PRZEZ ZWOLENNIKÓW LUTRA, KALWINA I INNYCH Z NIMI SPOKREWNIONYCH
O. JAN JAKUB SCHEFFMACHER SI
zniewalające licznych protestantów do powrotu na łono
KOŚCIOŁA KATOLICKIGO
––––––––
List Lawala
byłego protestanckiego pastora w Condé sur Noireau
Autor niniejszego pisma, podobnie jak wy Bracia moi najmilsi, w religii protestanckiej wychowany, w przeciągu wielu lat miał obowiązek pouczania was w takowej. Ale na próżno szukał on w niej pokoju swego sumienia, który jedynie na drodze prawdziwej religii znalezionym być może. Był zarazem przekonanym, że obojętność co do prawdziwej wiary jest istną zniewagą samego Boga. Nie mógł się przeto uspokoić dopóty, aż nie nabył pewności, że jest w posiadaniu istotnej prawdy. Wszelako im żywiej w swoim przekonaniu uczuwał potrzebę poznania prawdziwej wiary, tym mocniej ubolewał nad tym, że w protestantyzmie, znalazł same tylko, do żadnego końca nie wiodące, nieświadomości. Zaczem postanowił on poradzić się swego własnego rozumu, lecz i ten pozostawiony samemu sobie, wahał się długo pomiędzy jedną a drugą wątpliwością. Zwrócił się następnie do Biblii, lecz i to Boskie Słowo również bardzo słabo zdołało jego wiarę umocnić, ponieważ jego tłumaczem był tylko słaby i mylny rozum. Zaczem boleśnie mu to dolegało, że wewnątrz siebie nie zdołał żadnej niezawodnej podstawy swej wiary odnaleźć. Z tego powodu szukał on jej zewnątrz siebie, protestantyzm jednak z lękliwym pomieszaniem ze wszech stron, podawał mu w odpowiedzi i same tylko, i to sprzeczne, mniemania, które go jeszcze w głębsze pogrążyły wątpliwości; zwrócił następnie swój wzrok ku protestantyzmowi francuskiemu, szwajcarskiemu, niemieckiemu, anglikańskiemu; ale wszędzie spostrzegał protestantów, a szczególniej ich pastorów od lada powiewu nauki chwiejnych; wszędzie brakowało mu stałego punktu oparcia; w wątpliwościach tylko okazywali się zgodnymi. Taka to była sroga przepaść, w którą ich protestantyzm pogrążył. Wielką przeto nieświadomość znalazł on wewnątrz siebie, a zewnątrz jeszcze większą.
Łatwo pojąć udręczenia jakich chrześcijański umysł doznaje, kiedy na przekór swej tęsknoty do poznania prawdy, na przekór swej gorliwości, do której tak ważny przedmiot musi pobudzać, i na przekór swoich usilnych starań widzi się ciemnościami i wątpliwościami skrępowanym. Ileż to razy przyszło do tego żem się modlił ażeby mi Bóg dał albo prawdę poznać, albo żeby mnie od żądzy poznania jej uwolnił. Nie byłoż takie pożądanie, które we mnie zaszczepił, istnym dla mnie męczeństwem? Miałżem je z duszy swojej wypłaszać? Miałżem poszukiwania prawdy się wyrzec? a siebie wobec niej, wobec samego Boga na zupełną obojętność skazać? Owóż taka to była nieszczęsna ostateczność, w którą mnie moja nieświadomość pogrążała, a bez łaski Bożej byłbym się tak jak wielu innych, nie mógł od udręczeń powątpiewania inaczej uwolnić, tylko przez przytłumienie głosu własnego sumienia i przez głupotę wewnętrznego uporczywego zobojętnienia (1). Ale cześć Temu, który tych, co Go szukają, nie zawodzi. On zapobiegł mojemu pogrążeniu się w przepaści, ponieważ zawsze brzydziłem się karygodną, w rzeczach do wiary należących, obojętnością. Wiem jak wielu jest takich, co się nią w krótkim swym życiu usypiać pozwalają. Lecz ja nie mogłem nigdy tak, jak oni, o dniu ocknienia (zmartwychpowstania) zapomnieć. Widząc się zarówno niezdolnym do zrzeczenia się prawdy jak i do wynalezienia jej na zewnątrz Kościoła, czułem się, całym ciężarem mego niepokoju pociągnionym na łono onej powszechnej całego chrześcijanizmu matki, która z ust Zbawiciela "Słowa wiecznego żywota" otrzymała z poleceniem opowiadania Ewangelii wszystkim narodom do końca świata (Mt. XXVIII, 19-20). – Do czegóż tęskniłem? czegóż szukałem? oddany na pastwę nieuleczonym powątpiewaniom, ponieważ według zasad protestantyzmu sam chciałem być twórcą i sędzią mojej wiary; poczułem więc niezbędną potrzebę nauczającej powagi dla ustalenia się w prawdziwej wierze. A ta powaga musi się przecież gdzieś znajdować, ponieważ jest niezbędną. Potrzeba mi tylko było oczy otworzyć, aliści ona zjawiła się przede mną wśród świata. Kościół katolicki jedyny tylko otrzymał tę powagę i takową, on tylko jeden, ciągle wykonywał. W nim tylko jedynym, pomyślałem sobie, muszę ja i wiarę, i spokój i życie znaleźć. Więc że tych dóbr byłem dotąd pozbawionym, a to z powodu żem prawdy w pysznym moim rozumie szukał. Zaczem mógłżem się ociągać abym przez pokorę dobrodziejstw tych nie nabył? Potrzeba mi tylko było z moich błędnych mniemań uczynić ofiarę, dla powagi wiecznego Kościoła. Z początku moich błędów byłbym się na zaprzanie siebie samego dla mojego nieograniczonego w moim rozumie zaufania bardzo trudno zdobył. Lecz teraz po gorzkim doświadczeniu nauczyłem się czegoś lepszego, a rozum mój, sam przez się, po tylu próbach niedołęstwa zawstydzony, nie może się nadal pychą nadymać. Zarówno ze zbłąkanym synem zwraca mię nadmiar mego nieszczęścia, przez poskromienie pychy, do domu Ojca mojego.
Wszelakoż o nędzo serca ludzkiego, które równie niedołężne jest pod względem pokonania woli jak rozum pod względem dojścia do świata prawdy. Prawda stała się jawną mojemu umysłowi; nie śmiałem jej nie uznać, ależ ona mojej woli jeszcze nie pokonała. Straszna walka wszczęła się we mnie pomiędzy sumieniem, które mnie naprzód posuwało a znikomymi korzyściami, które mnie cofały. Przyjaciele, którzy skutkiem mojego nawrócenia mogą mi się stać nieprzychylnymi. Rodzina, która się tym samym będzie uważała za odartą ze środków swojego utrzymania (mamże się do tego nie przyznać; ale czemuż nie?), taki smutny wstręt do zrzeczenia się błędów i do porzucenia sekty, której byłem dźwignią, utrzymywał jeszcze wobec prawdy serce moje w wahaniu się pomiędzy dwoma, że się tak wyrażę, biegunami. Bóg jednak dopuścił coś podobnego na mnie, aby mnie z pychy uleczyć odsłaniając mi całe moje niedołęstwo. Ponieważ ta walka więcej mnie upokarzała, niżeli to dokazać mogły wszelkie moje powątpiewania i błędy, doświadczyłem tego, jak to łatwo łudzić się dla tajemnych pobudek nie zaspakajających nasze sumienie, a które nas w nieszczęsnych sektach krępują. Atoli błagałem Boga, aby tak wolę moją umocnił, jako już mój umysł oświecił. A Pan ulitował się nade mną. Jego to łaską wzruszony zawołałem: "Chcę o Panie"; i ofiara została spełnioną.
Od tej chwili, Bracia moi, dostąpiłem przecież tego jedynego szczęścia, które chrześcijaninowi w tej pielgrzymce żywota tyle jest drogim, to jest: sumienia spokojności. Jeżeli to sumienie mnie kiedy jeszcze niepokoi to jedynie wówczas, gdy mi wyrzuca, żem przez tyle lat był pomiędzy wami organem błędu. Aby więc o tyle o ile to ode mnie zależy złym skutkom, mego poprzedniego pożałowania godnego urzędowania, zaradzić, postanowiłem powody, które mnie znagliły do powrotu na łono Kościoła, niniejszym ogólnym listem przedstawić. Zwracam się z nim do was z uczuciem boleści i nadziei. Czyniąc bowiem przegląd wszystkich dusz, które na błędną drogę wprowadziłem, muszę nad tym ubolewać, lecz obok tego pocieszam się nadzieją, że to pismo dla wielu nie będzie bezpożytecznym, jeżeli je tylko z szczerym pragnieniem znalezienia prawdy czytać zechcą. I czemuż byście mieli głosem moim pogardzać? Miałażby przestroga rozczarowanego pielgrzyma ostrzegającego swoich przyjaciół o zmylonej drodze, która do śmierci prowadzi, być niemiłą, tam zwłaszcza, gdzie rzecz idzie o życie wiekuiste?
Tak a nie inaczej bracia mili, protestantyzm jest rzeczywiście nie czym innym, jedno systemem niewiary, spoczywa on na tych samych podstawach jak wszystkie inne błędne systematy, a w pełnym swoim rozwoju musi koniecznie do zniweczenia Chrześcijańskiej religii doprowadzić (2). Z jakiego bądź punktu widzenia na ten system się zapatrujemy, dochodzimy zawsze do tej zatrważającej prawdy. Źródło zaś tego błędu wynika z samego jądra protestantyzmu, i całkowita jego historia tym błędem jest nacechowana.
Główną protestantyzmu podstawą, jest rozum każdego pojedynczego człowieka, ten mu objaśnia znaczenie Pisma świętego i służy za jedyne prawidło wiary. Protestant nie powinien nawet żadnego innego prawidła szukać, dopóty mu sam rozum znaczenie Pisma świętego wskazuje. Ponieważ zaś nikt nie może się za nieomylnego, a zatem i za ubezpieczonego od błędu poczytywać, iż wiara, jaką sobie sam utworzył, żadnemu nie podlega błędowi, więc też żaden protestant nie może sam przez siebie być w posiadaniu, błędowi nie podległej czyli nieomylnej wiary.
Pojmujecie więc, że rozum sam z siebie omylny, potrzebuje niezawodnego prawidła do poznania prawdziwego znaczenia Pisma świętego. Dopóki tylko sam rozum każdego pojedynczego człowieka, za jedynego sędziego prawdy uznajemy, dopóty wszystkie prawidła jakie by tu postanowić można, sprowadzają się do tej jednej niedorzeczności: To wszystko co się twojemu rozumowi jasnym wydaje, jest prawdą. Lecz któż nie widzi, że tu właśnie o to się rozchodzi, czy protestant może być tego pewnym, czy może być bezpiecznym, iż się sam nie łudzi, gdy według probierza swojego rozumu twierdzi, iż ten lub ów artykuł wiary, z wyłączeniem każdego innego znaczenia w Piśmie świętym wyraźnie się zawiera? Możeż on jakim sposobem udawać, że wierzy, iż w tym jego zdaniu wszelkie złudzenie jest niemożliwe? wyjąwszy, że się wyraźnie i stanowczo za nieomylnego poczyta. Wszelako dopóki tylko do tego ostatecznego obłędu nie dojdzie, będzie zawsze zniewolonym przyznać, że on dopóty żadnej pewności wiary nie posiada, dopóki tylko ta pewność jedynie na jego rozumie się opiera, i dopóki tym wskazanym prawidłem wiary nie będzie co innego, tylko jego, błędowi podległy, rozum.
Tym ci bardziej, gdy te indywidualne tłumaczenia Pisma świętego koniecznie według różnorodnego indywidualnego pojęcia, różnorodne wypadną, nieunikniony stąd nastąpi skutek, że każdy protestant swoje osobiste tłumaczenie Pisma świętego, sprzecznym znajdzie, z tymi wszystkimi, którzy Pismo święte inaczej, niźli on, rozumieją. A przecież pomiędzy tylu różniącymi się od siebie tłumaczeniami, może tylko jedno być prawdziwe, jeśli się tylko takowe pomiędzy nimi znajduje. A na jakiejże zasadzie może pojedynczy protestant twierdzić, że między tylu niezgodnymi z sobą tłumaczeniami, on sam jeden ma prerogatywę, iż prawdziwe znaczenie odnalazł? Po jakim niezaprzeczonym znamieniu rozpoznaje on prawdę swojego tłumaczenia, które lubo rozum jego za prawdziwe uznaje, ono jednak tak liczne i sprzeczne, ale możliwe (literalne lub przenośne) tłumaczenia dopuszcza, ile jest odmiennych od niego indywidualnych rozumów? Może powie, że on różne miejsca Pisma świętego zbadał, porównywał, i jedne drugimi objaśniał. Przypuśćmy! lecz każdy inny prywatny jak i on, toż samo utrzymuje, i ma takie samo prawo do poprzestawania na swoim własnym badaniu. Przeto im więcej jest zaufanym w swoim prywatnym badaniu, które według jego mniemania od Pana Boga mu dane jest jako jedyny dowolny środek do rozpoznania prawdziwej religii, tym więcej musi się jego pojedyncze przekonanie zachwiać, gdy widzi, że toż przekonanie stoi w sprzeczności z tylu innymi, którzy się nie mniej jak on, na swoje rzekome, od Boga im podane do poznania prawdziwej wiary, prawidło, powołują. A tak pogardziwszy wszystkich innych tłumaczeniami, dlatego, iż się z jego tłumaczeniem pogodzić nie mogą, a popadłszy w nieuchronne powątpiewanie o prawdzie swojego tłumaczenia, ponieważ to wszyscy inni odrzucają, przychodzi do wniosków, że nie wie, ani w co ma wierzyć, ani w co rzeczywiście wierzy.
Wreszcie gdy protestant swoje własne tłumaczenie ze wszystkimi innymi tłumaczeniami sprzecznym znajduje, to może, bardzo naturalnie popaść w zwątpienie. Lecz gdy tłumaczenia innych protestantów równie jak i jego tłumaczenie na prywatnym się rozumie opierają, a z tego powodu są niepewne, zmienne i ze wszystkimi innymi sprzeczne; to nie przedstawiają one żadnej powagi, której by się można rozsądnie poddawać. Jeżeli zaś protestant dalej swój indywidualny rozum za najwyższego sędziego wiary poczyta, to tym samym uznaje się być zdolnym do zrozumienia lepiej prawdziwego znaczenia Pisma św. niźli cały Kościół, a swoje partykularne względem Biblii orzeczenia uznaje za ważniejsze od nieprzerwanego i powszechnego podania. Na próżno mu dowodzi cały Kościół Boży, że zrozumienie jego z wiarą wszelkich czasów jest sprzeczne, bo on to świadectwo odrzuca, a z zatrważającą zarozumiałością w swoim sposobie widzenia skrępowany, odpowiada Kościołowi: "Zbłądziłeś, takie jest moje przekonanie!" Nie jestże to pycha? pytam się, a co smutniejsza, pycha jako konieczne przygotowanie do poznania religii nakazanej ludziom pokornego serca. – Niechby który z protestantów rzetelnie sam siebie zechciał zapytać: Czy może takie zasadnicze twierdzenie, – które było źródłem wszystkich na całym świecie błędów, a na którym ja zniewolony jestem oprzeć całą moją wiarę – chrześcijaninowi wystarczyć? Możeż się on potem dziwić, że przy poszukiwaniu prawd owej wiary w wnętrzu swej duszy, nic więcej nie znajduje oprócz ukrywanej niespokojności, o pokonanie której na próżno się stara. Nie, u protestanta nie ma żadnej wiary! To, co on wiarą zowie, jest u niego tylko czczą i niestałą mrzonką, a mrzonką tego samego rodzaju, jakimi są wszystkie inne marzenia. Religia i Boska wiara są to tylko dla niego pewnym rodzajem wyobrażeń; są hipotezami, a niczym więcej! On ciągle musi być w obawie złudzeń, a to w obawie tym większej, o ile mniej jest zarozumiałym, o ile pokorniejszym, czyli o ile jest lepiej po chrześcijańsku usposobionym. Nie może on nigdy z całą stałością nawet pierwszego wyrazu wiernego chrześcijanina ja wierzę, wypowiedzieć, a jeśli go przecież wypowie, to zawsze jakoby w odwodzie tego wyznania pozostaje powątpiewanie.
Ach! uczułem to aż nadto boleśnie, kiedym jako owoc długich poszukiwań i mozolnych badań nic więcej nie zyskał oprócz przekonania o mojej własnej nieudolności w wynalezieniu prawdziwej wiary. Kiedym dla spełnienia pierwszego obowiązku chrześcijanina mój rozum zawezwał do wykonania aktu wiary, to ten się na to zdobyć nie umiał. Skutkiem każdego badania była sama tylko nieświadomość. To w co dziś uwierzyłem, – ponieważ wyobrażałem sobie, iż się tak a nie inaczej widocznie w Piśmie św. znajduje – o tym już nazajutrz wątpiłem, bom tegoż samego już w Piśmie św. tak wyraźnie, jak mi się wczoraj zdawało, nie znajdował. Bywało, żem czasem w tymże samym miejscu jakiś zupełnie inny dogmat dostrzegł. Często czując niezbędną potrzebę niezachwianej wiary, byłem znaglony do skreślenia sobie symbolu wiary, i wmówiłem w siebie, że ten już będzie nieodwołalny. Ale ten rzekomo wiekuisty symbol przetrwał zaledwie dni parę. Rozum mój począł się błąkać pomiędzy jednym a drugim mniemaniem, nie znajdując nic pewnego oprócz mojej własnej niestałości. I jakoż mogłem w tym stanie przetrwać? Jak sobie w nim upodobać? A kiedy twierdzę, że każdy protestant, który sobie ze swej wiary chce zrobić sprawozdanie, koniecznie musi w ten sam kłopot popaść, i że chwiejność jego mniemań w stosunku do jego badań i poszukiwań wzrasta, to nie przypuszczam, aby jakie protestanckie sumienie mogło mnie o kłamstwo pomawiać.
Jeżeli się na protestancką podstawę (Principium) z innego jeszcze punktu widzenia zapatrywać będziemy, to ona nas właśnie wprost do zaprzania wszelkiej wiary doprowadzi. Wie-li kto, co czynił gdy do ludu się odzywał: Wierzajcie tylko własnemu osobistemu badaniu. Nie jestże to to samo, co powiedzieć najwyraźniej najliczniejszym ludziom: Nie wierzajcie w nic (3). Jakoż w rzeczy samej nikt się nie odważy zaprzeczyć, że badanie wielu ustępów Pisma św. jest zupełnie niemożebne i przechodzi pojęcie ludzi nieumiejętnych i nieświadomych, słowem, pojęcie pospólstwa, które większą część ludzkiego rodzaju stanowi. Przyznawali to bardzo często protestanccy pisarze, lubo takie przyznanie dla samychże protestantów było okropnym, ale sam zdrowy rozum do takiego zeznania ich zniewalał. Czuli bowiem aż nazbyt wielką niedorzeczność w twierdzeniu, że pospólstwo może bardzo jasno pojmować znaczenie Pisma św., kiedy nawet uczeni do jednego porozumienia się dojść nie mogą. – Bo jakoż pospolity chłopek może dojść zawiłego tłumaczenia Pisma św., który nawet potoczną pospolitą książkę dobrze nie pojmuje. Jeżeli zaś partykularne badanie dla większej części jest niemożebne, a jeżeli pomimo to według zasady protestantyzmu to badanie jedynym jest środkiem do nabycia prawdziwej wiary; więc nie można uniknąć płynącego z tej zasady nieuchronnego wniosku, że największa część protestantów w wyznawaniu prawdziwej wiary musi być powątpiewającą. – Taki zatem jest nieszczęśliwy los nauki, która wprawdzie z początku miłości własnej schlebia, ale człowieka wkrótce upokarza. Wynoszą rozum osób pojedynczych, aby go do nieposłuszeństwa wyrokowi Kościoła pobudzić, zachęcają go mówiąc: niczego się nie bój, twierdź, kłamaj, wystawiaj artykuły wiary według upodobania, ty sam sobie wystarczasz, a w rezultacie jakiż stąd wniosek, jedno ten, ponieważ lud ten nikomu nie wierzy tylko samemu sobie, więc w nic nie wierzy. Trzeba i to koniecznie zauważyć, że, jeżeli pospólstwo w wielu protestanckich krajach jeszcze jakąś wiarę przechowuje, to to nie wypływa bynajmniej z zasady protestanckiej, lecz przeciwnie, jest to praktyczne następstwo nie zważania na praktyczne tej zasady zastosowanie. Pospólstwo tworzy sobie wiarę według kazań swojego pastora. Czuje to ono aż nazbyt, że gdyby ją chciało utworzyć według swojego niemożebnego badania, to by wiarę w tejże samej chwili utraciło (4). Jeżeli zaś wiara chrześcijańska jest dla największej liczby chrześcijan niemożebną i niedostępną, więc też i chrześcijanizm taki, nie może być prawdziwą religią, gdyż religia jako wszystkim potrzebna musi być dla wszystkich dostępną. Protestantyzm wprawdzie utrzymuje, że jest prawdziwym chrześcijanizmem, ale według jego zasad, chrześcijanizm nie jest już żadną prawdą. Taki jest konieczny i ostateczny wniosek, a każdy protestant, który do tego wniosku nie dochodzi, to samego siebie nie rozumie.
Gdybyśmy na tych tak prostych, tak stanowczych uwagach poprzestali, to byśmy przynajmniej powierzchownie poznali jako protestantyzm w nieuniknionym następstwie nad zniweczeniem Chrystianizmu pracuje. Ludzie przy tym zawsze obstawali, że prawdziwa religia nie powinna być prywatnym mniemaniem, ale że powinna być społeczeństwem, które się zewnętrznym wyznaniem wiary ujawnia. Takie społeczeństwo jako skarbiec prawdziwej wiary stało się wyraźniej jeszcze rzeczywistym, odkąd Chrystus swój Kościół, to jest społeczeństwo duchowne jedyne, nieprzerwanie trwałe, powszechne i święte na jawnym wyznaniu chrześcijańskiej wiary założone ustanowił (5). Oczywistą rzeczą jest, że duchowne społeczeństwo czyli Kościół bez wyznania wiary ani istnieć, ani widomym być nie może. Bo i jakoż by mógł Kościół wiarę wyznawać, gdyby ją jawnie zewnętrznie nie wypowiadał? Jeżeli zaś każdemu prywatnemu człowiekowi przyznamy prawo, do wytworzenia sobie wiary według tego, jak sobie Biblię tłumaczy, któż to nie zrozumie, że stąd konieczny wypływa wniosek, iż to wspólne wyznanie wiary jest rzeczą, jak sobie tylko wyobrazić można, niemożebną. Symbol wiary zawiera to, w co niezbędnie wierzyć potrzeba. Lecz jakżeż można określić to, w co wierzyć potrzeba, jeżeli każdemu pojedynczemu prawo się przyznaje, aby zdecydował, co może przyjąć a co odrzucić. Przyznanie takiego prawa nie jestże prostym oświadczeniem, że nie chcemy żadnego dogmatu ustanowić nawet w tym, co się zdaje być potrzebnym do wierzenia? Jeżeliż rozum pojedynczego człowieka jest niezależnym od innego rozumu, więc nie może nikt od drugiego wymagać, ażeby w to wierzył, w co on według swego rozumu wierzy. Każdy może mieć swoje czysto indywidualne mniemanie, ale z tego nie utworzy się nigdy wspólne prawidło wiary, któremu by się ktoś inny poddać był obowiązany. Ty odkrywasz ten lub ów dogmat w Biblii. Ty weń wierzysz według twego rozumu. Lecz jeśli inny rozum toż samo w Biblii nie znajduje, albo nawet coś sprzecznego z twoim dogmatem spostrzeże, to on według tej samej zasady, według której ty go przyjmujesz, musi twój dogmat porzucić. Tak np. wierzy luteranin w rzeczywistą obecność Chrystusa w Najświętszym Sakramencie (6), przeciwnie zaś kalwiński rozum, który nie ma obowiązku, aby luterskiemu rozumowi podlegał, nie znajduje w Biblii takiego dogmatu, przeto nie może się ani od luteranina domagać podobnej wiary, ani też potrzebę uznania swojego dogmatu innym narzucać. Tak podobnież luterski i kalwiński rozum jest przekonanym, że Bóstwo Jezusa Chrystusa z Pisma świętego wyraźnie się wywodzi. Lecz jeżeli socynianin, który Pismo święte również według swego rozumu objaśnia, w tymże Piśmie świętym podstawy do sprzecznego twierdzenia znajduje, więc nie może ani luteranin, ani kalwinista twierdzić, że wiara w Bóstwo Jezusa Chrystusa jest niezbędnie potrzebną. Muszą i owszem zezwolić, że dogmat ten, z mocy wspólnej z protestantami zasady, socynianin powinien odrzucić. Zastanowiwszy się wreszcie nad wszystkimi objaśnionymi dogmatami, to wypadną nad każdym z nich, też same wnioski. Nie znajdziemy ani jedne...
milosc_ukrzyzowana