Christenberry Judy - Z dzieckiem na ręku.rtf

(733 KB) Pobierz
ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

 

 

Judy Christenberry

 

 

 

 

 

 

Z dzieckiem na ręku

 

Baby in her arms

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Tłumaczyli:

 

Iwona Żółtowska

Marcin Roszkowski

 

 

 


ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

Josh McKinley przyglądał się niemowlęciu leżącemu na siedzeniu pasażera, jakby było przybyszem z obcej planety.

- Posłuchaj... - zaczął niepewnie. - Wiem, że sytuacja nie jest najlepsza, ale daj mi chwilę spokoju. Musisz mnie... To znaczy chcę, abyś... - Zamilkł. - W zasadzie sam nie wiem, co powiedzieć.

Odpowiedzią na jego słowa był śmiech. Josh nie oczekiwał więcej od ośmiomiesięcznego niemowlaka. Musiał się do kogoś odezwać. Zaczynała mu dokuczać samotność.

- Dzięki Bogu, chwila ciszy - mruknął do siebie. Dziecko przed chwilą sprawiało wrażenie, jakby oddychało jedynie po to, by krzyczeć jeszcze głośniej.

Sięgnął do gałki radia. Zwykle słuchał rocka, ale teraz jego ulubiona muzyka nie pasowała do sytuacji. Potrzebował cichej, uspokajającej melodii i wkrótce ją znalazł. Pod wpływem łagodnej kołysanki niemowlę usnęło.

Moje dziecko, pomyślał Josh.

 

Kiedy zadzwoniła do niego kobieta z opieki społecznej, nie pofatygował się nawet do telefonu. Był zapracowany, a poza tym nie zajmował się poszukiwaniem dzieci. Joshua McKinley, jeden z najlepszych prywatnych detektywów w Kansas City, unikał takich spraw. Mógł sobie pozwolić na wybieranie zleceń.

Ludzie z opieki zadzwonili ponownie. Tym razem także zastali go przy pracy. Obiecał, że zadzwoni później. Oczyma wyobraźni już widział listy z prośbami o datki lub            o udział w kolejnej akcji charytatywnej.

Około piątej trzydzieści rozmawiał właśnie z pewną modelką, gdy zadzwonił telefon na drugiej linii. Z początku ignorował natrętne brzęczenie, potem jednak odebrał. To mogło być korzystne zlecenie.

-                      Słucham? - rzucił.

-                      Czy pan Joshua McKinley? - spytała jakaś kobieta.

-                      Tak. Jak mogę pomóc?

- Odsłuchując wiadomości na sekretarce - stwierdziła cierpko.

- Proszę? - Josh był wyraźnie zbity z tropu.

-              Nazywam się Abigail Cox - kontynuowała. - Jestem z opieki społecznej. Nie otrzymał pan wiadomości?

Nawet jego rodzona matka nie drążyła tak uparcie jednego tematu.

-                      Coś słyszałem, ale nie zwróciłem uwagi. Jestem naprawdę bardzo zajęty.

-                      Mamy tutaj nieszczęśliwego berbecia, który bardzo tęskni za tatusiem.

-                      Niech mi pani prześle jego dane, zajmę się tym za kilka dni. - Nie jestem przecież nieczułym potworem, pomyślał Josh. W ten sposób wywinę się od datków.

-                      Myślę, że nie potrzebujemy Sherlocka Holmesa, by ustalić ojcostwo. Jest pan szczęśliwym tatusiem.

Josh otworzył usta, ale nie był w stanie wydobyć żadnego dźwięku. Spojrzał na słuchawkę, jakby za chwilę miała go ugryźć w ucho.

-                      Co pani powiedziała?

-                      Jest pan głuchy czy głupi? - spytała kobieta.

-                      Nie muszę wysłuchiwać pani obelg - odciął się McKinley.

-              Ma pan rację. Najmocniej przepraszam, miałam wyjątkowo ciężki dzień.

Na chwilę zrobiło mu się żal rozmówczyni. Zapewne przez cały dzień biegała                   z papierami, niańczyła dzieci i miała masę pracy. A na koniec taka pomyłka!

-              Cóż, nic się nie stało. Mam nadzieję, że znajdziecie prawdziwego ojca.

Już miał odłożyć słuchawkę, gdy usłyszał, że kobieta powtarza raz po raz jego nazwisko.

-                      Słucham?

-                      Panie McKinley, to pan jest ojcem.

 

Płacz niemowlęcia wyrwał Josha z zamyślenia. Powoli się ściemniało. Dziecko znudzone muzyką przypominało o sobie głośnym kwileniem.

-              Przestań! - mruknął do niemowlaka. Zatrzymał samochód i wziął dziecko na ręce.           - Nie możesz ryczeć dwadzieścia cztery godziny na dobę!

Duże, błękitne oczy spojrzały na niego z wyrzutem. Maleństwo otworzyło buzię                i rozpłakało się jeszcze żałośniej.

-              Możesz... - Joshua był kompletnie zrezygnowany. Ułożył dziecko na fotelu i ruszył.

Do diabła, pomyślał, co mam robić? Nie znam się na dzieciach, a na dziewczynkach w szczególności! Gdyby to był chłopiec, to jeszcze... Skąd mam wiedzieć, jak wychować córkę, pomyślał rozpaczliwie. Nie mam żadnych kuzynek... oprócz jednej dalekiej krewnej           z Bostonu.

Rozejrzał się wokół. Nic nie zapowiadało zmian na lepsze. Świat był nieczuły na tragedię mężczyzny skazanego na pobyt w jednym samochodzie z rozwrzeszczanym niemowlakiem. Sprawy miały się źle, ale nadzieja powróciła, gdy zobaczył szyld z napisem: „Smaczny kąsek".

Mike O'Connor!

Josh pracował dla niego parę lat temu, na krótko przed śmiercią staruszka. Mike miał dwie córki, a on odnalazł trzecią. Sytuacja podobna do mojej, pomyślał detektyw.

Chwileczkę, jak się nazywały te dziewczyny? Kathryn... Mary Margaret i Susan...

Josh zaparkował przed jadłodajnią. Dochodziła dziesiąta. Może dostanę trochę mleka lub dobrą radę, pomyślał.

Wezmę jedno i drugie.

 

Mary Margaret O'Connor, dyplomowana księgowa, uśmiechnęła się szeroko. Kate będzie zadowolona. Co prawda jej dobrobyt nie zależał już od jadłodajni, to jednak lubiła, gdy interesy były pod kontrolą. Małżeństwo z Willem zapewniło jej dostatnią przyszłość, ale zyski z jadłodajni pomagały utrzymać resztę rodziny. Dochodami ze „Smacznego kąska" siostry dzieliły się po równo. Każda z nich otrzymywała jedną trzecią. Wspólnie odziedziczyły firmę i razem ją prowadziły. Tatko nie rozpoznałby jadłodajni, gdyby ją teraz zobaczył.

Rozmyślania Maggie przerwał jakiś dźwięk. Z początku myślała, że słyszy zawodzenie syreny, ale później stwierdziła, że to płacz dziecka.

Tutaj, pomyślała? O tej porze?

Ciekawość kazała jej wstać i pójść do sali jadalnej. Po drodze wzięła pusty kubek po kawie, by mieć wymówkę, gdyby ktoś spytał, po co przyszła. Nie chciała uchodzić za wścibską.

Gdy wkroczyła do głównej sali, zobaczyła przystojnego mężczyznę, który trzymał na rękach kwilące zawiniątko. Wyglądał tak, jakby podano mu tykającą bombę zegarową.

-                      Witaj, Maggie - powiedziała Wanda. Pracowała na nocną zmianę jako kelnerka. .

-                      Co tu się dzieje? Czemu nie uspokoi pan tego dziecka?

-                      Szuka twojej siostry - wyjaśniła Wanda.

Czego on chce? Szkoda, że nie ma tu Kate, pomyślała Maggie, ona zawsze umiała sobie radzić w takich sytuacjach.

Uważnie przyjrzała się mężczyźnie. Był przystojny. Wystarczył jeden uśmiech, by każdej dziewczynie odjęło mowę; bez walki poddałaby się czarowi błękitnych oczu                        i szelmowskiego uśmiechu.

-                      Pani jest Margaret, córka starego Mike'a O'Connora?

-                      Mówią na mnie Maggie - odparła zalotnie i natychmiast się zreflektowała. Mężczyzna z dzieckiem na ręku nie przyszedł tu po to, by z nią flirtować.

-                      Dobrze, Maggie - odparł znużony Josh. A więc prezentację mamy już za sobą, pomyślał. - Jest poważny problem.

Rzeczywiście nie wyglądał na najszczęśliwszego pod słońcem.

-              Jak mogę pomóc? - spytała.

Położył dziecko na stoliku i wskazał na nie bez słowa.

Ku swemu zaskoczeniu Maggie podeszła do niemowlaka i wzięła go na ręce. Czule przytuliła i zaczęła głaskać po główce. Uciszała dziecko, kołysząc je delikatnie.

-              No, skarbie, przestań płakać. Wszystko w porządku, prawda?

Niemowlak od razu się uspokoił.

Siedzący przy stolikach ludzie zaczęli się śmiać. Maleństwo ponownie wybuchnęło płaczem.

McKinley położył palec na ustach i groźnie rozejrzał się po sali. Jak na komendę wszyscy ucichli.

W czasie prób uspokojenia dziecka Maggie ani na chwilę nie spuściła wzroku                    z przystojnego mężczyzny. Niemowlę ponownie się uspokoiło. Jego opiekun spojrzał na dziewczynę.

-              Kim pan jest? - spytała, gdy maleństwo zasnęło w jej ramionach.

-              Josh McKinley - odparł.

Była pewna, że już słyszała to nazwisko. Tylko gdzie? I kiedy? Mężczyźni, których znała, pracowali w tej samej firmie. Stojący przed nią przystojniak na pewno nie był jednym    z nich. Kogoś takiego zapamiętałaby bez trudu.

-              Wybaczy pan, ale... - zaczęła niepewnie.

-              Jestem prywatnym detektywem. Jakiś czas temu odnalazłem pani siostrę.

-              Oczywiście, tata coś o panu mówił.

-              Wiem, że to głupio zabrzmi, ale w tej chwili potrzebuję kobiety.

Maggie poczuła, że za chwilę upadnie z wrażenia. Co to ma być? Podryw? Niemoralna propozycja? Dlaczego ja, pomyślała rozgorączkowana. Lepiej pójść z tym do Kate; ona lepiej się zna na tych sprawach.

-              O co panu chodzi? - wykrztusiła w końcu. Mężczyzna spojrzał na nią jak na karalucha pytającego o sens istnienia wszechświata.

-              O dziecko, rzecz jasna.

Zerknęła na niemowlaka śpiącego w jej ramionach.

-                      Szuka pan niańki? Skąd przypuszczenie, że jakąś znam?

-                      Nie chcę opiekunki! - Detektyw był poirytowany sytuacją. - Przynajmniej nie w tej chwili. Później będę jej potrzebował. Szukam kogoś, kto mi powie, co mam robić                         z dzieckiem.

Sprawa była zawikłana i wymagała szybkiego rozwiązania, Maggie uznała więc, że należą jej się wyjaśnienia.

-                      A co mu jest? - spytała podniesionym głosem, bo dziecko właśnie obudziło się                i znów zaczęło płakać.

-                      Chyba słychać! - jęknął mężczyzna, wskazując na rozwrzeszczanego niemowlaka.

Maggie zaczęła kołysać berbecia i głaskać go po główce. Ponownie spojrzała na mężczyznę.

-                      Chodzi panu o dziecko?

-                      Oczywiście, że tak! A o cóż innego?

Taka dyskusja do niczego nie prowadzi, stwierdziła w duchu.

-                      Panie McKinley - powiedziała rzeczowo. - Czyje to dziecko?

-                      Moje. - Przez chwilę detektyw wyglądał tak, jakby miał się udławić tym słowem.

Spojrzała na niego zdziwiona, zamrugała powiekami i spytała ponownie:

-                      Jest pan ojcem?

-                      Tak, do cholery!

-                      A jak nasza mała ślicznotka ma na imię?

-                      Skąd pani wie, że to dziewczynka?

-                      Jest ubrana na różowo - ze znawstwem odparła Maggie.

-                      Ach tak. - Mężczyzna sprawiał wrażenie kogoś, kto uważa, że płeć i ubranko dziecka kompletnie nie mają związku.

-                      No więc, jak się nazywa? - powtórzyła niecierpliwie.

-                      Nie pamiętam - przyznał bezradnie.

Maggie popatrzyła na Josha wzrokiem, który powinien natychmiast położyć go trupem.

-              Zapomniał pan imię córki?

McKinley był coraz bardziej zmieszany. Jego policzki zrobiły się czerwone.

-              Byłem w szoku - wymamrotał. - Nie wiedziałem o jej istnieniu, póki do mnie nie zadzwonili. Jestem pewien, że powiedzieli, jak się nazywa. To takie staromodne imię, na pewno mi się przypomni.

-              Proszę sprawdzić, czy nie zapomniał pan własnej głowy.

-              Litości! Mam wszystkie papiery! - Josh ruszył w stronę drzwi. Gdy do nich dotarł, Maggie zawołała:

-                      Gdzie pan się wybiera?

-                      Do samochodu po dokumenty.

-                      Jaką mam pewność, że pan wróci?

Pytanie najwyraźniej uraziło McKinleya. Sięgnął do tylnej kieszeni spodni                          i powiedział:

-              Tu są moje karty kredytowe, prawo jazdy i pieniądze. Położył portfel na stoliku                   i wyszedł. Maggie utkwiła wzrok w rzeczach Josha. Przez chwilę miała wrażenie, że portfel także ucieknie.

Dwie minuty później detektyw wrócił do jadalni. W ręku trzymał dużą torbę.

-              Wszystko jest tutaj - wymamrotał, przeszukując stertę papierów. Część z nich upadła na podłogę, ale nie zwrócił na to uwagi. - Jest! Tutaj! - oznajmił tryumfalnie. - Mała nazywa się... Virginia. Virginia Lynn.

Maggie podniosła niemowlę i spojrzała na zaróżowioną buźkę.

-              Cześć, Ginny - powiedziała do śpiącego niemowlaka. - Jak się masz?

Dziecko otworzyło oczy i próbowało złapać kosmyk jej ciemnych włosów.

-                      Kiedy ostatni raz jadła?

-                      Pewnie koło piątej. Wtedy do mnie zadzwonili....

Zgłoś jeśli naruszono regulamin