Rachel Caine
Wystarczyło jedno słowo, aby mnie zniszczyć po tysiącleciach bezpiecznego i spokojnego życia, a tym słowem było: „Nie”.
Wypowiadając je, miałam świadomość, że będę musiała ponieść konsekwencje. Gdybym tylko wiedziała, jak poważne się okażą i jak rozległe będą ich skutki, wątpię, czy odważyłabym się odmówić.
Ludzie mówią, że niewiedza jest błogosławieństwem i być może to prawda, nawet dla dżinnów.
Przez chwilę wydawało się, że mój kategoryczny sprzeciw nie wywoła żadnej reakcji. Ashan, dżinn unoszący się przede mną - jeden z najstarszych spośród Starych - był lśniącym wirem bez żadnej formy, istotą nieuwięzioną w ciele, taką jak ja.
Pomyślałam, że może tym razem moje nieposłuszeństwo nie zostanie ukarane, i wtedy poczułam otaczającą mnie falę eterycznych prądów. Eter był światem, w którym żyłam, sferą światła i energii, żaru i ognia. Miał niewiele wspólnego z niższymi sferami, tymi związanymi z brudem i śmiercią. Żyłam w niebie, a fala poruszająca niebiosa nie wróżyła nic dobrego.
Patrzyłam, jak Ashan - brat, ojciec i moje bóstwo, niedawno ustanowiony Łącznik Matki Ziemi z dżinnami - przybiera kształt i postać. Zrobienie tego tutaj wymagało potęgi; sama nie próbowałam nigdy przybierać postaci w tym tak bardzo zmiennym świecie. Nie sądzę, żebym pamiętała typowe kształty, a gdyby nawet, nie miałam mocy pozwalającej manipulować bytami w tym świecie.
Eteryczna forma Ashana stała się złowieszczo zagęszczona i mroczna i czułam, jak fale nabierają mocy, przekształcając rzeczywistość wokół nas. Barwne smugi i prądy, pastelowe i doskonałe, nabrały ostrych krawędzi. Tęcze spłynęły krwią i łzami.
- Nie? - powtórzył ustami, które wyglądały niemal jak ludzkie, dając mi szansę na zmianę odpowiedzi. Szansę na ocalenie.
- Nie mogę. Nie.
Tym razem tęcze zapłonęły. Zalała mnie następna fala, gorąca i przepełniona groźbą, i poczułam dziwne rwanie, które szybko przeszło w... ból, o ile tylko można odczuwać ból, nie mając fizycznej postaci. Instynkt podpowiadał mi, że jestem w niebezpieczeństwie.
- Daję ci ostatnią szansę - powiedział Ashan. - Cassiel, nie wystawiaj mnie na próbę. Nie mogę pozwolić, żebyś się zbuntowała. Nie teraz. Rób, co ci każę.
Nie buntowałam się, ale on nie potrafił tego dostrzec, a ja nie umiałam wyjaśnić. Nigdy nie słynęłam z rozsądku i nigdy się nie tłumaczyłam.
Milczałam.
- Sama zdecydowałaś o swoim losie. Pamiętaj o tym. Poczułam w środku szarpnięcie czegoś rozgrzanego do białości, intensywność tego doznania parzyła moje wnętrze. Wyczułam dokładnie moment, w którym Ashan zerwał moje połączenie z eterycznością, ze sobą, z matką nas wszystkich - Ziemią.
A przede wszystkim z wszechpotężnym i nieodgadnionym Bogiem.
Dokładnie czułam chwilę, w której umarłam jako dżinn, i spadłam z krzykiem. Przeleciałam przez liczne sfery niebios, przebijając je wszystkie i płonąc niczym spadająca gwiazda. Przybrałam postać.
Trwałą.
Bolesną.
Upadłam twarzą w błoto i piach.
Zniszczona.
- Cassiel.
Ten głos był ledwie cichym szeptem, ale palił mi uszy jak kwas. Najcichszy dźwięk - nawet mojego własnego imienia - sprawiał dotkliwy ból. Nigdy wcześniej nie zostałam zraniona, a teraz tonęłam w śmiertelnym bólu. W upokarzającej, bezsilnej furii, bo zostałam uwięziona w ciele. Okaleczona, odarta i odcięta.
A najgorsze, że to wszystko z mojej winy.
Chciałam uciec od głosu wypowiadającego moje imię i delikatnego dotyku gładzącej mnie ręki. Moje nowo narodzone nerwy wyły, buntując się choćby przeciw sugestii nacisku. Nie potrafiłam oddzielić myśli od przytłaczającego, miażdżącego brzemienia zmysłów, których nigdy wcześniej nie próbowałam opanować, bo nigdy dotąd nie zadałam sobie trudu, by wejść w ludzką skórę.
- Cassiel, to ja, David. Słyszysz mnie?
David. Tak. David był dżinnem, Łącznikiem tak jak Ashan. On zrozumie. Może mi pomóc. Potrafił wyczuć przerażającą pustkę tam, gdzie wcześniej były moje moce i przekonać się, jaką krzywdę mi wyrządzono. Może to powstrzymać.
- Pomocy - wyszeptałam, a raczej próbowałam wyszeptać. Nie wiedziałam, czy mnie rozumie. Dźwięki, które wydostały się z moich ust, nie przypominały słów, tylko dzikie kwilenie zranionego zwierzęcia. W mojej prośbie nie było elegancji, nie było elokwencji. Utraciłam wdzięk. Znalazłam się w pułapce ciężkiego, opornego ciała i wszystko mnie bolało. Usiłowałam uciec od tego bólu, ale bez względu na to, jak się wiłam, zmieniając skórę i przeobrażając, płonący ból pozostawał. Agonia samotności, która mnie nie opuści.
Jego głos stał się donośniejszy, bardziej natarczywy, - Cassiel. Posłuchaj mnie. Te transformacje są zbyt szybkie. Musisz wybrać jakiś kształt i pozostać w nim, rozumiesz? Inaczej umrzesz. Przestań się przeobrażać! Nie rozumiałam tego. Cała byłam ciałem i nic nie wydawało się właściwe ani prawdziwe. Wciąż na oślep zmieniałam swoją postać - długość nóg i rąk, wzrost i wagę ciała, by po chwili zrezygnować z ludzkiego kształtu na rzecz czegoś mniejszego, czegoś kociego, lecz wtedy robiło się jeszcze gorzej, wręcz gorzej niż źle, więc powróciłam do człowieczego ciała i leżałam na boku, obolała i wyczerpana. Zamrugałam szybko - och, jak niewiele widziały teraz moje oczy, jakie ograniczone widmo światła - i dostrzegłam, że przybrałam postać kobiety, z długimi kończynami i bladą skórą. Włosy, które przesłaniały mi wzrok, także były bardzo jasne - wręcz białe, z odcieniem lodowego błękitu. Pasował do straszliwego zimna, jakie czułam w sobie.
Drżałam. Marzłam na kość. Nie wiedziałam wcześniej, że tak właśnie jest, gdy nerwy szorują w taki sposób. Było to przerażające i upokarzające, gdy leżałam tak obnażona i tak dziwacznie uformowana.
Poczułam coś ciepłego na moim nagim ciele i przylgnęłam do tego, jęcząc i nie mogąc się opanować. Poczułam, jak unoszę się w objęciach, Davida, słaba niczym noworodek.
Wbiłam spojrzenie w jego twarz. Była taka odmienna. Nie jak jasny płomień, znany mi ze sfery eterycznej; tu przyjął postać człowieka, mężczyzny. A jednak w gorącym miedzianym odcieniu jego oczu i blasku skóry wciąż pozostawało coś z dżinna.
David zawsze uwielbiał przebywać pośród śmiertelników, podczas gdy ja ich unikałam, nie myśląc nawet o przybieraniu ludzkiej postaci. Nigdy się nie przyjaźniliśmy, a jedynie od czasu do czasu, kiedy nadarzała się okazja, byliśmy sojusznikami. Nikim więcej. Jak na ironię, znaleźliśmy się w tym samym miejscu, choć dotarliśmy tu jakże odmiennymi drogami.
- Cassiel - odezwał się znowu i odgarnął mi włosy z twarzy, opierając moją głowę na swojej piersi. - Co się z tobą stało?
Wydawał się szczerze zatroskany, choć nie należałam do jego grupy i nie był za mnie odpowiedzialny. Ale David zawsze miał w sobie coś ludzkiego ze względu na swoje pochodzenie. Fałszywie zrodzony, był dżinnem jedynie dzięki swojej mocy - wychował się wśród ludzi i wyrósł na dżinna tylko z powodu katastrofalnej zagłady tysięcy istot. Nazywali oni samych siebie nowymi dżinnami. Nie byli tacy jak Ashan. Ani tacy jak ja. My byliśmy prawdziwymi dżinnami, zrodzonymi z mocy Ziemi. Tamci to tylko nuworysze, którzy pojawili się za późno.
- Słyszysz mnie? Co się stało?
Nawet gdybym zdołała się posłużyć swoimi nowymi ustami, płucami i językiem, nie byłam w stanie wyznać, co doprowadziło mnie do tego żałosnego stanu, bez ujawniania więcej niż powinien się dowiedzieć ktoś taki jak David.
Nie mogłam mu powiedzieć.
Pewnie to zrozumiał, bo zamiast dalej wypytywać skupił na mnie uwagę i poczułam ciepło omiatające i przenikające mnie. Niosące ukojenie. Tak jak dłoń, którą gładził mnie po włosach, nie chcąc dotykać mojej wrażliwej nowej skóry.
Wyraz jego twarzy się zmienił, a oczy rozszerzyły. Za rzadko widywałam z bliska ludzi, żeby wiedzieć, co to oznacza.
- Zostałaś odcięta. Cassiel, ty umierasz. Dlaczego Ashan ci to zrobił?
Miał rację; umierałam. Dręczył mnie głód, mroczne źródło rozpaczy, które narastało z każdym czerpanym z wysiłkiem wdechem. Dżinnom niepotrzebny jest ludzki pokarm; żywimy się tym, co eteryczne... i co znalazło się teraz poza moim zasięgiem. Życie dżinna, sama jego istota, zamknęło się przede mną.
Nic dziwnego, że tak bardzo bolało.
David podniósł mnie i poczułam siłę przyciągania krępującą ciało. A gdyby mnie upuścił? Wyobraziłam sobie zderzenie z ziemią, ból i dopadła mnie koszmarna fala lęku. Skuliłam się w jego ramionach, bezradna i wściekła na swoją niedoskonałość.
Cassiel Wielka. Cassiel Groźna.
Cassiel Wygnana.
Rozpostarłam zmysły, z dala od swojego topornego ciała, aby skupić je na otaczającym świecie. Znajdowałam się w jakimś domu, nie mając pojęcia, jak tu trafiłam i jak odszukał mnie David. Wszystko wydawało się zbyt jasne i ostre, za płaskie. Nie potrafiłam wyczuwać otoczenia, tak jak powinnam, jak robiłam to jako dżinn; łóżko, na którym David ostrożnie mnie położył, wydawało się chłodne i rozkosznie miękkie, ale to tylko nerwy reagowały na dotyk i temperaturę. Ludzkie zmysły, przytępione i niezdarne.
Jako dżinn powinnam w jednej chwili dowiedzieć się wszystkiego o tym pomieszczeniu - poznać jego historię, wiedzieć, gdzie i jak powstało. Mogłabym opowiadać o każdym drobiazgu, gdybym tylko zechciała. Znałabym każdą rzecz, z jej najdrobniejszymi cząsteczkami, i byłabym w stanie rozkładać ją i składać, mając dostateczne moce i zdolności.
Zamiast tego mogłam korzystać tylko z ludzkich receptorów, reagując jedynie na to, co zewnętrzne, interpretując wszystko na podstawie wyglądu i zapachu, dotykając i nasłuchując. I smakując. Coś o metalicznym smaku wypełniało mi usta. Krew. Przełknęłam ją i aż mnie zemdliło. A więc krwawiłam. Na myśl o tym poczułam się jeszcze bardziej krucha.
Łóżko zapadło się nieco, gdy David usiadł na nim obok mnie.
- Cassiel - poprosił. - Spróbuj coś powiedzieć. Zwilżyłam wargi niewprawnym, mięsistym językiem i wycisnęłam powietrze z płuc, usiłując wydobyć z siebie jakiś dźwięk.
- David. - Zabrzmiało tylko jego imię, ale i tak było to pewnym sukcesem. A on w nagrodę uśmiechnął się do mnie.
- W porządku - stwierdził. - Zanim cokolwiek zrobimy, muszę przesłać ci trochę mocy. Jesteś nieźle pokiereszowana. Nie przeciążę cię: przekażę ci tyle, ile trzeba, żebyś stanęła na nogi. W porządku?
Ujął moją rękę w swoją dłoń - zrobił to delikatnie, jednak moje nerwy zaprotestowały przeciw temu nieznanemu dotykowi. Zadrżałam cała w środku i uświadomiłam sobie, że to niepokój ujawniony poprzez ludzkie instynkty.
Ten lęk narastał, gdy czułam ciepło, jakie David mi przekazywał; spływające na mnie... i przepływające przeze mnie. Nie umiałam zatrzymać tego, co próbował mi dać. To było okropne, jak obserwowanie ożywczej wody w rzece, gdy samej umierało się z pragnienia.
David zrezygnował z dalszych prób i usiadł prosto. Za nim, w otwartym oknie wschodziło słońce; ognista kula w pomarańczowych, czerwonych i różowych barwach, ledwie przesłanianych przez cienkie białe firanki. Odwróciłam twarz od tej gorejącej gwiazdy, nie umiejąc chłonąć jej energii, co potrafiłam wcześniej jako dżinn. Pomięta pościel pachniała czymś ludzkim. Na stołku za łóżkiem stało jakieś urządzenie mechaniczne z rozświetlonymi na czerwono cyferkami, abstrakcyjny przedmiot, w którym dopiero po pewnym czasie rozpoznałam rodzaj elektronicznego zegara. Rozumowałam tak wolno. Tak żałośnie, boleśnie powoli.
Szafa przy odległej ścianie pokoju była otwarta i zobaczyłam oszałamiająco barwne ubrania. W pomieszczeniu roznosiła się ostra woń perfum, mydła i seksu.
- To pokój Joanne - wyjaśnił David. - Ona niebawem wróci. Cassiel, czy możesz spróbować opowiedzieć mi, co się wydarzyło?
Pokręciłam głową, a raczej usiłowałam to zrobić - był to, jak sądziłam, powszechnie zrozumiały gest zaprzeczenia. Chociaż wcześniej nigdy nie wcielałam się w ludzką postać, istniały pewne sprawy, które dżinny znały, przyswajając je. Takie jak ludzkie języki. Ludzkie obyczaje. Nie mogliśmy się od tego odciąć, nawet trzymając się z dala; ta wiedza przenikała przez sferę eteryczną wprost do naszej niechętnie nastawionej świadomości.
Była to wina nowych dżinnów, którzy nie odcięli się do końca od swoich ludzkich korzeni i przez to łączyli nas z tym marnym, krótkim człowieczym życiem.
David spojrzał na mnie poważnie, a potem przyłożył mi dłoń do czoła. Był to rodzaj błogosławieństwa, gest bardzo łagodny i delikatny.
- Wiem, że cierpisz - powiedział. - Przykro mi, że nie mogę ci pomóc, ale nie należysz do mojej grupy. Jesteś od Ashana. Nie mogę przekazać ci mocy i nie potrafię cofnąć tego, co on z tobą zrobił.
Ashan. No tak, byłam od Ashana. Byłam jednym ze starych dżinnów, pierwszych dżinnów, którzy istnieli, zanim jeszcze człowiek zaczął chodzić po ziemi. Byłam duchem ognia i powietrza, a teraz Ashan wcisnął mnie w to ociężałe, niesprawne ciało.
Starałam się z tym pogodzić. Sfera eteryczna wydawała się już taka odległa. Tak nieosiągalna.
Porozmawiam z nim - oświadczył David i spróbował wstać. Uruchomiłam mięśnie siłą woli i złapałam go za nadgarstek. Był to słaby chwyt, ledwie można byłoby powstrzymać w ten sposób ludzkie dziecko, a na pewno nie dżinna, ale David zrozumiał ten gest. Znieruchomiał i wyczułam jego przyspieszone tętno, nim skojarzyłam je z ponurym wyrazem jego twarzy. - Nie chcesz, żebym odwiedził Ashana? Jesteś tego pewna?
- Jestem pewna - odparłam szeptem. A więc udało mi się wypowiedzieć na głos aż dwa słowa. Poczułam się dziwnie uradowana. - I tak cię nie posłucha.
Zmęczył mnie wysiłek związany z wypowiedzeniem tego zdania i zamknęłam oczy, lecz ciemność mnie przeraziła i otworzyłam je na nowo. David nadal patrzył na mnie ze zmarszczonymi brwiami. Chciał zadać jakieś pytanie, ale powstrzymał się, pokręcił głową i ponownie pogładził mnie po włosach.
- Odpocznij - powiedział. - Postaram ci się jakoś pomóc.
Zmagałam się z żałosnym poczuciem wdzięczności oraz widmem starej, władczej fali pogardy. Pogardy dla niego za to, że się w ogóle o mnie zatroszczył, i pogardy dla siebie i swojej przerażającej słabości.
- Odpocznij - powtórzył David, a ja, nie zważając już na nic, zagrzebałam się w ciepłą pościel, w woń cudzej ludzkiej skóry, i ciemność zasnuła mi wzrok. Nie chciałam się poddawać. Walczyłam.
Ale ciemność zwyciężyła.
Zbudziłam się na dźwięk kobiecego głosu, ironicznego i lekko rozbawionego.
- W porządku, Davidzie, nie wątpię, że znajdzie się rozsądne wyjaśnienie, dlaczego jakaś naga dziewczyna leży w moim łóżku. Nie, mówię serio, masz jakieś... powiedzmy... pięć sekund, żeby to wytłumaczyć.
Zamrugałam, obróciwszy się niezgrabnie w swoim kokonie z prześcieradeł i koców, i ujrzałam stojącą nade mną kobietę ze skrzyżowanymi rękami. Była wysoka szczupła, miała długie ciemne włosy i oczy jak szafiry. Jej skóra przypominała kruchą porcelanę, lekko pokrytą złotem.
Mimo że nie znałam się na subtelnościach ludzkiej mimiki, od razu odgadłam, że ta osoba nie wygląda na szczęśliwą.
...
ania12131