Niewybaczalne.rtf

(569 KB) Pobierz
„Niewybaczalne, czyli babska historia

“Niewybaczalne, czyli babska historia.”

(napisała Silene)

 

Prolog

- Alastorze... Alastorze, rozpoznajesz mnie? Alastor?
Głos, z początku stłumiony, jakby dobiegał zza ściany, stopniowo dochodził do jego uszu wyraźniej i głośniej. Alastor Moody zdał sobie sprawę, że leży i wcale mu się to nie podobało. Auror leżący - to auror w kłopotach, wiadomo. Toteż nie zdziwił go wcale fakt, że czuł się okropnie. Głowa pękała mu z bólu, a każdy ruch powodował głupie reakcje podobne do skurczów. Mimo to Moody zdobył się na odwagę, zignorował ostrzeżenia mózgu, że zaraz zacznie go łupać w skroniach i otworzył oczy. Łzawiły okropnie i wszystko było przesłonięte obrzydliwą, szarą błoną. Gdzieś za nią poruszała się jakaś niewyraźna, ciemna postać.
- Alastorze! - zawołał z radością znajomy głos i auror w rozmazanej sylwetce rozpoznał swego przyjaciela i nowo mianowanego dyrektora Hogwartu, Albusa Dumbledore'a.
- Do usług - powiedział słabo.
- Co za szczęście, że żyjesz! I że jesteś zdrów! - eksklamacja Albusa zadudniła Moody'emu pod czaszką. Skrzywił się.
- A czemu miałbym nie żyć? - spytał ostrożnie. - I nie być zdrów, choć to ostatnie podałbym chętnie w wątpliwość.
- Jak cię przynieśli do szpitala, myślałem, że zmieniłeś się w warzywo - poinformował go ostrożnie Dumbledore. - Co się stało? Chcielibyśmy wiedzieć...
- A co jest nie tak? - poinformował się Alastor podejrzliwie. - Przecież, o ile pamiętam, wszystko było w porządku. Złożyłem raport o złapaniu tego anonima i jeszcze nic mi nowego nie zlecili, więc czemu mnie ktoś stuknął w głowę - bo wnoszę, że stuknął?
Twarz Dumbledore'a zrobiła się już wyraźniejsza - i odmalował się na niej wyraz zakłopotania i zmartwienia.
- Nic nie pamiętasz? - spytał nerwowo. - Jaki jest dzień, twoim zdaniem?
- Czwartek. Przynajmniej powinien być czwartek - odpowiedział Alastor, marszcząc brwi.
- Jest sobota. Prawie niedziela. Nie pamiętasz, że razem z Rinahem Devi* zostaliście wysłani do Hangleton? No, przynajmniej tam was znaleźli.
- Hangleton? A gdzie to, do diabła, jest? - spytał Alastor, starając się skoncentrować na przekór okropnemu bólowi głowy. - I Rinah Devi? Skoro byłem z nim, to pewnie się dobrze spisaliśmy, ten chłop przenigdy nie spaprał roboty.
- Nie spaprał - powtórzył Dumbledore i spochmurniał. - Tak...
Alastor poruszył się niespokojnie i mięśnie znów zareagowały bolesnymi przykurczami w najgłupszych możliwych miejscach - na przykład w szyi, łydce i na policzku.
- Co jest z Rinahem? - spytał niecierpliwie.
Dumbledore zawahał się.
- Nie jestem pewien - powiedział. - Jedyne, co z niego na razie wydobyliśmy, to słowa: "niewidzialna książka, czysta krew, niewybaczalne". Cokolwiek to znaczy. Poza tym jedyne, co nie ulega wątpliwości, to... słuchaj, nie jestem pewien, czy...
- Wal - mruknął Alastor, przymykając oczy. - Twardym trza być, nie miętkim.
- To, że stracił wszystkie magiczne umiejętności - dokończył z trudem Dumbledore - wszelką zdolność posługiwania się magią, nawet w takich ilościach, jakie obserwujemy u charłaków. Zero wyczuwania zaklęć nawet. Nic.
Moody'emu zaschło w gardle.
- Rany boskie - powiedział ze szczerego serca. - Tak po prostu? Kogo myśmy, kurwa, ścigali?
Dumbledore potrząsnął głową.
- Słuchaj, Alastor... - zaczął, ale auror przerwał mu gwałtownym gestem.
- Albus. Moja różdżka.
- Ale słuchaj, ja nie wiem czy... jesteś jeszcze osłabiony. Coś cię trafiło, mówili, że podobnie się zachowuje organizm człowieka, który miał długotrwałe drgawki albo bardzo wyziębionego, ale nie umieli powie...
- Moja. Różdżka. Nie pieprz mi o osłabieniu, tylko dawaj ją tutaj.
Dumbledore z westchnieniem wręczył przyjacielowi różdżkę, a ten, krzywiąc się lekko z bólu, usiadł i skinął nią na stojącą przy łóżku butelkę eliksiru. Przez chwilę butelkę otaczała tylko delikatna, niebieskawa otoczka, jakby coś z wysiłkiem próbowało się dziać, i Moody poczuł, jak po karku spływa mu strużka zimnego potu. Tylko nie to, zaczął w myśli prosić wszystkie znane sobie panteony bóstw, tylko nie to, błagam.
Tymczasem zaś butelka z cichym "pop!" znikła, a na jej miejsce pojawił się szczur, który - choć z budowy zewnętrznej bez zarzutu - był przezroczysty, a w jego brzuszku wciąż chlupotał eliksir.
Auror odetchnął ze źle ukrywaną ulgą, twarz Dumbledore'a również nieco poweselała.
- Nie jest źle - powiedział starszy z czarodziejów. - Skoro jest, z czasem wróci do normalnego poziomu.
Tymczasem zaś w innym pomieszczeniu tego samego szpitala auror Rinah Devi umierał - w agonii powtarzając na zmianę słowa: niewidzialna książka, czysta krew oraz niewybaczalne.

*

Dwa dni później Moody i Dumbledore spotkali się na pogrzebie Deviego. Alastora otaczał średnio zabawny nimb Faceta, Który Przeżył To, Czego Nie Przeżył Nieodżałowany Nieboszczyk. Polegało to między innymi na pełnej trwożnego szacunku pustce wokoło niego i bezustannych szeptach za jego plecami. Mierziły go te spojrzenia krzyżujące się na jego karku i ześlizgujące się wstydliwie w bok, gdy się odwrócił. Z ulgą więc przyjął zaproszenie Albusa na małą burzę mózgów w Hogwarcie. Znacznie sensowniej było obgadać wszystko solidnie z Albusem i niejakim Richelieu (to był, oczywiście, kryptonim - niezmienny od lat kryptonim aurorskiej superszychy z Wydziału Wynalazczości i Technologii Magicznych Kwatery Aurorów).
W gabinecie Albusa panowała zatem tego dnia atmosfera raczej sztabowa - zakładając, że do atmosfery takiej przystają też pączki z różą w liczbie trzydziestu trzech, którymi podjął ich gospodarz. Bez trudu przyszło im uznać na początek, że, wobec amnezji Alastora, wypowiedziane przez świętej pamięci Rinaha słowa stanowią jedyny dostępny ślad, i że należy za nim podążać.
- Zostaliście wysłani w teren, w okolice Birmingham, z powodu doniesienia o użyciu zaklęcia torturującego - powiedział z namysłem Richelieu, ukryty - jak zawsze - pod wielowarstwowymi iluzjami ochronnymi oraz chmurą fajkowego dymu. - Nic nie pamiętasz?
- Nic - pokręcił głową Alastor. - Ostatnie, co mam w pamięci, to oddanie raportu w sprawie anonimów, tych, które odgryzały palce...
- Nie pamiętasz tej dziewczynki? No tak, nie pamiętasz. Zamordowano kilkuosobową rodzinę pod Birmingham, ona jedna ocalała, bo schowała się pod łóżkiem. Zeznała, że napastnik użył zaklęcia, które najwyraźniej sprawiało okropny ból, i to musiał być koszmar, skoro jej dorośli bracia prosili tamtego, żeby ich raczej zabił. Zaklęcie brzmiało "Crucio". Nic sobie dalej nie przypominasz?
Alastor przymknął oczy. Tak. Coś było. Tylko co... Jakieś porwane obrazy, mętne zdarzenia... pościg? Lśniący biało kontur otwartej księgi... I ból. Po prostu ból. Palący, bezlitosny, przerażający. Jak żelazo rozgrzane do białości. Jak zżerający wnętrzności kwas. Jak język przymarznięty do metalu. Crucio...
- Pamiętam... pamiętam ból - powiedział z wahaniem, bo nie chciał, żeby pomyśleli, że się rozkleja. - Nikt nic mi specjalnego nie robił, a jednak bolało jak diabli. Fakt, że wolałbym wtedy, żeby mnie ktoś wysłał do Krainy Wiecznych Łowów. I owszem, pamiętam to słowo, Crucio.
- A Rinah utracił magię - powiedział powoli Richelieu. - Jak sobie o tym pomyślę, to mi się wydaje, że lepiej jednak umrzeć po czymś takim.
- Ależ nic podobnego - mruknął Dumbledore. - Życie to zawsze życie, charłacy też nie popełniają masowo samobójstw.
Zapadła ponura cisza.
- Co z tym wszystkim teraz zrobicie? - spytał Dumbledore obu aurorów.
- Na pewno tego nie zostawimy - odparł powoli Richelieu. - Ale nie chciałbym, i przypuszczam, że pozostałe dowództwo aurorów też nie zechce, narażać moich ludzi na utratę magicznych zdolności. Obawiam się, że mało kto podziela twoje zdanie, Albusie, i utrata magii to ryzyko zbyt straszliwe, żeby ktoś podejmował je dla schwytania nawet niebezpiecznego szaleńca, jeśli nic o nim nie wiemy.
- To nie jest tylko niebezpieczny szaleniec - zaprotestował Dumbledore. - Ja na waszym miejscu zaufałbym temu, co powiedział Rinah. To był dzielny i mądry auror. Nie zapominaj, że on widział. I pewnie wiedział to, czego nie wiemy my, usiłował nam to przekazać. Mówił całkiem przytomnie, aż do końca. To wyraziste tropy. Nie powinniśmy zaprzepaszczać jego poświęcenia. No więc mówił o czymś niewybaczalnym...
- Raczej Niewybaczalnym, przez duże N - warknął Alastor. - Jeżeli to zaklęcie, Crucio, nie jest Niewybaczalne, to nie wiem, co jest.
- Ministerstwo właśnie rozważa taką kwalifikację - przytaknął Richelieu. - I sądzę, że ją zatwierdzą. Powinieneś złożyć zeznanie, nawet niekompletne.
- Złożę, bez wątpienia - mruknął Moody. - A co zrobi Wydział Wynalazczości?
Richelieu uśmiechnął się kwaśno.
- Oficjalnie nie mogę zrobić nic. Natomiast mogę, i z pewnością to zrobię, poprzeć, eee... obywatelskie inicjatywy w tej sprawie.
- Aha - Moody sięgnął po pączka. - Rozumiem. Oczekujesz, innymi słowy, że Dumbledore zorganizuje kolejną prywatną krucjatę.
- Coś w tym rodzaju - przyznał Richelieu. - Pomyślcie, ja mam kompletnie związane ręce. Co powiecie o tym haśle "czysta krew"? Bo dla mnie to jasna wskazówka, gdzie należy szukać. Wśród rodzin czystej krwi. Pewnie też takich, które do tego przywiązują wagę.
Obaj jego rozmówcy pokiwali ponuro głowami. To było akurat oczywiste.
- Wyobrażacie sobie, że, po pierwsze, znajduję ochotnika, a po drugie i ważniejsze - że dostaję zezwolenie, żeby go wprowadzić do najlepszego towarzystwa w sprawie kryminalnej? Koszmar jakiś. Zjedliby mnie w sosie grzybowym.
- Zawsze to lepiej, niż z brukwią - zauważył podstępnie Dumbledore. - Innymi słowy, potrzebujemy bardzo nietypowego agenta, prawda?
- Nieoficjalnego, to po pierwsze - powiedział Richelieu z naciskiem.
- Po drugie, musiałby się umieć wtopić w towarzystwo, nie zwracając na swoje poczynania uwagi - zauważył złośliwie Moody i obejrzał w lusterku swój lewy profil z blizną po zaklęciu - nie do zatuszowania w żaden sposób.
- Musiałby to być ktoś mało znany w tak zwanym świecie, inteligentny, najlepiej z talentem aktorskim - dodał Dumbledore uśmiechając się. - No i przede wszystkim, musiałby być charłakiem.
Zapadła pełna zaskoczenia cisza.
- Dlaczego koniecznie charłakiem? - spytał w końcu Alastor. - Rozumiem, że chodzi o zagrożenie utratą magii. Ale mugole? Moglibyśmy pogadać z Yardem...
- Charłak, w określonych okolicznościach, może funkcjonować w miarę bezboleśnie wśród czarodziejów - powiedział powoli Richelieu. - Odczuwa impulsy magii, czasem je rozpoznaje. Niektórzy są w stanie rzucić kilka zaklęć... Jasne! Dumbledore, masz świętą rację. Wszystko przemawia za charłakiem.
- Znacie kogoś takiego? - spytał z zastanowieniem Alastor. - Bo ja niby tak, zresztą Albus też zna, no ale...
Spuścił z zakłopotaniem wzrok.
- Ale co? - poinformował się Richelieu, oblizując palce z lukru.
- Ale to baba! - wypalił zdenerwowany Moody. - Aktorka. Charłaczka z dobrej, starej, magicznej rodziny. Nazywa się Figg. Arabella Figg.

1.
Dzień był nieprzyjemny i mglisty, co bynajmniej nie wprawiało Irmy Pince w dobry nastrój. Stukając dobitnie do drzwi pewnego domku w Durham, strzepnęła pelerynę i miotłę i dyskretnie rozejrzała się dookoła.
Nikogo. Psa by nie wygonił w taką pogodę. Nazwanie tej prawdy po imieniu dawało pewne pojęcie o tym, jakie zdanie musiał mieć o Irmie Dumbledore.
Arabella otworzyła bez pytania - jej drzwi były zaczarowane przez Dumbledore'a osobiście i działały podobnie jak lustro weneckie.
- Witaj, moja droga - powiedziała, uśmiechając się z dość podejrzaną słodyczą.
- Jak się masz, Arabello? - odparła chłodno Irma. - Dumbledore kontaktował się z tobą, jak rozumiem?
- Owszem - skinęła głową Arabella, - choć co akurat ja mogę mieć z tym wszystkim wspólnego, nie mam pojęcia. Wejdź, proszę.
Pani Pince weszła do przedpokoju i skrzywiła nos. Śmierdziało tu kotami. Hordami kotów. Arabella Figg zawsze przesadzała ze wszystkim - z ostentacyjnymi objawami staropanieństwa również, choć oprócz Irmy mało kto nazwałby ją starą panną. Koty! Jeden z tych małych bydlaków właśnie wymknął się z kuchni i obrzucił obie kobiety przeciągłym spojrzeniem. Następnie wycofał się z godnością w głąb mieszkania. Irma powiesiła pelerynę na wieszaku i wsadziła miotłę w blaszany stojak w kształcie parasola.
- Przejdźmy do salonu - powiedziała sucho Arabella Figg.
Irma rozsiadła się wygodnie we wskazanym jej fotelu i zaczekała, aż gospodyni wróci z kuchni z herbatą i jakimiś bladymi herbatnikami.
- Dumbledore mówi, że wiadomości są pewne - powiedziała Arabella, siadając naprzeciwko i splatając nerwowo ręce. - Ktoś to przeżył, tak?
- Auror Jakmutam. Jakiś przyjaciel Dumbledore'a - wyjaśniła Irma. - Cóż, dziesięć lat temu mieliśmy tylko jedno Niewybaczalne Zaklęcie. Teraz już są trzy.
- Imperiusa wykryto przed rokiem, teraz trzecie - Arabella siedziała sztywno, jakby połknęła kij od szczotki. - Za szybko to idzie. Ma już nazwę?
- Cruciatus - powiedziała szorstko Irma. - Mówisz Crucio i delikwent wyje ci u stóp, aż zwariuje. Ale przecież nie przysłano mnie tutaj, żebym ci tłumaczyła najnowsze osiągnięcia czarnoksięstwa, prawda?
- Prawda - przyznała kwaśno Arabella. - Dumbledore powiedział mi, że trzeba powstrzymać prace nad następnymi zaklęciami. Że istnieje artefakt, który je generuje. I że ten artefakt musi zostać odnaleziony i zniszczony.
- Mniej więcej się zgadza - przytaknęła Irma. - Niezupełnie tylko wiadomo, czy to artefakt, czy jakieś miejsce, czy inne źródło.
- Tak. Powiedział mi też, że potrzebuje mnie do niebezpiecznego zadania, że przydadzą się umiejętności aktorskie i tak dalej. Wyraźnie unikał wdawania się w szczegóły, ale to chyba chodzi o to, żebym miała świeże spojrzenie, a może o bezpieczeństwo. Nie rozumiem tylko jednego. Dlaczego mam ci pomagać?
Trudno o bardziej bezpośredni objaw braku entuzjazmu.
- Bo tak powiedział Dumbledore, kobieto - wyjaśniła Irma bez emocji. - Sama dobrze wiesz, że są sytuacje, kiedy zaufany charłak okazuje się niezastąpiony.
Policzki Arabelli pokryły się szkarłatem, a jej drobne dłonie zacisnęły się w pięści. Opanowała się jednak niezgorzej.
- Tyle to wiem. Ale dlaczego akurat ty? - spytała.
- Bo jestem chwilowo jedyną właściwą osobą - Irma pociągnęła nosem i zmrużyła oczy. - Dumbledore nie ma na razie do dyspozycji nikogo innego, kto wciąż miałby jakieś użyteczne kontakty.
- Wciąż się kręcisz wśród tych tam...
Jeśli ktoś szukałby idealnego przykładu wzajemnej, długoletniej, pielęgnowanej niechęci między dwiema dojrzałymi kobietami, Irma Pince i Arabella Figg mogłyby służyć za model poglądowy. Znały się ponad dwadzieścia lat i tak samo długo się nie znosiły. Irma nie trawiła temperamentnych idiotek. Arabella - cynicznych intrygantek. Arabella jako czterdziestopięciolatka wciąż była bardzo piękną kobietą, a Irma nie grzeszyła urodą nawet w najwdzięczniejszych swych latach. Arabella cierpiała z powodu swojego charłactwa, a Irma nigdy nie omieszkała jej o nim przypominać, zwłaszcza w wąskim towarzystwie, które znało Arabellę w magicznym świecie. Irmie znów nie raz spędzała sen z oczu niesympatyczna prawda, że inteligencja, erudycja, dowcip i polot nie mają żadnego znaczenia w życiu kobiety, jeśli nie idą w parze z urodą. A Arabella bardzo lubiła rozwodzić się na ten temat, najlepiej wobec osób trzecich.
A teraz Albus Dumbledore poprosił je, żeby ni mniej ni więcej - pomogły mu powstrzymać postęp w rozwoju Zaklęć Niewybaczalnych. Razem.
- Nazywają to niewidzialną książką - mówił, - ale nie sugerujcie się nazwą, to może być metafora albo zagadka. Nie złość się, że poprosiłem Arabellę o pomoc i nie sądź, że nie ufam twoim zdolnościom, Irmo. To skomplikowana sprawa. Może się okazać, że zniszczenie magii tej księgi - czy co tam jest - zniszczyłoby też twoje magiczne zdolności. Tak przydarzyło się bardzo dobremu aurorowi. Arabelli to nie zagraża, a należy od lat do naszych zaufanych przyjaciół. Nie znają jej też ci wszyscy czystokrwiści maniacy. Ale za to nie ma takich jak ty możliwości przeniknięcia do środowiska, o które nam chodzi. Ktoś musi też jej pomóc, żeby nie wyszło na jaw, jak niewiele zdziała różdżką, ktoś musi w razie czego ją ochronić. Obie jesteście dzielnymi kobietami...
- Może pan mi oszczędzić porównań z Arabellą - zasugerowała uprzejmie Irma.
- Jak sobie życzysz - figlarne ogniki zatańczyły w niebieskich oczach Dumbledore'a i znikły, zanim pani Pince odkryła dwuznaczność swojego żądania.
W każdym razie stary się uparł. Irma powściekała się, powściekała, ale rozumiała przecież, że nie ma się co ociągać. Dumbledore poderwał jednocześnie do działania różnych ludzi, tak różnych, że Irma nigdy nie podjęłaby się przygotowania przyjęcia dla nich wszystkich naraz. Był tam auror na służbie, nauczyciele z Hogwartu, pewien cwaniak z marginesu... Tym niemniej złościła ją ta ckliwa kretynka, którą obciążyła ją fantazja starego dziwaka.
- Wnioskuję z tego, że mamy się wkręcić w środowisko tych arrrrrrrystokratycznych, przystojnych łobuzów w rodzaju Juliusza Malfoya? - spytała tymczasem kretynka mrugając nieprzyzwoicie długimi rzęsami i Irmą wstrząsnął dreszcz obrzydzenia.
- Muszę wkręcić w nie ciebie - powiedziała chłodno. - Ja tam jestem już wkręcona.
- Zawsze chciałam się umówić z jakimś czarnoksiężnikiem - westchnęła Arabella. - Jak to jest? Ach, wybacz... Skąd miałabyś wiedzieć...
- Spróbujesz, to się sama przekonasz - warknęła pani Pince. - Amatorka czarnych róż...
- No dobrze - powiedziała słodko Arabella. - To powiedz mi teraz wszyściutko o tym naszym zadaniu. Jeszcze herbatnika?
Do pokoju wsunął się kot. Tym razem syjamski. Usiadł na dywanie i wbił bezczelny wzrok w nogi Irmy.


2.
- Myślę, że na początek możemy faktycznie poznać cię z Juliuszem M. - powiedziała pani Pince. Był ten sam dzień, popołudnie, a ona miała już za sobą rozmowę z nieznanym sobie dotąd Alastorem Moodym i mały wywiad środowiskowy.
- Jak bardzo... zapoznać?... - zapytała Arabella, mrużąc swe piękne oczy.
- Powierzchownie - z naciskiem oświadczyła Irma. - Zasadniczy atak przypuścisz na dwóch innych arrrystokratów. Perseusz Black. Septimus Snape.
- Nie znam ich - powiedziała nieufnie Arabella.
- Oczywiście, że nie znasz. Dlatego właśnie trzeba cię z nimi poznać.
- Nie musisz zaraz ironizować!
Irma westchnęła.
- Możemy wrócić do rzeczy? Dziękuję. Tu masz ich dossier.
Podsunęła Arabelli dwie rolki pergaminu - owoc kilku pracowitych godzin.
- Obaj żonaci? Dzieci? - pani Figg zmarszczyła nos i odłożyła pergaminy, nie czytając na razie nic poza metryczkami. - Nieprzyjemnie by mi było, gdyby ich przyszło emablować.
- Nie ma się co rozczulać - powiedziała Irma oschle. - Pani Black jest najbardziej upiornym babsztylem, jaki chodzi po ziemi. Starsza od męża kilka lat, ma już pewnie czterdziestkę. Dwóch małych chłopców, choć zaręczam ci, że Perseusz Black zagląda do jej sypialni wyłącznie ze względów dynastycznych. Przyjemności szuka poza domem. Tu masz właśnie widoki na, hm, nawiązanie z nim kontaktu. Poza tym, despotyczny typ, niby uprzejmy, szarmancki, gładki, ale zdecydowanie twardy.
- Zobaczymy te jego twardości - mruknęła urągliwie Arabella, tracąc na moment minę romantycznego motyla na rzecz otwartej drwiny, co kazało się Irmie uczciwie zastanowić nad tym, czy jej partnerka na pewno jest taka głupia. - A pan Septimus? Co za imię, matko moja.
- Rzymskie jakieś. To popularne, ci cesarze i w ogóle - Irma poprawiła okulary na nosie i przystąpiła do wyjaśnień. - Ten to jest nieprzyjemny. Prawie pięćdziesiątka. Ponury, sztywny, zimny. Brzydki jak noc. Cedzi słówka, rzuca lodowate spojrzenia. Podobno lepiej się do niego plecami nie odwracać. Ma młodą, ładną żonę, która się go śmiertelnie boi. I syna. Mały ma siedem lat, rówieśnik starszego chłopca Blacków. A pan domu ma opinię dość mroczną.
- Da się w ogóle go ugryźć, tego Septimusa? - spytała z powątpiewaniem Arabella.
- Musi się dać. Masz tam wszystko, co o nich wiem. Jutro czwartek. Wybiorę się do Malfoya i pogadam z nim, to może się załapiemy na otwarcie tej wystawy średniowiecznych artefaktów w Ministerstwie.
- Średniowiecznych artefaktów?
- Malfoy ma rodzinne zbiory i zaprezentuje je w salonie wystawowym Ministerstwa Magii. W sobotę wieczorem będzie otwarcie. Creme de la creme magicznego towarzystwa.
Przez chwilę milczały obie. W końcu Arabella wzruszyła ramionami.
- Z udawaniem czarownicy czystej krwi dam sobie radę bez trudu. Dumbledore dorobił mi już przyjemną tożsamość, z rodziną w Johannesburgu. Na jutro, pojutrze jestem w stanie się nauczyć faktów. Jeśli tylko nikt nie zażąda ode mnie czarów, poradzę sobie. Ale skoro ty też tam będziesz, to chyba nie ma się o co martwić.
- Takie są założenia - przytaknęła kwaśno pani Pince. - Farbuj włosy, projektuj image... Dam znać, kiedy się czegoś dowiem.
 

3.
Juliusz Malfoy, bogaty, całkiem młody i szalenie przystojny wdowiec, przeżywał coś w rodzaju rozterki. W małym światku czarodziejskiej arystokracji dość było kobiet, z którymi bez obaw można było się pokazać publicznie. Problem polegał na tym, że od śmierci swojej żony Juliusz stanowił bodajże... no cóż... najznakomitszą partię na Wyspach Brytyjskich i każde jego pojawienie się w towarzystwie z kobietą z tegoż towarzystwa odczytywane było jako istotny sygnał na rynku matrymonialnym. Z różnych powodów Juliuszowi nie w smak były te wszystkie spekulacje. Jako zaś gospodarz otwarcia wystawy w ogóle nie mógł sobie pozwolić, żeby któraś ze znajomych wolnych pań towarzyszyła mu przy pełnieniu tej roli - byłoby to uznane za nazbyt już znaczące. Mężatki, to oczywiste, będą się przykładnie trzymały swoich mężów... Ale bez żadnej damy też nie byłoby dobrze się pojawić. To także dałoby zbyt duże pole manewru tym okropnym babom z córkami na wydaniu.
Trzeba tu zaznaczyć, że Juliusz Malfoy miał wprost znakomite mniemanie o sobie, tak znakomite, że nie wyobrażał sobie, żeby na temat każdego jego publicznego wystąpienia nie spekulowano tygodniami. A kobiety? Ech, biedaczki, leciały na niego... leciały jak ćmy w ogień! Pozwalał sobie czasem na niezobowiązującą historię - incognito, chociaż w głębi duszy nie wierzył, by ktoś taki, jak Juliusz Malfoy mógł naprawdę pozostać nie rozpoznany. Ale pilnował swojej swobody wdowca przed domniemanymi zakusami różnych pań: dochował się syna, szczęśliwie pochował żonę i jego życie układało się - najlepiej, jak to możliwe. No więc te kobietki z towarzystwa. Dobrze by było kimś je przyblokować. Kimś, kto nie zacząłby sobie wyobrażać Merlin wie czego. Ech, życie...
Sytuacja była dość niewyraźna.
Rozglądał się za rozwiązaniem możliwie nie kontrowersyjnym. Pomyślał nawet przelotnie o Irmie Pince, gdy rozmawiał z nią tego popołudnia, ale jeden rzut oka na jej spiczastą twarz, beznadziejnie płaską figurę i niezgrabne ruchy w mig wyleczył go z wszelkich planów wobec tej kobiety. Powodowany wyrzutami sumienia (była wszak jego kuzynką, czy czymś w tym rodzaju) obiecał jednakowoż, że osobiście wręczy jej podwójne zaproszenie i wchodząc teraz do "Róży i Jednorożca", wytwornej kawiarenki na Pokątnej, zastanawiał się właśnie, co za desperat wybrał towarzystwo pani Pince na sobotni wieczór.
To, co zobaczył, całkowicie go zaskoczyło. Przy małym stoliczku, obok nastroszonej jak sowa Irmy, siedziała kobieta. Bardzo atrakcyjna kobieta, mniej więcej w jego wieku - w każdym razie nie mogła chyba mieć więcej, niż trzydzieści osiem, czterdzieści lat. Była elegancko ubrana - na jej widok Jane Austen kwiliłaby ze szczęścia. Kołnierzyk jasnej bluzki miała spięty prześliczną kameą, ale już jej wypielęgnowane dłonie pozbawione były wszelkich ozdób. Ta powściągliwa wytworność wystarczyłaby, żeby zwrócić uwagę Juliusza, ale towarzyszka Irmy Pince miała oprócz tego zgrabną sylwetkę, delikatne rysy twarzy, nawet bystre spojrzenie i kształtne, kpiąco uśmiechnięte usta. Podsumowując, była to dama, jakiej usilnie poszukiwał przez ostatnie dwa tygodnie. I wszystko wskazywało na to, że nie należy do peletonu brytyjskich czarownic na wydaniu! Czy była czystej krwi? Na pewno. Irma zawsze wiedziała, z kim się powinno przyjaźnić.
Zbliżył się do stoliczka i ukłonił się uprzejmie, prezentując swój najbardziej uwodzicielski uśmiech.
- Dobry wieczór, Irmo. Dobry wieczór pani - skłonił się także nieznajomej. - Przyniosłem zaproszenie, Irmo, tak, jak ci obiecałem.
- Dziękuję, dziękuję ci serdecznie - powiedziała pani Pince, bez entuzjazmu obserwując jego zainteresowane spojrzenia w bok. - To naprawdę miło z twojej strony.
- Ależ to drobiazg, będę zaszczycony twoją obecnością - uśmiechnął się Juliusz. - Czy nie przedstawisz mnie swojej przyjaciółce? Chyba nie miałem dotąd przyjemności poznać pani... Jestem Juliusz Malfoy.
Kompletny brak reakcji na to wstrząsające nazwisko kiedy indziej ochłodziłby jego zapał, ale tym razem powściągliwe, uprzejme zainteresowanie damy uradowało go jeszcze bardziej. A więc stanowczo spoza towarzystwa!
- Bardzo mi miło, panie Malfoy - powiedziała dama. Miała piękny, głęboki, ale jakby pęknięty głos, którego przyjemnie było słuchać. - Emma Sherman.
- Na pewno pamiętałbym, gdybym kiedykolwiek panią wcześniej widział, nawet przelotnie - powiedział Juliusz.
- Och, nie sądzę, żebyśmy się spotkali - potrząsnęła głową pani Sherman. Nozdrzy Malfoya doszedł bardzo delikatny, pudrowy zapach dobrych perfum. - Dopiero co przyjechałam z Johannesburga. Kochana Irma postanowiła, że uprzyjemni mi ten pobyt i pozna mnie z sympatycznym towarzystwem... Jak to miło, że jej pan nie odmówił, choć to pewnie kłopot dla organizatorów... na dwa dni przed przyjęciem...
- Żaden kłopot - zaprotestował Juliusz. - To ja organizuję ten wieczór. Zresztą, to prawie kameralne spotkanie w gronie przyjaciół... nie ma już tak wielu naprawdę dobrych rodzin czystej krwi.
Jej odpowiedź znowu go uradowała:
- To chyba powszechna bolączka czarodziejskich społeczeństw - powiedziała z westchnieniem i jedna z jej smukłych dłoni wykonała bezradny gest. - Nasze rodziny coraz bardziej przypominają wyspy w morzu pospolitości.
- Zobaczy więc pani, jak radzimy sobie na naszych wyspach - Juliusz zaśmiał się cicho i zawtórował mu jej niegłośny, wesoły śmieszek. - Czy zechciałaby pani być naszym honorowym gościem? Wszyscy będą radzi poznać panią, a ja chętnie będę pani towarzyszył.
- Jest pan bardzo uprzejmy, ale to Irma zaprosiła mnie na ten wieczór... nawet, jeśli to pana zasługa, umówiłyśmy się już wcześniej - zawahała się pani Sherman i zerknęła na Irmę. Pani Pince siedziała prosto jak świeca i przysłuchiwała się rozmowie z wyraźną rezygnacją.
- Irmo? - spytał Juliusz. - Czy pozwolisz sobie odbić przyjaciółkę? Wiem, jestem nieznośny...
- Ależ chodzi przecież o to, żeby Emma bawiła się jak najlepiej - powiedziała wielkodusznie, choć nieco sztywno Irma. - Któż się nią zajmie lepiej, niż ty?
- Ale ja sobie zastrzegam, że moim przewodnikiem po wystawie będzie twój syn. Czy tak dobrze?
- Znakomicie, moja droga - Juliusz ukłonił się ponownie.
Dwadzieścia pięć minut później obie kobiety wyszły z kawiarni i skierowały się do stacji Fiuu. Oddaliły się z Pokątnej i otrzepały się z popiołu w kominku w salonie Arabelli. Upewniwszy się, że są bezpieczne, pani Figg westchnęła ciężko:
- Co za pompatyczny idiota! A taki przystojny.
- Ma za to bardzo rezolutnego synka, Lucjusza - powiedziała pani Pince. - Urodę odziedziczył chłopak po ojcu, ale rozum - po matce. Jego matka była z Rookwoodów, a oni wszyscy mają olej w głowie.
- Bardzo się cieszę, że to nie Malfoy jest głównym podejrzanym - powiedziała Arabella.
- Nie ciesz się na zapas - odparła jadowicie Irma. - Najlepsze dopiero przed tobą. Myślę, że na pierwszy ogień pójdzie pan Snape. Tamten wypadek z pierwszym użyciem Cruciatusa zdarzył się niedaleko jego posiadłości.
- Ja bym zaczęła od Blacka - powiedziała niechętnie Arabella. - Ten Snape mi się nie podoba.
- Trzymajcie mnie, ludzie - pani Pince wzniosła oczy do nieba. - Mnie też nie. Dumbledore'owi też nie. I właśnie dlatego mamy się nim zająć.
- Kiedy tam nie ma żadnej rysy - poskarżyła się Arabella. - Z tego, co mi dałaś, wychodzi, że to paskudny nekromanta. Praca naukowa o wiwisekcji skrzatów! Założę się, że maltretuje tę biedaczkę, swoją żonę.
- Ona jest Francuzką - powiedziała z roztargnieniem Irma.
- Co z tego? - spytała Arabella, poirytowana. - To Francuzki nie może maltretować?
- Co? - ocknęła się Irma. - A. Nie, nie, jasne, że może. Ale jeśli nawet jest wstrętnym nekromantą i znęca się nad żoną, to nie znaczy, że masz się na niego zaraz obrażać. Bądź rozsądna. Jeśli to możliwe.
Arabella westchnęła.
- Będę, będę - powiedziała.



4.
Krążąc po sali z kieliszkiem szampana, Irma przyglądała się podejrzliwie wszystkiemu. Nikogo to nie dziwiło, bo węszenie i podejrzliwe spojrzenia były jej znakiem rozpoznawczym. Mogła swobodnie oddać się wszelkim działaniom wywiadowczym i właśnie to z zaangażowaniem robiła.
Trzeba było przyznać, że Malfoy zorganizował naprawdę efektowną wystawę. Wyciągnął różne wspaniałości ze swoich skrzyń, namówił wielu innych, żeby uczynili to samo... Wszystko opisał i zaaranżował... Eksponaty unosiły się wzdłuż ścian, otoczone przezroczystymi, magicznymi osłonami - niektóre z artefaktów mogły reagować na ruch albo zmianę składu chemicznego powietrza, spowodowaną bliskością większej ilości ludzi. Były tam różne różności - cenne, interesujące i niezwykłe - ale Irma baczniejszą uwagę zwracała na wędrujących po salach gości. Było ich tam całkiem sporo - wszyscy, którzy liczyli się w towarzystwie. Wpływowi i ważni. W tym obydwaj czarodzieje, których miała rozpracować Arabella Figg.
Blackowie trzymali się razem, ale Perseusz najwyraźniej tylko czekał na jakiś pretekst, żeby się urwać swojej małżonce. Małżonka miała na sobie bardzo drogą suknię od Wortha (specjalnie zamawianą u Madame Malkin) i zwracanie uwagi publiczności na ten tryumf sztuki nad naturą pochłaniało całą jej uwagę.
Septimus Snape, brzydki i ponury jak zwykle, rozmawiał właśnie z Juliuszem Malfoyem i Arabella, całe szczęście, właściwie wykorzystywała sytuację: wpatrywała się w nich na zmianę z przejęciem i nabożnym podziwem. Irma nie wierzyła, żeby to się dało tak dobrze markować, Bella chyba naprawdę nie rozumiała, o czym rozmawiali! Najwyraźniej nie zauważyła nawet tej subtelnej nutki wyższości, z jaką Malfoy zwracał się do Snape'a. Taak. To też należało zbadać.
Żona Snape'a, ubrana w prostą, ciemnozieloną suknię była tego wieczoru wyjątkowo piękna, ale też wyjątkowo roztargniona i nieobecna duchem. Na Arabellę w ogóle nie zwróciła uwagi. W przeciwieństwie do większości obecnych dam, które zachodziły w głowę, kto to taki i wypytywały Irmę, kim jest jej przyjaciółka. Przyjaciółka! Też coś...
Irma tłumaczyła grzecznie, że jej przyjaciółka... uff... jest szczęśliwą mężatką (tu następowały pełne ulgi spojrzenia dam na Juliusza Malfoya) z Johannesburga i że przyjechała do Wielkiej Brytanii z parotygodniową wizytą - dotychczas znały się z wieloletniej wymiany listów. Dumbledore uznał to za najbezpieczniejsze. Irma umiała nawet na pamięć treść wielu z tych nieistniejących listów.
Lucjusz Malfoy towarzyszył jej z całą solenną powagą dziesięciolatka. Był jedynym dzieckiem obecnym wśród czarodziejów na wernisażu i wyraźnie doceniał zaszczyt, jakiego dostąpił. Uprzejmie odpowiadał na pytania zadawane przez dorosłych, kłaniał się, z uśmiechem wskazywał drogę - słowem, był czarujący.
Irma obserwowała go w zadumie, zastanawiając się, czy bezpiecznie będzie wypytać chłopaka o różne drobiazgi, ale mimo wszystko coś w twarzy małego Malfoya ostrzegało ją przed zupełną beztroską w jego obecności. Było w tym chłopcu coś - coś niepokojącego, jakiś zupełnie dorosły chłód pod przykrywką dziecięcego jeszcze wdzięku.
Odwróciła się, z udanym zainteresowaniem studiując pięknie wypisaną metryczkę artefaktu unoszącego się po lewej stronie: Rosyjski grimoire, XV wiek, własność
- Septimus Snape. Księga była opasła i miała oprawę ze skóry - Irma wolała nie dochodzić, z czego to była skóra. Zanotowała w pamięci, że Septimus Snape posiada podejrzane magiczne księgi, ale to nie była żadna rewelacja. Każdy z obecnych miał jakieś podejrzane magiczne księgi.
- Proszę pani - odezwał się uprzejmie Lucjusz, - czy mógłbym zostawić panią na chwilę? Właśnie przyszedł wujek Augustus, a ja obiecałem, że się dzisiaj z nim spotkam.
- Oczywiście, oczywiście - powiedziała Irma. - Nie przejmuj się, Lucjuszu. Bardzo uprzejmie się mną zająłeś i na pewno powiem twojemu ojcu, jak jestem z ciebie zadowolona. Przejdę się teraz i porozmawiam ze znajomymi, a ty jesteś wolny.
- Dziękuję pani - Lucjusz szurnął nogą i wreszcie zupełnie po dziecięcemu zanurkował między gości w stronę Augustusa Rookwooda - nowego zastępcy szefa Departamentu Tajemnic w Ministerstwie. A Irma mogła się spokojnie spotkać z Arabellą.
Obie całkiem nieźle grały okropne psiapsiółki.
- I co? - spytała dyskretnie pani Pince. - Jak pan Septimus?
- Nie taki znowu ciężki przypadek - odparła niechętnie Arabella. - Te wszystkie mroczności... Kilka pochlebstw, uważnie go posłuchać, zatrzepotać rzęsami... nie lubię takich facetów. Ma taką śliczną, młodą żonę, powinna mu wystarczyć.
- Wiesz - mruknęła Irma, biorąc z tacy tartinkę z łososiem - wiele rzeczy powinno wyglądać inaczej, niż wygląda. Umówiłaś się z nim?
- Bez trudu. Och, bardzo chętnie zobaczyłabym pańską bibliotekę! Widziałam tu kilka unikatowych tomów...
- No to znakomicie. Szczerze mówiąc, niewyraźnie się czuję, posyłając cię tam samą - wyznała Irma, nie dodając jednak, że poza wszystkim ciekawość po prostu ją zabija. - Fatalnie się składa, że ja ich nie znam osobiście. Jedyne, co mnie uspokaja, to fakt, że Snape nie odważy się nic złego zrobić kobiecie, którą obtańcowuje Juliusz.
- Nie musisz być taka znowu troskliwa - odparła chłodno Arabella. - Idę i już.
- Jasne, że tak, co robić... No to kiedy?
- Jutro o piątej. Pani Snape odebrała znaczące spojrzenie męża i zaprosiła mnie na herbatę. Ale nie jestem wcale pewna, czy mnie zauważyła. Raczej nie.
Irma obrzuciła panią Figg chłodnym spojrzeniem: wstrząsająca. Ciemnozłote włosy, upięte kunsztownie, elegancka beżowa suknia, modne bolerko bez kołnierza, nieodłączna kamea przy stójkowym kołnierzyku. Szyk i chłodna prostota.
- Wątpię - powiedziała. - Trudno cię przegapić.
Przy odrobinie dobrej woli można to było właściwie uznać za komplement.

 

5.
- Ach, więc to jest państwa syn! Jaki podobny do ojca... ale musisz to bez przerwy słyszeć, chłopcze - zaszczebiotała Arabella i skryła pod trzepocącymi rzęsami bystre spojrzenie, jakim obrzuciła siedmioletniego Severusa (co za imię! Ci ludzie mieli naprawdę kręćka). Chłopiec nic nie odpowiedział, popatrzył na nią tylko z ukosa i ukłonił się grzecznie. Był tak uderzająco podobny do Septimusa Snape'a, że można mu było tylko współczuć.
Wszystko, co istotne, znajdowało w tym domu odzwierciedlenie nie w rozmowach, lecz w spojrzeniach. Celowała w nich żona Septimusa, Sophie. Zerkała lękliwie na męża, podejrzliwie - na Arabellę, a na synka - z dziwaczną mieszaniną niechęci i oddania.
Dziwne, dziwne.
- Podobnie jak ja do swojego ojca, a on do swojego - wyjaśnił gospodarz. - Możesz już odejść, Severus...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin