Rose Karen - Zabji dla mnie.pdf
(
19091 KB
)
Pobierz
207724445 UNPDF
KAREN
ROSE
ZABIJ DLA MNIE
Karen
Rose
KRZYCZ DLA MNIE
UMIERAJ
AItlBER
DLA MNIE
Prolog
Port Union, Karolina Potudnlowa,
slerplen, pM roku wczesnlej
Monica Cassidy poczula laskotanie w zohtdku. To stanie si~ dzisiaj. Czekala
na to szesnascie dlugich lat, ale w koncuczekanie dobieglo konca. Dzis sta-
nie si~ kobietl:\:.Nareszcie. Czyz to juz nie najwyzsza pora?
Przylapala si~ na tyro, ze wylamuje sobie palce; zmusila si~, by przestae.
Uspok6j si~. Nie ma si~ czym denerwowae. To przeciez zupelnie natural-
ne. Poza tyro wszystkie jej przyjaci61ki juZ to zrobily. Niektore nawet wiele
razy.
A dzisiaj jej kolej.
Usiadla na hotelowym lozku i starla kurz z karty otwierajl:\:cejdrzwi,
schowanej dokladnie tam, gdzie mowil Jason. Zadrzala i usmiechn~la si~
lekko. Poznala go na czacie i od razu przypadli sobie do gustu. Wkrotce
pozna go osobiscie. Fizycznie. On nauczy jl:\tych rzeczy. Obiecal to. Jest stu-
dentem college'u, czyli kims
0
wiele lepszym od tych oblesnych chlopakow,
ktorzy probowali jl:\:obmacywae na szkolnym korytarzu.
Wreszcie ktos potraktuje jl:\jak dorosll:\:.Inaczej niz jej mama. Monica
przewrocila oczami. Dotrwalaby w dziewictwie do czterdziestki, gdyby slu-
chala nakazow matki. Na szcz~scie wie swoje.
Usmiechn~la si~ na mysl
0
wszystkich przygotowaniach, ktore poczy-
nila tego przedpoludnia, zeby ukrye swoje plany. Zadna z jej przyjaci61ek
nie wie, gdzie Monica si~ wybrala, wi~c si~ nie wygadajl:\:.,Wroci do domu
porzl:\:dnieprzeleciana, zanim matka przyjdzie z pracy.
Jak ci minl:\:ldzien, kochanie? - zapyta jl:\:pewnie. Jak zwykle, odpowie
Monica. Agdy tylko b~dzie okazja, znowu tu wroci. Przeciez majuZ szesna-
scie lat i, na litose boskll, nikt jej nie b~dzie mowil, co ma robie. Uslyszala
dzwonek i zacz~la gorltczkowo grzebae w torebce w poszukiwaniu kom6rki.
Wstrzymala oddech. To byl on.
"Jestes tam?" - przeczytala.
DIonie jej drzaly.
- Czekam na ciebie. Gdzie jestes? - mamrotala pod nosem, piszltc od-
powiedz.
"Starzywarujlt. Upierdliwi. Wkr6tce si~zobaczymy. Kocham ci~", odpisal.
Rodzice go pilnujl:j,pomyslala. Pewnie slt tak samo marudnijakjej starzy.Ale
on wkr6tce si~ z nilt zobaczy. Bo jlt kocha. A wi~c nie odda si~ byle komu.
"Tez ci~ kocham", odpisala i zamkn~la klapk~ kom6rki. Byl to stary te-
lefon bez zadnych bajer6w. Nie miala nawet cholemego aparatu fotograficz-
nego. Sobie matka sprawila nowszy. A czy jej kupila taki sam? Skltd. Matka
trzymala jlt kr6tko. "Dostaniesz nowl:\.kom6rk~, kiedy poprawisz oceny",
oznajmila. Monica prychn~la. Gdyby tylko wiedziala, gdzie teraz jestem, nie
gadalaby takich bzdur. Monica wstala, nagle rozdrazniona.
- ana mnie traktuje jak jakies choleme dziecko - powiedziala,. kladltc
torebk~ na szafce i wpatrujltc si~ w swoje odbicie w lustrze. Wlosy miala
starannie ulozone i wyglltda1a swietnie, wr~cz pi~knie. Chciala bye pi~kna
dla niego.
No i seksowna. Si~gn~la do torebki po prezerwatywy, kt6re zw~dzila
matce z jej starych, mamujltcych si~ zapas6w. Data waznosci jeszcze nie
uplyn~la, wi~c wciltz nadawaly si~ do UZytku.Zerkn~la na zegarek.
Gdzie on jest? Bala si~, ze wr6ci do domu za p6zno, jesli Jason wkr6tce
si~ nie zjawi.
Zaskrzypialy otwierane drzwi i Monica obr6cila si~ z przeewiczonym,
zalotnym usmiechem na twarzy.
- Czese - powiedziala i zamarla na widok umundurowanego policjan-
ta. - Pan nie jest Jasonem.
Gliniarz pokr~cil glowlt.
- Nie. A ty jestes Monica?
Monica uniosla podbrOdek; serce jej walilo.
- A co to pana obchodzi?
- Nawet nie wiesz, jakie masz szcz~scie. Nazywam si~ Mansfield, za-
st~pca szeryfa. A Jasonowi depczemy po pi~tach juz od tygodni. Ten tw6j
"chlopak" to faktycznie pi~edziesi~ciodziewi~cioletni zboczeniec.
- Bzdura. Nie wierz~. - Monica ruszyla do drzwi. - Jason! Uciekaj, to
pulapka! Tu slt gliny!
Mansfield zlapal jlt za rami~.
- Juz go aresztowalismy.
Monica pokr~cila glowlt.
Ale przeciez dopiero co wyslal mi esemesa.
- To ja uzylemjego telefonu. Chcialem si~ upewnie, ze tujestes i ze nic
ci si~ nie stalo. - Jego twarz zlagodniala. - Wiele s~p6w poluje na dziewczy-
ny takie jak ty, podszywajltc si~ pod mlodych chlopak6w. Naprawd~ ci si~
poszcz~scilo .
- Napisal, ze ma dziewi~tnascie lat i chodzi do college'u.
Zast~pca szeryfa wzruszyl ramionami.
- Bujal. Wez swoje rzeczy. Zawioz~ ci~ do domu.
Zamkn~la oczy. W telewizji cz~sto m6wili
0
takich historiach, a matka
komentowala wtedy: "Widzisz? Trzeba uwazae. Zboczency slt wsz~dzie".
Monica westchn~la. Ze tez musialo si~ to przydarzye wlasnie jej.
- Matka mnie zabije - j~kn~la.
- Lepsza matka niz ten dran - odparl Mansfield. - On juz to robil.
Monica poczula, jak krew odplywa jej z twarzy.
- Zabijal?
- Co najmniej dwa razy. Chodz. Mama na pewno nic ci nie zrobi.
- Akurat - mrukn~la, si~gajltc po torebk~. Byla wsciekla. Skoro wczes-
niej matka byla nadopiekuilcza, teraz b~dzie trzymala jltPod kluczem. - Boze
- j~kn~la Monica. - Nie mog~ uwierzye, ze to si~ dzieje naprawd~.
Poszla za zast~pclt szeryfa do nieoznakowanego samochodu. Dostrzegla
swiatelko na tablicy rozdzielczej, gdy Mansfield otworzyl drzwi od strony
pasazera.
- Wsiadaj i zapnij pas - polecil.
Posruchala go z ponurlt minlt.
- Moze mnie pan podrzucie na przystanek autobusowy - oznajmila.
- Mama nie musi si~
0
niczym dowiadywae.
Spojrzal na nilt wyrainie rozbawiony i zatrzasnltl drzwi. Usiadl za kie-
rownicl:j,si~gnltl za siedzenie i wyjltl butelk~ z wodlt.
- Masz. Postaraj si~ troch~ odpr~Zye. Co takiego moze ci~ spotkae ze
strony wlasnej matki?
- ana mnie zabije - powiedziala Monica, odkr~cajltc butelk~. Dui:ymi
lykami wypila jednlt trzecilt wody. Zaburczalo jej w brzuchu. Poczula gl6d.
- Czy moze pan si~ zatrzymae kolo McDonalda przy wyjezdzie? Nic dzisiaj
nie jadlam. Pieniltdze mam.
- Jasne. - Uruchomil silnik i wyjechal na drog~ dochodzltclt do autostra-
dy mi~dzystanowej.
W ci~u kilku zaledwie minut przebyl tras~, kt6rej pokonanie Monice
zaj~lo rankiem p61 godziny - prawie tyle czekala, nim zlapala podw6zk~
w poblizu stacji benzynowej przy zjezdzie z autostrady.
Monica sci~n~la brwi, bo nagle swiat zawirowal jej przed oczami.
- Jejku. Az mi slabo z glodu. To tu ... - Przerwala, bo min~li zakr~t
i wjechali na mi~dzystan6wk~. - Musz~ cos zjese.
- Zjesz poiniej - rzucillodowatym tonem. - Ana razie siedi cicho.
Monica wbila w niego wzrok.
- Niech pan si~ zatrzyma i mnie wypusci.
Rozesmial si~.
- Zatrzymam si~, kiedy dojedziemy na miejsce.
Chciala chwycic klamk~, ale r~ka odmowila jej posluszenstwa. Nie mo-
gla ni~ poruszyc. Nie byla w stanie wykonac zadnego ruchu.
- Nie mozesz si~ ruszyc - rzekl. - Ale nie martw si~. Ten narkotyk dzia-
la tylko jakis czas.
Juz go nie widziala. Zamkn~la oczy, a teraz nie potrafila uniesc powiek.
Boze. Boze! Co si~ dzieje?! Probowala krzyczec, ale bez skutku. Mamo.
- Czesc, to ja - powiedzial do telefonu. - Mam j~. - Zasmial si~ cicho.
- 0, bardzo ladna.
I
chyba jeszcze dziewica, tak jak twierdzila. Wioz~ j~.
Szykuj kas~. W gotowce, jak zwykle.
Uslyszala przerazone kwilenie, ktore wyrwalo si~ zjej wlasnej krtani.
- Trzeba bylo sluchac matki - rzucil kpi~co. - Teraz jestes moja.
Ridgefield House, Georgia,
pia,tek, 2 lutego, godzina 13.)0
Dzwonek komorki Bobby przerwal parti~ szachow.
Charles zastygl z palcem wskazuj~cym zawieszonym nad hetmanem.
- Musisz odbierac?
Bobby zerkn~la na wyswietIacz i zmarszczyla brwi. To Rocky.
- Tak. Przepraszam na chwil~.
Charles skin~l glow~.
- W porz~dku. Mam wyjsc z pokoju?
- Nie zartuj - odparla Bobby, a potem rzucila do telefonu: - Po co dzwo-
nisz?
- Bo Granville zadzwonil do mnie - wyjasnila Rocky. W tIe slychac
bylo odglosy ulicznego ruchu; czyli telefonowala z samochodu. - Jest nad
rzek~ z Mansfieldem, ktory twierdzi, ze dostal esemesa z ostrzezeniem, ze
Daniel Vartanian dowiedzial si~
0
calej sprawie ijuzjedzie z policj~stanow~.
Granville zapewnia, ze nie wyslal takiego tekstu.
I
raczej nie klamie.
Bobby milczala. Bylo znacznie gorzej, niz s~dzila.
Po chwili Rocky dodala:
- Przeciez Vartanian by ich nie uprzedzil, tylko po prostu zjawil si~ na
miejscu z jednostk~ specjaln~. Chyba troch~ za dlugo zwlekalismy.
- My? - mrukn~la Bobby.
- No dobra - przyznala Rocky. - Ja si~ zgapilam. Ale juz po sprawie.
Miejsce nad rzek~jest spalone.
- Kurwa! - zakl~la Bobby i skrzywila si~, gdy Charles spojrzal na ni~
karc~co. - Zmiatajcie stam~d, ale rzekl:\:,nie szosl:\:,zeby si~ nie nadziac na
gliniarzy. Skontaktuj si~ z Jerseyem. Jui: organizowal mi transporty.
_ Granville do niego dzwonil. Juz jest w drodze. Problem w tym, ze do
lodzi zmidci si~ tylko sz6stka.
Bobby zmarszczyla brwi.
_ Lajba Jerseya moze pomiescic dwanascie sztuk towaru, i to bez prob-
lemu.
_ Tamta 16dzjest gdzie indziej. Mam do dyspozycji tylko t~ mniejsz~.
Cholera. Bobby zerkn~la na Charlesa, kt6ry przysluchiwal si~ rozmowie.
_ Zlikwiduj to, czego nie zdolasz zabrac. Upewnij si~, ze niczego nie
zostawisz. Rozumiesz? Nic nie moze zostac. Utop w rzece, jdli nie zd~zysz
zalatwic sprawy inaczej. Za generatorem jest kilka "pakunk6w". Przywid
je. Spotkamy si~ kolo przystani.
_ W porz~dku,juz tamjad~. Dopilnuj~, zeby tamci czegos nie spieprzyli.
_I
miej oko na Granville'a. Jest... - Bobby zn6w spojrzala na Charlesa,
kt6ry teraz wydawal si~ rozbawiony. - Jest troch~ niepewny.
_ Wiem. Jeszcze jedno. Slyszalam, ze Vartanian byl dzisiaj w banku.
To byla znacznie lepsza nowina.
- I
z czym stamt~d wyszedl?
- Z niczym. Skrytka okazala si~ pusta.
Jasne. Sarna opr6znilamj~przed laty.
_ Ciekawe. Ale pogadamy
0
tym p6zniej. Teraz ju:zjedz. Daj znac, kiedy
wszystko zalatwisz. - Bobby skonczyla rozmow~ i popatrzyla na Charlesa.
_ Trzeba mnie bylo uprzedzic, ze Toby Granville jest niezr6wnow~zony, za-
nim zacz~lam prowadzic z nim interesy. To postrzelony sukinsyn.
Charles usmiechn~l si~ z zadowoleniem.
_I
nie miec calego tego ubawu? Nigdy. A jak si~ spisuje twoja nowa
pomocnica?
_ Jest bystra. Nadal troch~ si~ peszy, gdy dostaje polecenia, ale nie daje
tego po sobie poznac.
I
solidnie wykonuje swoj~robot~.
_ Swietnie. - Charles przekrzywil glow~. - Wi~c poza tym wszystko
wporz~dku?
Bobby usiadla.
_ Tw6j interes idzie dobrze. Pozostalymi sprawami nie musisz si~ inte-
resowac.
_ Dop6ki moje inwestycje przynosz~ dochody, wolno ci miec swoje ta-
jcmnice .
.. Na pewno sporo na tym zarobisz. Ten rok byl bardzo dobry. Zyski
NiQ~l\jl\
czterdziestu procent wysokosci naklad6w, a nowa partia towaru ju:z
I('NI
W
drodze.
1\
k~wspominalas cos
0
likwidacji zapas6w.
'I'lIl11lcl1towlIi tak byljuz prawie zuZyty.Na czym stan~lismy?
( '1IIul,'",
wyklll1ulrllch hetmanem.
- Szach i mat.
Bobby westchn~la.
- Rzeczywiscie. Powinnam byla to przewidziec, ale nigdy mi si~ nie
udaje. Zawsze byles mistrzem szachownicy.
- Zawsze bylem mistrzem - poprawil, a Bobby musiala przelkn~c iry-
tacj~, jak~ czula ilekroc Charles dawal jej do zrozumienia, kto tu rz~dzi.
- Oczywiscie nie wpadlem tu tylko po to, zeby ograc ci~ w szachy - dodal.
- Mam wiadomosc. Dzisiaj rano w Atlancie wyl~dowal samolot.
Bobby ogam~l niepok6j.
- I
co z tego? W Atlancie codziennie l~duj~ setki samolot6w. Moze na-
wet tysi~ce.
- Zgadza si~. - Charles zacz~l wkladac figury do pudelka z kosci slonio-
wej, z kt6rym si~ nie rozstawal. - Ale ten samolot przywi6z1 osob~, w kt6r~
troch~ zainwestowalas.
- Kogo?
Spojrzal w zw~zone oczy Bobby i zn6w si~ usmiechn~l.
- Susannah Vartanian pojawila si~ w miescie - odparl, si~gaj~c po bia-
lego hetmana.
Wzi~la figur~ z r~ki Charlesa i zacisn~la dlon, pr6buj~c opanowac wzbu-
rzenie.
- No, no.
- Wlasnie. Ostatnim razem ci si~ nie powiodlo.
'- Ostatnim razem nie pr6bowalam na serio - zapewnila, jakby musiala
si~ tlumaczyc. - Byla tu tylko przezjeden dzien, na pogrzebie tego s~dziego
i jego zony.
Susannah stala u boku brata nad grobem rodzic6w. Twarz miala bez wy-
raw, ale szare oczy zdradzaly burz~ emocji. Widz~c j~ po tak dlugim cza-
sic, Bobby pomyslala, ze te emocje Susannah s~ niczym w por6wnaniu z jej
w~cieklosci~.
Nie zniszcz mojego hetmana - powiedzial Charles. - Te figury zostaly
wyrzdbione przez pewnego rzemieslnika spod Sajgonu. Kazda z nich jest
wurta wi~cej od ciebie.
Bobby oddala mu figurk~, ignoruj~c przytyk. Uspok6j si~. Popelniasz
hlc;dy,kiedy ponosz~ ci~ nerwy.
Bardzo szybko wr6cila do Nowego Jorku. Nie mialam czasu na przy-
~lIlllwania. - Ten argument zabrzmial mizemie, co jeszcze bardziej ziryto-
wnlo Bobby.
Samoloty lataj~ w obie strony. Nie musialas czekac na jej powr6t. -
( 'hllrlcs llmiescil hetmana w wyscielanym aksamitem zagl~bieniu w kasetce.
1\
Ie nudarza ci si~ kolejna okazja. Mam nadzm~em
->
przeprowa-
lIwu,
culq operacj~ skuteczniej.
• . ~\
Plik z chomika:
ania12131
Inne pliki z tego folderu:
McCray Cheyenne - Nocna tropicielka 01 - Demony nie są uwzględnione - tł. nieoficjalne.rar
(2361 KB)
Sands Lynsay - Wampiry Argeneau 01 - Szybki gryz.rar
(1524 KB)
Bell Dana Marie - Halle Pumas 04.1 - Little Red (Całość).pdf
(133 KB)
Meredith Amy - Dotyk Ciemności 02 - Polowanie.doc
(720 KB)
Dotyk ciemności 01 - Cienie - Amy Meredith.doc
(796 KB)
Inne foldery tego chomika:
A.J Quinnell
Ablow Keith
Adrian Lara
Adrienne Basso
Ahern Cecelia
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin