12 rozdzial.pdf

(118 KB) Pobierz
193407656 UNPDF
Zbyt szybki by żyć,
zbyt młody by umrzeć
autor: klaudia7161
beta: martyska1985
Serdecznie zapraszam na 12 rozdział mojego ff^^.
Dedykuję go Wam – moim najukochańszym czytelnikom:)
Pozdrawiam i proszę o szczere komentarze;)
193407656.001.png
Rozdział 12
BPOV
Był dopiero wieczór, a ja już byłam zmęczona jak cholera. A co
najgorsze „najlepsza” część dnia miała się dopiero zacząć.
Po zjedzeniu śniadania, które składało się z dość wykwintnych
potraw takich jak: jajecznica z krewetkami czy pasty ze złotej rybki (której
nigdy bym nie tknęła; bądź co bądź, ale ta mała rybeczka niedawno co
pływała sobie w akwarium), Carlisle zażyczył sobie kawioru, a Esme wina
z najwyższej półki. Nazwy nie pamiętam, ale była tak zawiła, że się sobie
nie dziwiłam.
Nie byłam przyzwyczajona do takiego luksusu. Same te potrawy
uświadomiły mnie, że nie mam do czynienia z jakąś tam mało ważną
mafią lecz trzeba rzec, że jedną z „rodziny królewskiej” jeśli można by to
tak nazwać.
Z moją mamą i Philem jadaliśmy najzwyklejsze rzeczy typu
hamburgery, frytki, a to wszystko popijaliśmy colą.
Najwyraźniej Emmett nie mógł się od tego odzwyczaić bo
wygrzebywał krewetki z jajek. Esme patrzyła na to z przymrużeniem oka.
Najwyraźniej poznała go na tyle dobrze aby wiedzieć, że Em w sprawie
jedzenia ma swoje własne poglądy i nikt ich nie zmieni.
Ja osobiście nie miałam nic przeciwko owocom morza (no może
oprócz tej rybki) i delektowałam się smakiem krewetek. Rosalie
zdecydowała się na tą nieszczęsną pastę, tak samo jak Alice. Musiała jej
posmakować bo po chwili Jasper zawołał lokaja aby przyniósł im więcej
ponieważ dziewczyny już patrzyły po sobie ostrym wzrokiem. To było dla
mnie bardzo dziwne mogłyby się pozabijać o jakąś pastę z ryb.
Nie znałam Alice jeszcze dobrze, ale zdawała mi się osobą bardzo
wesołą i dążącą do obranego sobie po trupach celu. Ale byłam pewna, że
swoich przyjaciół i bliskich by nie zraniła.
Kiedy lokaj przyniósł tą nieszczęsną pastę Rosalie od razu po nią
sięgnęła. Ona od zawsze lubiła dość nietypowe potrawy. Ja już nie byłam
taka chętna do poznawania nowych smaków.
Po śniadaniu Alice zarządziła, że pojedziemy do Port Angeles na
„małe” zakupy. Ross od razu się zgodziła ponieważ już od dawna, czyli
kilku dni nie kupiła sobie żadnych majteczek i staniczków. Ja też byłam
chętna na tą wycieczkę bo chciałam znowu poczuć wiatr we włosach i
adrenalinę, którą odczuwałam kiedy jeździłam „owieczką”.
W kilka minut po śniadaniu Alice wygoniła nas do swoich pokoi
abyśmy się uczesały, umalowały i ubrały w coś lepszego niż ubrania, które
nosiłyśmy od kilku dni. Nie mogłam uwierzyć w to, że w zaledwie dwa
dni dowiedziałam się jednej rzeczy, która obróciła moje życie o sto
osiemdziesiąt stopni.
Weszłam do łazienki z ubraniami w ręku. Zdjęłam to co miałam na
sobie i wskoczyłam pod prysznic. Ciepła woda ukoiła moje zmysły.
Zapomniałam o wszystkich moich troskach i obawach. Nie pamiętam ile
czasu spędziłam w takim stanie odmóżdżenia, ale gdy już wyszłam
wyglądałam jak rodzynek. Zawinęłam się w ręcznik i wytarłam każdą
część mojego ciała.
Ubrałam się w wcześniej już przyszykowane rzeczy, czyli czarne
legginsy, czarną tunikę ze srebrnym nadrukiem motyla, srebrne szpilki i
czarną torebkę, a cały ten ubiór przypieczętowałam kilkoma srebrnymi i
czarnymi łańcuszkami. Umalowałam się nie zbyt mocno. Oczy
podkreśliłam tylko czarną kredką do oczu i tuszem. Włosy wcześniej
wysuszone rozpuściłam. Loki opadały zwiewnie na moje ramiona, ciągnąc
się prawie do pasa. Zawsze gdy były chociaż lekko wilgotne kręciły się.
Mnie to nie przeszkadzało, nigdy nie próbowałam tego zmienić w
przeciwieństwie do Ross.
Gdy już byłam gotowa i miałam wychodzić z pokoju, chwyciłam za
leżące kluczyki na szafeczce i skórzaną kurtkę z wyszywanym tygrysem
na plecach.
Gdy schodziłam na dół po schodach zobaczyłam przez wielkie okna,
że dziewczyny już czekają na mnie przed domem. Rose miała na sobie
krótką mini z legginsami, czarne kozaki do kolan i kurtkę. Alice siedziała
w swoim żółtym porsche ubrana w fioletową, zwiewną sukienkę oraz jak
my wszystkie czarną, skórzaną kurtkę.
Kiedy wyszłam obie posłały mi ciepłe uśmiechy, które ja
odwzajemniłam. Siadłam na mojej jedynej miłości, odpaliłam ją,
przygazowałam i ruszyłam na jednym kole spod domu. Nie wiem czy to
była tylko moja głupia wyobraźnia czy tak naprawdę było, ale zdawało mi
się, że Edward stał w oknie śmiejąc się z całych sił... moim ulubionym,
łobuzerskim uśmiechem.
Czułam się taka wolna, taka wesoła. Tego nie dało się opisać. Ta
adrenalina, która przepływała wtedy przez moją krew była taka...
podniecająca. Jedyne co sprawiało mi więcej radości były wyścigi, lecz
niestety musiałam z nich zrezygnować aby móc tu przyjechać. Oczywiście
mogłam brać udział w tych nielegalnych wyścigach, ale to nie było fair
wobec moich zasad. Niektórzy nawet mi to proponowali, mówili, że to jest
o wiele lepsze od tych zwykłych. Ma się wtedy więcej radości, większą
adrenalinę bo zaraz z zakrętu może wyjechać policja i cię złapać. Właśnie
to dla innych było kuszące, owszem, może nawet perspektywa niezłej
zabawy i szybkiej kasy mnie bardzo często nawiedzała, ale wtedy
myślałam o tym co by było gdyby był wypadek. Zginęłabym na miejscu, a
miałam dopiero siedemnaście lat i całe życie przed sobą.
Dojechałyśmy na miejsce po około dwudziestu minutach.
Wjechałyśmy na parking przed centrum handlowym o średnich
gabarytach. Rosalie była bardzo podekscytowana, Alice tak samo, a ja... ja
już zaspokoiłam swoje potrzeby.
Gdy byłyśmy w środku wchodziłyśmy chyba do każdego sklepu z
kolei. Takim sposobem Al nakupiła sobie chyba z tonę bluzek, bluz i
bluzeczek do tego kilkanaście par spodni i jeszcze więcej dodatków.
Gdybym jej nie znała, pomyślałabym, że okradła bank, ale wiedząc czym
się zajmuje nie snułam takich spekulacji. Odnosiłam także wrażenie, że
Alice ma pewien problem, problem dotyczący zakupów, ale to już nie było
moją sprawą.
Ros kupiła tylko kilka rzeczy, bo jej pełne spełnienie miało dopiero
nadejść. Otóż następnym sklepem z kolei było Victoria's Secret. Dobrze,
że tam ceny były dość wysokie, bo Ros nie miała przy sobie zbyt dużo
pieniędzy. Obawiałam się jedynie tego, że Alice może kupić dla niej kilka
staniczków jeśli jej nie wystarczy funduszy.
–Ros tylko spokojnie – powiedziałam do niej, ale najwyraźniej tego nie
słyszała bo gdy skończyłam mówić to zdanie ona znajdywała się już w
sklepie. Albo może po prostu nie chciała tego usłyszeć?
–Co jej jest? - zapytała się ze śmiechem Alice. Rose już buszowała po
sklepie i miała w koszyku kilka kompletów jej „dzieci”
–Rose ma jakby... obsesję... tak! To dobre słowo, coś w stylu twojego
uwielbienia do zakupów. Tylko, że ona to ma do „majteczek i
staniczków” jak ona to mówi – wytłumaczyłam jej
–Aha. Muszę pomóc jej się z tym zmierzyć – powiedziała rozsądnym
głosem Alice. To było dziwne.
–Jak?
–Moja terapia zawsze działa – nie wątpię, w jej przypadku tak jest.
Pomyślałam z sarkazmem. Zauważyła, że patrzę się na nią
niedowierzająco więc postanowiła zdradzić mi jej „tajemnicę”.
–Trzeba kupować więcej! - wykrzyknęła i pobiegła w stronę sklepu z
kartą kredytową w ręku. Wyglądała jak jakaś wiewiórka – saper.
To na pewno Ross nie pomoże, ale cóż ja na nią i Alice nie mam
szans. Nawet z ochroniarzami sklepu, którzy patrzyli się na nie jakby były
co najmniej nieźle popieprzone. Szczerze. Nie dziwiłam im się.
Ja nie mając nic lepszego do roboty podeszłam do fontanny, która
znajdowała się naprzeciwko sklepu. Zauważyłam, że niedaleko jest
lodziarnia. Otóż, moim kolejnym uzależnieniem pomijając szybką jazdę i
niebezpieczeństwo były właśnie lody. Nie pociągało mnie do narkotyków i
innych takich rzeczy, choć owszem kilka razy wciągałam heroinę. Dawało
to naprawę wspaniały odlot od rzeczywistości, ale gdy tylko Ross i moja
mama się o tym dowiedziały dostałam taki ochrzan, że ten dzień
wspominam z ostatecznością. Od razu wysłały mnie na odwyk. Wyszłam
po około dwóch tygodniach bo nie byłam bardzo uzależniona. Po tym
doświadczeniu obiecałam sobie, że kolejny raz nie spróbuję.
Kupiłam sobie dwie gałki lodów: czekoladową i sorbet malinowy.
Usiadłam z nimi na ławce i czekałam, aż dziewczyny opróżnią cały sklep.
Kiedy i one się skończyły nie miałam już nic więcej do roboty.
Dziewczyny stały już przy kasie. Widziałam podniecenie w oczach Ross,
które powoli znikało. Alice wyjęła platynową kartę, a moja przyjaciółka jej
się sprzeciwiła. Nie zbyt skutecznie, ponieważ Alice stanowczo
powiedziała jej, że to prezent dla niej i że ma go traktować jak od swojej
przyszłej szwagierki. Ross już nic więcej do szczęścia nie było potrzeba.
Wyściskała i ucałowała ją mocno, a tamta odpowiedziała jej tym samym.
Co zakupy mogą zrobić z ludzi? Zauważyłam, że Al mówi coś do Ross po
cichu, coś o mnie. Wyłapałam tyle, że mi też musi sprawić taki prezent.
Załamałam się.
Pochodziłyśmy jeszcze po mieście około dwóch godzin, a potem
wstąpiłyśmy do chińskiej restauracji. Ja miałam złe wspomnienia z rana,
więc zamówiłam tylko ganbian doujiao* i obowiązkowo sake. Musiałam
napić się czegoś mocnego bo cały czas myślałam co przyniesie wieczór z
tym debilem. Alice wzięła krewetki królewskie zapiekane z sosem
sojowym i curry, a Ross tradycyjne sushi.
Wyszłyśmy bardzo najedzone oraz spełnione tymi zakupami.
Szczerze mówiąc to cieszyłam się z tej wycieczki. Brakowało mi takiego
normalnego wypadu z przyjaciółmi. Przyjaciółmi... tak, mogę tak
*zielona fasolka smażona z papryczkami chili i kawałkami mielonego mięsa
Zgłoś jeśli naruszono regulamin