Ernest Hello
święto 28 sierpnia
Ci, co twierdzą, że wszyscy święci podobni są do siebie, dowodzą, że ich zupełnie nie znają. Ten sam duch ogarnia i oświeca różne natury i ta właśnie jedność przy tej różnorodności, stwarza w rzeczywistości jakoby nowy wszechświat.
Najskąpiej może obdarzonym na świecie człowiekiem był św. Józef z Kupertynu. Natura nie udzieliła mu żadnego ze swoich darów. Sam siebie nazywał bratem-osłem (frere Ane) i w istocie był pośród ludzi tym, czym osioł jest pośród zwierząt. Nie mogąc zdać żadnego egzaminu, niezdolny bodaj poprowadzić rozmowy; niezdolny jednocześnie do zajęć domowych, nie mógł dotknąć talerza, by go nie stłuc. Pozbawiony najzupełniej zdolności umysłu i sprawności zmysłów, zdawał się nie posiadać danych potrzebnych zarówno dla uczonego, jak i dla dobrego służącego. Wyglądał na niewolnika-niedołęgę lub na mało użyteczne pociągowe zwierzę. A jednak doszło do nas jego imię. Jakże się to stało, że się potrafił zapisać w pamięci ludzi? Otóż nie pożądając uznania ludzkiego, zdobył nie tylko uznanie, ale i chwałę! Chwała była rzeczą wprost, zdawałoby się, niemożebną dla niego, a jednak otoczyła na wieki jego postać. Gdy ci, którzy się o chwałę dobijają i ku niej dążą, dostają w udziale często bardzo zapomnienie albo wstyd – chwała otoczyła czoło Józefa, wypisując przed jego imieniem dziwne, tajemnicze słowo „święty”. Józef został św. Józefem. Jakaż to rzecz nadzwyczajna, ta siła powoływania i mianowania Świętych? Siła właściwa jedynie Kościowi, siła, w której nikt się nie poważy z Kościołem współzawodniczyć, choćby z obawy przed nadzwyczajną śmiesznością. Weźmy starego weterana napoleońskiego; gdyby był nawet najzagorzalszym wielbicielem swego wodza, nie odważyłby się powiedzieć: św. Napoleon I. Wargi odmówiłyby mu posłuszeństwa.
Józef urodził się w Kupertynie 17 czerwca 1603 r. Syn rzemieślnika, wątły, chorowity, pogardzany przez wszystkich, wydrwiwany przez towarzyszów i, rzecz rzadka, nienawidzony przez rodzoną matkę, pokryty złośliwymi ranami, dzieciństwo swoje przepędził między życiem a śmiercią, w rodzaju zgnilizny. Pustelnik pewien namaścił go olejem i uleczył.
W chwili, gdy miał przyjść na świat, ojcu jego za długi zajmowano mieszkanie, matka schroniła się do stajni i tam go powiła.
Uleczony ze straszliwej choroby, chciał wstąpić do zakonu i tu spotkał go cały szereg przeszkód i niepowodzeń. Pragnął być przyjętym do klasztoru – odmawiają mu; później zaczyna nowicjat i nie kończy go; powraca do świata i wraca znów do klasztoru. Zewsząd odpychany, nie wie w końcu sam co robi, czego pragnie?
Przede wszystkim w 17. roku życia zwrócił się do franciszkanów. Dwaj jego wujowie byli w zakonie i zdawało się, mogli mu wstęp do klasztoru ułatwić. Nie przyjęto go, gdyż nie posiadał żadnego wykształcenia. Przyjęto go zaledwie na braciszka do kapucynów, ale tu spotkał go cały szereg prześladowań.
Wrodzona nieudolność, a nadprzyrodzone zamyślenia, którym podlegał, jednoczyły się, by go uczynić zupełnym niedołęgą życiowym. Naturalnie jego niedołęstwo biło w oczy, a nadprzyrodzone zamyślenia pozostawały niedostrzegalne. Zapomnienie o rzeczach tego świata, a pochłonięcie zupełne rzeczami nadziemskimi wytworzyło życie nadzwyczajne, które wydawało się śmieszne ludziom uważnym, ludziom miernym, którzy go otaczali. Wszystkie te umysły rozwinięte, ale pospolite, miały wzrok jasny dla wad Józefa, zupełną ślepotę dla wielkości jego. Gdy podczas usługi w refektarzu popadał w ekstazę, upuszczał z rąk półmiski i talerze, których skorupy przylepiano mu następnie za karę na habicie. Gdy podawał chleb razowy zamiast pytlowego i gniewano się nań – utrzymywał, że nie może jednego od drugiego odróżnić. Długiego czasu potrzebował, aby przenieść odrobinę wody z jednego miejsca na drugie. Zadecydowano na koniec, że nie jest zdatny ani do pracy zwykłej, ani do życia dachowego i wydalono go z klasztoru.
Zdjęto zeń szaty zakonne. Utrzymywał później, że cierpiał wtedy, jak gdyby zeń zdzierano skórę. Na domiar złego zgubił część swego świeckiego odzienia. Nie miał kapelusza, pończoch, obuwia. Na pół nagi wychodzi z klasztoru, opadają go psy i rwą na nim w strzępy pozostałe odzienie. Pasterze biorą go za złodzieja i zaledwie jednemu z nich udaje się go ocalić przed gniewem innych. Biegnie dalej, spotyka jeźdźca, który naciera nań ze szpadą, biorąc go za szpiega.
Józef przybywa do Vitrary; rzuca się do nóg wuja, który go wypędza, wyrzucając mu długi, jakie ojciec porobił w Kupertynie. Rzuca się na kolana przed matką, a ta mu odpowiada: „Wypędzono cię ze świętego miejsca, wybieraj między więzieniem a wygnaniem, inaczej umrzesz z głodu”.
Na koniec po wielu usiłowaniach Józef dostaje się do klasztoru w Grotella, gdzie mu powierzają opiekę nad mułami.
Józef umiał zaledwie czytać i pisać, a mimo to chciał być księdzem. Nigdy nie był zdolny wytłumaczyć żadnej z Ewangelii roku, oprócz tej, która zawiera słowa: „Błogosławione wnętrzności, które cię nosiły”. Stanął do egzaminu na diakona. Biskup otwiera księgę Ewangelii i trafia właśnie na słowa: „Błogosławione wnętrzności, które cię nosiły”. Józef nie mógł powstrzymać uśmiechu, ale objaśnił tekst doskonale. Pozostawały ostatnie egzaminy kapłańskie. Tu rzecz się odbywa w sposób nadzwyczajny. Pierwsi, którzy przystąpili do egzaminu, zdali go tak świetnie, że biskup przekonany, że wszyscy znają przedmiot swój równie dobrze, przyjął pozostałych bez egzaminu. Wśród pozostałych był właśnie Józef. Józef tedy mimo nieudolności swojej, znanej ale zapomnianej, wbrew ludziom i rzeczom, został kapłanem 4 marca 1628 r.
Powróciwszy do klasztoru w Grotella, przeżył tu dwa lata bardzo ciężkie. Do nędzy materialnej przyłączyła się stokroć cięższa nędza wewnętrz...
pola-pokot