Ślady na piasku
Pewien człowiek tuż przed śmiercią zobaczył całe swoje życie. Pojawiło się ono w postaci śladów na piasku. Człowiek zauważył, że ślady te raz są podwójne, jakby ktoś szedł obok niego, a raz pojedyncze. Zastanowiło go to. Wspomniał różne wydarzenia ze swego życia i zwrócił się z pytaniem do Jezusa:
- Panie, już wiem skąd się wzięły te ślady i co one oznaczają, ale nie rozumiem dlaczego są właśnie takie?
- A czego nie rozumiesz?
- Bo jak to jest, Panie? Kiedy byłem szczęśliwy i radosny, kiedy wszystko mi się układało – szedłeś obok mnie, ale kiedy było mi źle, kiedy życie waliło mi się na głowę – szedłem już sam. Gdzie wtedy byłeś, Panie?
Jezus uśmiechnął się i powiedział cicho:
- Mylisz się, mój drogi. Nigdy nie byłeś sam, kiedy cierpiałeś. Widzisz, te samotne ślady – to są moje ślady, bo to ja niosłem cię wtedy w ramionach...
Semafor
Babcia weszła do kościoła, trzymając za rękę wnuczka.
Odszukała spojrzeniem czerwoną lampkę wskazującą, gdzie znajduje się tabernakulum z Najświętszym Sakramentem. Uklękła i zaczęła się modlić.
Dziecko oczyma wodziło od babci do czerwonej lampki, od lampki do babci. W pewnym momencie zniecierpliwiło się: "Babciu! Gdy pojawi się zielony kolor, wyjdziemy, dobrze?".
Ta lampka nigdy nie stanie się zielona. Nieustannie powtarza: "Zatrzymaj się!".
Jest tam skała. Jedyna prawdziwa skala, na której istoty ludzkie znajdują oparcie. Jedyny postój, który daje prawdziwy odpoczynek. "Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a JA was pokrzepię".
Jedyne kazanie Jezusa: "Nawracajcie się!" Oto bowiem królestwo Boże jest wśród was".
Jest pośród nas. Ilu z was to jednak zauważa?
Sposób mówienia rzeczy
Pewnego poranka, tak jak często się zdarzało, kalif Harun al.-Rashid, zawołał znanego wróżbitę i opowiedział mu następujący sen:
- Śniło mi się, że zęby wypadały mi jeden po drugim i nie było ich już zupełnie w moich ustach.
- Och, proszę pana, to bardzo niedobry znak. Wskazuje na to, że wszyscy z pana rodziny umrą przed panem i zostanie pan sam! - powiedział wróżbita.
Kalif rozwścieczył się do tego stopnia, że nakazał wróżbicie, aby się już nigdy więcej u niego nie pokazywał. Opowiedział jednak swój sen innemu wróżbicie. Ten jednak powiedział mu:
- Och, mój panie, to bardzo dobry sen. Mówi on o tym, że będziesz miał bardzo długie życie i przeżyjesz całą swoją rodzinę, będziesz też o wiele od nich zdrowszy!.
Uradowany kalif odpowiedział mu:
- Cóż za piękny sen! - i za tak dobrą przepowiednię dał mu w nagrodę sto denarów.
Dopiero potem zawołał swojego wezyra, nakazał mu odszukać pierwszego wróżbitę, i przeprosić go za to, że został wypędzony z zamku. A tak naprawdę, to pierwszy powiedział mu to samo co i drugi, tyle tylko, że w inny sposób.
Nawet najbardziej brutalną prawdę można powiedzieć w łagodny sposób. Grzeczność jest dowodem inteligencji serca.
Sklep
Pewnej kobiecie przyśniło się, że za ladą w jej ulubionym sklepiku stał Pan Bóg.
"To Ty, Panie Boże!" - zakrzyknęła uradowana.
"Tak to ja" - odpowiedział Bóg.
"A co u Ciebie można kupić?" - zapytała kobieta.
"U mnie można kupić wszystko" - padła odpowiedź. "W takim razie poproszę o dużo zdrowia, szczęścia, miłości, powodzenia i pieniędzy".
Pan Bóg uśmiechnął się życzliwie i oddalił na zaplecze, aby przynieść zamówiony towar. Po dłuższej chwili wrócił z malutką, papierową torebeczką.
"To wszystko?!" - wykrzyknęła zdziwiona i rozczarowana kobieta. "Tak, to wszystko" - odpowiedział Bóg i dodał: "Czyżbyś nie wiedziała, że w moim sklepie sprzedaje się tylko nasiona?"
Przysięga
Pewien chiński imperator wypowiedziała pewnego dnia uroczystą przysięgę:
"Pokonam i usunę z mojego królestwa wszystkich moich nieprzyjaciół".
Po pewnym czasie jego poddani widzieli go, jak przechadzał się po swoim królewskim ogrodzie ze swoimi wrogami, trzymając się z nimi za ręce, śmiejąc się i żartując.
"Czyż - zapytał go jeden z jego dworzan - nie obiecałeś, że usuniesz ze swojego królestwa wszystkich swoich nieprzyjaciół?"
"A czy ich nie usunąłem - odpowiedział imperator. - Przemieniłem ich w moich przyjaciół!"
Pewien człowiek postanowił zająć się troskliwie ogrodem znajdującym sie przed jego domem. Pragnął z niego zrobić cudowny angielski "trawnik". Poświęcał mu wszystkie swoje wolne chwile. Jednak pewnej wiosny, kiedy jego pragnienie było już prawie zrealizowane, ujrzał, że spod trawy zaczął wyrastać perz o żółtych kwiatkach. Rzucił sie natychmiast, aby go wyplenić. Ale następnego dnia kolejne dwa żółte kwiatki wydobyły sie spod zielonej trawy.
Muszę kupić jakąś mocną truciznę. Inaczej nie dam sobie z tym rady. Jego życie przemieniło sie od tego dnia w zaciekłą walkę z nieznośnym żółtymi kwiatkami, ale z każdą wiosną przybywało ich coraz więcej.
"Co mogę jeszcze uczynić?",- załamany skarżył się swojej żonie.
"Dlaczego nie spróbujesz ich pokochać?", odpowiedziała mu spokojnie małżonka.
Postarał się. Już po niedługim czasie widział w tych cudownych kwiatkach muśnięcie wielkiego artysty na szmaragdowej zieleni ogrodu.
Od tego czasu był już szczęśliwy.
Jak wiele osób Cię irytuje! Dlaczego nie spróbujesz ich pokochać?
Samotne życie
Syn samotnej matki, urodził się w pewnej zapadłej mieścinie. Rósł w innej osadzie, gdzie pracował jako stolarz aż do trzydziestego roku życia. Następnie przez trzy lata obchodził ziemię, nauczając.
Nie napisał żadnej książki.
Nie otrzymał nigdy publicznego urzędu.
Nie miał własnej rodziny ani domu.
Nie uczęszczał na uniwersytet.
Nie oddalił się więcej niż trzydzieści kilometrów od miejsca swoich narodzin.
Nie osiągnął niczego, co można nazwać sukcesem.
Nie miał żadnych pism uwierzytelniających, tylko samego siebie.
Miał zaledwie trzydzieści trzy lata, gdy opinia publiczna obróciła się przeciw niemu. Jego przyjaciele uciekli. Został sprzedany swoim wrogom i osądzony w pożałowania godnym procesie. Przybito go do krzyża, pomiędzy dwoma złoczyńcami. Gdy umierał, jego oprawcy pogrywali w kości o jego ubranie – jedyną własność, jaką posiadał na ziemi. Kiedy umarł, został złożony do grobu, użyczonego przez przyjaciela, powodowanego litością.
Trzeciego dnia ten grób był pusty.
Minęło dwadzieścia wieków i oto dzisiaj On stanowi centrum historii ludzkości.
Nic nie zmieniło tak bardzo życia człowieka na ziemi: ani przemarsze wojsk, ani przemieszczające się floty, ani obradujące parlamenty, ani królujący władcy czy myśliciele i naukowcy zebrani razem - jak to jedno samotne istnienie.
Przebaczenie
Pewien dobry, aczkolwiek słaby chrześcijanin spowiadał się, jak zwykle, u swojego proboszcza. Jego spowiedzi przypominały zepsutą płytę:
zawsze te same uchybienia, a przede wszystkim ten sam poważny grzech.
- Koniec tego! - powiedział mu pewnego dnia zdecydowanym tonem
proboszcz.
- Nie możesz żartować sobie z Boga.
Naprawdę ostatni już raz rozgrzeszam cię z tego przewinienia.
Pamiętaj o tym!
Ale po piętnastu dniach człowiek znów przyszedł do spowiedzi wyznając ten sam grzech.
Spowiednik naprawdę stracił cierpliwość:
- Uprzedzałem cię, że nie dam ci rozgrzeszenia.
Tylko w ten sposób się nauczysz...
Poniżony i zawstydzony mężczyzna podniósł się z klęczek.
Dokładnie nad konfesjonałem, zawieszony był na ścianie wielki, gipsowy krzyż.
Człowiek wzniósł nań swe spojrzenie.
I właśnie w tym momencie gipsowy Chrystus z krzyża ożywił się,
podniósł swoje ramię i uczynił znak przebaczenia: "Rozgrzeszam cię z twojej winy..."
Każdy z nas związany jest z Bogiem, pewną nitką.
Kiedy popełniamy grzech, ta nić się przerywa.
Ale kiedy ubolewamy nad naszą winą - Bóg zawiązuje na nitce supełek
i w ten sposób staję się ona krótsza. Przebaczenie zbliża nas do Boga.
Najpiękniejsze serce
Pewien młodzieniec chwalił się, że ma najpiękniejsze serce
w dolinie. Chwalił się nim na rynku i zebrał się ogromny tłum, by je podziwiać, bowiem było w swym kształcie perfekcyjne. Nie miało żadnej skazy, było przepiękne, gładkie i błyszczące. Biło bardzo żywo. Chłopak krzyczał na cały głos, że nikt nie ma piękniejszego serca od niego i wszyscy mu potakiwali, bowiem jego serce było idealne. Jednak w pewnym momencie jakiś starzec krzyknął z tłumu:
- Dlaczego twierdzisz, że twoje serce jest najpiękniejsze, skoro moje jest o wiele piękniejsze od twojego? Młodzieniec bardzo się zdziwił słysząc te słowa, a potem spojrzał na serce starca i się zaśmiał. Serce starca biło bardzo żywo, być może nawet żywiej od serca młodzieńca, ale było to serce poorane rozlicznymi bruzdami, serce, w którym było wiele brakujących kawałków. Wiele też w nim było kawałków, które do tegoż serca nie pasowały. Było to serce brzydkie, które w żaden sposób nie mogło się równać z nieskazitelnym sercem młodzieńca. Chłopak zapytał się, dlaczego starzec uważa, że jego serce jest piękniejsze, skoro wszyscy widzą, że nie jest ono nawet w części tak piękne, jak jego własne serce. Wtedy starzec rzekł, że w życiu nie zamieniłby tego serca na serce młodzieńca. Powiedział też, aby młodzieniec spojrzał na jego serce i wskazując na blizny rzekł:
- Widzisz te blizny i brakujące kawałki? Nie ma ich tu dlatego, że ofiarowałem je z miłości dla wielu osób, a niesie to ryzyko, bo często się zdarza, że sami ofiarowujemy uczucie dla innych, ale oni nie dają nam nic w zamian. Stąd te blizny, bo choć dałem im część swojego serca, oni nie dali mi nic. Jeżeli natomiast spojrzysz uważnie, dostrzeżesz, że wiele kawałków do mojego serca zupełnie nie pasuje. Są to kawałki serca innych, które oni mi ofiarowali i które znalazły stałe miejsce w moim sercu. Dlatego moje serce jest piękniejsze od twojego. Natomiast te bruzdy, które widzisz, zrobili ludzie nieczuli, ludzie, którzy mnie zranili. Wtedy młodzieniec spojrzał na starca, zrozumiał i zapłakał. Potem wziął kawałek swojego przepięknego serca i ofiarował go starcowi, a starzec zrobił to samo. Padli sobie w ramiona i rozpłakali się, po czym odeszli w wielkiej przyjaźni. Młodzieniec włożył część serca starca do swojego serca, w miejsce brakującego kawałka, który dał starcowi. Ten nowy kawałek pasował tam, choć nie idealnie, co zmąciło doskonałą harmonię serca młodzieńca. Nigdy jednak wcześniej serce młodzieńca nie było tak piękne, jak w tym momencie i młodzieniec dopiero teraz to zrozumiał.
Brama
Przez pewne lotnisko na Dalekim Wschodzie przeszła ulewna burza. Pasażerowie przebiegali w pośpiechu płytę lotniska, by dostać się na pokład DC3, który czekał gotowy do odlotu.
Pewien przemoczony do szpiku kości misjonarz, znalazł sobie wygodne miejsce przy oknie. Miła stewardesa pomagała pasażerom w rozlokowaniu się.
Nadchodził już moment odlotu i jakiś członek załogi zamknął potężne drzwi samolotu.
Nagle ujrzano mężczyznę biegnącego w stronę samolotu. Spóźniony człowiek ochraniając się swym przeciwdeszczowym płaszczem, zaczął mocno walić w drzwi samolotu, prosząc by mu otworzono. Stewardesa próbowała dać mu do zrozumienia, przy pomocy gestów, że jest już za późno. Człowiek jeszcze mocniej zaczął się dobijać do drzwi. Stewardesa starała się przekonać go, aby zaniechał usiłowań.
- Nie mogę... Jest już za późno... Musimy odlatywać - powtarzała.
Nic to jednak nie pomagało: człowiek nalegał i stanowczo domagał się wpuszczenia. W końcu stewardesa otworzyła drzwi. Wyciągnęła dłoń i pomogła spóźnionemu pasażerowi wdrapać się na pokład.
W pewnym momencie zaniemówiła ze zdumienia. Człowiek ten był pilotem samolotu.
Bądź uważny! Nie pozostawaj na zewnątrz kapitanie twojego życia.
Chmurka i wydma
Pewna bardzo młodziutka chmurka (lecz, jak wiadomo, życie chmur jest krótkie i ulotne) po raz pierwszy płynęła po niebie w towarzystwie innych puchatych chmur o różnych kształtach.
Kiedy znalazły się nad ogromną pustynią Saharą, bardziej doświadczone chmury poganiały ją:
- Prędko! Prędko! Jeśli się tutaj zatrzymasz, jesteś zgubiona!
Chmurka była jednak bardzo ciekawska, tak jak wszyscy młodzi, i odpłynęła na skraj całej grupy, podobnej do stadka rozproszonych owiec.
- Co robisz? Ruszaj się!- zgromił ją z tyłu wiatr. Lecz chmurka ujrzała już wydmy ze złotego piasku i ten widok ją zafascynował. Leciutko sfruwała w dół. Wydmy wydawały się być złotymi obłokami pieszczonymi przez wiatr. Jedna z nich uśmiechnęła się.
- Witaj! - pozdrowiła grzecznie chmurkę.
Była to bardzo ładna mała wydma, zaledwie ukształtowana przez wiatr, który szarpał wciąż jej błyszczące włosy.
- Cześć. Nazywam się Ola- przedstawiła się chmurka.
- A ja Una- odparła wydma.
- Jak ci się tutaj wiedzie?
- No cóż... Słońce i wiatr. Jest trochę gorąco, ale jakoś sobie radzimy. A jak ty żyjesz?
- Słońce i wiatr... wielki wyścig na niebie
- Moje życie jest bardzo krótkie. Kiedy powróci wielki wiatr, na pewno zniknę.
- Przykro ci, prawda?
- Trochę. Wydaje mi się, że jestem całkiem bezużyteczna.
- Ja także wkrótce przemienię się w deszcz i spadnę na ziemię. Takie jest moje przeznaczenie.
Wydma wahała się przez chwilę, a potem spytała:
- Czy wiesz, że nazywamy deszcz Rajem?
- Nie wiedziałam, że jestem taka ważna- zaśmiała się chmurka.
- Słyszałam opowieści o deszczu niektórych starszych wydm. Podobno jest on bardzo piękny. Po deszczu okrywamy się czymś takim, co się nazywa trawa i kwiaty.
- Tak, to prawda. Widziałam to.
- Ja, prawdopodobnie, nigdy tego nie ujrzę- stwierdziła ze smutkiem wydma.
Chmurka zastanawiała się przez chwilkę, a potem rzekła:
- Ja też mogłabym przecież zmienić się w deszcz...
- Ale wtedy umrzesz...
- Za to ty zakwitniesz- powiedziała chmurka i zamieniła się w deszczyk tęczowo lśniący na słońcu.
Następnego dnia wydmę pokryły kwiaty.
W jednej z najpiękniejszych modlitw, jakie znam, są także słowa: "Panie, uczyń mnie lampą. Sama się spalę, lecz dam światło innym".
Dobry powód
"Czy przypadkiem nie zostawiłam u pana parasolki?" - zapytała mnie kobieta mieszkająca w sąsiedztwie.
Kilka dni wcześniej złożyła mi ona krótką wizytę.
"Owszem" - odparłem. Podziękowała mi serdecznie, a potem z uśmiechem dodała: "Pan to przynajmniej jest uczciwy! Pytałam już chyba tuzin osób,
czy zostawiłam u nich tę parasolkę i każdy odpowiadał, że nie!"
Pewien żółw żył sobie spokojnie na wsi. Któregoś dnia kuzynka mieszkająca w mieście zaprosiła go do siebie. Ponieważ żółw bardzo pragnął zobaczyć trochę świata, przyjął zaproszenie. Odległość nie była duża - wynosiła nie więcej niż kilometr, lecz dla żółwia stanowiło to prawdziwą wyprawę.
Łudził się jednak, że dotrze w miarę prędko i dopiero rankiem wyruszył w drogę.
"Idąc pewnym i niezmiennym krokiem - myślał
- dojdę na miejsce na pewno jeszcze przed południem.
A więc w samą porę, by zasiąść do stołu".
Wyruszył podśpiewując... Szedł, szedł i szedł...
Do południa żółw przebył zaledwie kilkaset metrów.
Gdy usłyszał dzwon bijący godzinę dwunastą, mruknął ze złością:
"Co to za głupi dzwon! Nie minęła jeszcze godzina od czasu, gdy wyszedłem z domu, a ten już wydzwania południe. Ten zegar na pewno jest zepsuty".
Szedł, szedł...
Słońce już skryło się za horyzontem, a na niebie zabłysły gwiazdy, lecz żółw nie przebył jeszcze nawet połowy drogi.
Zdenerwowany jak nigdy dotąd zaczął pomstować: "Świat nie jest już taki jak kiedyś! Słońce zachodzi szybciej, gwiazdy pojawiają się za wcześnie.
Zegary wciąż się psują.
A dni są krótsze niż te przepisowe dwadzieścia cztery godziny!"
I tak złorzecząc pod nosem, podjął dalszą wędrówkę,
nieustannie przeklinając drogę, która wydawała mu się kręta i zbyt gęsto porośnięta krzewami.
Zawsze znajdzie się dobry powód, aby źle myśleć o innych.
Ćma i gwiazda
Któregoś pięknego dnia młoda i wrażliwa ćma zakochała się w gwieździe. Powiedziała o tym swej mamie, a ta poradziła jej, ze lepiej jest zakochać się w lampce z abażurem.
— Gwiazdy nie są po to, by się w nich kochać i fruwać wokół nich — wyjaśniła. — Do tego są lampy.
— W ten sposób przynajmniej do czegoś dojdziesz -dodał ojciec. Lecąc do gwiazd, nic w życiu nie osiągniesz.
Jednak ćma nie posłuchała ani matki, ani ojca. Co wieczór, po zapadnięciu zmroku, gdy zajaśniała jej ukochana gwiazda, ćma leciała wysoko w gore i wracała do domu dopiero o świcie, zmęczona ogromnym i daremnym wysiłkiem.
Pewnego dnia ojciec powiedział jej tak:
— Już od wielu miesięcy ani razu nie przypaliłaś sobie skrzydeł i obawiam się, ze nigdy to ci się nie uda. Wszyscy twoi bracia zrobili to już wiele razy, krążąc wytrwale wokół ulicznych latarni. Wszystkie twoje siostry opaliły sobie skrzydełka, fruwając naokoło domowych lamp. A ty, taka duża i silna ćma nie masz żadnego śladu na skrzydłach ani na plecach! Wstyd.
Ćma opuściła rodzinny dom, lecz w dalszym ciągu nie latała wokół ulicznych latarni czy domowych lamp: uparcie próbowała dotrzeć do gwiazdy odległej o miliony lat świetlnych. Bo ćma wierzyła, ze jej gwiazda jest zawieszona wśród górnych gałęzi najwyższego wiązu.
Nieustanne próby dosięgnięcia obiektu swych uczuć sprawiały jej pewnego rodzaju przyjemność. W ten sposób ćma dożyła bardzo sędziwego wieku. Rodzice, bracia i siostry umarli już dawno, spaleni za młodu w wysokiej temperaturze ulicznych latarni i domowych lamp. A ona żyła zdobywając wciąż na nowo podniebną przestrzeń.
Gwiazda nadziei jest znakiem rozpoznawczym. Każdego dnia powinieneś prosić o wiarę, by próbować osiągnąć to, co wydaje się niemożliwe. Kto pragnie działać wraz z Chrystusem, a przez to — zmieniać świat — nie będzie chciał przystosować się do obowiązujących w świecie praw, jeżeli nie są one zgodne z przykazaniami Bożymi. Będzie niepokorny, podczas gdy inni będą posłuszni; podporządkuje się rozkazom, kiedy inni będą uznawali je za głupie czy nieistotne. Świat wyda się mu wiezieniem, kiedy inni będą rozprawiać o wolności. Będzie żył szczęśliwy zgodnie ze swą wiarą, podczas gdy pozostali będą zrozpaczeni, uważając się za więźniów. Czynić rzeczy niemożliwe — to rzeczywistość tych, którzy znają glos swego Pana.
Jeśli na niebie twego życia świeci jakaś gwiazda, nie trać czasu na przypalanie sobie skrzydeł o byle jakie małe lampy.
Dług
Pewien bardzo bogaty mężczyzna miał wielu dłużników. Będąc już bardzo stary, poprosił pewnego dnia do siebie kilku z nich i powiedział:
" Jeśli nie możecie mi oddać pieniędzy, które mi jesteście winni, a przysięgnijcie mi uroczyście, że oddacie mi je w waszym przyszłym życiu, spalę jeszcze dzisiaj wszystkie weksle, które mi podpisaliście."
Pierwszy z dłużników winien był małą sumę. Przysiągł mu, że w przyszłym życiu będzie koniem swego pożyczkodawcy i że będzie go dźwigał na swoim grzbiecie wszędzie tam, dokąd ten tylko zechce.
Starzec zgodził się na jego propozycję i spalił wszystkie dokumenty świadczące o długu.
Drugi z nich, który był mu winien większą sumę, powiedział:
"Obiecuję, że w przyszłym życiu będę twoim wołem. Spłacę wszystkie moje długi, ciągnąc twoje wozy z sianem i pług, który będzie orał twe pole."
Starzec zgodził się na tę propozycję i też spalił weksle drugiego dłużnika.
W końcu przyszła kolej na dłużnika, który zaciągnął największy dług.
"By zwrócić ci mój dług - powiedział - w przyszłym życiu będę dla ciebie ojcem".
Starzec oburzył się, ze złości złapał kij i już miał go nim okładać, kiedy ten powstrzymał go, mówiąc:
"Zanim mnie zaczniesz bić, pozwól, że ci to wyjaśnię. Mój dług jest tak wielki, że nie zdołam ci go oddać, stając się jedynie twoim koniem lub wołem. Dopiero kiedy będę twoim ojcem, będę mógł dla ciebie pracować przez wszystkie dni i noce. Będę cię ochraniał, kiedy będziesz niemowlęciem i czuwał nad tobą, gdy już będziesz dorosły. Będę się dla ciebie poświęcał w każdej sprawie, będę ryzykował swoje życie po to, by ci niczego nie brakowało, a w dniu mojej śmierci pozostawię ci wszystkie moje bogactwa, które zdołam zgromadzić. Czy to nie więcej niż być dla ciebie koniem albo wołem? Czy to nie jedyny sposób, bym ci spłacił wszystkie swoje długi?"
Pewna córka zwróciła się z pełnym wyrzutu głosem do swojej matki: "Jeśli naprawdę masz przeze mnie tyle przykrości, to powiedz mi, dlaczego mnie urodziłaś?"
Matce zrobiło się smutno, bo wiedziała, co córka miała na myśli. Zdecydowała się urodzić syna, aby w ten sposób spłacić swój zaciągnięty dług, którego nikt nie jest w stanie sobie wyobrazić.
Czy istnieje coś piękniejszego niż powiedzieć komuś, kogo jeszcze nie ma:" Od tej chwili będziesz istniał, bo ja tego pragnę!"
Dwa domki
Mały domek, położony u podnóża wzgórza, był zrobiony cały z soli. W domku tym żyli: mężczyzna z soli i kobieta z cukru. Bywały dni, w których się kochali, i bywały dni, w których się nie cierpieli. Jednego dnia pokłócili się niesamowicie. Mężczyzna chwycił gruby kij z soli i wyrzucił kobietę. Krzyczał ja...
foyl