a�o jak szk�o powi�kszaj�ce, pot�guj�c upa� panuj�cy w d�ungli porastaj�cej wybrze�e Gujany Francuskiej. Niedaleko na p�noc od miasteczka Kourou patrole zamyka�y w�a�nie wszystkie bramy kosmo- dromu i dokonywa�y inspekcji ogrodzenia; trwa�y przygotowania do startu rakie- ty Ariane 44L, flagowego okr�tu Europejskiej Agencji Kosmicznej. Po niedawno wyci�tych w po�udniowoameryka�skiej d�ungli drogach kr�- �yli stra�nicy w mundurach khaki, patroluj�cy bagniste, nisko po�o�one tereny Centrum Kosmicznego w Gujanie. Jeden z nich przystan�� i zapali� papierosa. Uzbrojeni m�czy�ni kr�cili si� po okolicy w b�ogiej nie�wiadomo�ci, nie zda- j�c sobie sprawy z istnienia grupy sabota�yst�w, kt�rzy przenikn�li do wn�trza kompleksu. Odliczanie przed startem Ariane ju� trwa�o. Mr. Phillips, siedz�cy na mi�kkim fotelu starannie zamaskowanego d�ipa, uni�s� lornetk�. Pedantycznie nastawi� ostro��. Mimo niezno�nego gor�ca mia� na sobie nieskazitelnie bia�y garnitur i krawat. Jego ruchy cechowa�a oszcz�d- no�� i dok�adno�� - mo�na by�o odnie�� wra�enie, �e z g�ry zaplanowa� wszyst- kie gesty, ��cznie ze zgi�ciem ma�ego palca. Obserwowa� strzelaj�c� w niebo kon- strukcj� pojazdu na ELA-2, z kt�rego startowa�y wszystkie Ariane 4. Imponuj�ce, pomy�la�. Doprawdy imponuj�ce. �nie�nobia�� chusteczk� otar� perl�cy mu si� na czole pot i przyg�adzi� pasemko ciemnych w�os�w. Gdyby nie zwraca� uwagi na najmniejsze drobiazgi, da�by si� pokona� wi�kszym. Upa� dawa� mu si� we znaki. Pogoda w niczym nie przypomina�a ch�odnej, wilgotnej aury Connecticut, gdzie sp�dzi� wi�kszo�� m�odych lat. Jednak natych- miast kaza� sobie zapomnie� o chwilowych niewygodach, odsuwaj�c je w cie�, tak jak wiele przeszk�d w �yciu. Siedz�cy obok niego w samochodzie m�ody, opalony m�czyzna z grzyw� rudych w�os�w rozgni�t� w�a�nie jakiego� owada. 7 - Cholerne robale - stwierdzi� i jeszcze dwa razy uderzy� si� w rami�, cho� robak z pewno�ci� ju� nie �y�. - Po tutejszej wilgoci, Floryda b�dzie istnym ra- jem. Na sto procent. Mr. Phillips wykrzywi� usta w u�miechu. - Jedno zadanie na raz, Rdzewiak - odrzek�. -1 przesta� si� kr�ci�, bo nie mog� si� dobrze przyjrze�. Na Florydzie te� b�dzie okropnie wilgotno, ale to przecie� tylko chwilowe niedogodno�ci. Kontemplowa� sylwetk� rakiety niczym pi�kn� kobiet�: wysoka, smuk�a, za- ko�czona czerwon�, p�kat� g�owic� 44L, przypomina�a l�ni�c�, bia�� lanc�, u pod- stawy otoczon� czterema mniejszymi rakietami. Niestety, ten egzemplarz nie wzniesie si� na orbit�. Nie dzi� - i nigdy p�niej. Z przodu, oparty o mask� d�ipa, sta� Jac�ues, blondyn o w�osach tak jasnych, �e przypomina� albinosa, chocia� opala� si� na �adny, z�otawy kolor. W d�oni trzy- ma� detonator zamontowany w pude�ku nie wi�kszym od paczki papieros�w. Ja- c�ues zawsze mia� talent do materia��w wybuchowych. Mr. Phillips sprawdzi� czas na wyci�gni�tym z kieszeni zegarku. Cierpliwo- �ci, nakaza� sobie w my�lach i poprawi� krawat. Z drugiej kieszeni wyj�� mi�to- wego cukierka. Nagle z lewej rozleg� si� szelest krzak�w. Mr. Phillips podni�s� wzrok i uj- rza� umundurowanego stra�nika, kt�ry w�a�nie wy�oni� si� z d�ungli, id�c jedn� z w�skich dr�ek dojazdowych. �niada sk�ra zdradza�a india�skie pochodzenie. Mia� lustrzane okulary przeciws�oneczne, a w r�ce trzyma� opuszczony ku ziemi karabin. Na widok elegancko ubranego m�czyzny i jego towarzyszy, siedz�cych spokojnie w d�ipie, stan�� jak wryty. Usta Mr. Phillipsa �ci�gn�y si� w w�sk� kresk� na widok zmieszania na jego twarzy. Stra�nik podni�s� bro� i powi�d� ni� po zebranych. - Halte! Qu 'est-ce que vousfaites la? Je vous arrete! - rzuci� ostro po fran- cusku. Na ca�ym patrolowanym obszarze mia�o nie by� �adnych przypadkowych widz�w. Poirytowany Mr. Phillips odwr�ci� si� do niego plecami. Nie do�� ju� mieli k�opot�w, �eby dosta� si� do strefy strze�onej? Najpierw �ap�wka, potem musieli si�, w do�� przykry spos�b, pozby� urz�dnika, kt�ry ich wpu�ci�, a teraz kolejne utrudnienie... Ale Mr. Phillips uwzgl�dnia� w swoich planach i tak� mo�liwo��. Jac�ues w�o�y� detonator do kieszeni. W udawanym ge�cie poddania uni�s� obie r�ce nad g�ow�. - Chce wiedzie�, co tu robimy, Mr. Phillips - przet�umaczy� s�owa stra�ni- ka. - Ma kiepski akcent. Poza tym aresztuje nas. - Czy�by? - Mr. Phillips uni�s� brwi w wyrazie zdumienia. Cicho jak kobra i szybko niczym jele�, z krzew�w za plecami stra�nika wy- �oni�a si� gibka blondynka. Z pochwy przy pasie doby�a w�ski sztylet, tak ostry, �e z powodzeniem zast�pi�by szpikulec do lodu. Nie wahaj�c si� ani chwili, bez- szelestnie pokona�a dziel�ce j� od �o�nierza dziesi�� metr�w. Ten poruszy� g�o- w�, jak gdyby co� jednak us�ysza�, ale w tym samym momencie kobieta zaatako- 8 wa�a, zatapiaj�c sztylet w jego plecach. Ostrze a� po r�koje�� zag��bi�o si� w kr�- gos�upie, zupe�nie jakby wyd�ubywa�a mi�so kraba ze skorupy. Stra�nik dygota� i podrygiwa� niczym �aba z przeci�tym stosem pacierzowym. Palce ze�lizn�y mu si� z os�ony spustu i upu�ci� bro�. Kobieta szarpn�a nad- garstkiem i wyrwa�a bro� z rany. Towarzysz�cy temu cichy d�wi�k przypomina� mla�ni�cie. �o�nierz upad� na b�otnist� ziemi�, jakby odci�to mu zasilanie. - Dzi�kuj�, Yvette - powiedzia� Mr. Phillips. - Masz jak zwykle idealne wy- czucie czasu. Kobieta nonszalanckim gestem wytar�a ostrze o szeroki, b�yszcz�cy li�� kau- czukowca i schowa�a sztylet do pochwy. Rdzewiak nie odrywa� wzroku od stoj�cej na stanowisku rakiety. - Nale�a�o dogada� si� z Morym, �eby u�y� jednego ze swoich stinger�w, tak jak w Chinach. Dawno by�my ju� wr�cili na pla��, �eby sobie pop�ywa�. Na sto procent - zako�czy� i parskn�� �miechem. - Wtedy mieli�my inny cel, Rdzewiak - Mr. Phillips m�wi� do niego, jak cier- pliwy ojciec do syna. W przeciwie�stwie do pozosta�ych cz�onk�w ekipy Rdze- wiak nie by� zawodowcem i nale�a�o go troch� podszkoli�. - W Chinach udowod- nili�my, �e potrafimy przenikn�� do strefy �ci�le strze�onej. Tutaj chcemy pokaza�, �e mo�emy potajemnie pod�o�y� �adunek i odpali� go, kiedy b�dzie to nam na r�k�. - To dlaczego nie wysadzimy rakiety teraz, kiedy jeszcze stoi na ziemi? Cze- mu czekamy na start? - Rdzewiak rozgni�t� kolejnego robaka. - Czekaj�c kontrolujemy sytuacj�. Efekt b�dzie o wiele wi�kszy... Bardziej poruszaj�cy. - Pewnie - odpar� Rdzewiak, najwyra�niej nieczu�y na niuanse wypowiedzi zwierzchnika. No, ale przecie� nikt nie p�aci� rudzielcowi za my�lenie. - Po pro- stu chcia�bym ju� us�ysze� wielkie bum. D�ugonoga Yvette, blondynka o w�osach r�wnie� jasnych, jak czupryna Ja- cques'a, podesz�a do d�ipa. Oczy obojga, identycznie bladob��kitne, niczym top- niej�cy w s�o�cu l�d, spotka�y si� i cicho zamienili par� s��w po francusku. Yvet- te przesun�a d�oni� po ramieniu m�czyzny, po czym zacz�li si� ca�owa�, zapominaj�c o reszcie zespo�u. Oddychaj�c coraz gwa�towniej, otworzyli usta do bardzo g��bokiego poca�unku. Palce Jacques'a zatacza�y coraz cia�niejsze kr�gi wok� prawej piersi Yvette... - B�dziecie mieli jeszcze mn�stwo czasu! - Mr. Phillips klasn�� w d�onie. Yvette i Jac�ues oderwali si� od siebie, spoceni i podnieceni. - A teraz patrzcie na zegarki. Zosta�a ju� nieca�a minuta. Centrum Obserwacyjne dla VIP-�w �Tukan" na kosmodromie Kourou za- projektowano wprawdzie z my�l�o wygodzie licznie odwiedzaj�cych to miejsce dostojnik�w, ale pu�kownik Adam �Lodowiec" Friese widzia� tu zaledwie kilka rz�d�w �awek ocienionych p��cienn� markiz�. Kurz, wilgo� i lej�cy si� z nieba �ar sprawia�y, �e na aluminiowych �awkach ledwie dawa�o si� usiedzie�. Nie, �ebyrobi�o mu to jak�� r�nic�-jako astronauta sprawdzi� si�ju�w o wiele ci�szych warunkach. Poza tym w tej chwili i tak najbardziej interesowa�o go wido- 9 wisko, czyli start Ariane 44L. Tym, co naprawd� mu przeszkadza�o, nie by� ani upa�, ani prymitywne warunki, lecz obecno�� siedz�cej tu� obok drobnej kobiety. Eleganc- ka, dystyngowana powierzchowno�� skrywa�a istny wulkan energii. Kobieta mia�a kr�tko przyci�te z�otawobr�zowe w�osy, kt�rych u�o�eniu najwyra�niej nie przeszka- dza�y pot ani wilgo�; podobnie zreszt� jak perfekcyjnemu makija�owi. Rzadko si� malowa�a, tym razem jednak wygl�da�a jak administratorka w ka�dym calu. To znak, �e wci�� pnie si� w g�r� zawodowej drabiny. - Przynajmniej nie przestajesz si� u�miecha�, Lodowiec - rzuci�a p�g�b- kiem Nicole Hunter. - Reprezentuj� tu wszystkich astronaut�w - odpar� ch�odno. Jak lodowiec. Ona r�wnie� by�a astronautk� i pilotem marynarki... przynajmniej dop�ki nie- dawno jej si� nie odmieni�o. - To m�j zawodowy obowi�zek. - Taaa, oboje przecie� jeste�my profesjonalistami. Nosi�a barwn�, cho� konserwatywn� w stylu bluzk� i sp�dnic�, pod kt�r� za�o�y�a rajstopy. Ale� musia�o jej by� gor�co. Poza tym... Rany, mia�a z�ote kolczyki i delikatny naszyjnik. Zna� j� ju� od wielu lat, ale nigdy, nawet gdy byli ze sob� naprawd� blisko, nie przysz�oby mu do g�owy, �eby jej kupi� bi�uteri�. To nie w stylu �Pantery". Znacznie �atwiej potr...
izebel