II - szwy.doc

(348 KB) Pobierz
I SZWY

 

I SZWY

Jasper wciąż kłapał swoimi zębami, a w jego oczach widać było tylko potwora drzemiącego w każdym z nas.

- Emmett, Rose, wyprowadźcie Jaspera na zewnątrz, proszę – rozkazał Carlisle tonem nieznoszącym sprzeciwu. Jego myśli były niespokojnie - obawiał się o swojego najmłodszego syna.

Emmett skinął głową. Już się nie uśmiechał.

- Idziemy, Jasper.

Jazz nadal się wyrywał, a w jego oczach nie było nic ludzkiego. Potwór ukryty w nim, tak jak w każdym z nas, aż krzyczał z chęci posmakowania krwi Belli. W swojej głowie układał scenariusz, jak wyślizgnąć się z uścisku brata i wbić swoje kły w gardło dziewczyny...

Mimowolnie warknąłem na niego i przykucnąłem gotów do skoku, jeśli tylko ten spróbuje wykonać swój morderczy plan. Zapach krwi palił moje nozdrza wielokrotnie bardziej, niż wszystkich tutaj zebranych. Wstrzymałem oddech, przez co mogłem, chociaż przez chwilę zacząć racjonalnie myśleć.

Jedyną osobą, która wydawała się być usatysfakcjonowana całym tym zajściem, była Rose, która nie mogła odżałować, że Jasperowi nie udało się zabić mojej ukochanej. Kiedy tylko usłyszałem jej myśli, wpadłem w taki gniew, że jedynym pragnieniem silniejszym od zabicia blondynki było posmakowanie krwi Belli. Rosalie podeszła do Jaspera i trzymając się w bezpiecznej odległości od jego zębów, pomogła Emmettowi wyprowadzić go siłą przez szklane drzwi, które zawczasu uchyliła Esme - nie chciała mieć żadnych blizn na swojej nieskalanej twarzy.

„Próżna do końca”

Esme walczyła ze sobą, jak tylko mogła, ale doskonale wiedziałem, że już długo nie wytrzyma.

- Tak mi przykro, Bello - zawołała zawstydzona i szybko wyszła za tamtymi. Czuła się nieswojo, ale wiedziała, że jest to dużo lepsze wyjście z niezręcznej sytuacji niż narażanie dziewczyny.

- Będziesz mi potrzebny, Edwardzie - powiedział cicho Carlisle, podchodząc do stołu.

Słyszałem jego słowa, ale musiałem się upewnić, że Jasper będzie w bezpiecznej odległości od domu, nie mogłem ryzykować. Kiedy już ich myśli stały się słabo słyszalne, rozluźniłem pozycję.

Bella wciąż siedziała na podłodze z ustami szeroko otwartymi, tkwiła w szoku. Carlisle przykląkł przy jej ręce.

- Proszę - Alice pojawiła się z ręcznikiem, ale mój ojciec pokręcił przecząco głową.

- W ranie jest za dużo szkła.

Sięgnął po obrus i oderwał od niego długi, cienki pas tkaniny, po czym zawiązał tę prowizoryczną opaskę uciskową nad łokciem Belli. Widziałem, jak moja ukochana słabnie, ale wynikiem tego za pewne był zapach krwi, którego nie znosiła.

- Bello - spytał Carlisle. - Czy odwieźć cię do szpitala, czy wolałabyś, żebym zajął się tobą na miejscu?

- Żadnego szpitala - wyszeptała.

Nawet w takich momentach myślała o swoim ojcu i matce - nie chciała ich martwić, ale co byśmy zrobili, gdyby się okazało, że się przemieni, albo, co gorsza, umrze?

- Pójdę po twoją torbę - zaoferowała się Alice.

- Zanieśmy ją do kuchni – powiedział do mnie Carlisle, który wyrwał mnie z zamyślenia.

„To nie twoja wina Edwardzie”

Kiwnąłem tylko przecząco głową. Oczywiście, że była to moja wina. Odkąd dałem nam szansę na bycie razem, podpisałem wyrok śmierci na Bellę z nieokreślonym terminem.

Bez problemu ją uniosłem. To, że nie mogłem usłyszeć jej myśli w tym momencie było dla mnie jeszcze bardziej frustrujące niż zwykle.

- Poza tym nic ci nie jest? - Upewniłem się.

- Wszystko w porządku. - Głos jej drżał. Czyżby bała się mnie? Może wreszcie pojęła, kim tak naprawdę jestem, że nasz związek nie ma przyszłości. Jak mogłem w ogóle tak myśleć? Przecież kochałem ją, jak nikogo innego na świece. Odkąd pierwszy raz ją ujrzałem, stała się na początku częścią, a teraz całym moim życiem.

W kuchni czekała już na nas Alice, która chyba, jako jedyny domownik była myśli, że wszystko skończy się dobrze. Nie okazywała tego, ale była w rozsypce. Tu siedziała jej upragniona siostra, a w lesie miłość jej życia przeżywała katusze. Pewnie gdyby nie wierzyła w Jaspera, już by jej tu nie było. Przyniosła nie tylko czarną torbę Carlisle'a, ale i lampę kreślarską z silną żarówką. Obie postawiła na stole, a lampę zdążyła podłączyć do kontaktu. Usadziłem Bellę na krześle, a Carlisle bezzwłocznie się do niej przysunął i zaczął opatrywać jej rękę.

Stanąłem tuż obok niej, by w razie potrzeby jakoś pomóc, ale jej krew wciąż płynęła z rany i wkrótce nie mogłem trzeźwo myśleć. Natychmiast zacisnąłem szczęki i wstrzymałem oddech. Ona była najważniejsza i nie liczyły się katusze, jakie przyszło mi teraz cierpieć. Dla niej byłem w stanie się powstrzymać, wiedziałem to.

- Idź już, nie męcz się - zachęcała.

- Poradzę sobie. - Z mojej strony było to nic innego jak okłamywanie samego siebie. Nie mogłem już wytrzymać. Potwór we mnie zacierał ręce z powodu długo wyczekiwanej uczty.

- Nikt ci nie każe odgrywać bohatera - powiedziała. - Carlisle opatrzy mnie i bez twojej pomocy. Idź, świeże powietrze dobrze ci zrobi.

Zaraz potem skrzywiła się, bo Carlisle czymś mnie boleśnie uszczypnął.

- Poradzę sobie – powtórzyłem.

- Musisz być takim masochistą? - Burknęła. Uśmiechnąłem się w myślach do siebie. Wydawało mi się, że stanowiło to aluzję do naszego pierwszego spotkania na łące.

- Edwardzie, sądzę, że lepiej będzie, jeśli pójdziesz odnaleźć Jaspera, zanim oddali się za daleko. Na pewno jest załamany. Wątpię, żeby ktokolwiek oprócz ciebie mógł teraz przemówić mu do rozumu.- Carlisle najwyraźniej długo szukał wymówki, by przegonić mnie z domu.

„Nie mogę patrzeć, jak walczysz ze sobą synu”.

- Tak, tak - podchwyciła. - Idź poszukać Jaspera.

- Zróbże coś pożytecznego - dodała Alice.

Nie byłem zadowolony z tego, jak mnie wyganiają, ale podobnie jak Esme czułem, że jest to jedyne wyjście z sytuacji. Musiałem wyjść na dwór, odetchnąć świeżym powietrzem i co najważniejsze odnaleźć Jasper, który za pewne był wściekły na siebie.

Spojrzałem tylko ostatni raz na Bellę. Carlisle właśnie miał wyjmować pozostałości szkła z ręki. Zamknąłem za sobą drzwi i biegiem ruszyłem ku północnej ścianie lasu.

Za chwile usłyszałem myśli Alice, które mnie nawoływały. Zwolniłem nieco, by moja siostra mogła mnie doścignąć.

„Nie obwiniaj się, Edwardzie, nawet ja nie przewidziałam tego, co się stanie.”

- Alice, czy ty rozumiesz, że co dzień z mojego powodu Bella narażona jest na śmierć? Wiesz, ile dałbym za to, by móc być normalnym chłopakiem z Forks, który nie musiałby chronić swojej dziewczyny przed własnym bratem, bo ta zacięła się papierem? Dałbym za to chyba więcej niż Rose.

„Edward...”

- Daj spokój, Alice. Nie zrobię tego Belli. Nie zamienię jej w takiego samego potwora, jakim ja jestem.

„Ona nie postrzega ciebie, jako potwora”

- A powinna.

Kochałem Alice jak rodzoną siostrę. Była chyba najbliższym mi członkiem naszej rodziny potępionych, ale momentami denerwowała mnie bardziej, niż ktokolwiek inny. Zwłaszcza wtedy, gdy mimo wszystko miała rację.

Przyspieszyłem, nie chcąc dłużej być z nią sam na sam. Trop Jaspera był dość wyraźny, a wkrótce byłem wystarczająco blisko, by słyszeć jego myśli.

Były one mieszanką cierpienia, zła, pożądania, smutku i niepokoju. Nigdy dotychczas Jazz nie był taki chaotyczny. Nie mógł zapomnieć zapachu krwi Belli, pożądał jej, ale z drugiej strony nie chciał jej skrzywdzić, nie chciał tego zrobić, by nie być potworem, by nie zranić i nie stracić mnie.

- Jasper...

Wampir natychmiast spojrzał na mnie. W jego oczach malowało się szaleństwo i ból. Wiedziałem, jak bardzo musiał walczyć ze sobą, dla niego było to dużo trudniejsze niż dla nas. Dostrzegłem parę powalonych drzew, które musiał zniszczyć w przypływie gniewu.

- Edward, ja nie chciałem, tak mi przykro...

Ukrył twarz w dłoniach. Wszyscy milczeli. Rose stała wtulona w Emmetta a w jej głowie widniała tylko jedna myśl: „Musimy się jak najszybciej stąd wynieść.” Esme tak samo martwiła się o Jaspera, jak i o Bellę. Gdyby tylko mogła płakać, po jej policzkach spływałyby strumienie łez z bezsilności. Była też Alice, dla której najlepszym wyjściem z sytuacji była przemiana mojej ukochanej, o czym nawet nie chciałem myśleć. Wampirzyca bezszelestnie podeszła do Jazza, który spojrzał jej głęboko w oczy.

- Nie chciałem jej skrzywdzić.

- Wiem o tym. - Gestem ręki go uciszyła. Rozumieli się bez słów mimo tego, że nie słyszeli wzajemnie swoich myśli. On mógł pogłaskać ją po twarzy, pocałować nie martwiąc się o to, że w przypływie emocji ją zabije.

Nawet, jeśli nie umiałbym czytać w myślach, nie mógłbym być na niego zły. Furia, która we mnie narosła, skierowana była tylko i wyłącznie na mnie. Od momentu, w którym zakochałem się w Belli, straciłem zdolność racjonalnego myślenia. Przysłoniła mi cały świat, bo teraz to ona nim była, ale gdzieś w pogoni za szczęściem, którego niedane było mi wcześniej zaznać, zagubiłem troskę o moją rodzinę. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że codziennie wodziłem Jaspera i pozostałych na pokuszenie. Wizyty mojej ukochanej w naszym domu ciężko odbijały się na jego samopoczuciu. Był wściekły na siebie i na mnie. Kochał mnie jak brata i chciał dzielić ze mną moje szczęście, ale w obawie, że zabije najważniejszą dla mnie osobę, odsunął się ode mnie. Patrzyłem nieobecnym wzrokiem przed siebie. Oczami wyobraźni widziałem Bellę z wizji Alice, najpierw tę martwą, a później wampirzą; o zimnej i jasnej niczym marmur cerze i szkarłatnoczerwonych oczach. Czy jej szczęście z powodu przemiany miało jakąkolwiek rację bytu? A może ogarnęłaby ją złość przyćmiewająca największy gniew, który zapewne wycelowany byłby we mnie - a tego nie chciałem. Jasper siedział na trawie skulony, a Alice wciąż go pocieszała, kiedy jej wzrok zrobił się mętny od wizji przyszłości. Widziałem to w jej oczach. Bellę, zrozpaczoną Bellę. I kolejna wizja, w której ktoś ją pociesza jakiś chłopak, a ona uśmiecha się do niego, aż wreszcie mrok i nic nie było widać. Siostra spojrzała tylko na mnie, a ja na nią pytającym wzrokiem.

- Co to miało być?

- Nie wiem. Przyszło samo, niczego nie wyszukiwałam. - W umyśle wampirzycy pojawił się kolejny obraz, wyraźniejszy od pozostałych - Bella, która chodzi sama po lesie, zgubiła się.

- Kiedy to się stanie?

„ Już wkrótce.”

- Powie mi ktoś, co tu się dzieje? - rzucił Emmett, jak zwykle podenerwowany, kiedy nie wiedział, co się wokół niego dzieje.

„Musimy stąd wyjechać, natychmiast.” To Rosalie zastanawiała się jak przekonać pozostałych do swojego planu. W pierwszym odruchu na moje usta rzucało się nieme „Nie”, ale kiedy pomyślałem o tym, jak mogłoby wyglądać życie Belli, gdyby mnie w nim nie było, albo gdybym umarł, tak jak to powinno być, ona mogłaby być jak każdy inny człowiek, a moja rodzina byłaby już na zawsze bezpieczna.

- Masz rację. - Słowa te paliły mi gardło gorzej niż pragnienie. Nie chciałem tego mówić, ale była to prawda, z którą nie mogłem się nie zgodzić.

- Że co, Edwardzie?- Rosalie widocznie była zaskoczona moimi słowami.

- Masz rację.- Powtórzyłem jeszcze raz. Czy mógłbym zostawić Bellę i skazać się na największe męki? Czy piekłem dla mnie miało być każde miejsce bez niej przy moim boku, bez jej zapachu, rumianych policzków, jej irracjonalnej miłości do mnie?

- Czy ktoś wreszcie powie mi, co się dzieje, bo chyba nie do końca rozumiem.

- Wyprowadzamy się z Forks.- Alice i ja powiedzieliśmy to razem, ale słowa wydawały się być cichym i ledwo dosłyszalnym szeptem.

Nowa wizja nawiedziła moją siostrę. Byłem sam i nikt nie wiedział gdzie, nawet ja nie rozpoznawałem tego miejsca. Zwinięty w kłębek siedziałem w jakimś kącie, chodź ciałem obecny, duchem będący zupełnie w innym miejscu. Było tam brudno, ciemno i obskurnie, ale nie zwracałem na to najmniejszej uwagi.

- Edward... - To Esme podeszła do mnie i przytuliła.

- Powinniśmy byli tak zrobić, zanim wszystko się zaczęło. - Zanim zacząłem żyć, oddychać i cieszyć się, że dane mi było zaznać smaku prawdziwego szczęścia i miłości, która w moim odczuciu miała być tą wieczną.

- Przecież żadne z nas nie chce stąd odjeżdżać, żadne z nas nie chce stracić Belli. - Moja matka starała się jakkolwiek wpłynąć na decyzję, którą nieświadomie już podjąłem. Moje oczy utkwione były w Rosalie. Na twarzach wszystkich wokół malowało się niedowierzanie i smutek. Jasper czuł się z tym szczególnie podle. Odczuwał to, co czuli inni i winił się za to, że chcę dla nich zrezygnować z własnego życia. Przez chwilę w jego głowie zaświtał pomysł opuszczenia rodziny, przy czym pojawiła się także obawa, czy Alice poszłaby z nim. Wiedziałem, że gdyby powiedziała tak, zrobiłby to bez wahania.

- Jasper, to by do niczego nie doprowadziło. - Wampir spojrzał na swoją żonę, po czym obrócił się do mnie.

- Nie musisz rezygnować, Edward, nie poddawaj się. - „Obaj wiemy, bez kogo tak naprawdę nie umiesz żyć.”- Ale to dodał już w swoich myślach.

- Wiem też, kto jest moją rodziną i wobec kogo mam pewne obowiązki. Bella ma prawo żyć normalnie bez tego, że ktoś ciągle naraża jej życie.

Jasper tylko westchnął.

„Więc o to chodzi.”

- Nie, nie o to. Prędzej czy później sam bym ją zabił. Wole żyć z przeświadczeniem, że jest tu w Forks, szczęśliwa z kimś, kto jej nie skrzywdzi, niż z piętnem mordercy ukochanej.

Jasper spojrzał po wszystkich wokół. Na twarzy Alice malowało się tylko niedowierzanie. Kochała Bellę jak siostrę i nie chciała jej tu zostawiać, Emmett całkowicie się wyłączył, nie wierząc w moje słowa w najmniejszym calu, dla Esme był to kolejny cios zadany tego dnia - strata kogoś bliskiego, członka rodziny była dla niej najgorszą rzeczą. Rosalie jako jedyna miała dziką satysfakcje z takiego obrotu sytuacji, ale na jej twarzy malowało się coś jeszcze - powątpiewanie w słuszność jej pragnienia. Zdałem sobie sprawę, że Bella wniosła do naszego domu dużo więcej, niż przypuszczałem. Przypomniało mi się niezadowolenie rodziny i strach, kiedy ta krucha, ludzka istota pojawiła się w naszym życiu, zupełnie nieświadomie mącąc nasz spokój. Teraz wydało mi się to śmieszne, bo stała się ona elementem, który, o ironio, zżył nas z sobą jeszcze bardziej. Alice zadrżała. Wizja Belli-wampirzycy zniknęła, za to coraz bardziej widoczna była, jak błąka się w ciemnościach po lesie. Wiedziałem, że jest to oznaka tego, że podjąłem już decyzje, od której nie zamierzałem odstąpić. Jasper wyczuł rozpacz Alice i moje zdeterminowanie. Zmaterializował się natychmiast przy mnie i chwycił za ramiona.

- Zabraniam ci, Edwardzie. Możesz skazywać siebie na męki, ale nie rób tego z całą naszą rodziną. Odejdę. Wrócę za parę lat, kiedy już będę bardziej wytrwały, ale nie pozwolę ci ich ranić- tu spojrzał na wszystkich obecnych.

- Jazz...- Alice spojrzała z tęsknotą na męża. - on już podjął decyzje. Widzę to bardzo wyraźnie.- Obróciła się w moją stronę- To nie musi się tak skończyć.

„Przecież nie chcesz tego, jeszcze bardziej niż my wszyscy.”

- Tak, to się powinno skończyć i uważam to za jedyne słuszne posunięcie. - W wampirzym tempie obróciłem się na pięcie i biegłem przed siebie. Słyszałem jak cały las cichnie - drapieżnik ruszył na polowanie - ale tym razem chciałem tylko poczuć się wolny, odpędzić od siebie wszystkie złe myśli. Nigdy dotychczas moje serce i rozum nie walczyły tak zaciekle między sobą. Kocham ją i wszystko to, co z nią związane. Kocham powietrze, którym oddycha, kocham, jak się uśmiecha, kiedy patrzy na mnie z ufnością świadoma tego, że w historii druga taka miłość się nie zdarzyła. Nie byliśmy Romeem i Julią, Panem Darcy i Elisabeth, czy Heatcliffem i Cathy, my byliśmy prawdziwi, a w swej prawdziwości połączyło nas uczucie tak niedorzeczne, że z czystym sumieniem i słusznie mogło być nazwane fantastycznym. Rozum za to krzyczał, że nigdy nie powinno było być „my” i „nas”- lew nie może zakochać się w jagnięciu, może tylko omotać biedne i niewinne stworzonko w jednym celu. Potwór we mnie pokiwał twierdząco z zadowoleniem. Ruszyłem w stronę domu. Przez okno widziałem Bellę i Carlisle'a. Biedna i nieświadoma nie rozumiała, że jest wśród potępieńców, żywych trupów łakomych na każdą krople jej krwi. Słyszałem, jak mój przyszywany ojciec opowiada jej moją historię. Powinna być mną przerażona, ale chłonęła każde słowo, pragnąc wiedzieć o mnie jak najwięcej. Była częścią mnie i miałem takie same pragnienia wobec niej. Jak na filmie widziałem wszystko, o czym mówił Carlisle. Ojciec, który już więcej nie powiedział nic do syna i matka, moja biologiczna matka, która kiedy patrzyła na mnie miała tylko na ustach: „Proszę, przeżyj, dla mnie”.

Pamiętałem, jak mówiła do Carlisle'a: „Niech go pan ocali”, „Musi go pan uratować”, jak zgasły jej oczy i zmarła. W tym momencie zostałem sam, by wkrótce posiąść nową rodzinę. Nie odczuwałem już smutku wspominając te wydarzenia. Religię za ludzkiego życia traktowałem bardzo poważnie tak jak i teraz i wiedziałem, że taka była kolej rzeczy - tak musiało być. Kiedy wchodziłem do domu kończył swoją historię. Miałem wrażenie, jakby nie mówił o mnie- o wymarzonym towarzyszu dla wiecznego życia.

- Odwiozę cię do domu.

- Ja ją odwiozę. - Wyszedłem niepewnym krokiem z cienia jadalni, wolniej, niż miałem to w zwyczaju. Wyraz mojej twarzy był całkowicie pozbawiony emocji. Nie mogłem się pogodzić z tym, co miałem zamiar zrobić. Widziałem zwątpienie na twarzy Belli, jakby coś przeczuwała.

- Ten jeden raz Carlisle może cię zastąpić - powiedziała.

- Nic mi nie jest. – Starał się nie dać po sobie poznać jak wiele wysiłku mnie to kosztuje. - Tylko przebierz się przed wyjściem. Alice coś ci pożyczy. Charlie dostałby zawału, gdyby zobaczył cię w tej bluzce.

Nie czekając na jej odpowiedź wybiegłem z domu w poszukiwaniu swojej siostry. Nie musiałem jej długo szukać- już nawiedziła ją odpowiednia wizja. Czekała na mnie stojąc pod drzewem nie daleko domu. Miała zatroskany wyraz twarzy- po raz pierwszy od wielu lat widziałem ją w takim stanie.

„Proszę cię Edwardzie, nie zabieraj mi jej i siebie.”

Spojrzałem na nią i uśmiechnąłem się blado.

- Przecież wiesz, że nigdzie się nie wybieram Alice.

Wtedy zobaczyłem to, co widziała ona- siebie samego siedzącego w jakiejś norze sam na sam z własną rozpaczą.

- Chcesz zabrać mi siostrę i samego siebie. Czy naprawdę nie widzisz, że nie będziesz w stanie bez niej istnieć.

Ton głosu mojej siostry był niemal błagalny. Ostatnimi siłami pragnęła wpłynąć jakoś na moją decyzje, ale szczęście Belli zawsze będzie dla mnie priorytetem, a życie z kimś takim jak ja nie można nazwać szczęśliwym.

- Zawsze będę ją kochać i nigdy nikt nie zajmie jej miejsca w moim sercu, ale nadszedł czas wyboru. Musisz zrozumieć, że nie każda bajka ma szczęśliwie zakończenie- moja i Belli z pewnością nie.

Opuściła swój wzrok na ziemię. Słyszałem w jej myślach jak ogarnia ją rozpacz, przeciwko której nie może nic zrobić.

- Alice- zwróciłem się do siostry- musisz mi coś obiecać.

Czarnowłosa spojrzała na mnie, a w oczach tliły się jej ostatnie iskierki nadziei.

- Zrobię wszystko.

- Nigdy więcej nie spojrzysz w przyszłość Belli.

Na jej twarzy malowało się niedowierzanie pomieszane ze smutkiem. Wiedziałem ile będzie ją to kosztować tak samo dobrze wiedziałem, że wysłucha mojej prośby.

- A teraz chodź Bella potrzebuje czegoś na przebranie.- Kiedy to powiedziałem biegiem ruszyłem w stronę naszego domu.

Weszliśmy tylnimi drzwiami. W pokoju zastaliśmy już czekających na nas Bellę, Esme i Carlisle’a. Mogłem usłyszeć jak Esme układa sobie to, co ma zamiar mi powiedzieć i jak Carlisle zastanawia się, o co chodzi w moim dziwnym zachowaniu, ale od strony Belli dochodziła do mnie tylko cisza, której teraz nie mogłem znieść jeszcze bardziej. Tak bardzo chciałem wiedzieć czy odnalazła już we mnie potwora, którym jestem i czy już zaczęła się mnie bać.

- Chodź - powiedziała Alice do Belli przerywając niezręczną ciszę. - Dam ci coś na zmianę. Tę bluzkę możesz, co najwyżej zachować na Halloween.

Ruszyły na górę powolnym, ludzkim tempem. Kiedy straciłem je z punktu widzenia spojrzałem na swoją matkę, której myśli krzyczały do mnie z bólu, jaki jej zadałem. Ona także widziała w tej kruchej, ludzkiej dziewczynie sens mojego istnienia, moją towarzyszkę na wieczność oraz kolejne swoje dziecko. Carlisle w dalszym ciągu milczał wciąż mi się przypatrując. Miał nadzieję, że sam powiem mu, co się stało, że moje zachowanie uległo tak gwałtownej zmianie, ale stchórzyłem. Nie miałam odwagi powiedzieć swojemu ojcu, co zamierzam uczynić. Powoli sam zacząłem myśleć, że nie uda mi się jej tak po prostu zostawić. Była wszystkim tym, czego potrzebowałem do życia- była moim powietrzem i moim sercem, które po osiemdziesięciu latach na nowo obudziła. Stałem przy frontowych drzwiach czekając na nią. Kiedy ujrzałem ją na schodach, taką zmarnowaną i bezbronną poczułem się w obowiązku zapewnić jej nowe, lepsze życie beze mnie, mimo iż miałbym stracić swoje szczęście- nie mogłem już dłużej być egoistą.

- Zapomniałaś o prezentach! - Zawołała Alice. Wzięła ze stołu dwie paczuszki, w tym jedną w połowie odpakowaną, i podniosła aparat fotograficzny, który leżał pod fortepianem.

- Podziękujesz mi jutro, jak już zobaczysz, co to - powiedziała.

Esme i Carlisle życzyli Belli cicho dobrej nocy wciąż patrząc w moją stronę. Tak cicho, żeby Bella nie usłyszała szepnąłem tylko „Nie dziś” i wyszliśmy z domu na werandę oświetloną urodzinowymi lampionami, które Bella pośpiesznie ominęła. Wciąż milczałem, nawet wtedy, gdy otwierałem jej drzwi do furgonetki. Widziałem jak ukradkiem Bella zdziera z tablicy rozdzielczej czerwoną kokardę i wkopuje ją pod siedzenie mając nadzieję, że nic nie zauważyłem. Chciałem jak najszybciej zabrać ją stąd. Gaz miałem wciśnięty na maxa.

- No, powiedz coś – to było żądanie.

- A co mam niby powiedzieć? – spytałem, jakbym był nieobecny.

- Powiedz, że mi wybaczasz.

Poczułem jak coś we mnie pęka. Dzisiejszego wieczoru mało, co nie straciła przeze mnie życia i to mnie prosiła o wybaczenie.

- Że wybaczam? Co?

- Gdybym tylko było ostrożniejsza, bawilibyśmy się teraz świetnie na moim przyjęciu urodzinowym.

Ona myślała, że jest temu wszystkiemu winna, była winna temu, że byłem potworem- wątpię.

- Bello, zacięłaś się papierem! To nie to samo, co zabójstwo z premedytacją.

- Co nie zmienia faktu, że wina była po mojej stronie.

- Po twojej stronie? Gdybyś zacięła się w palec u Mike'a Newtona, przy Jessice, Angeli i innych swoich normalnych znajomych, to, co by się stało, jak myślisz? W najgorszym razie okazałoby się może, że nie mają w domu plastrów! A gdybyś potknęła się i sama wpadła na stos szklanych talerzy - podkreślam, sama, a niepopchnięta przez swojego chłopaka - co najwyżej poplamiłabyś siedzenia w aucie, gdy wieźliby cię, do szpitala! Mike Newton mógłby w dodatku trzymać cię za rękę, kiedy zakładaliby ci szwy, i nie musiałby przy tym powstrzymywać się z całych sił, żeby cię nie zabić! Więc błagam, o nic się nie obwiniaj, Bello. Gdy to robisz, czuję do siebie tylko jeszcze większy wstręt.

Nie mogłem powstrzymać tej lawiny słów. Gdybym tylko mógł zrobiłbym wszystko, co w mojej mocy by być człowiekiem. Przez te wszystkie lata nie zrozumiałem jednego- jak wiele straciłem pozyskując w zamian siłę, szybkość, nieśmiertelność. Nie wierzyłem sam sobie, że się do tego przyznaję, ale chciałem być takim Mike’m Newtonem odkąd tylko drogi moja o Belli się przecięły.

- Dlaczego, u licha, akurat Mike Newton miałby trzymać mnie za rękę?! - Spytała rozdrażniona.

- Bo uważam, że dla swojego dobra to z nim powinnaś być, a nie ze mną!

Wcale tak nie myślałem. Naprawdę nie chciałem, żeby ten przebrzydły Newton był z nią, ale wiedziałem też, że był dla niej kimś bardziej odpowiednim niż stu letni wampir z poważnymi problemami natury czysto emocjonalnej, który tak naprawdę był tylko maszyną do zabijania.

- Wolałabym umrzeć, niż zostać dziewczyną Mike'a Newtona! - Wykrzyknęła. - Wolałabym umrzeć, niż zadawać się z kimkolwiek oprócz ciebie!

„Nie wie, co mówi. Nie dała swojemu życiu takiej szansy”

- No, już nie przesadzaj.

- A ty w takim razie nie wygaduj bzdur.

Już nic nie powiedziałem. Nie chciałem jej bardziej ranić. Dzisiejszego wieczora wycierpiała już wystarczająco dużo.

- Może zostaniesz jeszcze trochę? – Zasugerowała wyrywając mnie tym samym z przemyślenia.

- Powinienem wracać do domu.

- Dziś są moje urodziny - powiedziała błagalnie prawdopodobnie mając nadzieję, że to jakoś wpłynie na moją decyzje.

- O czym kazałaś nam zapomnieć - przypomniałem. - Zdecyduj się wreszcie. Albo świętujemy, albo udajemy, że to dzień, jak co dzień.

Chciałem, żeby mój głos zabrzmiał nieco bardziej rozluźnienie i chyba się udało. Bella delikatnie się uśmiechnęła.

- Postanowiłam, że jednak chcę obchodzić te urodziny. Do zobaczenia w moim pokoju! - Dodała na odchodne.

Wyszła z furgonetki zabierając ze sobą prezenty.

- Nie musisz ich przyjmować.

- Ale mogę - odparła przekornie. - Przecież Carlisle i Esme wydali pieniądze, żeby kupić swój.

Przycisnęła pakunki do piersi i nogą zatrzasnęła za sobą drzwiczki. W ułamku sekundy znalazłem się przy jej boku.

- Daj mi je, niech się na coś przydam. – Powiedziałem zabierając od niej pakunki - Będę czekał na górze.

Uśmiechnęła się.

- Dzięki.

- Wszystkiego najlepszego.

Nie mogłem się powstrzymać i pocałowałem ją przelotnie, na co ona od razu wspięła się na palcach by przedłużyć pieszczotę- od razu się od niej odsunąłem i zniknąłem w ciemnościach zostawiając ja na podjeździe,

W jej pokoju panowała ciemność, która absolutnie mi nie przeszkadzała. Usiadłem na środku jej łóżka wraz z prezentami. Wziąłem jeden do rąk i zacząłem nim obracać całkowicie wyłączając się na wszystko, co mnie otaczało pozostając sam na sam z własnymi myślami. Bo co się stanie, jeśli to, co zamierzam zrobić nie jest jedynym wyjściem z sytuacji. Wtedy przypomniałem sobie wizję Alice, w której Bella jest taka jak ja- marmurowy posąg, wieczny, zatrzymany w czasie i zrozumiałem, że nienawidziłbym się aż po krańce wieczności za to, że uczyniłem ją potworem, który nie godny jest prawdziwego życia.

- Cześć - powiedziałem smutno, kiedy weszła do pokoju.

Chwiejnym krokiem podeszła do łóżka i usadowiła się na moich kolanach. Nie protestowałem.

- Cześć. – Oparła się plecami o moją klatkę piersiową. - Mogę już otwierać?

Byłem, co najmniej zaskoczony.

- Co już otwierać?

- Prezenty

- Skąd ten nagły przypływ entuzjazmu? - Zdziwiłem się.

- Rozbudziłeś moją ciekawość.

Podniosła pierwszą paczuszkę. Widziałem jak bardzo ostrożna stara się być.

- Pozwól, że cię wyręczę. –Jednym ruchem zdarłem papier, po czym wręczyłem Belli pudełko z prezentem od Carlile’a i Esme.

- Jesteś pewien, że mogę sama unieść pokrywkę?

Tą uwagę puściłem mimo uszu.

- Możemy polecieć do Jacksonville?- powiedziała trzymając w swoich dłoniach bilety lotniczce.

- Takie było założenie.

Przypomniałem sobie wizję Alice, która mówiła jak świetnie będziemy się tam bawić, nawet mimo tego, że bez przerwy będę musiał unikać słońca.

- Ale fajnie! Renee padnie, jak jej o tym powiem! Tyle, że tam jest słonecznie. Nie masz nic przeciwko siedzeniu cały dzień w domu, prawda?

Ku mojemu ogromnemu zdziwieniu naprawdę wydała się podekscytowana faktem spotkania się ze swoją matką. Ku mojemu przerażeniu nadszedł ten moment- musiałem ją okłamać.

- Jakoś to wytrzymam. Hej, gdybym wiedział, że potrafisz tak przyzwoicie zareagować na prezent, zmusiłbym cię do otworzenia go w obecności Carlisle'a i Esme. Myślałem, że zaczniesz zrzędzić.

Starałem się nieco rozładować napięcie między nami. Zachować, chociaż pozory normalności nie raniąc jej bardziej niż będzie to konieczne.

- Nadal uważam, że przesadzili z hojnością, ale z drugiej strony masz pojechać ze mną! Super!

Parsknąłem wymuszonym śmiechem, chodź tak naprawdę, wewnątrz wyłem z rozpaczy.

- Żałuję, że nie kupiłem ci czegoś wystrzałowego. Nie zdawałem sobie sprawy, że czasami zachowujesz się rozsądnie.

„Ale nie martw się kochana dostaniesz od mnie najcenniejszy prezent, jaki mogę ci ofiarować- zwrócę ci wolność” pomyślałem kiedy odkładała voucher na bok i sięgała po kwadratową paczuszkę zawierająca prezent ode mnie i Alice.

- Co to? - Spytała zaskoczona.

Nic nie powiedziałem. Wziąłem od nie płytę i włożyłem do odtwarzacza, po czym nacisnąłem przycisk „play”. Po chwili z głośników dało się słyszeć pierwsze tony jej kołysanki. Poczułem się tak, jakby ktoś żywcem wydzierał mi serce z piersi. Spojrzałem na nią oczekując jakiegokolwiek komentarza, ale ona milczała. Mogłem tylko usłyszeć jak jej serce zaczyna szybciej bić. W jej oczach pojawiły się łzy, które prawie natychmiastowo wytarła wierzchem dłoni.

- Boli cię? - Zaniepokoiłem się.

- Nie, to nie szwy. To ta muzyka. Nawet nie marzyłam, że załatwisz dla mnie coś takiego. To najwspanialszy prezent, jaki mogłeś mi dać.

Mimo tego wszystkiego czułem się paskudnie. Miałem zamiar ja zostawić, co wydało mi się czymś zupełnie niedorzecznym. Zacząłem się wahać. Spojrzałem na nią wiedząc, że muszę usunąć się w cień, dać jej odetchnąć, ale nie mogłem.

- Przypuszczałem, że nie zgodzisz się, żebym kupił ci fortepian i grał do snu – powiedziałem po chwili

- I słusznie.

- Jak twoja ręka?

- W porządku.

Kłamała. Widziałem jak lekko przygryza wargi- zapewne z bólu.

- Przyniosę ci coś przeciwbólowego.

- Nie, nie trzeba - zaprotestowała, ale nawet nie zdążyła dokończyć, kiedy już stałem przy drzwiach jej pokoju.

- Charlie – syknęła ostrzegawczo.

- Będę cichutki jak myszka – przyrzekłem. W wampirzym tempie, nie robiąc najmniejszego hałasu zbiegłem do kuchni. Wyczułem gdzie znajdują się lekarstwa i bezzwłocznie wróciłem na górę.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin