Z tego punktu widzenia lekturę "Umierających Europejczyków", książki będącej - jak głosi podtytuł - zapisem podróży do sefardyjskich Żydów z Sarajewa, Niemców z Gottschee (w Słowenii), Arboreszów, Łużyczan i Aromunów, najlepiej zacząć od eseju poświęconego Arboreszom, czyli potomkom Albańczyków mieszkających od kilkuset lat w Kalabrii. To małe arcydzieło, w którym autor w pełni zrealizował cel, jaki przyświecał mu podczas pisania tej książki. A mianowicie - ukazać odchodzenie jedynego w swoim rodzaju niepowtarzalnego świata, jakim jest każda naprawdę mała mniejszość narodowa.Arboresze idealnie spełniają to kryterium, gdyż jest ich zaledwie sto tysięcy, mają własny język różniący się od albańskiego używanego na Bałkanach; mimo to czują się depozytariuszami autentycznej albańskości (cokolwiek by to znaczyło) i przestaną istnieć najdalej za jedno pokolenie.Okazali się oni najwdzięczniejszymi bohaterami tej książki z dość oczywistego powodu - spośród pięciu opisanych przez Gaussa mniejszości tylko oni naprawdę umierają. Wieści o wymieraniu Łużyczan i Aromunów są bowiem nieco przesadzone, a społeczności Sefardyjczyków w Sarajewie i Niemców w słoweńskim Koczevju de facto już nie ma. Nawet tak wrażliwy i inteligentny obserwator jak Gauss nie mógł więc wycisnąć wiele z podróży w tamte strony.Tymczasem opis pożegnania z Arboreszami po prostu łamie czytelnikowi serce. Tak jak w pięknej scenie rozstania z przygodnym znajomym, z którym autor spędza pół dnia, niemal się do niego nie odzywając, a mimo to czując się przy nim tak dobrze jak nigdy wcześniej w całym życiu. "Nagle pomyślałem, że na pewno nigdy więcej nie spotkam tego życzliwego, prostego człowieka", pisze Gauss. A my już wiemy, dlaczego w ogóle napisał tę książkę.Określenie "prosty człowiek" jest bowiem dla niej kluczowe. Tym, czego autor szuka wśród członków umierających mniejszości, jest przecież nic innego jak naturalność i autentyzm; pod tym względem przypomina on tych inteligentów sprzed dwustu lat, którzy na letnie miesiące opuszczali miasta uniwersyteckie: Królewiec, Wilno czy Pragę, by jesienią powrócić ze zbiorami podań i pieśni ludowych. Od 200 lat takie niespokojne duchy podróżują, mówiąc umownie "na Wschód" z nadzieją, że odnajdą tam jakąś inną, bardziej autentyczną rzeczywistość niż ta, jaką oferują im rodzinne strony. Kto włóczył się po zachodniej Ukrainie czy Rumunii, ten wie, o czym mowa.A jaka jest rzeczywistość? Najlepiej widać to w tekście o macedońskich Aromunach, czyli Wołochach, będących najstarszym ludem romańskim na Bałkanach. Im mniejszy naród, tym większy nacjonalizm i tym większe stężenie absurdalnych mitologii w głowach jego przedstawicieli. Jak u Aromunów, którzy są święcie przekonani, że ich rodakiem był... Aleksander Wielki. Rzecz jasna, tego samego zdania są Macedończycy i Grecy.Cytowany przez Gaussa Isaiah Berlin pisał, że "naród to grupa ludzi, którzy pozostają w tym samym błędnym przekonaniu na temat swojego pochodzenia". Aromuni uważający się za potomków Aleksandra, Arboresze czczący Skanderbega czy Łużyczanie trwający od półtora tysiąca lat przy swoim języku (a nawet dwóch - górno- i dolnołużyckim) nie są wcale bardziej śmieszni niż Francuzi strojący się w kogucie piórka czy Anglicy bajający o królu Arturze. Mieli tylko pecha - nie zdołali stworzyć własnego państwa, jak się to udało Słoweńcom czy Estończykom. Wiodą więc teraz smutny żywot mniejszości obdarzanych wreszcie przychylnym zainteresowaniem i szczerą troską przez instytucje tych samych państw, które wcześniej dołożyły wszelkich starań, aby ich pognębić.Gauss sam będący pogrobowcem nieistniejącej już społeczności (Szwabów z Wojwodiny) jest w pełni świadomy dwuznaczności tej sytuacji. I to także sprawia, że jego książka jest pozycją dojrzałą i wartą uważnej lektury.
To Aromuni, Arboresze, Niemcy koczewscy, sefardyjscy Żydzi, Łużyczanie. Dla wielu z nas nazwy te brzmią zapewne bardzo tajemniczo; może tylko tę ostatnią skojarzymy z terenami tuż po zachodniej stronie Odry. Gdzie zatem zlokalizować pozostałe grupy zapomnianych Europejczyków? Pomocna może okazać się mapa Europy, umieszczona na wewnętrznej stronie okładki; zarysy poszczególnych państw Europy łatwo odczytać, a w kilku miejscach zaznaczono miejsca, gdzie znajdziemy bohaterów książki. Czy rzeczywiście to najbardziej zapomniani, umierający Europejczycy? Lektura książki nie nastraja do optymistycznych refleksji. Bohaterami esejów Gaußa są przede wszystkim osoby w podeszłym wieku, często jako ostatni posługujący się językiem swoich przodków. Opowieściom o umierających Europejczykach nieustannie tworzysz ból, żal, a wreszcie wojny, bratobójcze walki, może czasami odrobina radości.
Esej o sefardyjskich Żydach mieszkających w Sarajewie, nie jest tylko opowieścią właśnie o nich, ale przez nich także opowieścią o samym Sarajewie, mieście zniszczonym przez bratobójcze walki. O mieście, w którym przez lata w jednej z dzielnic sąsiadowały ze sobą meczet, synagoga, katolicki kościół katedralny i cerkiew. Nikomu to nie przeszkadzało. Do czasu. Gdy w 1945 roku władze polityczną decyzją uznały narodowość i wyznanie za tożsame, sztuczny podział stał się zalążkiem podziału w ogóle. Esej ten jest także opowieścią o cmentarzach, tworzonych naprędce w miejskich parkach, o ludziach, którym często pozostało już tylko czekanie na śmierć, o mieście, z którego uciekają młodzi ludzie. Gdy na straży tradycji zostają tylko seniorzy, zagrożone staje się zachowanie odrębności języka. Właśnie śmierć języka Gauß uważa za największe zagrożenie dla niewielkich grup etnicznych. Według niego bez języka nie można sensownie mówić o narodowości. To właśnie język, religia, wspólne zwyczaje i pamięć zbiorową stanowią jej najważniejsze cechy. Jeśli ginie język, trudne, a nawet niemożliwe staje się przekazywane pozostałych cech. Tym, którzy nie mają już swojego własnego zakątka w Europie, a w dodatku opuścili kontynent wybierając inny, z reguły Amerykę Północną, nowoczesna technika pozwala tworzyć wirtualne społeczeństwo. Dzieje się tak w przypadku Niemców z Gottschee (Niemców koczewskich), którzy mieszkają przede wszystkim w USA, i właśnie w Internecie na nowo budują własną społeczność. Gdy w wyszukiwarkę wpiszemy „gottschee”, wyświetlą się odpowiednie linki. Warto zobaczyć strony poświęcone historii, poszczególnym ludziom, jest tu też sporo starych widokówek. Uwagę przyciągają zwłaszcza zdjęcia koczewskiego miasta z charakterystycznymi strzelistymi dwiema wieżami miejscowego kościoła i znajdującym się tuż obok potężnym masywem górskim. Są też znaczki pocztowe, stemple, interesująca jest lista nazw miejscowości w trzech językach, m. in. w języku używanym kiedyś przez Niemców koczewskich. O prawo do własnego języka walczyli Łużyczanie, często na przekór rozmaitym władcom, podbojom, zakazom. Albańczycy mieszkających we włoskiej Kalabrii, zwani Arboreszami, próbują zachować swój język, a przesz to swoją odrębność, pamięć o przodkach, o miejscu pochodzenia. Zadanie wyjątkowo trudne, bo w wioskach brakuje kobiet – wyjechały do pracy w pobliskich miastach, a nawet odległych regionach Włoch. Najmłodsi mówią więc po włosku, starsi nie do końca wiedzą, jak sobie z tym poradzić, a naukowcy piszą prace o języku Arboreszów. Ale one nie uratują języka codziennych czynności, rozmów o życiu, nie uratują żywego języka. Poszczególne eseje to opowieści o latach walki i próbach asymilacji na siłę, o dostrzeganiu i odkrywaniu na nowo narodowości tworzących Europę, choć w wielu przypadkach jest już za późno, by im pomóc, by je ocalić, uratować od zapomnienia. Pozostaną na kartach prac naukowych jako ciekawostka. Umierający Europejczycy są blisko i daleko nas. Blisko, bo przecież tuż obok naszej zachodniej granicy lub zaledwie na południowych krańcach Europy. Ale i daleko, bo bez dołączonej mapki, doskonałej ściągi, pewnie nie potrafilibyśmy ich zlokalizować. Są nam bliscy, bo i my mamy swoich Łemków, Kaszubów, ale i dalecy, bo wiemy o nich bardzo mało, a najczęściej nic nie wiemy.
Sefardyjczycy (także Spaniolowie, Żydzi sefardyjscy; ) - określenie ludności żydowskiej zamieszkującej obszar Półwyspu Iberyjskiego, posługującej się dialektami judeo-romańskimi.
W latach 1492-1498 zostali wypędzeni z tych obszarów (Hiszpanii) i osiedli głównie we Włoszech, Holandii, w Maghrebie, na Bałkanach, Bliskim Wschodzie i w Ameryce Południowej. Niewielka grupa w XVI w. dotarła także do Polski, gdzie znalazła schronienie w okolicach Zamościa.
Od aszkenazyjczyków różnią się, obok języka (Sefardyjczycy - ladino, Aszkenazyjczycy - jidisz), rytuałem. Tworzyli niegdyś wpływową wspólnotę na terenie Turcji.
Posiadają obecnie odrębnego Naczelnego Rabina w Izraelu. Współczesna wymowa hebrajska oparta jest na sefardyjskiej. Sefardyjczycy w sensie ścisłym stanowią ok. 10 proc. mieszkańców Izraela, ale często do Sefardyjczyków zalicza się także Żydów wschodnich (Mizrachim), którzy wyznają judaizm w sefardyjskiej tradycji prawno-liturgicznej - wtedy ich liczba jest oceniana na około 40 proc.
Sefardyjczycy, Żydzi zamieszkujący do końca XV w. Hiszpanię, gdzie stworzyli wielki ośrodek kultury i nauki. Wydaleni z Hiszpanii w 1492, osiedlili się w północnej Afryce, w państwie otomańskim, a na terenie Europy - w Italii, Anglii i Holandii.
Bośnia i Hercegowina (BiH, bośniacki i chorwacki : Bosna i Hercegovina, ) – państwo w południowo-wschodniej Europie, na Bałkanach, powstałe po rozpadzie Jugosławii. Graniczy od zachodu i północy z Chorwacją oraz z Serbią i Czarnogórą od wschodu. Składa się z dwóch organizmów: chorwacko-muzułmańskiej Federacji Bośni i Hercegowiny oraz Republiki Serbskiej.
Bośnia i Hercegowina uzyskała niepodległość w referendum 1992, ale Serbowie zbojkotowali wyniki głosowania i utworzyli własne państwo - Republikę Serbską. Ma bardzo mały dostęp do Morza Adriatyckiego (20 km). Stolica znajduje się w Sarajewie. W kraju odbywały się także igrzyska olimpijskie w 1984 na terenie miasta Sarajewo. W tym czasie Bośnia i Hercegowina wchodziła w skład Jugosławii.
Sarajewo (bośn. Sarajevo, Сарајево, tur. Saraybosna) – stolica Bośni i Hercegowiny zamieszkana przez 303 tys. osób (2007). Założone w 1462 r. przez Turków Osmańskich. W 1914 r. miejsce zabójstwa arcyksięcia Franciszka Ferdynanda. W 1984 r. odbyły się tu Zimowe Igrzyska Olimpijskie. Silnie zniszczone w rezultacie działań wojennych 1992-1995, ma obecnie 4 gminy (općina): Centar, Novi Grad, Novo Sarajevo, Stari Grad – w części chorwacko-muzułmańskiej. Osobno liczone jest Wschodnie Sarajewo (ok. 100 tys. mieszkańców), część Republiki Serbskiej.
Po II wojnie światowej Sarajewo zostało stolicą republiki Bośni i Hercegowiny. Rozwinęło się w ważne centrum handlowo-przemysłowe. Szczyt rozkwitu przypadł na lata osiemdziesiąte. W 1984 r. w Sarajewie odbyły się Zimowe Igrzyska Olimpijskie.
Podczas wojny w Bośni, po rozpadzie Jugosławii, miasto było oblegane przez Bośniackich Serbów. Oblężenie rozpoczęło się 6 kwietnia 1992 r. i trwało do końca października 1995. Podczas oblężenia miasto było cały czas ostrzeliwane z otaczających gór, odcięte od dostaw wody i prądu, a żywność dostarczano nieregularnie. Zginęło ponad 10 500 osób, praktycznie wszystkie budynki zostały zniszczone lub uszkodzone. O walkach i związanych z nimi tragicznych dla mieszkańców skutkach opowiadają m.in. dramat wojenny Aleja snajperów (1997) i dramat społeczny Grbavica (2005).
Od zakończenia wojny i zawarcia w listopadzie 1995 r. układu z Dayton, Sarajewo jest odbudowywane, głównie przy wsparciu finansowym Unii Europejskiej. Ślady wojny są jednak cały czas wyraźne, a tereny położone bezpośrednio wokół miasta są wciąż zaminowane.
Sefardyjczycy
W 1492 roku hiszpański król Ferdynand z małżonką Izabellą z pobudek religijnych postanowili wypędzić z kraju mieszkających na Półwyspie Iberyjskim od stuleci Żydów. Wypędzeni mogli wziąć tylko tyle, ile zdołali unieść. Lecz ważniejszy od dóbr materialnych był język, który zabrali ze sobą do Amsterdamu i Londynu, do Afryki Północnej oraz wielu włoskich i bałkańskich miast portowych. Język ten ma wiele nazw: najbardziej rozpowszechniona to ladino, używana jest również nazwy judeo-espanol, a także romance i gudezmo.
Wielu sefardyjczyków wygnanych z Hiszpanii osiedliło się na obszarze imperium osmańskiego, ich kultura bujnie rozwijała się w Sofii i Ruszczuku, w Stambule i Salonikach. Sarajewo, zwane przez nich także "Yerusalayim chico", stało się wkrótce jednym z najważniejszych skupisk sefardyjskich Żydów na Bałkanach. Aż do austro-węgierskiej okupacji Bośni w 1878 roku bałkańskich Żydów można było utożsamiać z kulturą sefardyjską; wraz z wojskami okupacyjnymi do kraju przybyli, głównie jako urzędnicy, także Żydzi pochodzący z Europy Środkowej, zwani aszkenazyjczykami.
Podczas drugiej wojny światowej bośniaccy Żydzi zostali pozbawieni praw i mienia, potem deportowano ich do obozów koncentracyjnych. Nie spełniły się nadzieje wielu Sefardyjczyków, że będą mogli powrócić do swej mitycznej ojczyzny, i dzięki generałowi Franco zdołają ocaleć przed zagładą; więzienia i prześladownia przeżyło zaledwie około 1000 Żydów. Kiedy w latach dziewięćdziesiątych rozpad Jugosławii przerodził się w krawą wojnę i zaczęło się oblężenie Sarajewa, wielu Żydów zdecydowało się na emigrację. W obliczu triumfu nacjonalizmu sefardyjczycy, którzy zwykle odgrywali rolę łączników i pośredników między trzema wielkimi grupami narodowymi, Serbami, Chorwatami i Muzułmanami, nie widzieli już dla siebie miejsca w Sarajewie. W wielkim konwoju około 400 osób, wyjechało z miasta, by następnie osiedlić się w Izraelu, Kanadzie lub USA. W Sarajewie pozostała gmina żydowska licząca - w zależności od źródła informacji - 700 lub zaledwie 70 członków. Większość z nich to ludzie starzy, żyjący ze świadomością, że są ostatnimi; ostatnimi świadkami sefardyjskiej kultury Sarajewa, która wraz z nimi po 500 latach nieubłagalnie staje się przeszłością.
Niemcy z Gottschee
Gottschee to obszar wielkości 850 km2, rozciągający się między rzeczką Krka na północy, a na południu rzeką Kolpa, która dzisiaj stanowi granicę słoweńsko-chorwacką. Jego środkowe pasmo górskie, po niemiecku zwane Hornwald, po słoweńsku Rog, porasta jedna z najpotężniejszych puszcz Europy. Las znajduje się na początku i na końcu historii, którą Niemcy z Gottschee pisali tu przez 600 lat. Kiedy w XIV wieku zubożałe rodziny chłopskie ze wschodniego Tyrolu i Karyntii rozpoczynały kolonizację tych ziem, las całkowicie pokrywał cały obszar Gottschee. Potrzeba było sześciuset lat nieustannej pracy, by wykarczować ponad połowę puszczy i zamienić ją w pola uprawne, wielkie sady i pastwiska dla bydła. Pomiędzy nimi, na ziemi wyrwanej puszczy, znajdowało się 171 wiosek i jedno miasto, noszące nazwę całego regionu, Gottschee. Dzisiaj ponad 80 procent tego regionu na powrót stało się puszczą; walczyło z nią dwadzieścia pokoleń osadników, teraz wystarczyło życie jednego pokolenia, by znów odebrała sobie to, co jej wyrwano. Podróżując dzisiaj po Gottschee napotyka się nieliczne wsie, a ślady po pozostałych osadach kryje las, który znów zamknął się wokół domów i dróg.
Przed drugą wojną światową w Kraiku, jak tkliwie nazwali swą ziemię, mieszkało około 13.000 Niemców. Hitler i Mussolini wspólnie zadecydowali, by na następne tysiąclecia obszar ten przyłączyć do Włoch. W wyniku nacisków i pod przymusem około 12.000 niemieckich mieszkańców Gottschee zgodziło się na nakazane przez władze wysiedlenie. Lecz zamiast znaleźć się w ojczyźnie przodków, we wschodnim Tyrolu, zostali wywiezieni zaledwie pięćdziesiąt kilometrów dalej na północny wschód, na obszar zwany Trójkątem Rańskim; tam osadzono ich w gospodarstwach, z których niedawno wygnano słoweńskich chłopów. Gdy trzy lata później jugosłowiańska partyzantka wyzwoliła kraj, wielu przesiedlonych Niemców z Gottschee wywieziono do obozów, a potem wypędzono z kraju. Nieliczni, którzy w 1942 roku zdecydowali się pozostać na swojej ziemi, musieli ukrywać swoje pochodzenie, nie mogli się zrzeszać, zakładać szkół ani żadnych organizacji. Dzisiaj w Gottschee mieszka jeszcze kilkuset przedstawiecieli tego narodu, starają się przede wszystkim zachować swój język - zwany przez nich gottscheberskim - piękną boczną gałąź średniowysokoniemieckiego. W Słowenii powoli budzi się zainteresowanie tą do 1945 roku napiętnowaną mniejszością narodową, pojawiają się także próby nowej interpretacji ich historii.
Arboresze
W 1468 roku zmarł albański bohater narodowy Gjergi Kastrioti zwany Skanderbegiem, niepokonany w walce z Osmanami. Wtedy do kraju, docierając aż po najodleglejszych dolin, wkroczyła największa machina wojenna owych czasów, armia tureckiego sułtana. W poczuciu głębokiej beznadziei po klęsce tysiące Albańczyków podjęły niebezpieczną wyprawę przez morze. Kiedy pierwsi z nich dotarli do portów Apulii czy Neapolu po drugiej stronie Półwyspu Apenińskiego, zostali serdecznie przyjęci przez tamtejszych mieszkańców. W ciągu następnych 200 lat napłynęło siedem fal migracji, które wyrzucały na włoskie brzegi wciąż nowe klany rodzinne, nawet całe miejscowości, aż we Włoszech osiedliło się około pół miliona Albańczyków. W odróżnieniu od Skiptarów, jak nazywają się Albańczycy pozostali w Albanii, nazwali się oni Arboreszami, na pamiątkę regionu Arbënor, z którego wywodzili się pierwsi uchodźcy.
Arboresze osiedli na biednym południu Włoch, dzisiaj albańskie wsie znajdują się jeszcze na Sycylii, w Apulii i Basilikacie. Najwięcej ich mieszka w Kalabrii, gdzie w około trzydziestu miejscowościach można jeszcze na ulicy lub w barze usłyszeć ów niezwykły język, znacznie różniący się od albańskiego mówionego obecnie w Albanii. Zagadką jest, jak Arboreszom udało się przez tak długi czas zachować poczucie wspólnoty i odrębości. Gdyż już od początku w wielu sprawach usiłowali dostosować się do włoskich sąsiadów, wielu Albańczyków walczyło o jedność Włoch w wojskach Garibaldiego, a dziś co druga wioska chlubi się wojennym pomnikiem ku czci "eroi albanesi", którzy szli do boju przeciwko Habsburgom lub za Mussolinim. A jednak dzisiaj nadal około 100.000 mieszkańców Włoch uważa się za Arboreszów, z dumą kultywują swój język i liczne albańskie tradycje. Katoliccy księża Arboreszów w początkach ery nowożytnej otrzymali od papieży prawo do zawierania małżeństw i odprawiania nabożeństw w obrządku greckim. Do niedawna pojęcie "minoranza" było we włoskim społeczeństwie nacechowane raczej negatywnie, dopiero istniejąca od 1999 roku ustawa uznaje istnienie mniejszości albańskiej we Włoszech.
Łużyczanie
Łużyce to kraina o niezwykłej, czarownej urodzie, mająca około stu kilometrów długości, pięćdziesiąt szerokości, a wzdłuż przecięta Szprewą. Łużyczanie mieszkają w landach Brandenburgia i Saksonia, na północnym wschodzie granicząc z Polakami, a od południa z Czechami, w miastach, takich jak Budziszyn, Chociebuż i Hoyerswerda, oraz w malowniczych wsiach i przysiółkach, z których wiele w XX wieku im odebrano, zniszczono i zrównano z ziemią.
Źródła historyczne wspominają o Łużyczanach już w 805 roku, kiedy to Karol Wielki Karol usiłował wytrzebić pogaństwo w Saksonii i stworzył limes sorbicus, umocnioną granicę, biegnącą od Magdeburga do Regensburga. Przez tysiąc dwieście lat Łużyczanie byli uciskani przez zmieniających się w ich kraju władców. Za używanie języka łużyckiego groziły surowe kary. Język ten nie jest dialektem, lecz w pełni wykształconym językiem zachodniosłowiańskim z własną gramatyką i bogatym słownictwem. Łużyczanie, zwani także Wendami, wytrwale i skutecznie opierali się naciskom, jak również pokusom asymilacji. Od początku swego istnienia zawsze mieszkali otoczeni przez naród niemiecki. Lessing sławił ich jako słowiańskich sąsiadów, lecz najczęściej musieli zmagać się z silnym naporem germanizacji, który w czasach faszyzmu zmienił się w brutalne prześladowania. Po roku 1945 część Łużyczna dążyła do połączenia swoich ziem z Czechosłowacją; gdyby do tego doszło, dzisiaj naród łużycki przypuszczalnie już by nie istniał. Podobieństwo języka łużyckiego do czeskiego przyśpieszyłoby asymilację, której Łużyczanie tak skutecznie opierali się wobec języka niemieckiego. W NRD po raz pierwszy w historii Łużyczanom przyznano status mniejszości narodowej i zachęcano do kultywowania własnego folkloru. Lecz równocześnie pośpieszna industrializacja kraju zabrała im około pięćdziesiąt wsi, które musiały ustąpić kopalniom węgla brunatnego. Wysiedleni ze swych domów łużyccy chłopi szybko stawali się niemieckimi robotnikami. Obecnie Łużyce zamieszkuje jeszcze około 60.000 przedstawicieli mniejszości narodowej; od przewrotu demokratycznego mają prawo do własnych szkół oraz różnego rodzaju wsparcia finansowego, lecz wszystko wskazuje na to, że w czasach, kiedy zelżały naciski z zewnątrz, wspólnota łużycka zaczyna rozpada rozpadać się od środka.
Aromuni
Aromuni to naród bez własnego państwa, który odegrał znaczącą rolę w historii Bałkanów. Ponieważ niemal w żadnym kraju, gdzie żyją, nie są uznawani jako mniejszość, przeważnie są identyfikowani z państwami, których obywatelstwo posiadają i niejednokrotnie zajmują w nich wysoką pozycję społeczną. Dzisiaj duże skupiska Aromunów znajdują się w Grecji, Macedonii, Albanii i Rumunii, mniejsze w Serbii i Bułgarii, ponadto są rozrzuceni po wszystkich kontynentach. Bywali greccy ministrowie, serbscy akademicy, bułgarscy laureaci nagród państwowych, rumuńscy piłkarze światowej sławy i austriaccy dyrygenci pochodzenia aromuńskiego -tylko nikt nie mógł o tym wiedzieć. Gdyż Aromuni, którzy w średniowiecznych źródłach przedstawiani są jako naród bogaty i mający wysoko rozwiniętą kulturę, przez stulecia odgrywali niezwykle ważną rolę w handlu europejskim i wnieśli nieoceniony wkład w rozwój politycznych ruchów emancypacyjnych na Bałkanach, w XX wieku zupełnie stracili na znaczeniu.
Pochodzenie romańskich Aromunów ginie w mrokach legend i mitów. W Macedonii sami określają się "armâni", w Albanii nazywani są Remeri, w Grecji Wołosi, w Serbii Vlassi, znani są także jako Macedoneni, Kucowołosi lub Cyncarzy. Nigdy w swej historii Aromuni nie dążyli do utworzenia własnego państwa, zawsze żyli pośród innych narodów, blisko z nimi związani. Pod panowaniem tureckim Aromuni, wyznający prawosławie, otrzymali prawa odrębnego narodu. Po rozpadzie imperium osmańskiego rządy państw chrześcijańskich powstałych w jego miejsce natychmiast cofnęły Aromunom wszelkie przyznane swobody. Obecnie w najtrudniejszym położeniu są greccy Wołosi, którym zagraża utrata własnego języka. Lepsza jest sytuacja Aromunów w Macedonii, gdzie w miastach Skopje, Štip, Bitola czy Struga od niedawna istnieją aromuńskie organizacje kulturalne i polityczne, często bardzo skłócone ze sobą. Wielu macedońskich Aromunów zajmujących się handlem międzynarodowym, tradycyjnym zajęciem ich przodków, zgromadziło wielki majątek. Jest to szczególny paradoks sytuacji tego narodu: w wielu krajach odgrywają znaczącą rolę w dziedzinie gospodarki i kultury, lecz niemal nigdzie nie mogą się przyznać, że są Aromunami.
5
suckeefcukee