Webb Peggy - Sobotnie poranki.pdf

(601 KB) Pobierz
153463198 UNPDF
PEGGY WEBB
SOBOTNIE PORANKI
153463198.172.png 153463198.183.png 153463198.194.png 153463198.205.png 153463198.001.png 153463198.012.png 153463198.023.png 153463198.034.png 153463198.045.png 153463198.056.png 153463198.067.png 153463198.078.png 153463198.089.png 153463198.100.png 153463198.111.png 153463198.122.png 153463198.133.png 153463198.135.png 153463198.136.png 153463198.137.png 153463198.138.png 153463198.139.png 153463198.140.png 153463198.141.png 153463198.142.png 153463198.143.png 153463198.144.png 153463198.145.png 153463198.146.png 153463198.147.png 153463198.148.png 153463198.149.png 153463198.150.png 153463198.151.png 153463198.152.png 153463198.153.png 153463198.154.png 153463198.155.png 153463198.156.png 153463198.157.png 153463198.158.png 153463198.159.png 153463198.160.png 153463198.161.png 153463198.162.png 153463198.163.png 153463198.164.png 153463198.165.png 153463198.166.png 153463198.167.png 153463198.168.png 153463198.169.png 153463198.170.png 153463198.171.png 153463198.173.png 153463198.174.png 153463198.175.png 153463198.176.png 153463198.177.png 153463198.178.png 153463198.179.png 153463198.180.png 153463198.181.png 153463198.182.png 153463198.184.png 153463198.185.png 153463198.186.png 153463198.187.png 153463198.188.png 153463198.189.png 153463198.190.png 153463198.191.png 153463198.192.png 153463198.193.png 153463198.195.png 153463198.196.png 153463198.197.png 153463198.198.png 153463198.199.png 153463198.200.png 153463198.201.png 153463198.202.png 153463198.203.png 153463198.204.png 153463198.206.png 153463198.207.png 153463198.208.png 153463198.209.png 153463198.210.png 153463198.211.png 153463198.212.png 153463198.213.png 153463198.214.png 153463198.215.png 153463198.002.png 153463198.003.png 153463198.004.png 153463198.005.png 153463198.006.png 153463198.007.png 153463198.008.png 153463198.009.png 153463198.010.png 153463198.011.png 153463198.013.png 153463198.014.png 153463198.015.png 153463198.016.png 153463198.017.png 153463198.018.png 153463198.019.png 153463198.020.png 153463198.021.png 153463198.022.png 153463198.024.png 153463198.025.png 153463198.026.png 153463198.027.png 153463198.028.png 153463198.029.png 153463198.030.png 153463198.031.png 153463198.032.png 153463198.033.png 153463198.035.png 153463198.036.png 153463198.037.png 153463198.038.png 153463198.039.png 153463198.040.png 153463198.041.png 153463198.042.png 153463198.043.png 153463198.044.png 153463198.046.png 153463198.047.png 153463198.048.png 153463198.049.png 153463198.050.png 153463198.051.png 153463198.052.png 153463198.053.png 153463198.054.png 153463198.055.png 153463198.057.png 153463198.058.png 153463198.059.png 153463198.060.png 153463198.061.png 153463198.062.png 153463198.063.png 153463198.064.png 153463198.065.png 153463198.066.png 153463198.068.png 153463198.069.png 153463198.070.png 153463198.071.png 153463198.072.png 153463198.073.png 153463198.074.png 153463198.075.png 153463198.076.png 153463198.077.png 153463198.079.png 153463198.080.png 153463198.081.png 153463198.082.png 153463198.083.png 153463198.084.png 153463198.085.png 153463198.086.png 153463198.087.png 153463198.088.png 153463198.090.png 153463198.091.png 153463198.092.png 153463198.093.png 153463198.094.png 153463198.095.png 153463198.096.png 153463198.097.png 153463198.098.png 153463198.099.png 153463198.101.png 153463198.102.png 153463198.103.png 153463198.104.png 153463198.105.png 153463198.106.png 153463198.107.png 153463198.108.png 153463198.109.png 153463198.110.png 153463198.112.png 153463198.113.png 153463198.114.png 153463198.115.png 153463198.116.png 153463198.117.png 153463198.118.png 153463198.119.png 153463198.120.png 153463198.121.png 153463198.123.png 153463198.124.png 153463198.125.png 153463198.126.png 153463198.127.png 153463198.128.png 153463198.129.png 153463198.130.png 153463198.131.png 153463198.132.png 153463198.134.png
1
Prolog
— Pudel znów zmoczył dywanik, Margaret Leigh.
Margaret Leigh położyła torebkę na stole w przedpokoju, powiesiła
żakiet w szafie i przywróciła do porządku niesforny kosmyk włosów
skręconych w kok. Wygładziła granatową spódnicę kupioną na
zeszłorocznej wyprzedaży i zwróciła się ku ciotce Bercie zstępującej ze
schodów.
Ciotka Bertha bowiem nie schodziła ze schodów. Ona z nich
zstępowała, unosząc się na fali zapachu perfum, pożółkłych koronek i
szyfonu w różowym kolorze. Margaret Leigh była nieraz tak zmęczona
tym różem, że chciało jej się krzyczeć. Oczywiście nigdy tego nie
zrobiła. Damy nie krzyczą, one cierpią w milczeniu. A Margaret Leigh
była damą.
Westchnęła. Czasami żałowała, że nie ma odwagi przeklinać.
— Zaraz to wytrę, ciociu. Jestem pewna, że Christine nie chciała
nabrudzić.
— Ale zrobiła to niezawodnie. Nasiusiała na dywanik umyślnie!
Zachowuje się źle od początku mojej krótkiej wizyty.
Margaret Leigh wzniosła oczy ku niebu. Krótka wizyta ciotki Berthy!
Przybyła do Tupelo jeszcze w kwietniu, aby wyrwać się z zimnego,
wilgotnego Chicago, gdzie mieszkała z siostrą Margaret Leigh, Tess. Był
już październik, a ciotka ciągle tu była. Oczywiście Margaret Leigh nie
śmiała narzekać. Rodzinna lojalność zobowiązywała do opieki nad
bezdomnymi, niezamężnymi ciotkami. Szczególnie powinna troszczyć
się o Berthę, której właściwie zawdzięczała wychowanie.
Czasem jednak pragnęła mieć trochę mniej lojalności, a więcej
charakteru, tak jak Tess. Ona zawsze mówiła to, co myśli.
— Pudle to nerwowa rasa, ciociu. Christine ustatkuje się z czasem.
Ciotka stała teraz u stóp schodów sapiąc i dysząc.
— Ciociu, nic ci nie jest?
— Pozwól mi przez chwilę zaczerpnąć tchu. — Położyła na piersi
tłuściutką, ozdobioną klejnotami rękę i westchnęła dramatycznie. — Jeśli
jutro umrę, będzie to twoja wina. — Wyciągnęła rękę, a sztuczne
diamenty zabłysły w popołudniowym słońcu.
Margaret stłumiła śmiech. Już dwadzieścia lat ciotka Bertha groziła, że
umrze. Każdy w rodzinie rozpieszczał ją udając, że zarówno jej
diamenty, jak i cierpienia, uważa za prawdziwe.
— Czy chcesz widzieć się z doktorem, ciociu?
2
— Nie, moja droga. Po prostu muszę odpocząć od twojego pudla i
poczyniłam już pewne kroki...
— Jakie kroki?
— Znalazłam tresera dla Christine.
Margaret Leigh odetchnęła głęboko, przewidując przeprawę z powodu
najnowszego przejawu wścibstwa ciotki Berthy.
— To bardzo... bardzo miło z cioci strony, ale nie stać mnie na tresera.
— Nonsens! Taka elegancka dziewczyna jak ty, dążąca do sukcesu, nie
może sobie pozwolić na to, aby nie mieć tresera psów. Pies kobiety
zdecydowanej na robienie kariery musi wiedzieć, jak się zachować w
eleganckim towarzystwie.
— Po pierwsze, mając trzydzieści dwa lata, nie jestem już raczej
dziewczyną. A po drugie, nie jestem pewna, czy katalogowanie książek
prowadzi do sukcesu. A nawet jeśli tak, to nie rozumiem, jak moja
kariera' może mieć coś wspólnego z manierami Christine.
— Rzecz w tym, że moczy dywaniki. — Już wszystko załatwiłam.
Jutro możesz zawieźć Christine.
Margaret Leigh wiedziała, że jest pokonana, ale czuła się zobowiązana
przynajmniej do symbolicznego protestu. Przecież miała swoją dumę,
jeśli nawet była ona tłumiona dobrym wychowaniem.
— Jutro jest sobota. Treser prawdopodobnie nie pracuje...
— Zbadałam to. On prawie wcale nie pracuje, chyba że absolutnie
musi. W normalnych okolicznościach nikomu z rodziny nie radziłabym
zadawać się z takim typem. Ale mówią, że to najlepszy treser w okolicy.
— Planowałam zgrabić jutro liście.
Twarz ciotki Berthy zmarszczyła się, policzki zadrżały.
— Oczywiście, jeśli nie chcesz...
W nagłym poczuciu winy Margaret Leigh pogłaskała ciotkę po ręce.
— Jestem pewna, że chciałaś jak najlepiej. Myślę, że nie zaszkodzi
porozmawiać z nim.
— Po prostu wiem, że dzięki niemu będziemy mieć nową Christine.
Stara Christine całkiem odpowiadała Margaret Leigh, ale nie
powiedziała tego. Za wszelką cenę chciała utrzymać spokój.
— Ty zawsze, ciociu Bertho, działasz w moim najlepszym interesie.
Pójdę tam jutro. Jedna, krótka wizyta nam nie zaszkodzi.
Rozdział pierwszy
Andrew McGill uwielbiał sobotnie poranki. Leżał w hamaku i
odpychając się jedną nogą od ziemi, wprawiał go w ruch. Szeleściły
suche liście. Andrew, z rękami pod głową, wsłuchiwał się w muzykę
jesieni, wiatr szumiący w drzewach, przepiórki nawołujące się na
pobliskich polach, psy ujadające na trawniku. Jasne i świetliste niebo
wyglądało tak, jakby wymyły je pracowite aniołki.
Odetchnął zadowolony. Stare dżinsy, parę dobrych psów do polowań
na ptaki i leniwy sobotni poranek — czego więcej może chcieć
mężczyzna?
Słońce ogrzewało mu twarz; zdrzemnął się na chwilę. Obudziło go
szczekanie psów. Drżące podniecenie w ich głosach całkowicie go
orzeźwiło. Nie wstając rozejrzał się wokoło.
Wszystko wyglądało jak dawniej — drewniany domek z niebieskimi,
perkalowymi zasłonami, dowód przyjaźni siostry Jo Beth, stary,
półciężarowy ford i własnoręcznie pielęgnowana grządka brązowych
chryzantem, kojarzących mu się z grą w football, hot-dogami i
orkiestrami grającymi zbyt głośno.
I wtedy zobaczył samochód. Nie wierzył własnym oczom. Był to żółty
volkswagen garbus. Nie widział takiego od osiemnastu lat. Osłonił oczy
ręką i obserwował samochód, który hałaśliwie przedzierał się piaszczystą
drogą w kierunku jego posesji. Wydawało mu się, że prowadzi kobieta,
ale z tej odległości nie był tego pewny.
Leżał w hamaku, uzbroiwszy się w cierpliwość. Tego dnia nie liczył na
towarzystwo, nie miał jednak nic przeciwko nie zapowiedzianej wizycie.
Nie wiedział jeszcze, jak przyjmie gości. Pomyślał, że albo ich przepędzi
i będzie mógł dalej drzemać, albo zaprosi na piwo...
Mały samochód zatrzymał się obok forda. Wysiadła z niego wysoka
kobieta. Andrew od razu zwrócił uwagę na jej królewski chód, chociaż
trzymała się nieco sztywno, jakby czuła się nieswojo. Uśmiechnął się.
Jego dom był szokiem dla większości kobiet.
Nieznajoma zatrzymała się przed budynkiem, patrząc na niego tak,
jakby miała zamiar coś w nim zmienić . Jeszcze tego brakowało.
Zamknął oczy i udawał, że śpi.
Margaret Leigh tymczasem opanowała szok spowodowany wyglądem
brzydkiego, nie pomalowanego domu i zbliżyła się do mężczyzny w
hamaku. Mocniej przytuliła Christine. Znajome, ciepłe ciałko dodawało
jej odwagi.
4
Andrew leżał w pozycji zupełnie swobodnej. Był wysokim, wspaniale
opalonym blondynem. Założyłaby się z każdym, że sypiał na słońcu
nago. Zawahała się przez chwilę. Ciotka Bertha ostrzegała ją przed
takimi mężczyznami. — „Łajdaki popijające piwo nic nigdy nie
osiągną." — Uważałaby tę radę za beznadziejnie przestarzałą, gdyby nie
okazało się, że nie rozmija się z prawdą. Kilka kobiet z rodu Jonesów
nieszczęśliwie połączyło swe losy z takimi właśnie typami i przeklinają
ten dzień. Siostra Margaret była jedną z nich.
Gdy tak stała, poczuła strużkę potu spływającą po twarzy. Samotny
moskit buczał nad jej głową, aby w końcu siąść na udzie mężczyzny.
Zafascynowana, obserwowała wędrówkę moskita po obcisłych dżinsach.
Poczuła ucisk w gardle i dyskretnie odchrząknęła .
— Gryzę tylko w środy.
Drgnęła na dźwięk głębokiego głosu i, zapomniawszy o moskicie,
spojrzała w twarz mężczyzny.
— Przestraszył mnie pan. — Poczuła gorący rumieniec na policzkach.
— Czy pani jest naprawdę, czy ja ciągle śnię? — Założył ręce pod
głowę, oparł stopę o ziemię i wprawił hamak w ruch. Ponieważ i tak nie
było mowy o drzemce, postanowił rozerwać się nieco. — Tylko
porządne dziewczyny się czerwienią. Czy pani jest porządną
dziewczyną?
— Och! — Osłoniła twarz.—Jak na październik jest zbyt gorąco.
— Jest za gorąco na wszystko, nawet na miłość!
— O! mój Boże — Margaret Leigh cofnęła się o krok. Umiała
rozpoznać łajdaka za każdym razem. Interesowali się wyłącznie
kobiecym ciałem.
Andrew McGill stłumił chichot. Z powagą na twarzy ciągle
zachowywał się skandalicznie.
— Czy kiedykolwiek próbowała pani miłości w hamaku? — Z
satysfakcją dostrzegł nasilający się rumieniec. — Nie, myślę, że nie.
Prawdopodobnie woli pani chłodne, białe prześcieradło i łóżko z
baldachimem. Założę się, że czeka pani do zmroku...
— Moje prywatne życie to nie pańska sprawa!
Po raz pierwszy odważyła się na taką odpowiedź. Andrew poczuł się
lepiej. Nie chciał mieć przewagi nad nieśmiałą kobietą.
— Kochając się po ciemku, można polegać tylko na dotyku. Wolę
widzieć partnerki, a pani?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin