Tajna wojna Hitlera.doc

(1596 KB) Pobierz
tytuł: „Tajna wojna Hitlera”

tytuł: „Tajna wojna Hitlera”

autor: bogusław wołoszański

 

PWZN

Print 6

Lublin 1999

Przedruku dokonano

na podstawie pozycji

wydanej przez Wydawnictwo

Colori sp. z o.o.

Warszawa 1997

Redakcja techniczna wersji brajlowskiej:

Artur Łapiński

Piotr Kaliński

Skład, druk i oprawa:

PWZN Print 6 sp. z o.o.

20_218 Lublin, Hutnicza 9

tel.8fax:

0_81 746_12_80

e-mail:

print6@lublin.top.pl

tytul

Agonia

 

Było coś niepojętego w decyzji Hitlera rzucającego armie do walki w Ardenach w grudniu 1944 roku. W rozsypującej się machinie wojennej Trzeciej Rzeszy potrafił zebrać ponad ćwierć miliona żołnierzy, dziesiątki tysięcy pojazdów, 1100 czołgów, w tym najnowocześniejsze i największe Królewskie Tygrysy, setki tysięcy ton amunicji, paliwa, zaopatrzenia i skierować wojska do walki na zachodzie, choć największe niebezpieczeństwo nadciągało ze wschodu. Armie radzieckie stanęły nad Wisłą, aby zebrać siły i na rozkaz Stalina czekać, aż Niemcy wypalą Warszawę. Było oczywiste, że lada miesiąc ruszą z nadwiślańskich przyczółków do Berlina, mając przed sobą już tylko jedną barierę: Odrę. Dlaczego więc w tym krytycznym czasie Hitler nie wzmocnił obrony na wschodzie, lecz nadzwyczajne siły skierował do walki w Ardenach? Można to porównać do posłania straży pożarnej, aby wypompowywała wodę z zalanej piwnicy, gdy płonął dom!

Ofensywa z Ardenów miała doprowadzić do rozdzielenia wojsk amerykańskich na południu od brytyjskich na północy i umożliwić dojście do odległego o 1607km portu w Antwerpii, opanowanie zaś portu miało odciąć wojska alianckie od zaopatrzenia. Osiągnąwszy to Hitler mógł zakładać, że powstrzyma postęp wojsk aliantów w stronę granic Rzeszy na 8-10 tygodni, a tymczasowa stabilizacja frontu na Zachodzie pozwoli przerzucić siły na centralny odcinek frontu wschodniego. I co dalej?

Czy rozbiłby anglo-amerykańską machinę wojenną tak, aby nie była zdolna kontynuować pochodu w stronę granic Rzeszy? Nie!

Czy zmieniłby w jakikolwiek sposób sytuację strategiczną? Nie!

Czy zatrzymałby armie radzieckie nad Wisłą, uniemożliwiając ofensywę na Berlin? Nie!

Jakiż więc sens miała ta wielka operacja w Ardenach? Oczywiście można na wszystkie pytania odpowiedzieć najłatwiej: Hitler stracił kontakt z rzeczywistością. Już wcześniej usunął ze swojego otoczenia najbardziej wartościowych dowódców i doradców, a otoczony miernotami i pochlebcami nie potrafił właściwie kierować wojskami i państwem. Jest to tłumaczenie-wytrych, który umożliwia wyjaśnienie każdej sytuacji z Ii wojny światowej, ale prowadzi do stworzenia całkowicie fikcyjnego obrazu wielkich wydarzeń w historii. Jakże można uważać Hitlera za wariata, podejmującego decyzje w napadach histerii czy szału? Kierowanego przez doktora-szarlatana i astrologów?! Na jakiej podstawie? Przecież był to nadzwyczaj zręczny, przebiegły i skuteczny polityk!

Objął władzę w Niemczech w 1933 roku, gdy państwo to, śladem całego świata, tkwiło w wielkim kryzysie gospodarczym, który zrodził nędzę, bezrobocie, zapaść przemysłu. To nie Hitler wyciągnął Niemcy z kryzysu gospodarczego, gdyż przemysł tego państwa był na tyle rozbudowany i silny, aby znieść wszystkie wstrząsy. Jednak on dokonał czegoś więcej: zjednoczył i zmobilizował społeczeństwo do ogromnego wysiłku.

W nieprawdopodobnym tempie rozwinął produkcję zbrojeniową, choć traktat wersalski i francuskie komisje strzegące wykonania jego postanowień skutecznie krępowały wszelkie przygotowania do uruchomienia w Niemczech produkcji samolotów i czołgów. Sprzyjało mu co prawda pobłażanie Wielkiej Brytanii, przyznającej, że postanowienia wersalskie były zbyt surowe dla Niemców i należy kraj ten traktować jako barierę chroniącą Europę Zachodnią przed bolszewizmem, ale niewielka to pomoc w budowaniu w ciągu paru lat najpotężniejszej i najnowocześniejszej armii na świecie!

Hitler potrafił dostrzec i dać możliwości działania najzdolniejszym i najbardziej twórczym strategom i dowódcom, którzy opracowali „tajną broń” - doktrynę wojny błyskawicznej. W tym samym czasie w Wielkiej Brytanii i Francji teoretycy, którzy domagali się stworzenia nowej armii, tacy jak sir Basil Liddell Hart czy Charles de Gaulle, bezskutecznie pukali do drzwi ministrów wojny, premierów i komisji parlamentarnych, pisali książki, które tylko ściągały na nich niechęć rządzących.

W bezpośrednim sąsiedztwie Francji, Wielkiej Brytanii, Włoch, Związku Radzieckiego - mocarstw, z których każde dysponowało większym potencjałem gospodarczym i militarnym niż Niemcy podejrzliwie obserwujących każdy jego ruch, potrafił zerwać traktat wersalski, przywrócić obowiązkową służbę wojskową, zbudować potęgę militarną, która pozwoliła mu zastraszyć sąsiadów i dyktować warunki silniejszym. Uzyskał zgodę mocarstw zachodnich na przyłączenie Austrii i zajęcie części Czechosłowacji. Potrafił okpić Neville’a Chamberlaina, premiera Wielkiej Brytanii, Edouarda Daladiera, premiera Francji. Umiał zastraszyć Kurta von Schuschnigga, kanclerza Austrii i Emila Hachę, prezydenta Czechosłowacji. Potrafił zawrzeć pakt z najbardziej znienawidzonym wrogiem - Józefem Stalinem oraz uzyskać jego pomoc i współpracę w najbardziej przełomowym momencie.

I wreszcie rok 1939. Gdy dowódcy niemieccy protestowali przeciwko rozpoczęciu wojny argumentując, że siły lądowe i morskie nie są gotowe, i roztaczając wizję interwencji demokratycznych mocarstw, Hitler podjął decyzję, że armie mają dokonać agresji na Polskę. I wygrał. W 1940 roku, wbrew ostrzeżeniom dowódcy marynarki wojennej, kazał rozpocząć inwazję na Norwegię i podbił to państwo, przeprowadzając swoje okręty pod bokiem potężnej Royal Navy. W maju 1940 roku skierował Wehrmacht na Belgię, Holandię i Francję i zwyciężył, choć na drodze pochodu jego wojsk były potężne belgijskie twierdze Eben Emael i Namur, niezdobyte umocnienia linii Maginota, choć połączone wojska tych państw, wsparte przez Brytyjski Korpus Ekspedycyjny, były silniejsze od jego wojsk. W 1941 roku rzucił Wehrmacht na podbój Związku Radzieckiego bronionego przez gigantyczną Armię Czerwoną.  Miał 3,5 tysiąca czołgów, gdy Rosjanie mogli rzucić do boju aż 22 tysiące.  Miał 3 tysiące samolotów, gdy Rosjanie mieli ich 8 tysięcy. I mimo tak wielkiej przewagi liczebnej wroga, jego armie przez pół roku gnały radzieckie wojska na całym wielkim froncie rozciągającym się od Bałtyku do Morza Czarnego. Jedynie kosztem niewyobrażalnych wyrzeczeń, zniszczeń i ofiar udało się Rosjanom zatrzymać Wehrmacht.

Na jakiej więc podstawie uznaje się tego człowieka za psychopatę, szaleńca, lekceważącego rady i ostrzeżenia doświadczonych strategów?

W grudniu 1941 roku, gdy wojska niemieckie stanęły pod Moskwą, Hitler zwolnił dowódców, których uznał za winnych klęski. Miał do tego pełne prawo. To oni odwiedli go od słusznego zamierzenia, żeby posuwać armie w stronę Leningradu i Kaukazu, a nie uderzać na Moskwę. W grudniu 1941 roku zabraniał dowódcom wycofywania wojsk spod stolicy Związku Radzieckiego, co tłumaczy się jako krępowanie decyzji dowódców, przejmowanie ich uprawnień, ograniczanie manewru, kierowanie wojskami z odległości tysiąca kilometrów.  A przecież była to jedyna rozsądna decyzja, jaką w tamtym czasie mógł podjąć dowódca, który chciał uchronić swoje wojska przed całkowitą klęską.  Cóż bowiem by się stało, gdyby zezwolił na wycofanie oddziałów, na które napierał nieprzyjaciel. Żołnierze uchodziliby na zachód, pozostawiając ciężki sprzęt, umocnienia i całą infrastrukturę, konieczną dla funkcjonowania armii: lotniska, stacje kolejowe, punkty przeładunkowe, magazyny paliwa i części zamiennych. Istniało zbyt duże prawdopodobieństwo, że wycofywanie wojsk przed napierającym wrogiem zamieni się w paniczną ucieczkę, której nikt nie mógłby opanować.

Popełniał błędy. Podejmował złe decyzje. Ale który z przywódców mocarstw był od tego wolny? Jakże blisko totalnej katastrofy był Franklin D.  Roosevelt upierając się, że w sierpniu 1942 roku trzeba wysłać pięć brytyjskich i amerykańskich dywizji na kanał La Manche, aby zdobyły brzegi Francji. Ileż strasznych błędów, kosztujących życie tysięcy i dziesiątek tysięcy żołnierzy, popełniali dowódcy radzieccy (Stalin, Budionny, Woroszyłow), brytyjscy (Montgomery, Harris), amerykańscy (Halsey, Lucas), japońscy (Yamamoto, Kurita). Krwawa historia Ii wojny roi się od błędów polityków i dowódców, a nikt nie zarzuca im utraty zmysłów.

Wizerunek Hitlera-szaleńca stworzyła stalinowska propaganda, aby uwypuklić zasługi Armii Czerwonej jako tej, która uwolniła Europę i Niemców od obłąkańca skazującego na zagładę nie tylko miliony Żydów, ludność podbitych państw, ale także własny naród. Być może w ostatnich tygodniach 1945 roku, gdy Trzecia Rzesza rozsypywała się w gruzy, Hitler stracił poczucie rzeczywistości. Łatwym więc zabiegiem propagandowym było przeniesienie cech takiego Hitlera, załamanego, zamkniętego w bunkrze, poruszającego się z trudem między krzesłami ustawionymi co parę kroków na korytarzach, czekającego na ingerencję Opatrzności, na cały okres jego władzy. Był wtedy strzępem człowieka, ale nie był obłąkany. Nie był wariatem. Nawet podczas ostatnich dni Berlina w jego zachowaniu nie znajdziemy niczego, co wskazywałoby na chorobę umysłową, obłęd. Być może trawiła go choroba Parkinsona - zeznania świadków relacjonujących jego zachowanie pozwalają na taki wniosek - ale bezpośrednich dowodów na to nie ma.

Jeżeli zachowywał sprawność umysłu, to jak wytłumaczyć, że w grudniu 1944 roku skierował ćwierćmilionowe wojsko na zachód zamiast na wschód? Czym można wyjaśnić ten rozkaz, jeżeli nie obłędem lub, co najmniej, utratą kontaktu z rzeczywistością?

A jednak za decyzją rozpoczęcia kontrofensywy w Ardenach kryje się logiczna i przebiegła gra. To konsekwencja tajnej wojny, którą Hitler rozpoczął bardzo wcześnie, w grudniu 1941 roku, i prowadził konsekwentnie do końca.

 

 

 

 

tytul

Niezwykła misja

 

dowódcy lotnictwa

3 3 75 0 2 108 1 4b 1 74 1

 

 

 

- Herr Generalfeldmarschall - adiutant, podpułkownik Konrad, widoczny przez duże okna w drzwiach odgradzających salonkę Hermanna Gringa*1 od niewielkiego korytarzyka, zastukał w szybę.

- Co znowu? - feldmarszałek w zwiewnej jedwabnej tunice sięgającej do połowy łydek, oparty o framugę okna wagonu obserwował światła niewielkiego miasta, w którym zatrzymał się jego pociąg sztabowy. Był późny sobotni wieczór 27 sierpnia 1939 roku. Za kilka dni miała rozpocząć się wojna z Polską i Gring jechał do Oranienburga, niewielkiego miasta na północ od Berlina, gdzie mieściła się kwatera główna Luftwaffe. Stamtąd miał dowodzić działaniami podległych mu wojsk lotniczych.

- Pan Dahlerus jest na stacji i prosi o przyjęcie.

- Skąd się tutaj wziął?Dawać go! - Gring wyraźnie się ożywił. Podszedł do drzwi, aby obserwować w świetle lamp peronu, jak jego gość wspina się po stopniach wagonu i, mijając adiutanta w wąskim korytarzyku, wchodzi do salonki.

- Witam pana, Dahlerus. Jak pan się tutaj znalazł? - Gring wyciągnął rękę na powitanie. Był wyraźnie zadowolony z tej wizyty.

- Dzisiaj po południu, tuż po rozmowie z lordem Halifaxem wystartowałem z Croydon - Dahlerus mówił o londyńskim lotnisku. - Wieczorem byłem w Berlinie, gdzie dowiedziałem się, że wyjechał pan swoim pociągiem. Dano mi jednak samochód, żebym mógł pana, panie marszałku, doścignąć tutaj w Friedrichswalde, tak się chyba nazywa ta mieścina. Proszę, to jest list do pana...

- W samą porę. Czy przeglądał pan prasę? - Gring wskazał na gazety leżące na stoliku pod oknem. Z dalekawidać było wielkie tytuły: „Całkowity chaos w Polsce! Niemieckie rodziny uciekają!”, „Trzy niemieckie samoloty pasażerskie ostrzelane przezPolaków!”, „Cała Polska w wojennejgorączce!  1,5 mln mężczyzn zmobilizowanych!”, „Wiele niemieckich domostw w płomieniach!”

 

Dahlerus kiwnął głową, ale nie odpowiedział.

Gring rozerwał kopertę i wyciągnął list niecierpliwie, jak człowiek oczekujący ważnej wiadomości.Szybko jednak oddał kartkę siedzącemu w fotelu obok Dahlerusowi.

- Mój angielski nie jest taki dobry- powiedział. - Proszę mi pomóc.

 

Dahlerus zaczął tłumaczyć list od lorda Halifaxa*2, brytyjskiego ministra spraw zagranicznych, który wyrażał pragnienie swojego rządu znalezienia pokojowego rozwiązania nabrzmiałej sytuacji w Europie, a więc akceptował podjęcie negocjacji, które miałyby zapobiec wybuchowi wojny z Polską.  Gring zerwał się z miejsca. Był wyraźnie podekscytowany. Kilka dni wcześniej szykował się do lotu do Londynu. 21 sierpnia przekazał przez swoichpośredników premierowi Chamberlainowi*3, że gotów jest w tajemnicy przybyć do Wielkiej Brytanii. Chamberlain wyraził zgodę, żeby 23 sierpnia odbyły się tajne negocjacje, i zasugerował, że najlepszym miejscem byłaby posiadłość w Chequers. Gring miał wylądować na zapomnianym lotnisku w Bovington, skąd samochód polnymi drogami zawiózłby go do posiadłości premiera. Jednak Hitler ostatecznie wycofał się z planu wysłania Gringa do Wielkiej Brytanii, czego ten nie mógł przeboleć. Był tak blisko decydującego rozstrzygnięcia, które przyniosłoby mu wielką chwałę. Wierzył, że podczas osobistego spotkania z premierem skłoniłby go do wycofania gwarancji dla Polski, tak aby Niemcy uzyskały wolną rękę, nie ryzykując zatargu z Wielką Brytanią. List lorda Halifaxa wskazywał, że brytyjscy politycy nie odrzucili tej możliwości i w dalszym ciągu gotowi byli dobić targu: zażądać od Polski oddania Niemcom Gdańska, tak jak rok wcześniej zażądali od Czechosłowacji przekazania Sudetenlandu. Gdyby Polska się nie zgodziła, a zapewne tak by się stało, mogliby umyć ręce i powiedzieć światu: „To głupota i krótkowzroczność ich polityków doprowadziła ten naród do zguby. Robiliśmy wszystko, aby ich uchronić. Sami są sobie winni”.

Gring krążył po wagonie, odgarniając co chwilę tunikę, która, założona dla odpoczynku, teraz wyraźnie mu przeszkadzała. Wiedział, że lordHalifax, autor listu, był politykiem nad wyraz spolegliwym, który robiłwszystko, aby Wielka Brytania mogła pozbyć się zobowiązań wobec Polski, zwłaszcza w ostatnich dniach sierpnia, gdy wojska niemieckie ciągnęły nad granicę z Polską. Sięgnął po przycisk dzwonka, aby przywołaćswojego adiutanta.

- Chcę, aby zatrzymano pociąg na następnej stacji. Niech tam czeka na mnie samochód.

 

Odwrócił się do Dahlerusa:

- Wracamy do Berlina. Fhrer musi być powiadomiony o tym liście - powiedział podniecony.

 

Znał Birgera Dahlerusa, szwedzkiego przemysłowca, prowadzącego w Niemczech rozliczne interesy, od listopada 1934 roku, gdy ten wystąpiłdo władz tego państwa o zgodę na poślubienie Niemki. W maju 1935 rokuGring zwrócił się do Szweda z prośbą o przysługę: chciał zatrudnić swojego pasierba Thomasa von Kantzowa*4na dobrej posadzie w Szwecji, cooczywiście Dahlerus załatwił. W 1939 roku, gdy widmo wojny stawało sięcoraz wyraźniejsze, Szwed, mający liczne kontakty w Londynie, kursowałmiędzy stolicami Niemiec i Wielkiej Brytanii. Zastanawiające było to, żeto Gringowi Hitler przekazał misję prowadzenia nieoficjalnych negocjacji z rządem brytyjskim. Pominął Joachima von Ribbentropa, ministraspraw zagranicznych, który choćby z racji dwóch lat spędzonych w Londynie na stanowisku ambasadora wydawał się bardziej predestynowanydo tej roli. Znał wpływowe osobistości, zwyczaje i politykę tego państwajak mało kto. Jednak Hitler zapewne zdawał sobie sprawę, że brytyjscypolitycy nie cenili tego Niemca i dość ironicznie odnosili się do niego zewzględu na liczne gafy i niezręczności, jakie popełniał w czasie swojejdyplomatycznej służby w Londynie. Sam też nie miał wysokiego mniemania o zdolnościach Ribbentropa i jego podwładnych. Pierwszego dniawojny, wyszedłszy z gabinetu zauważył stojącego w korytarzu ministraspraw zagranicznych wraz z dwoma doradcami.  Podszedł do nich, szukając audytorium dla wyrażenia radości, jaka go przepełniała.

- Postępy naszych wojsk przechodzą najwspanialsze marzenia! - mówił podekscytowany. - Cała kampania zakończy się, zanim zachodni dyplomaci znajdą czas na napisanie not protestacyjnych.

 

Ribbentrop uśmiechnął się blado, gdyż w wypowiedzi Hitlera zauważył wyraźną niechęć do dyplomatów, nie tylko z państw demokratycznych.Zaś stojący obok Otto Abetz, doradca ministra do spraw francuskich,postanowił wykorzystać okazję, aby błysnąć wiedzą i zwrócić na siebieuwagę Hitlera.  Nie spodziewał się przykrej niespodzianki.

- Mein Fhrer, musimy być przygotowani, że Francja wypowie nam wojnę.

 

Hitler patrzył na niego przez chwilę zdumionym wzrokiem. Nagle odwrócił się do Ribbentropa i wzniósł ręce do góry, jakby w geście rozpaczy.

- Proszę mi oszczędzić werdyktów pana ekspertów - krzyknął. - Dyplomaci mają najwyższe pensje, dysponują najnowocześniejszymi środkami łączności, a zawsze dają złe odpowiedzi. Przewidywali wojnę, gdywprowadzaliśmy obowiązkową służbę wojskową, gdy nasze wojska weszły do Nadrenii, gdy przyłączyliśmy Austrię, w czasie kryzysu sudeckiegoi zajmowania Pragi.  Albo olej w ich głowach jest tak zmącony przez śniadania służbowe, że nie potrafią uzyskać lepszego obrazu sytuacji w krajach, w których przebywają, niż ja w Berlinie, albo moja polityka nie odpowiada im i fałszują informacje w swoich raportach, aby piętrzyć przeszkody na mojej drodze.  Musi pan zrozumieć, Ribbentrop, że w końcuzdecydowałem się działać bez opinii ludzi, którzy zawiedli mnie przy dziesiątkach okazji lub nawet mnie okłamywali. I będę polegał na mojej własnej ocenie, która we wszystkich przypadkach okazała się lepsza niż radytych kompetentnych ekspertów.

 

Odwrócił się i pozostawiając skonfundowanych dyplomatów zniknąłza drzwiami swojego gabinetu. Oto dlaczego nie chciał oddać w ręce Ribbentropa i jego ludzi sprawy tak ważnej i delikatnej, jak prowadzenie tajnych negocjacji z wrogimi rządami.

Dlaczego zatem trzymał Ribbentropa na tak ważnym stanowisku szefa resortu spraw zagranicznych? Ponieważ był lojalny wobec ludzi, którzy kiedyś oddali mu duże przysługi i pozostawali mu wierni, a do takich należał Joachim von Ribbentrop. Po raz pierwszy spotkał Hitlera w sierpniu 1932 roku, gdy wspólni znajomi zwrócili się do niego o pośrednictwo między kanclerzem Franzem von Papenem*5, którego dobrze znał, a Hitlerem, zmierzającym do przechwycenia władzy. Co prawda wstępne rozmowy zaaranżowane przez Ribbentropa zakończyły się niepowodzeniem,ale nie ustawał on w wysiłkach, aby wznowić rokowania, które mogły przynieść Hitlerowi upragnione stanowisko szefa rządu. 10 stycznia 1933 rokuw willi Ribbentropa, malowniczo położonej w podberlińskiej dzielnicyDahlem, ponownie spotkali się Hitler i Papen, którym towarzyszyli Gring,Heinrich Himmler, Ernst Rhm i Oscar, syn prezydenta Hindenburga.Codziennie, aż do 29 stycznia posyłał swój samochód, żeby w największejtajemnicy Papen mógł przybyć do jego domu, gdzie przybywał równieżHitler, którego samochód wjeżdżał przez tylną bramę i chował się w garażu. Gdy 30 stycznia Hitler zdobyłstanowisko kanclerza, uczynił Ribbentropa swoim doradcą do spraw międzynarodowych. Był to bowiem jedyny oddany mu człowiek, który miał obycie w świecie: uczęszczał do szkół we Francji i Wielkiej Brytanii, płynnie posługiwał się obydwoma językami, przez cztery lata przebywał w Kanadzie, a jako sprzedawca win często podróżował do sąsiednich krajów, a więc wiedział o życiu w Zachodniej Europie i polityce więcej niż inni z najbliższego otoczenia Fhrera. 4 lutego 1938 roku Hitler mianował go ministrem spraw zagranicznych i tadata wiele wyjaśnia: przystępował właśnie do całkowitego podporządkowania sobie władz państwowych i wojskowych. Na kluczowych stanowiskach chciał mieć ludzi całkowicie oddanych, niekoniecznie najlepszychi najmądrzejszych. Oni mieli wiernie wykonywać jego rozkazy, a nie dyskutować lub, co gorsza, prowadzić własną politykę. Żaden z nich nie mógłnabrać przekonania, że zmonopolizował jakąś dziedzinę życia państwowego. Musieli czuć się niepewnie i stale zabiegać o względy i uznanieWodza. Ten zaś tak manipulował urzędami, aby ich kompetencje przenikały się, a ich szefowie stale rywalizowali ze sobą. Na obszar działaniaRibbentropa mieli więc wkraczać inni.

Hitler doskonale rozumiał swoją epokę. W polityce zagranicznej był to okres tajnych protokołów dołączanych do jawnych umów międzynarodowych, tajnych wizyt składanych przez zagranicznych mężów stanu w środku nocy i negocjacji kończących się nad ranem. Wyglądało to tak, jakbypolitycy podświadomie czuli wiarołomność swojej działalności i staralisię ją ukryć przed światem, choćby przybywając późnym wieczorem, jakgdyby ciemność mogła zamaskować ich udział w tej zdradzieckiej grze.Prywatna willa Hitlera w Obersalzbergu, położona na stromym zboczugóry, z której rozciągał się przepiękny widok na Alpy, stała się miejscemspotkań polityków z wielu krajów świata: kanclerz Kurt von Schuschnigg,minister Guido Schmidt, minister Józef Beck, premier Neville Chamberlain, Benito Mussolini przybywali, aby w tym wiejskim otoczeniu dyskutować o losach państw i świata. A był to tylko fragment tajnej gry dyplomatów tamtych czasów.

Hitler, wielki zwolennik działań nie poddających się jakimkolwiek konwenansom, stał się mistrzem w manipulowaniu narzędziami tajnej polityki.  W wielkiej rozgrywce, która miała doprowadzić do wojny, Ribbentrop miał swoje miejsce oficjalnego przedstawiciela Rzeszy. Jednak pozanim pozostawała sfera działań, od której Hitler musiał oficjalnie pozostawać z dala, aby nie osłabiać wizerunku Wodza narodu, jaki kreował woczach społeczeństwa. Wolał więc posługiwać się przedstawicielami nieformalnymi, będącymi zarazem najbardziej wiarygodnymi reprezentantami władz.

Hermann Gring nadawał się znakomicie do tej roli. Wierny towarzysz walki, który odniósł ciężką ranę, gdy obok Hitlera szedł w pochodzie na Odeonsplatz w Monachium 9 listopada 1923 roku, twórca tajnej policji politycznej Gestapo, człowiek, który kierował gospodarką i dowodził siłami powietrznymi Trzeciej Rzeszy, uważany był przez zagraniczne rządyza przedstawiciela Hitlera, choćby sam nie wspomniał o tym ani słowem.Samemu zaś Gringowi misja prowadzenia tajnych rokowań i utrzymywania poufnych kontaktów z rządem brytyjskim bardzo odpowiadała; zaspokajała jego próżność. W kraju zdobył wszystkie zaszczyty, ale brakowało mu międzynarodowego uznania. Słuchając Dahlerusa, mógł sądzić,że moment zawarcia pokoju z Wielką Brytanią jest bliski. Dlatego bardzoenergicznie wypełniał to zadanie, choć nie odważył się podjąć żadnejdecyzji bez powiadomienia Hitlera. Był tylko jego prawą ręką i to muwystarczało. Przez wiele lat...

Dahlerus zaś starał się wykorzystać misję, jaką zlecił mu Gring, w celu zachowania pokoju i miał w tym względzie pewne osiągnięcia, jak naprzykład zorganizowanie w sierpniu 1939 roku w Sonke Nissen Koog,miejscowości położonej w południowej Danii, spotkania przedstawicieliwładz niemieckich i brytyjskich. Nie było w jego mocy zapobieżenie wybuchowi wojny, ale do ostatniej chwili robił w tym celu wszystko, choćostrzegano go, że ta aktywność nie jest mile widziana przez wielu nazistowskich oficjeli, a podobno minister Joachim von Ribbentrop kazał”popsuć silniki” w samolocie, którym podróżował Dahlerus, do czego naszczęście nie doszło.

Nie był oczywiście jedynym pośrednikiem, jakiego Gring wykorzystywał w kontaktach z rządem Neville’a Chamberlaina. Od czerwca 1939 rokupodobną misję spełniał ekonomista Helmut Wohlthat. Udało mu się nawet przygotować plan gospodarczej współpracy Niemiec i Wielkiej Brytanii, który przedyskutował z najbliższymi doradcami premiera Chamberlaina. Robert Hudson, brytyjski minister handlu zagranicznego, powiedział mu, że w przypadku rezygnacji ze zbrojeń nie tylko Wielka Brytania,ale i Stany Zjednoczone gotowe są udzielić pomocy, a nawet zwrócićNiemcom dawne ich kolonie. To już było za dużo dla przeciwników ugody z Hitlerem, którzy sprawili, że 23 lipca 1939 roku „Daily Telegraph”zamieścił informację, jakoby rząd Chamberlaina zaoferował Niemcom miliard funtów. Oczywiście informacja była wyssana z palca, ale skuteczniezablokowała dalsze działania Wohlthata i Hudsona.

Samochód Gringa dotarł do Berlina późnym wieczorem, gdy Hitler,zmęczony całodniowymi negocjacjami z Włochami, położył się spać dużowcześniej niż zwykł to czynić zazwyczaj. Feldmarszałek nie mógł jednakdarować sobie okazji powiadomienia Hitlera o możliwości porozumieniaz Wielką Brytanią.  Odesłał Dahlerusa do hotelu „Esplanada”, a sam udałsię do Kancelarii Rzeszy, aby obudzić Fhrera. Po kilkudziesięciu minutach dwaj esesmani odnaleźli w hotelowym foyer Dahlerusa drzemiącegow fotelu i zaprosili go do samochodu. Pół godziny po północy wszedł dowielkiego gabinetu w Kancelarii Rzeszy, pośrodku którego stał Hitler wulubionej pozie:

rozstawione nogi, ręce skrzyżowane na piersiach, uniesiona głowa, marsowa mina.

Hitler powitał przyjaźnie gościa i wskazał miejsce na kanapie pod ścianą.  Sam przyciągnął fotel i usiadł naprzeciwko. Gring zajął miejsce na drugiej kanapie. Ku zaskoczeniu Dahlerusa Hitler nie zainteresował się listemod lorda Halifaxa. Zaczął opowiadać v swojej walce o władzę, osiągnięciach partii nazistowskiej i przyjaznych ofertach kierowanych pod adresem rządu brytyjskiego, a tak nierozważnie odrzucanych. Trwało to dwadzieścia minut, zanim Dahlerus zdołał wykrztusić, że negatywna opinia ozdolnościach Brytyjczyków jest nieuzasadniona.

- Mieszkałem tam przez wiele lat i pracowałem jako zwykły robotnik.Znam dobrze ten naród - wtrącił.

- Coś takiego!? - Hitler był zdumiony i wyraźnie zainteresowany. - Pracował pan jako zwykły robotnik w Anglii? Proszę mi o tym opowiedzieć.

 

Przez pół godziny słuchał uważnie o organizacji pracy w fabryce, zwyczajach robotników, sposobie spędzania wolnego czasu. Przerwał Dahlerusowi w pewnym momencie i zmienił temat na sytuację polityczną.  Żądał, aby Wielka Brytania wycofała swe gwarancje dla Polski, w zamian za co byłby gotów uznać wielkie imperium brytyjskie.

- To jest moja ostatnia wielkoduszna oferta wobec Anglii! - zakończył już wyraźnie podniecony. - Wehrmacht jest potęgą!

- Wrogowie Niemiec również wzmocnili swoje siły... - napomknął Dahlerus nieśmiało.

 

Hitler nie odpowiedział. Wyglądał, jakby zastanawiał się nad słowami gościa, po czym wstał z fotela i patrząc przed siebie zaczął chrapliwym głosem:

- Jeżeli będzie wojna, wtedy będę budować U-booty, U-booty, U-booty...

 

Powtarzał jak gramofon, którego igła przeskakuje po rowkach płyty. Nagle uniósł ręce w powietrze i zaczął krzyczeć:

- Będę budować samoloty, budować samoloty, samoloty... i zniszczę moich wrogów! Wojna nie przeraża mnie! Okrążenie Niemiec jest teraz niemożliwe.  Moi ludzie podziwiają mnie i pójdą za mną z pełnym zaufaniem! Jeżeli niemiecki naród czeka niedostatek, niech przyjdzie teraz - ja pierwszy będę głodował i dam mojemu narodowi dobry przykład. Moje cierpienia będą dla nich bodźcem do nadludzkich wysiłków!

 

Dahlerus słuchał tego z przerażeniem. W pewnym momencie zerknął na Gringa i zauważył, że ten też wydawał się zaskoczony.

- Jeżeli ma nie być masła - krzyczał Hitler - ja będę pierwszy, który nie będzie jadł masła. Mój niemiecki naród lojalnie i pogodnie zrobi to samo.  Jeżeli wrogowie mają wytrzymać przez kilka lat, ja, z moją władzą nad niemieckim narodem, wytrzymam o rok dłużej. Dlatego, że wiem, że jestem lepszy od innych.

 

Nagle zamilkł. Zaczął krążyć po swoim wielkim gabinecie, aż zatrzymałsię przy kanapie, na której siedział Dahlerus.

- Pan, który zna tak dobrze Anglików, czy potrafi pan podać powódmoich stałych porażek w próbach osiągnięcia z nimi porozumienia?

 

Dahlerus wahał się przez chwilę, aż wyrzucił z siebie, że przyczyną jest brak zaufania ze strony rządu brytyjskiego.

- Idioci! - krzyknął Hitler. - Czy ja kiedykolwiek w moim życiu kłamałem?!

 

Dahlerus nie odpowiedział. W czasie całej rozmowy starał się nie rozniecać gniewu Hitlera i wypełnić misję, z jaką przyszedł do tego wielkiego gabinetu: dowiedzieć się, jakie są warunki, których spełnienie pozwoliłoby na uniknięcie wojny.

Hitler wyjaśnił: sojusz z Wielką Brytanią, która powinna pomóc Niemcom w uzyskaniu Gdańska, korytarza do Prus Wschodnich i zwrotu kolonii. Tuż potem wyszedł z gabinetu. Wrócił jednak po paru minutach.

- Niech pan przekaże tę wiadomość brytyjskiemu rządowi - powiedział do Dahlerusa. Audiencja była skończona.

 

Hitler często tak się zachowywał wobec swoich gości, na których chciał zrobić szczególne wrażenie. Dla niego polityka nie była tylko mozolną i nudną grą dyplomatów wymieniających noty, posłania, negocjującychtraktaty.  Była wielkim spektaklem, a on głównym aktorem. Rozgrywałswoje przedstawienia przed tysiącami widzów na stadionach, gdzie nadzwyczaj sugestywną scenografię ze świateł, ognia i marmurów tworzyłAlbert Speer, jego nadworny architekt, a Leni Riefenstahl, utalentowanaautorka filmów dokumentalnych, rejestrowała to na celuloidowej taśmie,aby w tysiącach kopii wyświetlanych w niemieckich i zagranicznych kinach wstrząsać milionami widzów. Hitler był również aktorem w swoimgabinecie, gdzie grał przed zagranicznymi mężami stanu. Dlatego w 193Ŕroku polecił Speerowi tak zaprojektować budynek Kancelarii Rzeszy, żebyjego korytarze i sale robiły na zagranicznych gościach jak największewrażenie. Dlatego podejmował ich w wielkim gabinecie, o wymiarach27 na 14,5 metra, wysokim na prawie 10 metrów. Szczególnie zadowolony był z biurka, na którego blacie mozaika z forniru przedstawiała mieczdo połowy wyciągnięty z pochwy.

- Dobrze, dobrze - mówił do Speera. - Kiedy zobaczą to dyplomacisiedzący naprzeciw mnie, nauczą się bać.

 

Czasami wywoził swoich gości do tak zwanego Orlego Gniazda - rezydencji na szczycie Kehlsteinu w monumentalnych Alpach bawarskich, abyrozmawiając z nim mieli wrażenie lotu nad górami. Stawał wówczas plecami do barierki i mając za sobą dziki i groźny krajobraz kreował się na władcę świata wyniesionego ponad przełęcze i przepaście, ostre granie i piękne doliny z domkami o brązowych dachach. To robiło wrażenie na jego rozmówcach.

Hitler potrafił być brutalny i bezwzględny. Umiał zastraszyć kanclerza Austrii Kurta von Schuschnigga, gdy w 1938 roku chciał zająć Austrię, premiera Neville’a Chamberlaina, gdy w tym samym roku zabiegał o zgodę na oderwanie od Czechosłowacji tzw. Sudetenlandu, czy w 1939 roku Emila Hachę, prezydenta Czechosłowacji, który w czasie rozmowy w berlińskim gabinecie dostał ataku serca, ale podpisał dokument oddający jego kraj pod opiekę Rzeszy.

I tej sierpniowej nocy, mając przed sobą wysłannika rządu brytyjskiego, chciał zrobić na nim odpowiednie wrażenie, aby dotarło do Londynu, jak bardzo jest zdecydowany rozpętać wojnę, co miało skłonić premiera Chamberlaina do przyjęcia jego warunków.

Do czego w rzeczywistości zmierzał? Czyżby w końcu sierpnia 1939 roku, gdy jego wojska stały już na pozycjach wyjściowych do ataku na Polskę, gotów był rozpocząć negocjacje z Polakami i Anglikami? Nie. Wyjaśnił to rankiem 29 sierpnia generałowi Walterowi von Brauchitschowi, dowódcy wojsk lądowych: zaproponował negocjacje na warunkach, których polski rząd nie mógł przyjąć, co mogłoby doprowadzić do zatargu między Warszawą i Londynem i w rezultacie do wycofania brytyjskiego poparcia dla Polski. Wtedy Niemcy uderzyliby, nie obawiając się już wojny z Wielką Brytanią. Był bardzo bliski zrealizowania tego planu.

O #15#/22 generał Brauchitsch podniósł słuchawkę telefonu łączącego goze sztabem i przekazał rozkaz, jaki otrzymał od Fhrera: „Dzień Y” - uderzenie na Polskę: 1 września 1939 roku!

Dzień przed krytyczną datą, 31 sierpnia około godziny #13#/00, Dahlerus, nie ustając w wysiłkach zatrzymania rozpędzonej machiny wojennej, przybył do Gringa. Podczas ich rozmowy do gabinetu wszedł adiutant. Pochylił się nad feldmarszałkiem i szeptał mu przez chwilę coś do ucha, a następnie podał teczkę. Gring rozchylił okładki i wysunął czerwoną kopertę. Dahlerus wiedział, co to oznacza: wiadomość najwyższej wagi państwowej.Gring złamał pieczęć i przez chwilę przebiegał wzrokiem linijki pisma.

- Wie pan, co to jest? - zapytał wreszcie. I nie czekając na odpowiedź dodał: - Raport naszej placówki kryptologicznej, która odczytała depeszę polskiego rządu przesłaną godzinę lub dwie godziny temu z Warszawy do Berlina.

 

Zagiął kartkę tak, aby nie można było odczytać ani nagłówka, ani informacji zawartych na dole, i podsunął dokument Dahlerusowi. Rząd polski zabraniał ambasadorowi w Berlinie rozpoczynania jakichkolwiek negocjacji z władzami Niemiec.

- To chyba najbardziej oczywisty dowód, jak dobre intencje Fhrera zostały odrzucone przez Polaków - powiedział Gring, gdy tylko Dahlerus skończył czytać. - Dowodzi złej woli Polaków i usprawiedliwia stanowisko Niemców. Proszę to jak najszybciej przekazać ambasadorowi brytyjskiemu.

 

1 września niemieckie armie napotkały twardy opór wojsk polskich na każdym odcinku frontu! Na lądzie, morzu i w powietrzu bitwy graniczne rozgorzały z taką siłą, że premier Wielkiej Brytanii Chamberlain nie mógł uznać, że nic się nie stało. Polski plan wojny z Niemcami przewidywał, że może być ona toczona tylko przy aktywnej pomocy sojuszników z Zachodu.  Dlatego nakazywał rozciągnięcie wojsk wzdłuż niemalże całej granicy, aby w każdym miejscu, w którym niemieckie czołgi wedrą się na nasze terytorium, doszło do walk, stawiających sojuszników w jednoznacznej sytuacji: wobec konieczności wypełnienia zobowiązań traktatowych i włączenia się do wojny.  3 września Wielka Brytania, a potem niechętnie Francja wypowiedziały wojnę Trzeciej Rzeszy i uznały, że to wypełnia ich zobowiązania sojusznicze.  Niewiele mogły zrobić.

Tego dnia Francuzi mieli 30 dywizji piechoty, z których 14 było w Afryce Północnej, a 9 - na południu kraju, strzegąc frontu alpejskiego, który mogli zaatakować Włosi. Na granicy z Niemcami stacjonowało tylko 7 dywizji.  Ich liczba szybko ulegała zwiększeniu w wyniku mobilizacji, ale to wciąż było za mało, żeby uderzyć na stojącą po drugiej stronie niemiecką Grupę Armii „C”, która szybko mobilizowała rezerwy i 10 września dysponowała 42 i 2/3 dywizji.

Jednakże 7 września Francuzi podjęli pewne działania, kierując do walki dziewięć dywizji, które weszły w głąb niemieckiego terytorium na 12 kilometrów. Jednak już 13 września generał Georges, dowodzący francuskim Frontem PółnocnoWschodnim, polecił dowódcy operacji, generałowi Gastonowi Pretelat, wstrzymać działania zaczepne. Wiadomości nadchodzące z Polski wskazywały, że Niemcy odnieśli zwycięstwo i lada moment mogą stamtąd przerzucić na front zachodni trzon swoich sił. Oznaczało to, że gotowi są skierować do walki 100 dywizji, gdy Francuzi mogliby wystawić do obrony tylko 60 dywizji. Walki na froncie zachodnim ustały. Francuzi stracili 27 żołnierzy zabitych, 22 rannych i 27 zaginionych, 9 samolotów myśliwskich i 18 rozpoznawczych. Już wkrótce mieli zapłacić znacznie wyższą cenę za polityczne błędy popełnione w minionych latach.

Brytyjczycy mieli jeszcze mniejsze możliwości działania. We wrześniu, gdy Polska już płonęła, zaczęli wysyłać żołnierzy na kontynent, ale pierwsza jednostka Brytyjskiego Korpusu Ekspedycyjnego gotowa była do walki dopiero 3 października. Honor Wielkiej Brytanii zdawały się ratować samoloty RAF-u, dokonujące nalotów na niemieckie bazy morskie i okręty, ale brytyjski minister lotnictwa, Kingsley Wood, nie chciał nawet myśleć o poważniejszych działaniach. Słysząc o propozycji zrzucania bomb zapalających, które by wywoływały pożary lasów, krzyknął:

- Czy pan zdaje sobie sprawę, że jest to własność prywatna! Wkrótce zaproponuje pan zbombardowanie Essen!

 

W obliczu wysokich strat poniesionych w czasie nalotów na Kilonię i Wilhelmshaven samoloty brytyjskie zaprzestały tych ataków i zaczęły zrzucać na Niemcy ulotki.

Adolf Hitler powrócił do Berlina 26 września, po ośmiogodzinnej podróży z Pomorza swoim pociągiem sztabowym „Amerika”. Przykro zaskoczył go pusty peron, gdzie nikt nie witał zwycięzcy, i brak na ulicach tłumów skandujących na jego cześć. Szybko pojechał do Kancelarii Rzeszy, gdzie wkrótce zasiadł przy okrągłym stole w gronie swoich najbliższych współpracowników, aby zjeść spóźnioną kolację. Wstał w pewnym momencie bez słowa i wyszedł do gabinetu. Tam oczekiwał go Gring iDahlerus, z którym chciał przedyskutować możliwości pogodzenia się zrządem brytyjskim. Było coś niezwykłego w tym przedsięwzięciu, gdyżod 5 września Hitler rozważał możliwość skierowania swoich wojsk naBelgię i Francję tuż po zakończeniu kampanii w Polsce. Być może sądził,że skłoni Chamberlaina do zachowania neutralności, gdy czołgi Wehrmachtu ruszą na zachód.

Przemawiając w Reichstagu 6 października 1939 roku, Hitler powiedział:

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin