Dawid Kain - Prawy lewy złamany.pdf

(920 KB) Pobierz
Prawy, lewy, złamany
wydanie II poprawione, 2012
Tekst: Dawid Kain
Okładka: Mariusz Juszczyk
Copyright ©2012 Dawid Kain
907567292.001.png
Dawid Kain
Lokalizacja : Kraków
Styl bizarro : literatura wywrotowa Publikacje: ostatnio powieści „Gęba w niebie” (2010
r.), „Za pięć rewolta” (2011 r.) i „Punkt wyjścia” (2012 r.)
Opis :
„Duży a głupi” – jak powiedział o nim kiedyś William Shakespeare „Gdybym nie umarł,
namiętnie czytałbym Kaina” – Samuel Beckett Wpływy: Beckett, Borges, Burroughs,
Cronenberg, Cobain, Danielewski, Dick, Ellis, grzybki halunki, Hall, kaszka smakija, Keret,
Koja, napój mountain dew, Reznor, South Park, Vonnegut, Wojaczek.
prawy, lewy, złamany
I. Rzeczywistość idzie pod młotek
1
Klęczał przed telewizorem jak przed ołtarzem. Lizał ekran. Kocham cię, kocham, mówił.
Między nogami miał pilota, ściskał go w dłoniach, był tak podniecony, że aż się bałam.
Wsuń go we mnie, powiedziałam, bo w tym śnie miałam ekran pomiędzy udami, czarny
jak otchłań, czarny jak rozpacz. W tym śnie to ja byłam telewizorem i obrazy aż wyciekały ze
mnie, taka byłam wilgotna.
*
Obudziłam się cała mokra. Sponiewierana i obolała. Najpierw przeżuta, a potem wypluta.
Prosto z łona nocy w całun prześcieradła. Otarłam pot z czoła. Znów koszmar.
Chryste. Znów koszmar. I to jaki! Żywcem wyjęty z majaków pacjentów zamkniętych
oddziałów. Albo wyreżyserowany przez jakiś nieludzko pokrzywiony umysł, wspomagany
dragami. Do tego jeszcze to wrażenie, jakby trawiła mnie nieznana lekarzom gorączka,
prawdziwa telefebra, tivimaligna. I te nocne dreszcze, zsynchronizowane z migotaniem ekranu,
brzęczeniem głośników, blokami reklamowymi spadającymi znienacka. Ale właściwie czego
mogłam się spodziewać? Przecież zawsze jak do późna nie odkleję oczu od telewizora, śnią mi
się takie rzeczy. A to poruszający się na wózku inwalida z odtwarzaczem DVD zamiast ust. A to
ciężarna kobieta rodząca poczwarki z twarzami bohaterów seriali. A to znów dziecko z anteną
wyrastającą z czaszki niczym osobliwy, metalowy kwiat.
Prawdziwe przekleństwo z tą kablówką. Pewnie, są na naszym osiedlu osoby, które firmę
„Telenova” czczą mocniej niż ojca swego i matkę swoją, ba, mocniej nawet niż samego
Najwyższego – On przecież niczyjego życia nie wzbogacił tak, jak to przedsiębiorstwo – ale ja
się niestety do tej grupy nie zaliczam. Mnie dostawca telewizji kablowej obdarzył tylko
niekończącymi się maratonami skakania po kanałach, nie przynoszącymi niczego poza
psychicznym i fizycznym wycieńczeniem. Po każdym z takich kilkugodzinnych seansów jestem
niczym lala z sex shopu – czuję się jakby niewyżyty samiec jeździł po mnie całą noc, a potem
spuścił powietrze i cisnął w kąt.
Tak, mam te kilkadziesiąt programów. Zgoda, wybór jest spory. Ale co z tego, jak na
żadnym nie na niczego interesującego? Tracę tylko czas i nerwy oglądając jakieś bzdety –filmy
sensacyjne na przemian z programami przyrodniczymi, audycje o modzie przeplatane horrorami
– a później wyobraźnia wymyka mi się spod kontroli i mam sny, za które spokojnie powinnam
otrzymać specjalne wyróżnienie w Księdze Rekordów Guinessa.
Dziś wariacka fantazja rozgorączkowanego telemaniaka, wczoraj przerażająca wizja
tuzina wygłodniałych niemowląt, niczym Langoliery pożerających wszystko, co tylko spotkają
na drodze. Trawiących świat, kawałek po kawałku, i wydalających celuloid, taśma za taśmą.
Sączących jad z wypełnionych haczykowatymi zębami ust. Zaciskających sine wargi w niemej
prośbie o więcej i więcej.
Prawdopodobnie jestem o krok od ciężkiej psychozy. Tak to się z reguły zaczyna.
Jeszcze kilka koszmarów, dwa-trzy urojonka na jawie, garść objawów mojej kablowej
maligny, jakaś fatamorgana w stylu prezentera wiadomości lewitującego nad autostradą, a w
końcu wypcham swoją matkę trocinami i zasztyletuję pierwszą kobietę, która zamieszka w moim
motelu. Tylko skąd wezmę motel i trociny? A co tam! Witaj, żeńska wersjo Normana Batesa!
Czubki całego świata – łączcie się!
Snuję się po pokoju, nie wiedząc, za co się zabrać. Nerwowa, na miękkich kolanach,
błądzę wzrokiem po kątach. Zszokowana niczym po wyjściu z wagonika największego
rollercoastera świata, jestem w kompletnej rozsypce, w milionie kawałków nie do poskładania.
Mimo dobijającego poczucia, że lepiej usiąść i płakać, załamać ręce nad złamanym sercem,
wciąż mam nadzieję pozbierać się do kupy w ciągu najbliższych minut.
Tkwiąc jedną nogą we śnie, poruszam się jak zombie.
Powinnam zmienić styl życia. Naprawdę. Przydałoby się więcej ruchu, świeżego
powietrza, kontaktów z drugim człowiekiem. Więcej dialogów na ulicach i w lokalach, mniej
monologów wewnętrznych, pod kołdrą lub w blasku ekranu. Spędzając tyle godzin w czterech
ścianach można momentalnie stracić dystans do samego siebie, doprowadzić mózg do gnicia i
bardzo szybko wspiąć się na wyżyny szczytu zwanego potocznie Głupotą. Aktywność nie boli, a
spala kalorie, może więc warto spróbować, moja droga! Rozmówcą nie zawsze musi być ten
dołujący głos płynący z wnętrza własnej głowy, kręcący ciągłą korbę. No dalej! Rusz dupę,
kobieto, zrób coś ze sobą!
Myśl pozytywnie. Enjoy! Don’t worry, be happy! Zapisz się na aerobik, jogę, naukę
tańca. Kup nowe podpaski, jesteś tego warta. Posłuchaj pragnienia! Zmień się, strzel sobie nowy
make-up, zaaranżuj swoje smętne wnętrze. No dalej, działaj, ekscytuj się, walcz! Kup jakieś
ładne ciuchy, modne dodatki, środki do pielęgnacji. W ogóle kup dużo rzeczy, kup, kup, kup i
otocz się nimi jak Chiny murem. Ale przede wszystkim wyjdź z tego przeklętego mieszkania!
Jakie tu masz perspektywy, jakie możliwości rozwoju, awansu, przypadkiem nie zerowe, żadne?
Niech twój pierwszy krok w kierunku lepszej przyszłości będzie krokiem za próg!
Zgłoś jeśli naruszono regulamin