Don Wollheim 1987.pdf

(1304 KB) Pobierz
Don Wollheim 1987
Don Wollheim proponuje - 1987
Don Wollheim proponuje
Donald A. Wollheim (ur. 1 października 1914, zm. 2 listopada 1990) -
amerykański pisarz, pierwszy antologista sf, wydawca. Wollheim
zadebiutował w roku 1934 u Gernsbacka w "Wonder Stories" opowiadaniem
"The Man from Ariel", ale do panteonu wszedł dopiero w roku 1942 całą
serią opowiadań, z których "Mimikrę" z grudniowego wydania 1942 roku
opublikowało Astonishing Stories a w Polsce Fantastyka, nr 10 z 1983 roku.
Opowiadanie to, jako jedyne doczekało się trzech wersji filmowych. W roku
1943 wydaje The Pocket Book of Science Fiction, antologię amerykańskich
opowiadań fantastyczno naukowych, która otworzyła nowy etap w rozwoju
fantastyki. Miejsce tanich, ale niezbyt długich prosperujących magazynów i
drogich ksiąŜek science fiction zajęła tania ksiąŜka kieszonkowa - pocket
book. Zbiorek stał się bestsellererm i Donald A. Woflheim wydaje dwie
następne antologie: The Portable Novels of Science (Viking 1945) i The
Avon Fantasy Reader (1946).
Don Wollheim proponuje (ang. The
Annual World's Best SF) - seria
antologii literatury science-fiction pod
redakcją Donalda A. Wollheima,
wydawana w USA od 1965 do 1990, a
w Polsce w latach 80. XX wieku.
Polska edycja serii Don Wollheim
proponuje wydawana była przez
warszawskie wydawnictwo Alfa.
Ukazało się w niej jedynie pięć tomów,
obejmujących twórczość za lata 1984-
1988, a wydanych w latach 1985-1989.
Lata siedemdziesiąte charakteryzuje dalszy wzrost poczytności taniej ksiąŜki
kieszonkowej. Nic dziwnego więc, Ŝe tak doświadczony edytor i wydawca
jak Donald Wollheim zakłada w roku 1971 swoje własne - rodzinne
wydawnictwo DAW BOOKS i w krótkim czasie zajmuje czołowe miejsce
na amerykańskim rynku wydawniczym. Wydawnictwo to utrzymuje
wiodącą rolę jeszcze w kilka lat po jego śmierci na serce w 1990 roku, by w
drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych zostać wchłoniętym przez
koroporację wydawniczą Penguin-Putnam.
Wybór za rok 1988 był ostatnim, jaki
ukazał się w naszym kraju (w USA
wydano jeszcze jeden w 1990, za rok
1989).
Wollheim od początku swej działalności w klubie miłośników sf, aŜ do
chwili załoŜenia swego wydawnictwa był znanym skandalistą. Jeszcze w
1934 roku zaskarŜył Gernsbacka za niezapłacone honorarium, zmuszając
ojca amerykańskiej sf do wypłacenia 75 dolarów USA (w tym 10 w postaci
zwrotu kosztów sądowych). Niemal w 10 lat później (w 1945 roku)
zaskarŜył 7 przyjaciół ze swego klubu sf, którzy posądzili go o wmieszanie
się w romans Judith Merril, co kosztowało ich, mimo wycofania pozwu
przez Wollheima, 600 dolarów zwrotu kosztów sądowych i spowodowało na
30 lat rozdźwięk między Wollheimem i Jamesem Blishem. Za skandaliczne
uznawano jego praktyki z lat pięćdziesiątych, gdy prowadząc serię tanich
dwustronnych ksiąŜek sf Ace Doubles (2 powieści w jednym) dopuszczał
się skandalicznych skrótów, uproszczeń i zmian. Terry Carr, jego konkurent
na rynku edytorskim puścił w obieg nawet powiedzenie, Ŝe gdyby Wollheim
wydawał Biblię skróciłby ją na 2 powieści i zmieniłby tytuł na Bóg Wojny
Izraela / Istota w trzech postaciach . Największym i ostatnim skandalem było
wydanie pirackie w roku 1965 trylogii Tolkiena Władca Pierścieni w postaci
trzytomowej ksiąŜki kieszonkowej, dzięki lukom prawnym. Skandal
wywołany tym piractwem nie tylko nie przyniósł szkody wydawnictwu Ace
ale wręcz uczynił je sławnym.
Wollheim odkrył wiele talentów. Przede wszystkim Philipa K. Dicka,
najbardziej awangardowego pisarza lat sześćdziesiątych, Johna Brunnera,
Samuela R. Delany'eya, Thomasa M. Discha, Harlana Ellisona, Ursulę Le
Guin, Roberta Silverberga, C. J. Cherryh, Tanith Lee. Ale poniósł jedną
kleskę. Nie rozpoznał talentu Stephena Kinga, który przyniósł do niego
swoją pierwszą powieść sf.
32337434.001.png
Roger Zelazny - Wieczna marzłoć
Wysoko na zachodnim stoku góry KilimandŜaro leŜy wyschłe i zamarznięte truchło
lamparta. Trzeba, by ktoś wyjaśnił, skąd się tam wzięło, poniewaŜ martwe lamparty nie są zbyt
rozmowne.
CZŁOWIEK. Wydaje się, Ŝe muzyka przychodzi i odchodzi wedle własnego uznania. W
kaŜdym razie kręcenie gałką przy stojącym obok łóŜka odbiorniku nie ma Ŝadnego wpływu na to,
czy muzyka pojawia się, czy znika. Nieomal znajoma, obca jednak melodia, na swój sposób
draŜniąca. Dzwoni telefon; on podnosi słuchawkę. Nikt się nie odzywa. Znowu.
To juŜ czwarty raz w ciągu ostatniej godziny, kiedy to zajmował się poranną toaletą,
wkładał ubranie i przygotowywał argumenty, odzywa się ten głuchy telefon. Gdy pytał w
recepcji, mówiono mu, Ŝe nikt do niego nie dzwonił. Ale ten cholerny autorecepcjonista musi być
niesprawny - tak samo jak wszystko tutaj.
Wiatr, juŜ silny, wzmaga się jeszcze ciskając kawałkami lodu o budynek, z dźwiękiem,
który przypomina drapanie setek pazurków. Zaskakuje go jęk zasuwających się stalowych
okiennic. Najgorsze jednak, Ŝe wydaje mu się, iŜ przemykając wzrokiem po szybie najbliŜszego
okna dostrzegł w nim jakąś twarz.
To, oczywiście, niemoŜliwe. Jego pokój znajduje się na trzecim piętrze. Załamanie
światła w kryształkach lodu. Nerwy.
Tak. Denerwuje się cały czas, od kiedy tu przylecieli dziś rano. Nawet wcześniej...
Odsuwa na bok stojące na kredensie rzeczy Dorothy i wśród swych własnych znajduje
maleńki pakiecik. Odwija go; w środku znajduje się płaski czerwony prostokąt wielkości mniej
więcej duŜego paznokcia. Podwija rękaw i przykleja płytkę w zagłębieniu lewego łokcia.
Środek uspokajający rozchodzi się natychmiast po jego układzie krwionośnym. Oddycha
kilka razy głęboko, po czym odkleja płytkę i wyrzuca do spalarki. Odwija rękaw i sięga po
marynarkę.
Muzyka jest coraz głośniejsza, jakby chciała zagłuszyć wycie wiatru, łoskot kawałków
lodu. W drugim końcu pokoju sam z siebie oŜywa wideoekran.
Twarz. Ta sama twarz. Tylko na moment. Jest pewien. A potem szum i falujące linie na
ekranie. Śnieg. Chichocze.
No dobrze, moje nerwy, niech wam będzie, myśli. Macie prawo. Ale barbiturany zrobią z
wami porządek. Lepiej zabawcie się juŜ teraz, bo wkrótce się was przytłumi.
Na ekranie pojawia się jakiś pornos. Uśmiechając się kobieta dosiada męŜczyzny...
Obraz zmienia się znowu; jakiś pozbawiony głosu dziennikarz komentuje to czy owo.
PrzeŜyje i to - jest wszak niezniszczalny. On, Paul Plaige, ryzykował juŜ przedtem wiele
razy i zawsze wychodził z tego cało. To tylko obecność Dorothy sprawia, Ŝe doświadcza
swoistego deja w, które go rozstraja. NiewaŜne.
Ona czeka na niego w barze. Niech czeka. Po paru kieliszkach łatwiej będzie ją namówić
- chyba Ŝe alkohol wprawi ją w kłótliwy nastrój. To teŜ się czasem zdarza. Tak czy inaczej, musi
ją od tego odciągnąć.
Cisza. Wiatr milknie. Drapanie ustaje. Muzyki juŜ nie słychać. Szmer. Odsuwają się
okiennice ukazując opustoszałe miasto. Cisza, pod niebem całkowicie zasnutym chmurami.
Miasto otacza pierścień lodowych gór. Nic się nie porusza. Nawet wideoekran zgasł.
 
AŜ się kurczy, gdy gdzieś po lewej stronie, na drugim końcu miasta błyska urządzenie
peryferyjne. Promień lasera uderza w starannie wybrany punkt na lodowcu, którego całe czoło
rozpada się na kawałki.
Po chwili słyszy pusty, dudniący odgłos kruszącego się lodu. U stóp lodowej góry unosi
się obłok pyłu niczym grzebień fali. Uśmiecha się na myśl o potęŜnej energii, wyliczeniu czasu,
atrakcyjności oglądanego widoku. Andrew Aldon... zawsze na stanowisku, walczący z
Ŝywiołami, zmagający się z samą przyrodą, nieśmiertelny straŜnik Miasta Rozrywek.
Przynajmniej Aldon nigdy się nie psuje.
Powraca cisza. Kiedy obserwuje, jak osiada poderwany śnieg, czuje juŜ działanie środka
uspokajającego. Dobrze będzie nie musieć juŜ się martwić o pieniądze. Ostatnie dwa lata wiele
go kosztowały. Widział, jak wszystkie jego inwestycje poŜera Wielki Kryzys - i wtedy po raz
pierwszy siadły mu nerwy. Mięczak się teraz z niego zrobił - nie to, co przed wiekiem, kiedy był
młodym, wygłodniałym łowcą przygód, który czekał na uśmiech losu. I doczekał się go. Teraz
musi zrobić to ponownie, choć tym razem pójdzie mu łatwiej... jeśli nie liczyć Dorothy.
Myśli o niej. Młodsza od niego o cały wiek, nie ma jeszcze trzydziestki; czasem
lekkomyślna, przywykła do wszelkich wygód, jakie moŜe dać Ŝycie. W Dorothy jest coś
niezdrowego; bywa, iŜ popada w tak silną zaleŜność od niego, Ŝe on czuje się osobliwie
poruszony. Kiedy indziej irytuje go to jak wszyscy diabli. MoŜe tak wygląda u niego teraz miłość
- rzadki odzew na to, Ŝe jest jej potrzebny. No, oczywiście, Dorothy ma kupę forsy, co sprawia,
Ŝe on traktuje ją z odpowiednim szacunkiem. Przynajmniej dopóki nie będzie miał własnej. Ale
to nie dla Ŝadnego z tych powodów nie moŜe dopuścić, aby towarzyszyła mu w wyprawie. To nie
kwestia miłości czy pieniędzy. Tu chodzi o Ŝycie.
Laser błyska znowu, tym razem na prawo. Czeka na łoskot.
STATUA. Nie wygląda zbyt ładnie. LeŜy zamarznięta w lodowej jaskini, niczym jedna z
mniej wygodnie upozowanych modelek Rodina: na pół wsparta na lewym boku, prawy łokieć
uniesiony nad głową, ręka zwisa w pobliŜu twarzy, ramiona oparte o ścianę, lewa noga
całkowicie skryta pod śniegiem.
Ubrana jest w futrzany skafander; kaptur zsunął się w tył odsłaniając zwinięte pasma
jasnych włosów. Ma niebieskie spodnie, a na odkrytej nodze widać czarny but z cholewą.
Ciało jej pokrywa warstewka lodu; w wielokrotnie odbitym i rozproszonym wewnątrz
jaskini świetle widać, Ŝe twarz jej nie jest odraŜająca, ale teŜ i niezbyt atrakcyjna. Jej wiek moŜna
określić na dwadzieścia parę lat.
Ściany i dno jaskini pokrywają liczne pęknięcia. Z góry zwieszają się niezliczone
stalaktyty, skrzące się w odbitym świetle niczym drogocenne klejnoty. Dno jaskini jest nieco
pochyłe, a statua znajduje się w wyŜszym końcu, tak Ŝe wnętrze przypomina nieco świątynię.
Kiedy o zachodzie pęka nieco warstwa chmur, leŜącą postać zalewa czerwone światło.
Statua, mówiąc szczerze, przesunęła się nieco w ciągu minionego stulecia - o kilkanaście
centymetrów, w wyniku ruchów warstw lodowych. Jednak efekty świetlne sprawiają wraŜenie,
Ŝe porusza się znacznie częściej.
Cała ta scena mogłaby sprawiać wraŜenie, Ŝe jest to jedynie jakaś nieszczęsna kobieta,
która nie znalazła stąd wyjścia i zamarzła na śmierć; nikt nie pomyślałby, iŜ to statua Ŝywej
bogini znajdująca się w miejscu, gdzie się to wszystko zaczęło.
KOBIETA. Siedzi w barze nieopodal okna. Podwórko na zewnątrz ma kolor szary, jest
kwadratowe, zasnute śniegiem. Donice wypełniają martwe kwiaty: sztywne, spłaszczone,
zamarznięte. Jej ten widok nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie. Zima to pora śmierci i chłodu, a
ona lubi, jak jej o tym przypominać. Podoba się jej perspektywa opierania się kruchym i
widocznym szponom śmierci. Nad podwórkiem przemyka słaby błysk światła, po którym rozlega
się daleki grzmot. Kobieta sączy drinka, zwilŜa wargi i wsłuchuje się w łagodne dźwięki muzyki
wypełniającej powietrze.
Jest sama. Barman i inni pracownicy to urządzenia mechaniczne. Gdyby wszedł tu ktoś
poza Paulem, zapewne krzyknęłaby ze strachu. Oboje są tu, w hotelu, jedynymi ludźmi podczas
tego długiego martwego sezonu. Poza śpiącymi są jedynymi ludźmi w całym Mieście Rozrywek.
A Paul... Wkrótce nadejdzie, by zabrać ją do jadalni. Tam będą mogli wezwać
holowidma, które zapełnią inne stoliki - jeśli przyjdzie im na to ochota. Ona nie Ŝyczy sobie tego.
Woli być sama z Paulem w takim dniu, w przeddzień wielkiej przygody.
Przy kawie opowie jej o swych planach i moŜe nawet tego popołudnia wybiorą sprzęt
potrzebny do rozpoczęcia poszukiwań tego, co pozwoli mu finansowo ponownie zdobyć
szacunek dla siebie samego. Kobieta kończy drinka, podnosi się i idzie do baru po następną
szklankę.
A Paul... Trafiła się jak spadająca gwiazda, poszukiwacz przygód w stanie załamania
psychicznego, człowiek ze wspaniałą przeszłością o krok od całkowitej klęski. Ta huśtawka była
juŜ w ruchu, gdy poznali się dwa lata temu, co sprawiło, Ŝe wszystko wyglądało jeszcze bardziej
fascynująco. Oczywiście, Ŝe potrzebował kobiety takiej jak ona, by w podobnej chwili móc się na
niej wesprzeć. Nie chodziło tylko o pieniądze. Nigdy nie potrafiła uwierzyć w to, co o nim
mówili jej zmarli rodzice. Nie, jemu zaleŜy na niej. Jest tak słaby i uzaleŜniony od innych.
Chciałaby zmienić go z powrotem w człowieka, którym na pewno był kiedyś, a potem,
oczywiście, ten człowiek nadal będzie jej potrzebował. Musiał być taki - to znaczy taki, jakim
chciała go widzieć najbardziej - Ŝe gdyby sięgnął i mocno się zamachnął, księŜyc wyskoczyłby z
orbity jak piłka do golfa. Pewnie taki był, wiele lat temu.
Próbuje drugiego drinka. Mógłby się sukinsyn pospieszyć; zgłodniała juŜ nieco.
MIEJSCE. Miasto Rozrywek znajduje się na planecie zwanej Balfrost, na wierzchołku
góry wieńczącej przylądek, spadającej w zamarznięte obecnie morze. Miasto Rozrywek zawiera
wszystko, co jest potrzebne w wesołym miasteczku dla dorosłych, i naleŜy do najbardziej
popularnych miejsc wypoczynku w tym sektorze galaktyki, od późnej wiosny planetarnej po
wczesną jesień, czyli w przybliŜeniu przez pięćdziesiąt ziemskich lat. Potem nadchodzi zima
niczym zlodowacenie i wszyscy opuszczają Balfrost na pół roku - albo na pół wieku, zaleŜy jak
się na to patrzy. W tym czasie Miasto Rozrywek znajduje się pod opieką automatycznych
urządzeń konserwujących i obronnych. Jest to system samonaprawiający się w razie potrzeby, do
którego zadań naleŜy czyszczenie, odkopywanie, odmraŜanie, topienie i ogrzewanie wszystkiego,
co potrzebuje takich zabiegów, a takŜe bezpośrednia walka z atakującym lodem i śniegiem. I
wszystkie te funkcje wykonywane są pod nadzorem dobrze chronionego centralnego komputera,
który poza tym studiuje dane pogodowe i klimatyczne, starając się przewidzieć wszelkie zjawiska
i odpowiednio na nie zareagować.
Taki system pracuje z powodzeniem od wielu juŜ wieków, doprowadzając Miasto
Rozrywek do wiosny i radości w znośnym stanie po długiej zimie.
Za Miastem stoją góry, z trzech pozostałych stron otacza je woda (albo lód, w zaleŜności
od pory roku), w górze zaś satelity meteorologiczne i nawigacyjne. W bunkrze za budynkiem
administracyjnym jest para śpiących - zwykle kobieta i męŜczyzna którzy budzą się raz na rok,
by osobiście skontrolować działanie systemu porządkowego i zająć się wszelkimi przypadkami
szczególnymi, jakie mogłyby się wydarzyć. W dowolnej chwili moŜna ich obudzić, jeśli wymaga
tego powaga sytuacji. Płacą im dobrze, ale wiele lat praktyki wykazało, Ŝe jest to uzasadniona
inwestycja. Centralny komputer ma do swej dyspozycji materiały wybuchowe i lasery oraz wiele
najróŜniejszych robotów. Zwykle uprzedza nadchodzące wydarzenia, a jeśli mu się to nie udaje,
mało kiedy zdarza mu się większe opóźnienie.
W chwili obecnej sytuacja jest remisowa, bowiem pogoda ostatnio jest wyjątkowo
paskudna.
Bzzz! Kolejny blok lodu zamienił się w kałuŜę.
Bzzz! KałuŜa wyparowała. Cząsteczki unoszą się w górę, tam gdzie znowu się zbiorą i
opadną w postaci śniegu.
Lodowiec przesuwa się, prze do przodu. Bzzz! juŜ stracił to, co przed chwilą zyskał.
Andrew Aldon dobrze zna swą pracę.
ROZMOWY. Kelner, któremu dawno przydałoby się smarowanie, odtacza się po
podaniu do stołu i wyjeŜdŜa przez wahadłowe drzwi.
Ona chichocze. - Ale się kiwa - zauwaŜa.
- Urok Starego Świata - dopowiada on z uśmiechem, próbując bez powodzenia złowić jej
spojrzenie.
- Wszystko juŜ dopracowałeś? - pyta kobieta, gdy juŜ zaczęli jeść.
- Mniej więcej - mówi on, znowu się uśmiechając. - To znaczy tak czy nie?
- Jedno i drugie. Potrzeba mi więcej danych. Chciałbym najpierw wszystko dokładnie
sprawdzić. Potem mogę wybrać najlepszą drogę postępowania.
- Widzę, Ŝe mówisz tylko o sobie - mówi spokojnie, w końcu patrząc mu w oczy.
Jego uśmiech blednie i zanika.
- Miałem na myśli tylko wstępny zwiad - mówi do niej łagodnie.
- Nie. Pójdziemy oboje. Nawet na wstępny zwiad. MęŜczyzna wzdycha i odkłada
widelec.
- Będzie on miał niewiele wspólnego z tym, co nastąpi później - zaczyna. - Wiele się tu
zmieniło. Muszę opracować nowe podejście. To tylko nudna dłubanina, Ŝadna przyjemność.
- Nie przyjechałam tu dla przyjemności - odpowiada mu. - Mieliśmy wszystko robić
razem, pamiętasz? A to obejmuje równieŜ znudzenie, niebezpieczeństwa i wszystko poza tym.
Taka była umowa, gdy zgodziłam się opłacić przejazd dla nas.
- Wiedziałem, Ŝe do tego dojdzie - on mówi po chwili. - Dojdzie? Zawsze było. Taka jest
nasza umowa. MęŜczyzna unosi kielich i sączy wino.
- Oczywiście; nie mam zamiaru niczego zmieniać. Po prostu wszystko byłoby szybciej,
gdybym sam zrobił wstępny rekonesans. Sam poruszałbym się szybciej.
- A gdzie ci się spieszy? - mówi do niego. - Parę dni mniej czy więcej. Jestem dość
sprawna, nie będę ci aŜ tak bardzo cięŜarem.
- Miałem wraŜenie, Ŝe nie podoba ci się tu zanadto. Po prostu chciałem przyspieszyć
wszystko, Ŝebyśmy się mogli stąd zabrać w cholerę.
- CóŜ za troskliwość - mówi ona, znowu zaczynając jeść. Ale to moja sprawa, prawda? -
Znowu spogląda na niego.
Chyba Ŝe jest jakiś inny powód, dla którego nie chcesz wziąć mnie ze sobą?
MęŜczyzna szybko spuszcza oczy, bierze widelec. - Nie wygłupiaj się - mówi.
Kobieta uśmiecha się. - Więc wszystko załatwione. Dziś po południu razem poszukamy
ścieŜki.
Muzyka milknie; rozlega się dźwięk, jakby ktoś odchrząknął. Potem...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin