obrona_sokratesa.pdf

(148 KB) Pobierz
234859431 UNPDF
Platon, Obrona Sokratesa
tłum. Władysław Witwicki
Ryszard Legutko, Obrona Sokratesa . Fragmenty wstępu.
Jeśli oceniać efekt mowy Sokratesa w świetle ostatecznego wyroku, to nie ma wątpliwości, iż jego mowa
okazała się bezskuteczna. Fakt ten daje ważną wskazówkę dla interpretacji tekstu Platońskiego. Skłania do
wniosku, iż wedle Apologii między filozofią a nawykami społecznymi istnieje trudny do pogodzenia konflikt.
Sokrates nie chciał wchodzić w spory ustrojowe, ale jego działalność została odczytana jako zagrażająca
Atenom, a więc tym samym antydemokratyczna. Trudno powiedzieć, czym dokładnie kierowali się ci, którzy
głosowali za wyrokiem śmierci: być może istotnie mniemali, że Sokrates sprzyjał Kritiasowi i że inspirował
oburzające akty bezbożności, a być może głosowali przeciw niemu, bo odczuwali intuicyjnie jego wrogość
wobec rzeczy, do których byli przywiązani.
Sokrates był oczywiście antydemokratyczny - i tu poniekąd Ateńczycy mieli rację - jakkolwiek nie w tym
znaczeniu, że pragnął zastąpić jeden ustrój innym. Jego działalność podważała rozpowszechnione przekonanie,
iż obywatele w swojej większości reprezentują mądrość, i że w ten sposób istniejące w społeczeństwie kryteria
ocen, normy, ideały, hierarchie wartości wyrażają coś więcej, niż przypadkowe preferencje grupy ludzi. Z tego
samego powodu Sokratesa można określić jako antyoligarchicznego, bo poziom świadomości moralnej i wpływ
refleksji na życie ludzkie nie były w oligarchii wcale wyższe. W demokracji te słabości ujawniają się w sposób
bardziej dobitny, ponieważ ostrzejszy staje się konflikt między mniejszością a większością. Większość nie tylko
posiada władzę, ale także wydaje się posiadać rację. Skoro założeniem demokracji jest egalitaryzm, a więc w
tym również przekonanie o niezbyt wielkich różnicach między ludźmi w zakresie rozsądku, to wyłonienie się
większości daje duże prawdopodobieństwo ukształtowania się przewagi także pod względem trafności sądu. Stąd
w społeczeństwie demokratycznym - mimo nieustannych kłótni między rozmaitymi stronnictwami - istnieje
powszechniejsza tendencja do apodyktyczności wypowiadanych opinii i do przypisania demosowi -
niekoniecznie konkretnemu, lecz demosowi w ogóle - uprawnień w zakresie określania wartości. Pod pewnym
względem demokracja daje lepszy wgląd w ujawnianie się pychy ludzkiej, niż ustroje hierarchiczne.
Uwagi, jakie Sokrates wypowiada w swojej mowie wskazują, iż z tych słabości społeczeństwa ateńskiego zdawał
sobie sprawę, a jego zachowanie było reakcją na nie. Co jednak w takim razie reprezentuje filozofia i jak dalece
zmienić może ona istniejący stan rzeczy? Sokratesa poglądy w tej kwestii nie są jednoznaczne, a z pewnością nie
wyrażają naiwnego przekonania o filozofii jako narzędziu uszlachetniania demokracji. Lektura tekstu pozwala
mniemać, iż Sokrates sam jeszcze dobrze nie wiedział, jaki jest sens jego działania oraz jakie skutki ma ono
wywołać. Z jednej strony mamy tam bowiem obraz Ateńczyków tak negatywny, że wszelka zasadnicza
działalność edukacyjna wydaje się być skazana na mierne rezultaty, a z drugiej, zauważamy niezwykłą
bezkompromisowość stanowiska Sokratesa w jego misji filozoficznej.
Sokrates nie miał więc ambicji reformatorskich, a jego filozofia nie była nastawiona na wyprowadzenie Aten z
kryzysu moralnego. Nie był on nawet wychowawcą w ścisłym sensie tego słowa; dlatego nie przyjmował zarzutu
o demoralizowaniu uczniów i - w domyśle - o swoim wpływie na Alkibiadesa, Kritiasa i innych. Podstawowym
celem jego mowy procesowej było - jak się rzekło - wyjaśnienie sobie i innym znaczenia działalności
filozoficznej, jaką uprawiał.
W istocie ważniejsze dla niego było przekazanie Ateńczykom, dlaczego z tej misji nie mógł on zrezygnować, niż
jakie bezpośrednie pożytki płynęły z niej dla miasta. Filozofia - tak jak ją pojmował Sokrates, a więc refleksja
1
234859431.001.png
nad tym co dobre i sprawiedliwe po to, by życie swoje uczynić wartościowym - była bowiem nienegocjowalna w
kategoriach politycznych. W tym tkwi jego podstawowe przesłanie i to jest największe odkrycie Sokratesa. Nie
zależy ona ani od nastrojów w społeczeństwie, ani od przewagi fizycznej czy militarnej, ani od wyroków sądu,
ani nawet - jak się okaże w innych dialogach - od woli bogów. Było to dla Sokratesa odkrycie tak niezwykłe, że
zmieniło całe jego życie. Wyobrażał sobie zapewne, że kto dobrze pojmie, iż źródła mądrości nie podlegają
arbitralnej władzy człowieka, ten również musi swoje życie przewartościować.
Odkrycie to okazało się faktycznie przełomowe dla naszej kultury, zaś jego znaczenia nie należy mierzyć
praktycznymi skutkami, a jeśli, to w długiej perspektywie czasowej. Trudno powiedzieć, jak wyglądałaby nasza
historia, gdyby taki pogląd nie pojawił się w niej w pewnym momencie. Należy jednak sądzić, że nie byłaby to
historia lepsza. Znaczenie odkrycia Sokratesa polegało na tym, iż na wiele wieków zmieniło ono nasz sposób
myślenia. Refleksja filozoficzna uzyskała status niezależności od wszelkich subiektywnych i społecznych
uwarunkowań. Stała się narzędziem, za pomocą którego mogliśmy oceniać siebie i innych, prowadząc spory co
sensu moralnego naszych działań. Siła polityczna i nacisk grupy wielokrotnie okazywały się skuteczne, ale od
czasu Sokratesa już nigdy nie można było całkowicie usunąć z naszej świadomości przekonania, że owa
skuteczność nie musi pozostawać w żadnym związku ze słusznością, dobrem i sprawiedliwością.
Ale odkrycie Sokratesa zawierało coś jeszcze. Filozofia nie była tylko procesem intelektualnym, który pozwalał
formułować moralne prawdy. Okazało się, że w wyniku tego procesu człowiek odkrywał w sobie także
skłonność do podporządkowania się nim i do pokierowania własnym życiem zgodnie z nimi. Ta władza czy siła
duchowa, którą Sokrates nazywał duszą, nie była więc jedynie sprawnością intelektualną, ale tak naprawdę
stanowiła to, co było istotą człowieka, czyli jego moralną podmiotowość. Tak jak opinie, zwykle bezrefleksyjne,
głoszone przez ludzi w ich sporach politycznych i prywatnych, były ledwie powierzchownym i często mocno
niedoskonałym dotknięciem prawdy, tak nasze doznania i doświadczenia, do których zwykliśmy przywiązywać
znaczenie, dotyczyły przeważnie powierzchownej strony natury ludzkiej. Dzięki trudowi filozoficznemu
mogliśmy, według Sokratesa, zobaczyć siebie inaczej: nie w swoich rolach społecznych, nie w przebraniu, jakie
dawała nam nasza pozycja czy reputacja, nie w stanie zadowolenia wywołanym przyjemnościami i sukcesami.
Mogliśmy zobaczyć siebie takimi, jacy jesteśmy niezależnie od tych wszystkich przebrań. A gdy już ktoś
osiągnął taką zdolność patrzenia na siebie, to musiał, zdaniem Sokratesa, dojść do nieodpartego wniosku, iż owa
ocena jest jedyną, jaka się naprawdę liczy i że całe swoje życie powinien pokierować w ten sposób, by wypadła
ona jak najlepiej. O tym właśnie mówił Sokrates Ateńczykom przed sądem i to jego przesłanie przekazał Platon
dalszym pokoleniom.
2
Platon, Obrona Sokratesa
Jakieście wy, obywatele, odebrali wrażenie od moich oskarżycieli, tego nie wiem; bo i ja sam
przy nich omalżem się nie zapomniał, tak przekonująco mówili. Chociaż znowu prawdziwego,
powiem po prostu, nic nie powiedzieli. A najwięcej mnie u nich jedno zadziwiło z tych wielu
kłamstw; jak to mówili, że wyście się powinni strzec, abym ja was nie oszukał, bo doskonale
umiem mówić. To, że się nie wstydzili (ja zaraz czynem obalę ich twierdzenia, kiedy się
pokaże, że ja ani trochę mówić nie umiem), to mi się wydało u nich największą bezczelnością.
Chyba że oni może tęgim mówcą nazywają tego, co prawdę mówi. Bo jeżeli tak mówią, to ja
bym się zgodził, że tylko nie według nich, jestem mówcą.
Więc oni, jak ja mówię, bodajże i słowa prawdy nie powiedzieli; wy dopiero ode mnie
usłyszycie całą prawdę.
Tylko serio, na Zeusa, obywatele: nie takie mowy przystrojone jak te ich: zwrotami i wy-
razami, ani ozdobione, ale usłyszycie proste słowa, wyrazy takie, jakie się nawiną.
Boja wierzę, że to sprawiedliwe, co mówię, i niech się nikt z was czegoś innego nie spo-
dziewa.
Przecieżby nawet nie wypadało, obywatele, żebym ja, w tym wieku, jak młodzik mówki
układać przed was przychodził. Ale naprawdę ja bardzo was, obywatele, o to proszę i błagam:
jeżeli usłyszycie, że ja się bronię takimi samymi słowami, jakimi zwykle mówię i na rynku
koło straganów, gdzie mnie niejeden z was słyszał, i gdzie bądź indziej, nie dziwcie się i nie
róbcie hałasów dlatego. Bo to tak jest: teraz ja pierwszy raz stoję przed sądem, a lat mam sie-
demdziesiąt; po prostu więc obcy mi jest tutejszy język. Więc tak samo jak gdybym naprawdę
był z innych stron, to wybaczylibyście mi przecież, gdybym tamtym językiem i sposobem
mówił, w jakim bym był wyrósł, otóż tak samo i teraz o tę was proszę sprawiedliwość, tak się
to przynajmniej mnie przedstawia, żebyście mi darowali sposób mówienia - on tam będzie
może gorszy, może lepszy - a na to tylko patrzyli i na to tylko zważali, czyja słusznie mówię,
czy nie; bo to jest zaleta sędziego, a mówcy: mówić prawdę.
Więc naprzód moje prawo bronić się, obywatele, przeciw pierwszej fałszywej skardze na
mnie i przeciw pierwszym oskarżycielom; potem przeciwko drugiej i drugim.
Bo na mnie wielu skarżyło przed wami od dawna, i już od lat całych, a prawdy nic nie mówili;
tych ja się boję więcej niż tych koło Anytosa, chociaż i to ludzie straszni.
Ale tamci straszniejsi. Obywatele, oni niejednego z was już jako chłopaka brali do siebie,
wmawiali w was i skarżyli na mnie, że jest taki jeden Sokrates, człowiek mądry, i na gwiaz-
dach się rozumie, i co pod ziemią, to on wszystko wybadał, i ze słabszego zdania robi moc-
niejsze. Obywatele, to oni, to ci, co o mnie takie pogłoski porozsiewali, to są moi straszni
3
 
oskarżyciele. Bo kto słyszy, ten myśli, że tacy badacze to nawet w bogów nie wierzą. A potem
jest takich oskarżycieli wielu i już długi czas skarżą, a prócz tego jeszcze w takim wieku do
was mówią, w którymeście uwierzyć mogli najłatwiej, dziećmi będąc, a niejeden z was
wreszcie młodym chłopcem; po prostu taka zaoczna skarga, bez żadnej obrony.
A ze wszystkiego najgłupsze to, że nawet nazwisk ich nie można znać ani ich wymienić.
Chyba że przypadkiem który jest komediopisarzem.
Jedni z zazdrości potwarzy w uszy wam nakładli, drudzy uwierzyli i z przekonania zrażają do
mnie innych, a ze wszystkimi nieporadna godzina. Bo ani ich tutaj przed sąd nie można
pociągnąć, ani rozumnie przekonać żadnego, tylko po prostu tak człowiek musi niby z cie-
niami walczyć; broni się i zbija zarzuty, a nikt nie odpowiada.
Więc chciejcie zważyć i wy, jak powiadam, że ja mam dwa rodzaje oskarżycieli: jedni to ci,
co wygłosili skargę dopiero co, a drudzy dawniej, ci, o których mówię; i przyznajcie, że ja się
przeciwko tamtym muszę naprzód obronić. Przecież i wyście tamtych naprzód słuchali, jak
skarżą, i o wiele więcej niż tych, co później.
No tak, więc trzeba się bronić, obywatele, i trzeba próbować wyjąć wam z uszu potwarz, która
tam długi czas siedziała, a wyjąć w tak krótkim czasie! No, ja bym tam rad, żeby się to tak
stało, jeśli to dobre dla was i dla mnie, i jeżeli się moja obrona na cokolwiek przyda. Ale
myślę, że to trudna rzecz; ja trochę wiem, jak to jest.
A jednak, niech tak rzeczy idą, jak bóg zechce; prawa potrzeba słuchać i bronić się.
Więc weźmy jeszcze raz od początku, cóż to za skarga, z której na mnie potwarz wyrosła, a
Meletos jej uwierzył i wniósł na mnie to oskarżenie tutaj? Tak jest. Cóż tedy mawiali po-
twarcy? Jakby więc prawdziwe oskarżenie trzeba ich zaprzysiężone słowa odczytać: Sokrates
popełnia zbrodnie i dopuszcza się występku badając rzeczy ukryte pod ziemią i w niebie i ze
słabszego zdania robiąc mocniejsze i drugich tego samego nauczając.
To coś będzie w tym rodzaju. Boście przecież i sami coś takiego widzieli w komedii Ary-
stofanesa, jak się tam taki Sokrates huśta, a mówi, że chodzi po powietrzu i mnóstwo innych
głupstw wygaduje, na których ja się nic a nic, ani w ogólności, ani w szczególności nie rozu-
miem. I nie mówię tego, żebym chciał uwłaczać tego rodzaju wiedzy, jeżeli ktoś jest mądry w
takich rzeczach (żeby mnie tylko znowu o to Meletos do sądu nie pozwał), ale mnie te kwestie,
obywatele, nic a nic nie obchodzą. Na świadków biorę wielu z was samych i myślę, że jeden
drugiemu to wytłumaczy i powie: każdy z tych, którzy kiedykolwiek słyszeli, jak rozmawiam!
A takich wielu między wami. Więc powiedzcie jeden drugiemu, czy kiedykolwiek słyszał
który z was, żebym ja w ogólności lub w szczegółach rozmawiał o takich rzeczach? Widzicie
więc, że tyle samo warte i wszystko inne, co o mnie tłum opowiada.
Więc ani na tym nic nie ma, ani jeślibyście słyszeli od kogoś, że ja biorę ludzi na wychowanie
i robię na tym pieniądze, to także nieprawda.
4
Chociaż mnie się i to bardzo podoba, jeżeliby ktoś umiał ludzi wychowywać, jak na przykład
Gorgiasz z Leontiniów i Prodikos z Keos, i Hippiasz z Elidy.
Obywatele, każdy z nich potrafi chodzić od miasta do miasta i namawiać młodych ludzi,
którzy mogą za darmo przestawać, z kim tylko chcą ze swych współobywateli, żeby porzucili
tamto towarzystwo, a obcowali z nimi; za to im się płaci pieniędzmi, a oprócz tego wdzięcz-
nością.
A tu jest jeszcze inny taki obywatel z Paros, mędrzec; dowiedziałem się niedawno, że
przyjechał, bom przypadkiem spotkał jednego obywatela, który zapłacił sofistom więcej pie-
niędzy niż wszyscy inni razem, Kalliasza syna Hipponika. Więc ja go zapytałem - bo on ma
dwóch synów. „Kalliaszu - powiadam - jakby d się tak twoi dwaj synowie źrebakami albo
cielętami porodzili, to my byśmy umieli wyszukać im kierownika i zgodzić go, żeby z nich
zrobił piękne i dobre sztuki we właściwym im rodzaju zalet. I to by był albo jakiś człowiek od
koni, albo od roli. No teraz, skoro są ludźmi, to kogo im zamyślasz wziąć na kierownika? Kto
się tak rozumie na zaletach człowieka i obywatela? Myślę przecież, żeś ty się nad tym zasta-
nowił, bo masz synów. Jest ktoś taki - mówię mu - czy nie?"
„Ano pewnie" - powiada.
„Któż taki - mówię - i skąd on, i po czemu uczy?"
„Euenos - powiada - Sokratesie, ten z Paros, po pięć min".
A ja sobie pomyślałem: szczęśliwy ten Euenos, jeżeli on naprawdę posiada tę sztukę i tak
ładnie uczy! Ja bym się i sam chwalił i wysoko nosił, gdybym to umiał. Ale ja tego nie umiem,
obywatele!
Więc może mi ktoś z was wpadnie w słowo i zapyta: „Sokratesie, a twoja robota jaka wła-
ściwie? Skądże się wzięły te potwarze na ciebie? Już też z pewnością, gdybyś się nie był, niby
to, bawił w żadne nadzwyczajności, a żył jak każdy inny, nie byliby cię ludzie tak osławili ani
obgadali, skoro twoje zajęcia niczym nie odbijały od wszystkich innych ludzi. Więc powiedz
nam, co jest, żebyśmy i my w twojej sprawie nie strzelili jakiegoś głupstwa". Kto tak mówi,
ten mówi sprawiedliwie, jak uważam, i ja wam spróbuję wykazać, co tam jest takiego, co mi
wyrobiło takie imię i taką potwarz.
A słuchajcie.
Może się będzie komu z was zdawało, że żartuję; tymczasem bądźcie przekonani; całą wam
prawdę powiem. Bo ja, obywatele, przez nic innego, tylko przez pewnego rodzaju mądrość
takie imię zyskałem. A cóż tam za mądrość taka? Taka może jest i cała ludzka mądrość!
Doprawdy, że tą i ja, zdaje się, jestem mądry. A ci, o których przed chwilą mówiłem, ci mu-
szą pewnie być jakąś większą mądrością, ponad ludzką miarę mądrzy, albo - nie wiem sam,
co powiedzieć. Ja przynajmniej zgoła się na tej wyższej nie znam, a kto to na mnie mówi, ten
kłamie i tylko na to wychodzi, żeby oszczerstwo na mnie rzucił.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin